czwartek, sierpnia 01, 2019

Powstanie warszawskie w dokumentach - 5 - słowo od Jeremiego Przybory

"Dowództwo AK było, jak wiadomo, dość chwiejne w podejmowaniu decyzji o podjęciu walki. Komenda Główna nie składała się z samych entuzjastów wybuchu Powstania w konkretnych warunkach" - każdego roku, 1 sierpnia wtłacza się do głów zachwyt nad tym, co przyniosła godzina "W"! Nikt nie spieszy, aby pogłębić wiedzę przeciętnego odbiorcy historii. Dostają swoisty komiks pełen zachwytu i bezkrytyczności wobec tego, co stało się w 1944 r. przez 63 dni. Nie! Edukacja kończy się na 1 sierpnia! Odśpiewanie kilku (-nastu) pieśni na placu marszałka J. Piłsudskiego zamyka temat. Brak na głębszą i obiektywną refleksję czy wyważoną ocenę. Młodzi ludzie rozchodzą się do domu, dumnie prężą piersi z wymalowanymi na koszulkach, bluzach, opaskach emblematami powstańczymi. Każdego roku dostajemy jakiś taki dziwny... folklor historyczny?  To nie przypadek, że po raz kolejny sięgnąłem po "Przymknięte oko opatrzności...". Tym razem powstanie widziane oczyma Jeremiego Przybory. Już pierwsze zdanie zdradza, że nie będzie... prosto. Apologeci powstania mogą poczuć gorycz w gębie? To, co nam zostawił pan Jeremi jest o tyle cenne, że On tam był! On to przeżył! On to widział!...

"O ile też wypadki pierwszych dni trzeciej dekady lipca - paniczne wycofywanie się przez Warszawę niemieckich wojsk i ewakuację urzędów - można było odebrać jako sygnał do ogłoszenia alarmu, to już około 25 lipca sytuacja radykalnie się zmieniła: powracała niemiecka administracja cywilna, a ruch oddziałów zaczął się odbywać w odwrotnym kierunku, z zachodu na wschód" - nie wolno nam dostrzegać takich, jak ta wypowiedzi. Nie da się zaśpiewać pamięci o tym, że Komenda Główna Armii Krajowej (po kresowych doświadczeniach, czytaj sytuacja we Lwowie, Lublinie czy Wilnie) podjęła decyzję w sposób chaotyczny, niezdecydowany, groźny dla konspiracji. "Wraz ze ściągającymi do Warszawy poważnymi posiłkami z zachodu stawało się jasne, że zanosi się na obronę «Festung Warschau». I wtedy to (25 lipca) nastąpiło ogłoszenie przez dowództwo stanu gotowości, a następnie (w dwa dni później) alarmu, czyli zajęcia przez oddziały AK pozycji wyjściowych do ataku. Ale chociaż nastąpiła niemal stuprocentowa mobilizacja, rozkaz nie padł" - czytamy dalej. I chyba większość z nas przeciera oczy ze zdziwienia. Swoją droga czy my dobrze odczytujemy sens powstańczych pieśni? Na niemieckie "Tygrysy" mieli ViS-y?
W tym, co nam zostawił pan Jeremi Przybora nie ma patosu. Nie zdziwiłbym, jakby napakowanym sterydami pieśniarza z placu Piłsudskiego wstrząsnął gniew! Bo tłum oczekuje potwierdzenia swego wyuczenia. Obrazek przycięty na modłę pomnika małego powstańca lub herosów z placu Krasińskich. A tu znajdujemy takie poruszające zapisy: "...jak opisać bezprecedensową na tę skalę w historii europejskiej, a może i światowej, chwilę, kiedy to tysiące matek żegnały swoje córki wyruszające na wojenne spotkanie ze śmiercią? Nie młodych mężczyzn idących w bój o słuszną, «męską» sprawę, po  «przywilej» wojskowej śmierci przez mężczyzn wymyślony, ale bezbronnych, kruchych, młodziutkich dziewcząt, które tym razem postawiły dzielić śmierć ze swoimi lub całkiem obcymi chłopcami".  Pamiętajmy te słowa, kiedy będziemy powtarzać o sanitariuszce Małgorzatce, czy małej dziewczynce z AK.
Boli mnie. Każdego roku boli. Ofiara. Danina krwi. Nie umiem ocenić czy słusznej. Zresztą, jakie ja mam prawo sądzić kogo bądź. Nie wiem, czy ten, który posłał warszawskie dzieci w bój spał spokojnie. Pan Jeremi Przybora miał prawo pisać tak o ataku na koszary Schutzpolizei przy placu Narutowicza: "Gniazda cekaemów na górnych tarasach, dwa działka szybkostrzelne przed głównym gmachem i dwa moździerze na dziedzińcu dopełniały wyposażenie tej «fortecy» w sprzęt ciężki, nie licząc peemów, erkaemów i innej drobnicy. Dowództwo AK, świadome przecież huraganowej siły ogniowej i fortyfikacyjnej mocy tego giganta, rozkazało go zdobyć (prawdopodobnie siłą ducha) trzystu kilkudziesięciu chłopcom uzbrojonym w cztery cekaemy, około tuzina karabinów, pół tuzina peemów, butelki z benzyną, granaty i skąpy zapas amunicji". Nie uwierzę, że Czytelnika nie porusza to wspomnienie, ta statystyka. Udawać, że szli nieomal z gołymi rękoma. Proszę wgryźć się w tekst, znajdziemy tam też to stwierdzenie: "Żeby zrozumieć sens tych słów, trzeba wiedzieć, na co mieli sie porwać ci bohaterscy, nędznie uzbrojeni, a właściwie prawie bezbronni chłopcy". Kilka stron dalej znajdziemy takie zdanie: "...karabin trafiał sie rzadko któremu powstańcowi płci męskiej, a cóż dopiero dziewczynie".
Jestem zdania, że dostajemy kubeł zimnej wody! Pięciogodzinna niemiecka kanonada na placu Narutowicza, to cały czas 1 sierpnia '44. Hura optymizm z pierwszych godzin walk chyba opada. Na twarzach powinna malować się zaduma, zaskoczenie, a może... nie dowierzanie? Ja to nazywam "prawdą historyczną". Powstanie coraz to bardziej poddaje się mitologizacji. To źle! Ponoć młodzież opuszczając Muzeum Powstania Warszawskiego wychodzi z przekonaniem, że to było... zwycięstwo Polaków? Tym bardziej trzeba czytać również i to, co napisał pan Jeremi Przybora: "Dla entuzjastycznie nastawionych chłopców z AK ta bezlitosna konfrontacja nędzy ich uzbrojenia z miażdżącą siłą wroga i skąpana w krwi ich towarzyszy klęska - poniesiona u samego zarania powstańczego zrywu - wszystko to było czymś więcej niż przegrana potyczką. Młodzi ludzie z Ochoty zostali odarci ze złudzeń, stracili wszelką nadzieję". Te słowa miażdżą, nawet ranią. 
Sam będąc ojcem dorosłej córki z przejęciem czytam o zachowaniu pana Rożnieckiego, który zamknął na klucz córkę Dankę, bo nie chciał, aby ta walczyła z bronią w ręku. Ugiął się pod naporem argumentów koleżanek dziewczyny. Pan Jeremi Przybora przytoczył jego słowa: "Dobrze - powiedział. - Niech służy ojczyźnie, ale nie z bronią w ręku, tylko jak Pan Bóg kobiecie przykazał, jako sanitariuszka". Nie dotarł do punktu sanitarnego przy PKO, snajper zastrzelił pana Rożnieckiego na ul. Filtrowej. 
Dzięki wspomnieniom pana Jeremiego Przybory możemy nieomal dotknąć emocji, jakie targały warszawiakami w 1944 r. Przytłaczające, co pisał o rodzicach w kontekście powstańczych przywilejów: "Przywilej rodziców, którzy mogli patrzeć, jak giną ich dzieci. Nie musieli wyczekiwać tygodniami na żałobne wieści z dalekich frontów, koperty z czarnymi obwódkami. Brali udział w ich smierci, tak jak dotąd w ich życiu - bezpośrednio". Mam nieodparte wrażenie, że to co czytam, co tu cytuję jest jednym pasmem oskarżenia roku 1944 i decyzji, jakie podjęto w Warszawie. Dorzucam i to, co napisał o cywilach: "Czy oni, ci cywile, tak chętnie, ofiarnie, desperacko zgodziliby się na tę śmiertelna rozprawę bezbronnych z uzbrojonymi, gdyby mogli sami decydować o swoim losie? Wątpię".
Kiedy sięgałem po "Przymknięte oko opatrzności..." sądziłem, że będę pisał o współpracy pana Jeremiego Przybory z rozgłośnią radiową AK "Błyskawica". A jednak tak nie stało się. Trafiłem na rozdział pt. "Dziewczęta zakwitające w cieniu". Czytając go nie mogłem już zostawić. Wiem, wygrzebałem z niego to, co jest oceną sierpniowych dni AD 1944. Nikną bohaterki? Nic nie stoi na przeszkodzie, aby wrócić do niego i poznać losy dziewcząt z AK-a. Spojrzenie na powstanie warszawskie oczyma pana Jeremiego Przybory zmusza do zadumy, odziera z patyny i wspomnianej mitologizacji. Powstanie jej nie potrzebuje. Nikt nie odbiera patosu, nikt nie kwestionuje bohaterstwa. Tego nam nawet nie wolno robić. Musimy jednak dostrzegać, a na to pozwalają nam m. in. wspomnienia zawarte w  "Przymkniętym oko opatrzności...". Warto chyba na zakończenie przytoczyć jeszcze i te zdania: "Najsilniejsze przeżycie patriotyczne, jakiego doznałem podczas Powstania, to ów pamiętny wieczór po moim zgłoszeniu się do  Radia. Włócząc się wtedy po placu Napoleona i jego najbliższej okolicy wśród powiewających biało-czerwonych sztandarów, słuchając tu i ówdzie śpiewanych patriotycznych pieśni, mijające grupki roześmianych i szczęśliwych ludzi, poczułem pierwszy raz po pięciu latach na tym skrawku niepodległej Warszawy zapach wolności, namacalne dotknięcie jakiegoś szczególnego rodzaju szczęścia"

2 komentarze:

  1. Przykre.. Gorycz rozczarowania połączony z komunistyczną propagandą... Brak tej wiedzy, która i dzisiaj nie jest pełna...

    OdpowiedzUsuń
  2. Co jest komunistyczną propagandą? Kto niby ją uprawia?

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.