piątek, lipca 23, 2021

Przeczytania... (406) Jonathan Eig "Al Capone. Gangster wszech czasów" (Wydawnictwo Dolnośląskie)

"Korzystając z niedawno odkrytych, liczących tysiące stron dokumentów, autor opowiada na nowo historię najsłynniejszego gangstera Ameryki. Kreśli portret skomplikowanego człowieka, którego do zguby przywiodło nie tylko przestępcze życie, ale też przerośnięte ego. Oto cały Capone" - zachęcenie takie czek na nas na okładce książki. Chyba nikogo nie trzeba zbytnio mobilizować, aby znaleźć czas na blisko czterysta stron czytania. Przestraszyłem pana z tylnego rzędu? Oj, proszę o wyrozumiałość, ale skoro ma to być biografia niezwykłego życia, to opowieść musi trwać. Zapewniam tego skwaszonego pana, że nie znudzi się, nie rozczaruje. Dla mnie to bodaj trzecia biografia Al Capone. Tym razem nie oparłem się i wziąłem do ręki biografię, która napisał Jonathan Eig, na polski przełożył Tomasz Szlagor, a przypomniało Wydawnictwo Dolnośląskie, bo pierwsze wydanie ukazało się w 2014 r., na tę okoliczność zmieniono okładkę. I bardzo dobrze.
Mamy książkę na letnie czytanie po prostu wymarzoną. Szczególnie dla tej męskiej części czytelniczej. Niech mi będzie darowane i zaraz niech nie sypią się wyzwiska, że jestem czytelniczy szowinista itp., ale chyba jednak pokolenie wychowane na gangsterskich klimatach sięgnie po tę książkę. I w zdecydowanej liczbie będą to panowie, niż panie.
Świętnie opracowana książka. Myślę o ikonografii! Znowu o tym piszę? Bo tak jest. Książka historyczna (a czym-że jest biografia, jak nie historią) bez reprodukcji, zdjęć, map jest po prostu uboga, ba! pozostawia na lodzie świeżego czytelnika, który dopiero pragnie poznać epokę. I, co dostaje? Tony papieru, zapisane drukiem - i nic więcej. Jak tu sobie wyobrazić, jak wyglądał "Duży Jim" Colosimo, Frankie Yale czy Jack Trzy Palce? Bez przesady, nie zapchano książki zdjęć z policyjnych raportów czy prasowych doniesień tamtego burzliwego okresu. Starczy jednak, aby poczuć oddech epoki. Zdjęcia zamordowanych gangsterów mimo wszystko poruszają, np. masakra w dzień Świętego Walentego, "Hymie" Weissa, E. J. O'Hare. Ale inaczej się nie da. Takie były fakty
To dość drobiazgowa opowieść. Nie pamiętam poprzednich książek, aby teraz robić analizę porównawczą. Zresztą kto by chciał to teraz czytać? Są wakacje! Akcja ma być dramatyczna, wartka, słyszeć wystrzały, widzieć nieudolność stróży prawa, dojrzeć cyniczny uśmieszek bossa bossów.  I przede wszystkim poznać, zobaczyć, nieomal dotknąć, jak rzezimieszka z Brooklynu piął się w górę. Czego dokonał raczej przeciętny czytelnik wie. Jak również to, że zamknęli dziada nie za jego zbrodnie, przemyt alkoholu, lecz za nie płacenie podatków. To wiedza, jak mniemam, ogólnie znana i nie zdradzam fabuły książki.
Zresztą przestaję pastwić się nad każda stroną. Koniec! Wypisuję akapity za akapitami, prace domowe cierpią, narażam się Żonie - i co mi z tego?  Pytano mnie kiedyś, czy jako belfer nie powinienem stawiać stopni. Raczej wolę tego uniknąć. Po pierwsze nie jestem zawodowym krytykiem. Po drugie, to bardzo subiektywne spostrzeżenia. Jednemu książka spodoba się, drugiem nie! Mi doskonale się ją czytało. To było jak kolejny serial (a pamiętam dwa) i przede wszystkim weryfikacji obrazu, jaki podsunął nam przed laty Brian De Palma w swoim doskonałym filmie "Nietykalni / The Untouchables". Zatem i ja zacznę od cytatu, który zrujnuje tamten cudowny (wręcz bajeczkowy obrazek): "Nikogo nie interesowało, że opisywane przez Nessa akcje nie przyniosły istotnych rezultatów, że on i jego agenci nie aresztowali nikogo znaczącego i że bynajmniej nie zaprowadzili w Chicago prohibicji, a sam Capone chyba nawet nie wiedział, że istnieje ktoś taki, jak Ness i jego Nietykalni. Nie miało to znaczenia. Te historie świetnie się czytało". Tak Jonathan Eig pisze o tym, co dobre pióro wyprawia z faktami. 
Można zaskoczyć się językiem (metaforą) Autora. Tak oto rysuje obraz swego bohatera i mu podobnych drabów: "Torrio i Capone przypominali odkrywców nowych lądów - ruszyli w nieznane, eksplorowali i, jeśli zaszła taka potrzeba, mordowali tubylców, którzy im weszli w drogę".  Jak nic konkwistadorzy czasów prohibicji! Chwilami mam wątpliwości czy nie fascynuje się opisywanymi postaciami: "Rozwinęli w sobie instynkt, podpowiadający im, których policjantów warto przekupić, a których lepiej unikać, kogo zlikwidować, a kogo zwerbować, kiedy walczyć, a kiedy uciekać". Mi ta narracja opowiada. Nie jest nudna, sztampowa. 
"To, że Chicago stało się miastem bezprawia, nie było wyłącznie winą Thompsona. Prohibicja sprawiła, że nawet najbardziej rzetelni urzędnicy nie mogli pracować uczciwie. [...] Policjanci i sędziowie, którzy zdołali zachować uczciwość, z czasem zobojętnieli na wszystko i często dawali za wygraną" - to tylko fragmentaryczny obraz miasta i skutków nie tylko działalności burmistrza. Wychodzi na to, że nie dało się uczciwie żyć w mieście, gdzie odwaga i trzymanie się litery prawa było nic nie warte. Nie znaczy to, że w mieście tylko hulał wiatr upadku. Proszę zerknąć i poznać ludzi, którzy jednak stawiali opór. Jeden z odważnych potrafił w ciągu stu dni zamknąć "...około 4000 knajp, melin, szulerni i innych tego rodzaju przybytków". Według Autora biografii wtedy, w roku 1923, narodziła się zorganizowana przestępczość. Dalej nie było słodko: "Lokalny samorząd znajdował się całkowicie pod kontrolą Torria i Ala Capone, którzy opłacali burmistrza i członków rady miejskiej". Poznajmy drastyczny przykład potraktowania przez tego ostatniego burmistrza miasta Cicero, J. Z. Klenhę.
Odważna deklaracja jednego z decydentów, kiedy ulice Chicago stały się widownią krwawych porachunków mafijnych, brzmiała: "Znaleźliśmy sposób, jak powstrzymać, przynajmniej do pewnego stopnia, uliczne strzelaniny i morderstwa. Nasz plan być może nie jest bezbłędny, ale tym razem widzimy rezultaty. Te bandyckie porachunki muszą się skończyć raz na zawsze". Jonathan Eig bardzo obrazowo przedstawia jedną ze scen walk: "Rozległ się przeraźliwy łoskot serii z pistoletu maszynowego. Ten dźwięk powoli stawał się wizytówką Chicago. Kule siekły po karoseriach, witrynach sklepowych i latarniach odgłos trafień przypominał uderzenia kamieni o pustą budę śmieciarki". Ja to widzę! Dzięki tej narracji lub (czego nigdy nie wiem) plastyczności i talentowi tłumacza? A tak mamy zafundowany skutek zamachu na samego Capone: "Na miejscu zdarzenia wciąż unosił się dym z luf, a w powietrzu czuć było woń prochu, gdy Capone wygramolił się spod stołu i wyszedł na zewnątrz oszacować straty". A używaniu broni: "Pistolet zmienił oblicze nielegalnego handlu alkoholem. Oddzielił zawodowych gangsterów od drobnych szumowin". Zaczęła się era Tommy Gun!
Jeszcze dziś wrażenie robią odważne oświadczenia policjantów, sam J. Eig określa je jako szokujące wyznanie: "Czy to dziwne, że my funkcjonariusze policji, którzy poważnie traktujemy naszą służbę społeczeństwu, wolimy ich zabijać niż pozwolił na procesy sądowe, tę farsę sprawiedliwości". Zamieszczono zresztą wymowną karykaturę: w rolach głównych Al i wujek Sam. Naprawdę wartością dodaną są wykorzystane fragmenty zapisów prasowych. Te pisane w chwilach gorących emocji są bezcennym źródłem dla poznania i zrozumienia tego, co urządził w Chicago Al Capone! Ale ja tu zacytuję jednak J. Eiga: "Imperium Ala Capone dotarło do najdalszych zakątków miasta. Podobnie jak w przypadku jeziora Michigan, nie sposób było dojrzeć z jednego miejsca, jakie jest rozległe i głębokie". W prasie wiele wypowiedzi gangstera nad gangsterów, np. : "Jeszcze gorszy od zwykłego przestępcy jest skorumpowany polityk, który udaje, że stoi na straży prawa, a tak naprawdę dorabia się na jego łamaniu. Nawet szanujący się opryszek nie cierpi takich typów". Mam mieszane uczucia cytując A. C. Zawsze kryje się (we mnie) obawa, że znajdzie się jakiś niedouk i weźmie sobie cytaty do swej zdegenerowanej głowy, ba! napisze, że ja ja napisałem czy nawet podsunąłem. Dlatego zostawiam tu tylko jeszcze jeden z niego cytat: "O czym myśli człowiek, kiedy w wojnie gangów zabija drugiego człowieka? No, cóż, pewni eo tym, że dane mu od Boga prawo samoobrony jest nieco obszerniejsze niż obowiązujące paragrafy". Cytat jest dłuższy, proszę go sobie odnaleźć (pod warunkiem przeczytania książki), tym bardziej, że kończy się tak: "Myślę, że właśnie tak jest. Można się ze mną nie zgodzić, ale sądzę, że są na tym świecie gorsi ode mnie".
Jeżeli wścieka nas przy lekturze bezsilność ówczesnych władz? To dobrze! Boi to znaczy, że mamy dobrze skrojona opowieść, że nie ma nudy i dłużyzn, które po kilku(-nastu) stronach zniechęcają nas do czytania i wraca argument: tyle stron?! Osobiście miałem chwilami wrażenie, że czytam Mario Puzo. Kiedy poznajemy historię choćby Morrisa Beckera ma się wrażenie, że to Amerigo Bonasera. Wymowna jego deklaracja brzmiała: "Nie potrzebuję już prokuratora stanowego, wydziału policji ani związków zawodowych. Mam teraz najlepszą ochronę na świecie". Tak oto zaczęło się słynne... pranie brudnych pieniędzy. Ciekawie to skwitował sam Capone, a oddał tak Autor książki: "Nagabywany w tej sprawie, Capone powiedział, że wychodzi z interesu piwnego i zmienia branżę na czyszczenie chemiczne"
Miało być krótko i bez rozbuchanych akapitów? Zatem zostawiam bohatera tego "Przeczytania..." w roku 1925. Daję pole tym, których zachęciłem. Popełniłem wcześniej pewien eksperyment. Podsunąłem książkę memu ośmioletniemu wnukowi, Jerzykowi. Zapytałem, co by powiedział o człowieku z okładki. Odpowiedź była krótka i treściwa: "Bandyta!". Dociekałem skąd taki wniosek? Nie spodobało mu się papieros (cygaro) i uśmiech. Nie zwrócił uwagi na tytuł. Wnioskowanie na "6"! I z tą oceną i podejściem mego osobistego, starszego Wnuka, zostawiam w ten czas lipcowy zainteresowanych czytelników. Przekażcie innym,m że taka książka w ogóle jest. Warto dorzucić jeszcze jedna prasową opinię: "Wiesz, że jesteś sławny, jak Baby Ruth". Kim ów był doskonale wiedzą historycy sportu, ze wskazaniem na baseball. O tym kim był Al Capone chyba wiedzą wszyscy średnio rozgarnięci w historii Stanów Zjednoczonych (USA).
 

 


Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.