sobota, kwietnia 05, 2025
My english adventure - odcinek 22 - Kettering dalsze kroki...
"My english adventure" - to dla mnie cały czas nie kończąca się opowieść? Idziemy spacerkiem po Kettering. Po raz pierwszy doświadczam czym jest angielska pogoda. Tak, padał deszcz. Nie żeby tam zaraz ulewa. Deszczyło sobie i sprawiło, że zerkanie to tu, to tam trochę się gmatwało. Ale jakość trud i niedogodności nie psuły mi przyjemności z robienia kolejnych zdjęć. Cały czas przyświecała mi myśl: jesteś tu pierwszy raz i nigdy tu nie wrócisz!
Zawsze znajdzie się obiekt (jakkolwiek brzmi to przyziemnie), który zachwyci swoją oryginalnością i niespotykalnością. W końcu to świat naprawdę odmienny od naszego, choćby tego nad Brdą i Wisłą. A pogodny mural tylko rozpędzał chmurności nad głową. Naprawdę robi się pogodniej na duszy.
No i zachodzimy do pubu! Tak, to o nim miejscowi mówią, że to... biblioteka. Bo cała, dłuuugaaa ściana jest jednym wielkim regałem zapełnionym mnogością książek. Nie zrobiłem im zdjęcia. Są tłem na pewnym kadrze, ale nie mam pozwolenia na upublicznianie wizerunku moich zacnych Gospodarzy.
Jako rekompensatę proponuję mini-lekcję z... sfragistyki, czyli nauki o pieczęciach. Nie wiem dlaczego król Edward tak bardzo tu hołubiony? Kilka przerysowanych pieczęci tego monarchy. Oczywiście nie uszło to mej uwadze. Stąd tych kilka kadrów.
Oto kolejny przykład, jak nie nachalnie można podniecać zainteresowanie historią. Jak nie na chodniku, to na ścianie klimatycznego pubu. Zazdroszczę. I podziwiam. Tak, wychodzi ze mnie belfer. I to chyba dobry objaw. Bo niby jak można obojętnie przejść koło takich dodatków? Dla mnie to klimat i dusza takich miejsc. A przy okazji duma z czasu przeszłego dokonanego.
Deszczyk sobie przeszedł, choć ochłodzenie nas nie opuszczało. Kettering może trudno zaliczyć do metropolii, ale ja chłonąłem wiele z tego, co mijałem. Taka natura? I tu można znaleźć perełeczki. Trzeba patrzeć i widzieć. Uważam, że te czynności nie zawsze idą ze sobą w parze.
Jest na czym oko zawiesić. Trzeba tylko chcieć dostrzec wyjątkowość miejsca. Detale, detale, detale - szukanie się opłaca. Zapewniam. Skrzynka pamiętająca czasy króla Jerzego? Tylko którego? Ojca czy syna: Jerzego V czy Jerzego VI? Żadna rzymska liczba nie ułatwiła mi znalezienia odpowiedzi.
Nie byłbym sobą, gdybym nie wszedł do księgarni. A na półkach sami znajomi bohaterowie? Monty Don, Miś Paddington i śp. JKM Elżbieta II! To ta kolejna chwila, kiedy cieszę się, że nie znam języka, w jakim napisano książki, bo każdą z nich uważałbym za niezbędną.
No i porwałem się na zaspokojenie cukierniczego głodu! Nie widziałem na co się porywam! Tak, to miała być kolejna konsumpcyjna porażka! Ale musiałem poznać smak prawdziwego, angielskiego pączka. I poznałem. I nigdy więcej! To był jakiś horror! Takiej słodyczy w słodyczy nigdy nie jadłem. Mój organizm skapitulował po kilku kęsach! Dla mnie ten pączek był po prostu niezjadliwy! Niech żyją bydgoskie pączki!
Jest jedna pozytywność z wizyty w ketteringskiej cukierni: zostawiłem wpis w tamtejszej księdze-pamięci. I rysunkowo i pismowo! Tak, mój Błazen i mini-muchomorek zostały w Kettering. Ciekawe jak wygląda jego oglądanie?
No i miało być jeszcze cmentarnie. Ale chyba jednak zostawię, to na odcinek 23 tego opowiadania. Źle by się stało gdyby to zwiedzanie było drobnym dodatkiem do całości. Zatem do następnego odcinka. A na koniec jeszcze kilka kadrów z deszczem okraszonego Kettering.
Tak, zajrzymy tam. Następnym razem...
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.