wtorek, kwietnia 30, 2024

Pewniaki...

"Aha... - mówił dziwnym głosem. - W czwartek jesteś bałwan... A w sobotę będziesz geniusz... Czy kpisz młodzieńcze?" - pamiętamy? Jak nie z książki, to choć z filmu, w reżyserii Marii Kaniewskiej? Tu jedna dygresja: odpytywani uczniowie w ekranizacji kinowej na pewno nie nazywają się Kaczanowski i Ostrowicki. Lekcja historii u profesora Gąsowskiego! [1] Widzę, że w wielu oczach tli się iskierka przypomnienia, a może łezka potoczy się na wspomnienie swoich belfrów, albo na wspomnienie własnych szkolnych błazeństw. Nie ukrywam, że mistrzowski duet Stanisław Milski (prof. Gąsowski) i Józef Skwark (Adaś Cisowski) zapadają w serduchu każdego kinowego oglądacza, sam należę do tego grona, które lubi wracać do filmu z 1960 r.
 
Sofokles - popiersi antyczne - domena publiczna
Czemu się tu podpieram zacną lekturą mistrza Kornela Makuszyńskiego? Bo zniesmaczył mnie zapis na Facebooku pewnego bardzo znanego wydawnictwa, które zdominowało (to chyba dobre określenie) rynek wydający lektury szkolne! Mnóstwo tego trafiło w ręce uczniów na różnych poziomach edukacji. Nie ukrywam, że mi forma tych wydań nie odpowiada. Wiem, te dopiski, że bohater ziewną, a Zosia miała suknię białą, a Zbyszko był z Bogdańca mają pomóc szczególnie młodemu czytelnikowi ogarnąć treść, sens i zawartość danej lektury. Mam wrażenie, jakby traktowano czytelnika z lekkim podejrzeniem o defekty intelektualne. Do brzegu, proszę - zniecierpliwiony któś poganiałby mnie. I słusznie.
Oto cytat nr 1: "Już wystarczy szoku, jakiego dostarczył nam rozwój zdarzeń w Królu Edypie - nie daj się też zaskoczyć pytaniom na egzaminie z lektury". No to jeszcze można przełknąć. Sięgam po cytat nr 2: "Dzięki wydaniu z pewniakiem nie musisz nawet czytać całej historii od deski do deski - znaczek pewniaka pokaże Ci, co najczęściej pojawia się na testach". No i z przełykaniem zaczyna być problem. Szukamy cytatu nr 3: "W dodatku samo opracowanie zagwarantuje Ci zarówno bezbłędnie zdany sprawdzian ze znajomości treści, jak i podobne emocje. I oczu kąpiel". Koniec cytowania.
 
Sofokles - "Król Edyp" - zbiory watykańskie - domena publiczna
 
Teraz zacznie się moje, belferskie pastwienie nad facebookowym wpisem! Szok jest od samej intencji piszącego! Bo właściwie po co marnuje bezcenne zasoby lasów naszych narodowych i wydaje jakiegoś tam Sofoklesa?! Od razu dziada na śmietnik! Kto by go tam czytał?! Skoro są pewniaki. Kiedyś obruszało mnie, że są gotowe omówienia lektur, jakieś skrótowce, gotowe wypracowania. Teraz widzę, że aby wydawnictwo nie zmarło z głodu dodrukowuje się mistrza antycznego, ale z drugiej strony podpowiada się przyszłemu inteligentowi: zostaw to! nie czytaj! szkoda czasu! my mamy PEWNIAKI! Trochę to przypomniało mi czasy mojej matury (AD 1983), kiedy niemal każdy miał skądś przecieki i każdy dzierżył onego pewniaka, który musi być! Za mego zdawania (AD 1983) z racji na setną rocznicę śmierci takim pewniakiem miał być C. K. Norwid. Ale to tak naprawdę nie ma się z czego śmiać! Pora uderzyć się pierś cherlawą lub nawet wyrzeźbioną w pocie czoła na siłowniach lub innych anabolikach. Sam muszę się hamować, bo po operacji na otwartym sercu mój mostek zrasta się i bicie po nim kułakiem nie służyłoby memu powrotowi do zdrowia.
Boję się! Czego? Wilka złego! A tym Canis lupus jest dla mnie takie spłaszczanie pojmowania literatury (kultury). Zwykłem powtarzać swoim uczniom, że rośnie pokolenie literackich analfabetów! Już nie pierwsze, które dumnie pierś wypręża, jakby Napoleon miał im przyszpilić order Legii Honorowej, że mają maturę, ba! zdobyli licencjacki czy magisterski dyplom bez przeczytania jednej książki. I wcale im do szczęścia nie był potrzebny ani Sofokles z Edypem, ani Makuszyński z Cisowskim. To smutne. Bardzo. Bo potem rykoszetem to uderza w szkołę i jej poziom. Lubimy biadolić na kolejnych ministrów edukacji (sam zresztą byłem z jednym z nich spokrewniony), że poziom, że przeładowanie treści, że upolitycznianie, że szkoła nie wychowuje. A oto stoimy wobec jednej z drogi wychowania i rozwoju: poznawania klasyki (kanony) literatury i kultury. Jak ja mam na swoich lekcjach historii potem utrwalać pogląd, że jesteśmy spadkobiercami kultury basenu Morza Śródziemnego, skoro mam przed sobą tłum wyuczony pewniaków?! Na jaką swobodę wypowiedzi czy dyskusji porwę się w szale zapomnienia? Trafię na mur! Znów nabiję sobie guza! Znów dotrze do mnie, że mimo czterech dekad w oświacie jestem głupi jak osioł, bo wymagam lub dziwię się brakom.
 
Charles François Jalabert "Edyp i Antygona" albo "Plaga Teb" - domena publiczna
 
Tak, wylazł ze mnie stary belfer. Siedzę w pokoju, gdzie od ogromu książek coraz mniej tlenu do oddychania? Nic to. Obcowanie z książką(-mi) budzi ciekawość, rozwija nas intelektualnie, potrafimy złożyć zdania bardziej złożone, a nasze wypowiedzi ustne to przyjemność dla słuchaczy. Banały? Komunały? - zapewne tak. Czytanie zawsze było formą elitarności. Kto zaraz dorzuci jest internet! Ehe! - już widzę, jak każdy lukę nie-czytania dopełni wydaniem w formie pdf, audiobooka itp. W czasie mego wracania do zdrowia ta ostatnia podmiana bardzo mi pomogła. Czytać nie mogłem. Samo trzymanie książki w pozycji leżącej zbyt szybko mnie męczyło. Zatem brawo za takie możliwości (m. in. na YT). 
Nie mam przy sobie żadnego wydania "Króla Edypa". Ale to nie jest tomiszcze, które samą objętością zabiłoby czytelnika. Dlaczego pozbawiać młodego człowieka przyjemności czytania? Kto tu komu robi krzywdę? Możliwe, że XXI w. ostatecznie zamorduje książkę drukowaną. Możliwe, że pokolenie moich prawnuków będzie odwiedzać muzea... księgarstwa i książek wszelakich. Możliwe, że mój księgozbiór prędzej czy później trafi na śmietnik. Wiemy, jak to teraz bywa: umiera senior domu, zostają metry (tony) książek. Co z nimi zrobić?! - wzdycha potomek, dla którego Sofokles czy Makuszyński, to może skojarzenia jakichś galaktyk? Znam to! Bo i ja pozyskiwałem książki po zmarłych. I tylko na mnie robi wrażenie wpis w jednej z nich: "...siostrzenicy generał Bohatyrowicza". Aż się budzi we mnie chęć napisania takiego tekstu/postu o pozyskanych w taki sposób książek niezwykłych i to nie ze względu na tytuł, ale poprzedniego właściciela (np. z osobistą dedykacją ks. prymasa J. Glempa lub A. i Cz. Centkiewiczów).
Aby tak minorowo nie zamykać tego pisania, to wrócę do Makuszyńskiego i może ten zapis o prof. Gąsowskim zachęci nie-pewniaków do przeczytania, jakim niezwykłym belfrem ów był: "Klasa siódma, w której właśnie nauczał wzniosłych dziejów, znając dobrze jego serce, zachłyśnięte pobożnym podziwem dla Napoleona, oddawała Cesarzowi przy każdej sposobności takie honory, że pan profesor Gąsowski promieniał. Gdyby Napoleon mógł wrócić na ziemię, choćby na nowe «sto dni», on byłby pochwycił sztandar, a klasa siódma pobiegłaby zanim. Nie samym jednak Napoleonem żyje człowiek, czasem musi też zajmować się tym opryszkiem Hannibalem. Trudno… Historia jest bigosem, ciężko strawną zbieraniną nie tylko z całego tygodnia, lecz z lat wielu tysięcy" [2] I ja to rozumiem. I ja chciałbym być pod Grenoble, kiedy Cesarz wracał z Elby i jak nic darłbym się: "Vive l'Empereur!"

[1] Makuszyński K., Szatan z siódmej klasy, Nasza Księgarnia, Warszawa 2017, s. 14
[2] op. cit., s. 7

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.