piątek, września 17, 2021
Przeczytania... (414) Szmuel Lejb Sznajderman "Wojna w Hiszpanii. Reportaż z głębi kraju" (Wydawnictwo Czarne)
"Sznajderman podróżował po wschodniej części kraju, pozostającej pod kontrolą
republikanów. Zależało mu na pokazaniu entuzjazmu dla socjalistycznej rewolucji
wymierzonej przeciwko dyktaturze generała Franco. Pokazał jednak również strach
i zmęczenie. Rozmawiał z bojownikami, politykami, a także z rolnikami,
pracownikami fizycznymi, właścicielami winnic. Ważny fragment książki to
relacja z klasztoru Montserrat nieopodal Barcelony, gdzie autor poszukiwał
starych żydowskich manuskryptów" - ta notka jest do przeczytania w całości na portalu Wydawnictwa Czarne oraz w ostatnim odcinku mego cyklu na tym blogu, pt. "Do przeczytania jeden krok". Jest też niemal w tej wersji na okładce.
Mamy przed sobą prawdziwą literaturę faktu! Oto korespondent wojenny Szmuel Lejb Sznajderman (dlaczego na okładce imiona sprowadzono do inicjałów?) wyruszył do zrewoltowanej Hiszpanii, kraju pogrążonego w wojnie domowej, aby dać świadectwo tego, co tam się dzieje. Tak powstała "Wojna w Hiszpanii. Reportaż z głębi kraju", którą dla nas przetłumaczyła pani Magdalena Kozłowska. Zauważam nowy trend wydawniczy i informacyjny: nazwiska tłumaczy pojawiają się na okładkach! Brawo! Tak powinno być zawsze. W końcu bez trudu ich pracy nasz dostęp do wielkiej, ciekawej, intrygującej literatury byłby po prostu zamknięty! W końcu ilu z nas posługuje się w jidysz? A w tym języku powstała ta książka, która ukazała się na półkach księgarskich w 1938 r.
Zatem mamy drugą w tym cyklu przedstawianą książkę, która dotyka bolesnego, tragicznego i krwawego rozdziału historii XX-wiecznej Hiszpanii. W odcinku 74 prezentowałem książkę S. Steina "Moja wojna w Hiszpanii. Brygady międzynarodowe - koniec mitu". To z kolei wspomnienia uczestnika walk, zagorzałego stalinisty. Wracam na portal Wydawnictwa Czarne, aby zacytować, co napisano o S. L. Sznajdermanie: "Sznajderman zyskał miano pierwszego żydowskiego korespondenta wojennego, ale
niniejsza książka to przede wszystkim opowieść o tyłach frontu i zwykłych
ludziach, którzy w ogarniętym krwawą wojną domową kraju usiłują prowadzić
normalne życie".
Nie jest to jakieś opasłe dzieło. Raptem sto czterdzieści stron? Czytania na dwa wieczory lub jednodniowy maraton? Bez obaw książka, która nie usypia. S. L. Sznajderman pisze o sobie w krótkim wstępie: "Poprzez zestawienie swoich pisanych na gorąco szkiców z hiszpańskich walk autor starał się, w miarę możliwości, wyjaśnić czytelnikowi tło hiszpańskiej tragedii". Zwróćmy uwagę na rok pierwszego wydania. Zatem, kiedy książka docierała do pierwszych czytelników wojna cały czas trwała!
Od pierwszej strony reportażu mamy wprowadzenie do świata, który dawno przeminął, ale wciąż jest żywy w umysłach wielu Hiszpanów. Nie wiem, jak jest naprawdę. Historia bycia autora w oku cyklu domowego konfliktu zaczęła się w Portbou, dokąd przybył, jako... jedyny pasażer: "Stałem niecierpliwie przy oknie, a obraz Hiszpanii - wielkiego pola bitwy, gdzie rzesze ludzi krzepną po krwawej walce - przepływały mi przed oczami. Toteż zdziwił mnie spokój, z jakim ludzie na peronie oczekiwali pociągu. Stali tam zarówno ubrani po cywilnemu, jak i milicjanci w zielonych lub czerwono-czarnych wojskowych furażerkach". Chciałoby się dodać: witaj Hiszpanio! Ale zaczęło się od drobiazgowego przeszukania i przesłuchania. Zwyczajne środki ostrożności. Szkoda, że uzupełniono narracji o choćby opisywane w tekście... propagandowe plakaty. Szukałem ich w Internecie, ale bez skutku. Trafiałem na różne inne, ale nie odpowiadają one opisowi. Swoją drogą szkoda, że tak niewiele jest zdjęć.
Barcelona czasu przyjazdu tam S. L. Sznajdermana zaskakuje. Pozornie można zapomnieć o wojnie? Tylko te karabiny w restauracji przy eleganckich i suto zastawionych stołach. "Milicjantki noszą spodnie i bluzy z zielonego płótna. Na ramieniu mają zawieszony krótki karabin, ale jednocześnie wargi elegancko pociągnięte szminką, a brwi wyregulowane..." - zauważa. Trzeba się przygotować na podobne zaskoczenia. Jeśli ktoś chciał od razu wpaść w wir wojny (a ma się wrażenie, że i Autor nie był wolny od takiego toku zdarzeń), to jest w błędzie. Gwar na ulicach mimo późnej pory, neonowe szyldy, oślepiające światła. Oto Barcelona!
Ale widzi też ślady ostatnich walk z 19 i 20 VII 1936 r.: "Faszyści zabarykadowali się w kościele Santa Monica i przez długie godziny strzelali mitraliezami. Wszędzie, gdzie padli obrońcy Republiki, zawieszono na drzewach ich portrety". A w porcie stoi radziecki okręt. I stoją inne: "Spośród różnorakich flag powiewających na masztach naszą uwagę szczególnie przyciąga czerwona z czarną swastyką zatknięta na zielonym okręcie wojennym". Masy ludzi wiwatowały, kiedy do portu wpływali Sowieci.
Każdy rozdział, to nowa opowiedziana historia, jak ta o hotelu "Colón", gdzie na jednym z piętr "...ulokowano radiostację, która stała się prawdziwą wieżą Babel. Nadawano stamtąd w świat audycje we wszystkich językach i dialektach". Tam też wzywano do oddawania krwi, stąd na plakatach wezwania: "Se necesitan donadores de sangre". Nie wiedziałem, że można się przejeść (!) "Międzynarodówką". Jak stwierdza Autor: nieustannie ogłuszała ulice. Co nie przeszkadzało zacytowanie fragmentu jej strofy po hiszpańsku kilka stron dalej: "Arriba, parias de la tierra...". Nie będę taił, ale włączyłem YT i wysłuchałem w tym języku hymn komunizmu (chyba mogę ten utwór tak określić?), ba! znalazłem filmik, na którym utrwalono orkiestrowo-chóralne wykonanie pod batutą samego Arturo Toscaniniego.
Nie spodziewałem się znaleźć na widowni oglądającej corridę. Dla S. L. Sznajdermana okazało się to dość traumatyczne doświadczenie, skoro napisał: "Tłum świętował, ale ja odruchowo zasłoniłem twarz rękami. Byk jeszcze przez chwilę stał z mieczem w grzbiecie, potrząsnął łbem i upadł na przednie nogi". To po tym triumfie orkiestra zagrał właśnie "Międzynarodówkę". Zaskakujące połączenie Swoiste sacrum i profanum? Jest i jeszcze inny skutek tego bycia na corridzie: rozmowa i wspomnienie pewnego starszego milicjanta. To z jego ust padło: "...Franco zamienił areny do walk byków w rzeźnie dla antyfaszystów. W Badajoz faszystowski sztab generalny rozkazał sprowadzić wszystkich antyfaszystów na arenę i powystrzelał mitraliezami ponad sześćset osób. Oto jakie igrzyska urządza Franco".
Rewolucyjny wymiar sprawiedliwości nie pozostawał dłużnym wiernym i oddanym przedstawicielom prawicowej Hiszpanii. Jeden z trybunałów sądził na pokładzie statku "Urugwaj", na jego czele stał Andreu Nin. S. L. Sznajderman zapisał jego opinię/pouczenie/credo: "...sądzi się najpoważniejsze zbrodnie przeciw Republice. Na ławie oskarżonych zasiadają oficerowie, którzy strzelali z armat i mitraliez do przyjaznej, bezbronnej ludności. Ale obcy widz, który nie był obecny podczas naszych walk, widzi tylko, jak się skazuje na śmierć... Łatwo się poddaje ostatniemu wrażeniu, naturalnemu uczuciu litości, i zapomina o kacie oskarżenia, który pisany jest krwią ludu". I jesteśmy świadkami takiego procesu. Mimo tylu lat od opisywanych zdarzeń poraża, to co czytamy, czego jesteśmy świadkami: "Adwokaci bez tóg i sędziowie bez krawatów. [...] Ława przysięgłych składa się z przedstawicieli wszystkich ugrupowań politycznych należących do frontu ludowego. [...] Niektórzy z nowo wybranych sędziów jeszcze do niedawna byli szewskimi czeladnikami [...]". Piszący sam tworzy klimat miejsca, pisząc: "Za oknem, nisko nad błękitnymi falami przemykają białe mewy. Prawdziwie sielankowy nastrój. Czy może tu zapaść wyrok śmierci?". Zapadnie! Aż sześć! Jeden z oskarżonych został skazany na 10 lat więzienia. Nazywał się Reilen, był kapitanem. Kończy się ten rozdział tak: "Nocne morze dmuchało gładzącym wiatrem, a ja przełykałem pierwszą gorzką pigułkę hiszpańskiej rewolucji". Podejrzewam, że wielu z czytających również.
"Wojna w Hiszpanii..." - zmusza do refleksji, zatrzymania się, wczytania się, zrozumienia. Trudno stanąć po którejś stronie. Zresztą nie dlatego zainteresowałem się ta książką. Kolejną o wojnie domowej w tym iberyjskim kraju. Szmuel Lejb Sznajderman zabiera nas na swoiste pobocza rewolucji, np. do dzielnicy zwanej "Barrio Chino". Sam nazywa je: siedliskiem najbardziej perwersyjnych zabaw, ba! miejscem słynnych lokali homoseksualnych. Rewolucja zmiotła te przybytki: "W chaosie wojny rozbłysnęła tu regionalna hiszpańska sztuka". I dostajemy wspomnienie flamenco, "Marsylianki" i innych pieśni rewolucji, śpiewy jidisz? Chyba Autor nie przesadził, kiedy notował: "Prawdziwie ludowy koloryt ma piwniczna winiarnia pod nazwą Wolnych śpiewaków. Tu słychać teraz śpiew wszystkich narodów". Nie ma wzmianki o Polakach? Zawiedzenie? Za to zainteresowało mnie pewne określenie o charakterze militarnym: mitralieza. Raz po raz o niej wspomina. Naprawdę: nie wiedziałem do dziś, że coś takiego istnieje.
"Wojna w Hiszpanii..." - umie zaskoczyć. I nie chodzi o treści natury wojennej, bo tej dokładnie nie opanowałem. Wiem, że był Franco, Dolores Ibárruri (jej "No pasaran!" - znajdziemy na sklepieniu pewnej bramy), Walter-Świerczewski, pisał tam E. Hemingway, jest wiersz W. Broniewskiego, a Pablo Picasso namalował Guernicę. A tu historia o mnichach w Montserracie. I zasobach ich księgozbioru i zaskoczenie: "Obok starołacińskich foliałów stoją dawne wydania Talmudu, hebrajsko-chaldejskie leksykony, a nawet «Filologisze Szriftn» z Żydowskiego Instytutu Naukowego w Wilnie". Dalej czytamy o... Nalewkach w Warszawie? Robią na mnie wrażenie informacje o wpisach do księgi pamiątkowej muzeum, które z uwagą zwiedza (patrz dział hebrajski), np. króla Alfonsa XIII czy A. Kiereńskiego.
"Żółty, żółty, żółty. W fabrykach i na jesiennych polach dominuje dziś kolor żółty kolor wojny" - nie rozumiem tego zdania. Dlaczego żółty? Tak zamyka rozdział poświęcony... rolnictwu, odwiedzinom w katalońskiej winnicy. Dostajemy garść spostrzeżeń na temat kolektywizacji. Podoba mi się krytycyzm Autora, który odważył sie napisać/ocenić: "Anarchistyczni marzyciele oszołomieni powodzeniem kolektywizacji wśród spółdzielców zapędzili się tak daleko, że aż zaczęli kolektywizować ogródeczki należące do robotników zatrudnionych w uspołecznionych wielkich majątkach ziemskich". Dostrzegał tez ułomność hiszpańskiego rolnictwa: "...rolnictwo wciąż stoi na prymitywnym poziomie, niemożliwe jest natychmiastowe przekształcenie malutkich poletek w skolektywizowane terytoria". Uważny czytelnik może wreszcie zaryzykować, kiedy (na podstawie czytanego tekstu) S. L. Sznajderman w ogóle zjawił się w Hiszpanii. "De la Cierva [...] niedawno zginął w katastrofie lotniczej" - czytamy uważnie i mamy wskazówkę. Juan de la Cierva zwolennik Franco, konstruktor i pilot zginął 9 XII 1936 r. Czyli? Mamy rok 1937! Męczyło mnie, kiedy i jak, i co. Lubię, kiedy książka pobudza mnie do myślenia, do szukania wokół tematu, jaki porusza. Tak jest, jak widać, i tym razem.
Będę się czepiał, że książka jest uboga w ikonografię wraca to do mnie choćby wtedy, gdy czytam/piszę o prezydencie Katalonii, Lluísie Companysie. Szukam plakatu, o który wspomina Sz. L. Sznajderman. Ale go w Internecie nie znajduję. Jest za to kilka ciekawych akapitów poglądów politycznych, jakie reprezentował kataloński polityk. Kiedy Sznajderman ujawnił przed nim swą narodowość, to usłyszał m. in. takie słowa: "Bramy mego kraju są otwarte dla Żydów, podobnie jak otwarte jest dla nich moje serce". Robi to wrażenie na dziennikarzu. Przypomina przy okazji czas, kiedy w tym samym miejscu (katalońskiego pałacu) padały wyroki śmierci na hiszpańskich Żydów, skutek działalności inkwizycji. Barcelońskim Żydom zresztą poświęcił oddzielny rozdział. Jakże innej barwy nabrały słowa, w kilka lat później: "Musimy zwyciężyć, ponieważ od naszego zwycięstwa zależy przyszłość całego demokratycznego świata". Można by tym poglądom poświęcić oddzielne pisanie. Może nawet trzeba. "Rewolucja, której nie reprezentuje energiczna i odpowiedzialna władza, jest z góry skazana na niepowodzenie" - trudno nie zgodzić się, bez względu, jaką opcję polityczną akurat wyznajemy. I kolejne zdanie: "Katalonia jest rezerwuarem antyfaszyzmu i zawsze pozostanie wewnątrz hiszpańskiej republiki federacyjnej". I ostatni cytat z tegoż wypowiedzi: "Na wojnę trzeba odpowiedzieć wojną". Jest też wywiad z innym bohaterem republiki: Largo Caballero. Z tej rozmowy tez można wydostać cytat za cytatem, np.: "Madryt nie upadnie, gdyż ludność cywilna stolicy i cały lud hiszpański stawiać będą zdecydowany opór". Ciekawe jednak, że nie widzi militarnego i strategicznego znaczenia stolicy. Radykalizm wypływa niemal z każdego zdania: "A gdyby nawet sprowokowano wojnę światową, będziemy kontynuować wojnę". Mocne! Za bombardowanie Madrytu oskarżał lotników niemieckich i włoskich. Niektóre zdania mogą być i dziś groźne dla nieudolnie rządzących pod każdą szerokością geograficzną: "JEŚLI RZĄD NIE ZADAWALA OGÓŁU OBYWATELI, W WASZYCH REKACH JEST PRAWO, BY TEN RZĄD OBALIĆ" (podkreślenie moje). Jest okazja poznać także innych przywódców walczących z Franco i faszyzmem.
To jest bardzo krótki rozdział/reportażowe spotkanie: "List do poległego żołnierza". Raptem dwie strony z całości! Okazuje się, że S. L. Sznajderman otrzymywał listy od rodzin. Zaniepokojeni próbowali poprzez niego odnaleźć choćby swych synów,często jedynych swych dzieci: "Cokolwiek by się stało, proszę mi napisać całą prawdę...", "Nie będziemy żałować pieniędzy, nieważne,m ile by to kosztowało, zwrócimy z podziękowaniem, ale proszę się nad nami zlitować i dowiedzieć, co się z nim stało...". Opisuje swoje spotkania z okaleczonymi żołnierzami republik: "Zdumiewało mnie jednak, że ci ludzie z zagipsowanymi, a często także amputowanymi członkami nie są przygnębieni czy zgorzkniali [...]". Są i matki: "...przybywają same szukać zagubionych śladów swoich synów, zostają tu jako pielęgniarki w szpitalach i znajdują ukojenie w pomocy, którą niosą synom innych matek". Wzruszenie nie pozwala przejść dalej, na kolejną stronę, do kolejnego rozdziału. Jak bardzo przypomina mi to dramat matek Poznania z w 1956 r. Kiedy matki szukały po szpitalach swoich synów, a wielu z nich umierało nie doczekawszy matczynego pożegnania. Mam łzy w oczach...
Nie myślałem, że reportaż sprzed osiemdziesięciu laty tak mną poruszy, wzruszy, wstrząśnie. a przecież nie widzimy jeszcze w tym "Przeczytaniu..." lejącej się krwi, komend i salw plutonów egzekucyjnych. To przed nami. "Wojna domowa i rewolucja natychmiast zagmatwała geografię kraju" - przerażające zdanie. Jak droga do Walencji, niemal otarcie się o pozycje wojsk Franco, dotarcie do Benicarló, gdzie przyjmowano 180-cioro dzieci z Madrytu: "Opuszczamy miasteczko poruszeni tym obrazkiem, najlepiej świadczącym o tym, jak bardzo naród hiszpański jest zjednoczony w walce przeciw faszyzmowi". I właśnie w Walencji przeżył Autor pierwszy nalot bombowy. Okazuje się, że nie wszystkie domy miały piwnice, aby schronić się. Jedna znajdowała się przy placu Castellar i tam trafił S. L. Sznajderman. Tam jakieś 1000 ludzi. Alarm trwał przeszło godzinę: "...mój wzrok pada na dwie ciężarne kobiety stojące naprzeciw mnie przy ścianie, spokojne i zrównoważone, naraz wyprostowuję się i ze zdumieniem zdaję sobie sprawę z zimnej krwi Hiszpanów".
Zostańmy z tym obrazem dzielnych Hiszpanek. Zapamiętajmy je. Jeśli przeżyły wojnę i wydały na świat swe potomstwo, to mają one obecnie przeszło... osiemdziesiąt lat. "Wojna w Hiszpanii. Reportaż z głębi kraju" - robi wrażenie. Odsłania fakty, pokazuje ludzi, sprawia, że jesteśmy w środku zdarzeń, jako kolejni ich uczestnicy. to wciąż żywa narracja. Do mnie przemawia. Mnie uświadamia, jak niewiele wiem o wydarzeniach z lat 1936-1939. Może niektórzy przestaną wydziwiać na każdego Europejczyka, który myli powstanie w getcie warszawskim z powstaniem warszawskim. A, co my wiemy od dramatach jakie rozgrywały się w Hiszpanii? Powiedzmy uczciwie i szczerze: niewiele. Prawie: nic! Porusza mnie nie tylko treść, ale i fotografia z okładki. Doskonały wybór. Scena, jak z "Losu człowieka". Tego typu książki powinny zasilać szkolne biblioteki, ale wątpię, aby tam trafił reportaż, który zostawił nam Szmuel Lejb Sznajderman. Jego poglądy są zbyt lewicowe, żeby nie rzec bolszewickie? Dla mnie, jaka czynnego zawodowo nauczyciela historii, cenne źródło dla zrozumienia czym była wojna domowa w Hiszpanii.
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.