poniedziałek, lutego 12, 2024

Przeczytania - 488 - Marek Hendrykowki "Wiwat! Saga wielkopolska" (Dom Wydawniczy Rebis)

Zacznę znowu od... prywaty? Z wczesnego dzieciństwa pamiętam, jak z dumą powtarzano: "My z Poznańskiego!". Nie pamiętam, aby padło określenie: Wielkopolska. Ale to "z Poznańskiego" brzmi mi wciąż w uszach. Na tym się wiadomości kruszyły. Coś powtarzano o majątku w tamtych stronach, mezaliansie pradziada - i tyle musiało mi wystarczyć za wiedzę. Jej odkrywanie na nowo i na dobre przyszło po latach, kiedy z mozołem karta po karcie (bo była to prawdziwa kwerenda w prawdziwych archiwach Poznania) odgrzebywałem czas przeszły zapomniany. I zaczęły wyłaniać się z mroku imiona, nazwiska, nazwy miast, miasteczek, wiosek rozsianych w ziemi średzkiej, wrzesińskiej czy kętrzyńskiej. Ze szczątkowego wiedzenia zaczęły wydostawać się pędy, poszarpane gałęzie rodzinnych koligacji, pokrewieństw, bycia w Poznańskiem od XVIII w. do końca XIX w., kiedy faktycznie pradziad rozpoczął swą peregrynację po dawnym Wielkim Księstwie Poznańskim, aby zatrzymać się na dobre nad Brdą, w Bydgoszczy. Bnin, Zaniemyśl, Kórnik, Brzostek, Środa Wielkopolska, Leszno, Karolewo, Gierłatowo, Kaczanowo, Nekla, Września, Kostrzyn, Grodziszczko, Śnieciska, Miłosław, Targowa Górka, Opatówko, Winna Góra, Bagrowo - wysypuję te garstki wiedzy rodzinno-geograficznej, aby nawet przed sobą potwierdzić, że  m u s i a ł e m  sięgnąć po książkę Marka Hendrykowskiego "Wiwat! Saga wielkopolska", jaką czytelnik może podziwiać dzięki też Domu Wydawniczemu Rebis.
 
Przeszło dziewięćset stron! Tomiszcze! Ale proszę mi wierzyć, że każdy z miłośników Poznańskiego przy 957 stronie powie:  m a ł o ! Zresztą Autor przewidział to, kiedy pisał ostatni akapit: "Że za mało? za krótko? że nic nowego? że o tym wszystkim przedtem wiedziałeś i wiedziałeś? Łee tam. Feci, quod, faciant meliora potentes - Uczyniłem, co mogłem, kto potrafi, niech zrobi lepiej". Ja ze swej strony - biję brawa! A jeśli faktycznie ktoś się obrusza, że nie tak, że siak, to dalej-że do piór, długopisów czy przed komputery - i do roboty! 
Ja jestem lekturą urzeczony! Moja wielkopolskość (na równi z moją wileńskością) jest po prostu usatysfakcjonowana! Nie przesadzę w swej egzaltacji sześćdziesięciolatka, kiedy napisze, że na taką książkę czekałem! I brawa dla domu Wydawniczego Rebis, że tę tematykę podjęło. Zresztą czy to dziwne? - zaperzy się ten i ów. Dom Wydawniczy Rebis co rusz podsuwa nam książki o Wielkopolsce i Wielkopolanach, które bezwarunkowo muszą stać na półkach każdego kogo serce gwałtowniej bije na dźwięk bliskich sercu nazw i wartości, jak Poznań, Gniezno, Ostrów Lednicki, Warta. 
Ale jak zostawię ewentualnych Czytelników "Wiwatu!..." - zabrzmiało idiotycznie? - z pewnym niedosytem, bo dotknę tylko trzech miejsc tej niezwykłej sagi. Rzekłbym uniwersalnych i dla mieszkańców Poznańskiego najważniejszych. Nie będzie zatem o hr. Raczyńskim, doktorze Marcinkowskim, generale Chłapowskim czy dzielnym Drzymale? Że o podłym Bismarcku nie wspomnę? Jest okazja zweryfikować pewne prawdy, pół-prawdy czy mity, np. ocenie J. Piłsudskiego w Poznańskiem. Oczywiście, że wszystkich bohaterów i anty-bohaterów tych stron znajdziecie na tych przeszło dziewięciuset stronach i chwilami będzie Wam gorzko w gębie (to ulubiony mój cytat z kresowego przodka, ofiary terroru Murawiowa). Jedno, czego mi zabrakło, to indeksu. Wiem, to prawdziwa gawęda, ale mimo wszystko byłoby łatwiej nawet wracać do pewnych fragmentów.
Oto cenne moim zdaniem cytaty, wybiórczo i subiektywnie wydarte z trzech rozdziałów. I gdyby tylko one ostały się z całego trudu Autora, to i tak samodzielnie mogłyby stanowić cenność i podstawę dla naszych badań, dociekań, odbudowywania rodzinnych puzzli. Nie ukrywam, że ostatnimi laty mój obraz wielkopolskość moich przodków Skrzyńskich, Domińskich, Grzybowskich, Piechowiaków, Zielonków, Szubów, Machajewskich, Czerniejewskich, Owsianowskich, Karolewskich, Lisów, Pieczyńskich staje się coraz bardziej dopełniony poprzez Internet, znikają kolejne niewiadome.
 
DO KLIO

Że pierwsze miejsce przypada w tej księdze Poznańskiemu i Wielkopolsce, bierze się stąd, iż na uprzywilejowaną ową ekspozycję ziemia ta i jej mieszkańcy absolutnie zasługują. Choć nie wszyscy doprawdy o tym w Polszcze wiedzą. Czyja to wina?
 
Rozpostarcie wielobarwnego gobelinu  minionych wydarzeń ukazujące galerię ich uczestników zmienia bardzo wiele.
 
Saga historyczna to taki gatunek, w którym każda z postaci zasługuje na osobną powieść o sobie, a całość -  z nimi wszystkimi włącznie - tworzy misterny kobierzec przeszłości. 

Ludzie tu zwyczajnie, nijacy i bezbarwni dla niewprawnego oka i ucha.

Styl życia skromny, przyzwoity, niechętny wszelkim ekstrawagancjom. Wszak prawda, że utracjusz poznański to zjawisko niewyobrażalne.

Mieszkańcy rodem stąd od pokoleń dalecy as od zbytków, nie mają lekkiej ręki do pieniędzy, unikają szastania sadzenia się. Nie znoszą marnotrawstwa, zgoła niepodobni do swych warszawskich sióstr i braci - z rezerwą dla ich rozrzutności, szerokiego gestu i "fantazji".

Sami Wielkopolanie ledwo co słyszą w szkołach o sobie.

Cokoły, spiże, rocznice, wiązanki i wieńce to za mało.

Mit Wielkopolski współtworzą ludzie, którzy tu kiedyś żyli i działali - kobiety i mężczyźni, każda i każdy z nich na swoim polu i na własną miarę. Nieświadomość powszechna tego wszystkiego, co zrobili niegdyś dla Polski i czego dokonali w swych dziejach Wielkopolanie, pozostaje po dzień dzisiejszy niezrozumiale wielka.

Nie wolno nam tego stanu dłużej bagatelizować. 

Saga nie ma końca. Tam, gdzie się kończy, zaczyna się jej następny rozdział i dalszy ciąg.

Wierzcie mi, da się tę misterną całość na powrót wypełnić i wysłowić!

Pracowitość, cichość, skromność nigdy nie bywają malownicze. Zwycięskie powstania stokroć gorzej się przedstawia od ran poniesionej klęski.

Ludzie potrzebują opowiadania. Potrzebują go wszyscy. i młodzi, i starsi, i ci bardzo starzy też. Pod  jednym warunkiem, że to opowiadanie mówi coś naprawdę ważnego o nich samych. 

Opowieść o czasie przeszłym kryje w sobie przepotężną siłę.

Dobro samo się chwali? Wątpię, nie wierzę w coś takiego. 

Wielkopolska, Poznań: świat zanurzony w prozie, w przyziemnej zwyczajności.

Historie o zwykłych Wielkopolanach i ich niezwykłych czynach pozwalają głębiej zrozumieć i ujrzeć człowieka pełniejszym i większym, niż jest naprawdę. 

Mity wiodą żywot autonomiczny. 

Najciekawsze dzieje się na styku prawdy i zmyślenia.

Wszelkie mity wyrastają z ludzkich pragnień i marzeń, lecz swój początek biorą z opowieści o tym, co realne - co się ongiś zdarzyło.

To są przesłania do nas Czytelników, do historyków, tych z dyplomami wyższych uczelni i tych, co amatorsko zachwyceni przeszłością ryją w niej od lat. Zdarzyło mi się kiedyś spotkanie z panem Leonem Kubiakiem ze Swarzędza. Ożenił był się z bratanicą mej prababki, Kazimierą Zielonkówną. W pewnym momencie naszej rozmowy gospodarz zebrał się na odwagę i zapytał mnie: "Po co pan tego szuka? Majątku pan szuka?". Nie mógł zrozumieć, że jakiś ktoś zjawia się u niego i słucha opowieści z minionych czasów. Nawet u siebie, w bliskiej mi rodzinie usłyszałem gorzkie: "Tu nikogo to nie obchodzi". Mnie obchodziło. Nie, nie wycytowałem wszystkiego, co do Klio skierował Autor. Podobają mi się te porównania: los takiego Podbipięty, grzmiące armaty pod Częstochową, a mozolny trud Wielkopolanina - co bardziej porywa i ekscytuje? Na takie pytania sami odpowiadamy sobie w trakcie takiego czytania. W końcu jesteśmy mozaiką ludzi i zdarzeń, różnych dzielnic i kuchni. Moja Poznańskość po pradziadku Stanisławie i prababce Katarzynie jest usatysfakcjonowana czytając plon pracy pana Marka Hendrykowskiego.
 
NIEOPISANE DZIEJE
 
Powieść o minionych dziejach wyczarowana z natchnienia jak latający dywan. Potrafi unieść i przenieść każdego, kto się jej powierzy, w dowolne miejsce i  czas.
 
Było czy nie było? Nie wiadomo, czy naprawdę było. Było. ale czy rzeczywiście? Na pewno? Nic podobnego.
 
Nieopisane dziej. Próbując dać ich obraz, nie wiemy, czy zdołamy opowiedzieć tę doprawdy zadziwiającą niezwykłą wielkopolską odyseję zwykłych ludzi.  

Kontredans historii z przeszłością to taniec o wielce skomplikowanej choreografii.

Nie wolno zapominać o terapeutycznej funkcji historii, która - ileż razy tak się zdarzało - pomaga leczyć traumy straszliwych przeżyć  i (nie) ludzkich dziejowych doświadczeń. Historia nieraz od nich uwalnia i przynosi ulgę.

Mechanizm ludzkiej pamięci jest tak ustawiony, że wygładza to, co przeżyte.

Dziejowy dramat rozgrywa się wszędzie.

Dzieje Polski rozbrzmiewają zazwyczaj w dwu przeciwstawnych rejestrach: maior i minor.  

Trzeba przyznać, że w dziedzinie martyrologii [...] osiągnęliśmy efekty znacznie przewyższające przeciętna światową.

Za widnokręgiem pamięci mocował się z jutrem miniony świat tych, co odeszli i od dawna ich nie ma. [...] Nie opowiedzą nam już o sobie, musimy o ile możliwe zrobić to za nich: sprawić, by umarli do nas przemówili. 
 
Niepozorna wielkopolska zwyczajność. Szarość. Bladoszare, szarobure płótno zwykłego codziennego życia, jakie od pokoleń niespiesznie pulsowało własnym rytmem w tych stronach. 
 
Historia, mówiona, pisana, wyśpiewana, wyrzeźbiona, wykuta w kamieniu, wyszyta, namalowana, zainscenizowana, sfilmowana, każda historia, jakakolwiek by ona nie była, jest zatem określoną wersją arbitralnie wybranej i zaprezentowanej cząstki przeszłości. 

...historia nie istnieje dopóty, dopóki się jej nie opowie, nie napisze, narysuje, namaluje, zaśpiewa, wyrzeźbi, sfilmuje, ukaże na scenie - przeniesie we współczesność, nadając określony kształt nieprawdziwemu lub prawdziwemu wyobrażeniu tego, co się ongiś wydarzyło.

I historyk, i powieściopisarz obaj poszukują prawdy, rekonstruują przeszłe zdarzenie i realia, po swojemu bazują na nich, próbując połączyć je w całość. 

Przeszłość to Wielka Nieobecna.

Dzieje minione same się nie obronią: muszą to sprawić ludzie, którym nad wszystko jest możliwie cała, czytaj: pełna, prawda o niej.

Żadna powieść historyczna nie składa się z samych faktów.

Beletrystyka poświęcona minionym dziejom angażuje fakty dla swoich celów, lecz z założenia nie ogranicza się wyłącznie do nich. [...] Odcedzone i w stu procentach wydestylowane fakty nie są obiektem jej zainteresowań.

Powieść historyczna doskonale czuje się i odnajduje w żywiole apokryfu.

Przeszłość dla każdego z dziejopisów jest wyzwaniem. Tworzenie jej wyobrażeń wymaga od śmiałków nie lada odwagi.
 
Autorskie pragnienie prawdy posiada swój rewers. Jest nim obawa przed nieprawdą. 

Im bardziej starasz się obraz przeszłości przybliżyć i uczynić wyobrażenie w nim zawarte plastycznym w oczach adresatów, tym bardziej przenikasz do wnętrza opowiadanej historii i stajesz się częścią wykreowanego przez siebie obrazu.

Pisząc o przeszłości, powołując do symbolicznego istnienia własną historię na jej temat, nie wolno dowolnie żonglował faktami. Obowiązuje autorska rzetelność i surowa dyscyplina w ich ukazywaniu. 

Nie-fikcja oto żywioł macierzysty, z istoty przynależny duchowi powieści historycznej. 

Niepamięć ludzka bywa groźna i niebezpiecznie złudna.

Szkoda, że historycy rzadko zapuszczają się na tereny fikcji historycznej, uważając owe, domniemane i niepewne, uboczne terytoria za manowce prawdziwych badań.

Cóż począć, wszelka nieprawda pasożytuje na prawdzie.

Spreparowana "historia" wypiera przeszłość. W kółko powtarzana i replikowania - staje się w końcu "powszechnie znanym faktem".
 
Przeszłość nasza jest warta poznania przede wszystkim dlatego, że jest naszą. 

Nigdy dość dociekania i odkrywania swej przeszłości. Historia, jaką oferuje nauka oraz sztuka, może w tym bardzo pomóc.
 
Nie każdy jak Dezydery Chłapowski miał u schyłku życia swego Kalinkę.

W tkaninie opowieści historycznej liczy się każda nitka, najdrobniejszy nawet ocalały do dziś szczegół.

...zdarzenia minione nie są równoznaczne z historią.

Historię się ustanawia, nadając jej wyraz zboru przedstawień, by mogła jakkolwiek społecznie zaistnieć.
 
Wbrew temu co wyprawiają z nią i nadal wyprawiają różni władcy absolutni i totalitarni wodzowie, przeszłości nie sposób zmienić.  

Szczęśliwie zachowany detal, list, dokument, fotografia, film - pojedynczy element mogący współtworzyć dowolnie obszerną całość.

Aby przeszłość przeistoczyła się w historię, potrzebna naszego udziału.

Nie trzeba sięgać aż do czasów średniowiecza, by się przekonać, że dziejopisowie bywają często największymi łgarzami.

Aby móc zaistnieć w przestrzeni rozpostartej między nadawcą i adresatem, historia musi zostać zakomunikowana za pośrednictwem narracji.

Narracje historyczne mają to do siebie, iż wprowadzone w obieg społeczny, ulegają z czasem procesowi krystalizacji.
 
Pisarstwo historyczne w rozmaitych swych odmianach powinno możliwie sugestywnie odsłaniać i pomagać zrozumieć przeszłość. 
 
Nasza pamięć działa wybiórczo.

Miałem kiedyś, zdawało się, absurdalne marzenie: spojrzeć w oczy prapradziada Antoniego i stanąć nad grobem tegoż. Jeden ze znajomych skwitował to pierwsze tak: "A kto wie, jak wyglądał ten twój prapradziad? Kup w antykwariacie starą fotografię i kropka". "Ale ja będę wiedział, że to nie on" - broniłem się. Czy spełniło się moje marzenie? Tak, w 1996 r. Stanąłem nad grobem prapradziada Antoniego w Miłosławiu, a odnaleziona krewna przekazała mi kopię zdjęcia. Spełniło się! I o tym jest m. in. w tm pana Marka Hendrykowskiego pisaniu. Odnalazłem dokumenty, wiele dokumentów. Szkoda, że nie dowiem się czy prapradziad np. uczestniczył w spotkaniach z Patronem-Jackowskim. Pada wzmianka o Bninie! Drobiazg? Dla kogoś pewnie banalny i nie do odnotowania. Dla mnie istotność, bo to jedna z kolebek mego bycia i mojej historii. Proszę zwrócić uwagę, co ta książka wyrabia ze mną i mi podobnych: budzi ducha przeszłości. Przecież dziś Bnina nawet nie znajdziemy na mapie! Bo stał się częścią Kórnika! Też tego nie wiedziałem, kiedy przed laty błądząc ścieżkami ciekawości historycznej odwiedziłem zamek Działyńskich. A tam wzrastali moi przodkowie w XVIII w. i na początku XIX w.

SAMI Z SIEBIE

...powstania nie robi się z dnia na dzień, bo wtedy jest czynem szaleńca, niechybnie kończącym się klęską. Zbyt wiele ofiar ponieśliśmy w tę wojnę, żeby jeszcze dokładać następne.
 
Właśnie wtedy, w tamtych pamiętnych dniach u progu zimy, Wielkopolanie, Kujawiacy, Ślązacy, Kaszubi, Pomorzanie, Warmiacy, Mazurzy pokazali, jak mocno bije w nich pod pruskim jarzmem jedno wspólne polskie serce.   

Walka o odzyskanie własnej niezależności z państwem tak potężnym jak Niemcy jest rozgrywką z rodzaju najbardziej niebezpiecznych i wymagających - pełną ryzyka zbiorową próbą przeprowadzenia swego o najwyższej skali trudności.

Należało działać rozważnie, roztropnie, jeśli się da - zawsze w granicach prawa, dążąc do osiągnięcia po wyznaczony cel i zyskania zamierzonego rezultatu nie od razu, lecz małymi krokami - metoda faktów dokonanych. 

...Niemcy chcieli zachować ordnung, a Polacy zdecydowanie woleli od niego własny ład i porządek. 
 
Dyktowany poczuciem duchowej  niezależności głos milionów Polaków mieszkających na terenach byłego cesarstwa na wschodzie Niemiec zabrzmiał donośnie, przypominać światu o ich istnieniu i prawach.

Dość? Nie takiego "Przeczytania" spodziewano się? Bez wątpienia odcinek 488 cyklu od innych jednak inny. Bo w tym cytowaniu tu Wielkopolski jednak - niewiele? Doszedłem do wniosku, że skoro Autor tyle miejsca poświęcił  t a k i m  sprawom, to chyba nie po to, aby dostać więcej złotych za więcej zajętych kartek. Potraktowałbym te zapisy, jako wskazówkę ale i przestrogę wobec obranych dróg ku przeszłości, rozumieniu historii czy jej odtwarzaniu. co rusz budził się we mnie belfer, ze wskazaniem na dawne funkcji sprawowanie, np.  doradcy metodycznego KPCEN w Bydgoszczy. O siebie uciec się nie da. Od swojego rozumienia i odbudowywania historii - też. Ostatnie cytowania, to jednak duch powstania wielkopolskiego. Cierpliwe do Polski dochodzenie.
Łezka się w oku musiała zakręcić, kiedy trafiło się na rozdział "Westfalczycy". Przecież moja babcia Jadwiga, nie dość, że urodziła w czasach wielkiej wojny i jako poddana cesarza Wilhelma II, to było to w Mülheim an der Ruhr-Styrum. Nie wiem czy pradziad Franciszek czytał, co wydawnictwo "Wiarus Polski" drukowało, ale kiedy Polska wróciła nad Brdę, to zabrał żonę Annę, dwoje dziatek i wrócił! W jednym nie okazał się stały: porzucił łono kościoła rzymskiego i stał się członkiem kościoła polsko-narodowego. Ponoć, aby nie słuchać kazań po niemiecku. Z tego zresztą później wynikło trochę zamieszania w życiu i córki, i wnuków. A jest i targająca duszą saga, pt. "Dziadek". I z niego, na okoliczność nadchodzącego 14 lutego, cytuję "Skąd przychodzi miłość? Nie wiadomo. To sekret przyrody, jedna z jej wielkich tajemnic. Nie wiadomo, dlaczego się w kimś zakochujesz, Zakochujesz się i już. Ktoś w końcu powinien, bo inaczej na świecie robi się straszny bałagan. Dzięki miłości wszystko się odradza. Tyle wiadomo na pewno". Przyda się?
Pewnie, że serce me rosło, gdy odnajdywałem bliskie sercu memu nazwy miejscowości. Doskonałym pomysłem jest wykaz polsko-niemiecki i niemiecko-polski nazw miejscowości. Nie będę ukrywał, że trudno mnie było oderwać od rozdziału "Poezja wielkopolskich nazw i nazwisk". Etymologia tego rodzaju (a wiedzą to m. in. moi uczniowie), to moje hobby. Kiedy trafił mi się przed laty uczeń o nazwisku "Bagrowski" odczekałem do lekcji, kiedy omawiałem germanizację ziem zaboru pruskiego użyłem zapisów metrykalnych z parafii w Bagrowie (jest zresztą na ten temat na tym blogu) i jaki był skutek? "Moja rodzina z Bagrowa pochodzi!" - ożywił się nastolatek, bo to w klasie licealnej było. 
Pan Marek Hendrykowski ze zdania Williama Faulknera (1897-1962) uczynił motto swej książki. Ja przewrotnie nim zamykam to kolejne "Przeczytanie": "PRZESZŁOŚĆ NIE UMIERA NIGDY". 

Brak komentarzy: