wtorek, listopada 07, 2017
Przeczytania... (241) Hampton Sides "Ogar piekielny ściga mnie. Zamach na Martina Luthera Kinga i wielka obława na jego zabójcę" (Wydawnictwo Czarne)
"Cztery dni po zamachu do Memphis przyjechała Coretta Scott King, z twarzą zasłoniętą wdowim welonem, i stanęła na czele pokojowego marszu, którego nie mógł poprowadzić jej mąż. Ciągnący się kilometrami pochód żałobników sunął w stronę ratusza posępnymi ulicami śródmieścia. Wszystko spowijał piękny smutek, nikt się nie odezwał. Nie było krzyków ani haseł, nie było nawet śpiewów. Słychać było tylko odgłos kroków" - taki opis daje nam w "Nocie do czytelników" autor książki pt. "Ogar piekielny ściga mnie. Zamach na Martina Luthera Kinga i wielka obława na jego zabójcę" Hampton Sides, tłumaczenie Tomasz Bieroń. Możemy ją czytać dzięki Wydawnictwu Czarne, która ten tytuł umieściła w cennej Serii Amerykańskiej. To już kolejny tytuł z tego cyklu. Następne czekają na zapis po przeczytaniu. Również dotykają problemów segregacji rasowej w USA, rasizmu na Południu USA (Dixi). Właściwie, to każdego miesiąca "Czarne" odsłania nam kolejną prawdę o tych ponurych czasach. Za pół roku przypadnie 50-ta rocznica zamachu na doktora Martina Luthera Kinga. Śmierć laureata pokojowej Nagrody Nobla (1964 r.) do dziś boli i krzyczy do nas.
Kiedy mordowano Martina Luthera Kinga miałem niespełna pięć lat (jestem więc młodszy od Autora książki o rok). Znałem tą twarz od pierwszych lat szkoły podstawowej. Nie żeby moja wychowawczyni czy inny nauczyciel w SP 39 w Bydgoszczy wieszali zdjęcia zamordowanego pastora lub wtłaczali nam do głów kim był. Ale w moim klaserze był znaczek poświęcony MLK! Z czasem doszło czytanie, oglądanie filmów dokumentalnych. Teraz dopiero trafia w moje ręce ta książka. Logiczny ciąg dalszy.
Hampton Sides bardzo plastycznie maluje nam wizerunek swego bohatera. Mam problem, jakie cytat wybrać. Każdy jest godny, aby się tu znaleźć, ale tak nie będzie, nie ma na to miejsca i czasu. Tym razem muszę zadowolić się tymi s formułowaniami: "Za dużo palił i pił, przybierał na wadze, zażywał tabletki nasenne, które nie skutkowały. Prawie codziennie grożono mu śmiercią. Jego małżeństwo się rozpadło. W wyniku krytyki wojny wietnamskiej stracił prawie wszystkich najważniejszych sojuszników w Waszyngtonie. Coraz więcej osób traktowało go jako niegdyś wybitnego przywódcę, którego czas minął". Stracił poparcie m. in. Lyndona Johnsona, 36. prezydent USA. Sam w Atlancie oświadczył: "Mam dosyć tego ciągłego podróżowania, do którego jestem zmuszony. Wykańczam się i rujnuję sobie zdrowie. Jestem zmęczony".
Że był osobowością niezwykłą nie trzeba nikogo przekonywać. Po książkę najpierw sięgną, jak mniemam ci wszyscy, dla których MLK c o ś znaczy. Większość z nas orientuje się w jego działalności na tyle, na ile pozwala znajomość dostępnej literatury, oglądane filmy dokumentalne. Był chyba jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci II polowy XX w. Mimo wszystko smutno się robi, kiedy czytamy za H. Sidesem: "Ruch praw obywatelskich stał się jego życiem. King nie miał innego wyboru, jak tylko zacząć następny logiczny etap walki". Tym bardziej warto wsłuchać się, jakie przesłanie głosił. Nie zapominajmy, że ludzie jego pokroju mieli wybór pomiędzy dwa wzorce, tej miary co Gandhi czy Mandela. Bierny opór czy agresywna samoobrona? - z tymi dylematami musiał się uporać pastor King.
Drugim bohaterem historii był James Earl Rey, który ukrywał się pod przybranym nazwiskiem: Eric Starvo Galt: "...miał czterdzieści lat, nosił się schludnie, skórę miał gładką i zdrową, ale bladą jak brzuch ryby, bo opalenizna nabyta na plażach Puerto Vallarta już dawno zeszła. Pożerał ogromne ilości aspiryny i uskarżał się na bóle głowy, bezsenność i różne nieokreślone dolegliwości". Tak, to ON! Hampton Sides bardzo drobiazgowo rysuje nam charakterologiczny obraz mordercy. Jest rzadka okazja wniknąć w psychikę tego człowieka. Nie czarujmy się wielu z nas zna Lee Harveya Oswalda (1939-1963), ale James Earl Rey (1928-1998) niewielu skojarzy z wydarzeniem z 4 IV 1968 r. Podejrzewam, że przeciętny konsument historii miałby problem, aby skojarzyć ową datę, gdy 22 XI 1963 r. jest (jak mniemam) powszechnie znany. "Wydawał się człowiekiem dziwnie płochliwym, towarzystwo innych budziło w nim zakłopotanie i ciężko było go rozgryźć podczas rozmowy. Sprawiał wrażenie kombinatora zaprzątniętego jakimiś podejrzanymi przedsięwzięciami, których nie chce ujawnić. Większość ludzi traktowała to jako sygnał, żeby się z nim nie zadawać". Wiotko podawana dłoń do powitania, nie patrzenie na rozmówcę nie budziło dobrych relacji. Właściwie burzyły już na samym wstępie jakiekolwiek porozumienie. Autor akcentuje jego milkliwość. Korzystał z usług prostytutek. Wyznawał zadziwiającą teorię na temat kobiet. Wspierał zakusy rasistowskiego kandydata do Białego Domu, George Corley Wallace (1919-1998), chłonął co pisały gazety pokroju "Thunderbolt", które swą retoryką chyba nie ustępowały "Der Stürmerowi".
Tragiczna śmierć czarnoskórych Walkera i Cole'a (pracownicy oczyszczania miasta) nikła w blasku narodzin Lisy Marii Presley, córki Elvisa. "Trochę ponad tydzień później, 12 lutego, tysiąc trzystu pracowników MPO i kanalizacji zastrajkowało. [...] Domagali się wyższych zarobków, korzystniejszych godzin pracy, prawa do zrzeszania się oraz procedury rozstrzygania sporów. [...] Był to spór pracowniczy z wyraźnymi podtekstami rasowymi, ponieważ prawie wszyscy pracownicy MPO i kanalizacji byli czarni". Memphis stała się widownią nie tylko marszu z MLK na czele, ale i burd, które wywołali mniej zdyscyplinowani demonstranci, którym w głowie była kradzież i demolka, niż wartości. Jeden z mundurowych oficjeli oświadczył wtedy: "W Memphis mamy wojnę. To wojna domowa". Wszystko to zdruzgotało MLK: "Mieszkamy w chorym kraju, Ralph. może powinniśmy się poddać i pozwolić, żeby przemoc rządziła. Może ludzie posłuchają głosu przemocy. Nas na pewno nie posłuchają". FBI próbowało później odpowiedzialnością za to, co się stało obarczyć właśnie pastora! Prasa bezpardonowo atakowała go, nazywając m. in. "...człowiekiem, który wpędza innych ludzi w tarapaty, a potem ucieka jak spłoszony królik".
Niezwykłe w narracji Hamptona Sidesa jest to, że niejako równolegle śledzimy drogę Kinga & Reya/Galta. Poznajemy choćby okoliczności zakupu broni "na grubszego zwierza". Tak, znamy model i cenę tej, którą najpierw kupił: 248 $ 55 ¢. Później wymienił na gamemaster.30-06 z celownikiem redfielda 2x7. Ciekawe, z jaka precyzją później dotworzono okoliczności tych zakupów.
Znajdziemy w Internecie wiele kadrów ze spotkań Martina Luthera Kinga z 36. prezydentem USA, Lyndonem Bainesem Johnsonem (1963-1969). Dla większości z nas, to ktoś pomiędzy Kennedym a Nixonem. Jest okazja poznać, jak bardzo skomplikowanym był człowiekiem, jakie namiętności nim szarpały, w jakim politycznym potrzasku mijała jego prezydentura. Na ile MLK komplikował stosunki z LBJ? Autor cytuje samego prezydenta: "Miałem poczucie, że ze wszystkich stron gna ku mnie gigantyczny popłoch. Demolujący sklep y czarni, demonstrujący studenci, maszerujące matki na zasiłkach, narzekający profesorowie i histeryczni dziennikarze. A potem kropla, która przelała czarę". Kto był ową kroplą? Nie zdradzę. Hampton Sides bardzo sugestywnie malując oblicze LBJ sprawia, że chciałoby się więcej przeczytać o tym lokatorze Białego Domu.
Dlaczego mnie nie dziwi, że w bieg zdarzeń XX w. wplata się duch wojny secesyjnej/civil war? Rey/Galt wypróbowywał zakupiona broń na polu bitwy pod Shiloh, gdzie w 1862 r. gen. U. S. Grant zadał kolejny cios Konfederacji. Zamachowiec ryzykował, bo sezon polowań to nie był, a potężny wystrzał z broni, jaką posiadł, mógł zwrócić uwagę okolicznych farmerów czy myśliwych. Mamy chwilami wrażenie, że czytamy intrygującą opowieść sensacyjna z gatunku "Dzień Szakal" F. Forsytha. Niestety, tym razem mamy zapis rzeczywistych przygotowań i osobistego dramatu.
Nie ulega wątpliwości, że MLK sam wystawiał się na cel. Mam skojarzenia z zamachem w Sarajewie. Tam też był czas beczki prochu, jadąc do Memphis nie miał złudzę, skoro sam w wywiadzie przyznawał: "Kiedy przyleciałem do Memphis, ludzie zaczęli mówić o różnych zagrożeniach, o tym, co mi zrobią niektórzy z naszych chorych białych braci". Chory biały brat był już blisko... Bardzo blisko...
"W celowniku Redfielda znalazł Kinga, nadal opartego o poręcz balkonu Lorraine. [...] Galt mocniej chwycił za karabin i wymierzył. Po chwili położył palec wskazujący na zimnym metalowym cynglu" - sugestywność tego opisu przeraża. "Wiedział, że trafił Kinga w głowę. Musiał widzieć w celowniku rozpyloną mgiełkę krwi. Odrzucony do tyłu King runął na betonową podłogę balkonu [...]" - ostatni akt tragedii i początek dalszej historii. Agonia, ucieczka mordercy z miejsca zbrodni. Ciszy!...
Że był osobowością niezwykłą nie trzeba nikogo przekonywać. Po książkę najpierw sięgną, jak mniemam ci wszyscy, dla których MLK c o ś znaczy. Większość z nas orientuje się w jego działalności na tyle, na ile pozwala znajomość dostępnej literatury, oglądane filmy dokumentalne. Był chyba jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci II polowy XX w. Mimo wszystko smutno się robi, kiedy czytamy za H. Sidesem: "Ruch praw obywatelskich stał się jego życiem. King nie miał innego wyboru, jak tylko zacząć następny logiczny etap walki". Tym bardziej warto wsłuchać się, jakie przesłanie głosił. Nie zapominajmy, że ludzie jego pokroju mieli wybór pomiędzy dwa wzorce, tej miary co Gandhi czy Mandela. Bierny opór czy agresywna samoobrona? - z tymi dylematami musiał się uporać pastor King.
- Kiedy poszliśmy do Birmingham, mówiono nam, że Kongres nie ustąpi. To samo nam mówiono, kiedy poszliśmy do Selmy. Nasze doświadczenia pokazały, że potulne domaganie się sprawiedliwości nie rozwiąże problemu.
- Chcą [tj. FBI - przyp. KN] mnie złamać. To, co robię, to sprawa wyłącznie między mną a moim Bogiem.
- Hoover jest stary i niedołężnieje. Trzeba w niego uderzyć ze wszystkich stron.
- Każdy z nas ma w sobie dwóch ludzi. Naszym wielkim zadaniem życiowym jest dążenie do tego, aby zawsze rządziło nami to lepsze ja.
- Nie zostawię po sobie żadnych pieniędzy. Nie zostawię po sobie pięknych i luksusowych rzeczy. Chcę zostawić po sobie tylko zaangażowane życie.
- Rząd jest emocjonalnie nastawiony na prowadzenie wojny, ale emocjonalnie wrogi wobec potrzeb ludzi biednych.
- widziałem nienawiść na zbyt wielu twarzach [...]. nienawiść jest zbyt ciężkim brzemieniem. Ja nie potrafię nienawidzić.
- Okazuje się, że wszyscy mamy na sobie jedną szatę przeznaczenia i jeżeli jedna czarna osoba upadnie, wszyscy upadniemy.
- Jaką człowiek ma korzyść z tego, że w jadłodajniach zniesiono bariery rasowe, skoro nie stać go na kupienie sobie kawy?
- Poprowadzę was przez centrum miasta. Chcę żeby jak najwięcej ludzi nie poszło do pracy i przyłączyło się do mnie razem z rodzinami i dziećmi.
- Każdy wielki naród jest narodem współczującym, ale Ameryka nie wykonuje swoich zobowiązań wobec biednych.
Drugim bohaterem historii był James Earl Rey, który ukrywał się pod przybranym nazwiskiem: Eric Starvo Galt: "...miał czterdzieści lat, nosił się schludnie, skórę miał gładką i zdrową, ale bladą jak brzuch ryby, bo opalenizna nabyta na plażach Puerto Vallarta już dawno zeszła. Pożerał ogromne ilości aspiryny i uskarżał się na bóle głowy, bezsenność i różne nieokreślone dolegliwości". Tak, to ON! Hampton Sides bardzo drobiazgowo rysuje nam charakterologiczny obraz mordercy. Jest rzadka okazja wniknąć w psychikę tego człowieka. Nie czarujmy się wielu z nas zna Lee Harveya Oswalda (1939-1963), ale James Earl Rey (1928-1998) niewielu skojarzy z wydarzeniem z 4 IV 1968 r. Podejrzewam, że przeciętny konsument historii miałby problem, aby skojarzyć ową datę, gdy 22 XI 1963 r. jest (jak mniemam) powszechnie znany. "Wydawał się człowiekiem dziwnie płochliwym, towarzystwo innych budziło w nim zakłopotanie i ciężko było go rozgryźć podczas rozmowy. Sprawiał wrażenie kombinatora zaprzątniętego jakimiś podejrzanymi przedsięwzięciami, których nie chce ujawnić. Większość ludzi traktowała to jako sygnał, żeby się z nim nie zadawać". Wiotko podawana dłoń do powitania, nie patrzenie na rozmówcę nie budziło dobrych relacji. Właściwie burzyły już na samym wstępie jakiekolwiek porozumienie. Autor akcentuje jego milkliwość. Korzystał z usług prostytutek. Wyznawał zadziwiającą teorię na temat kobiet. Wspierał zakusy rasistowskiego kandydata do Białego Domu, George Corley Wallace (1919-1998), chłonął co pisały gazety pokroju "Thunderbolt", które swą retoryką chyba nie ustępowały "Der Stürmerowi".
Tragiczna śmierć czarnoskórych Walkera i Cole'a (pracownicy oczyszczania miasta) nikła w blasku narodzin Lisy Marii Presley, córki Elvisa. "Trochę ponad tydzień później, 12 lutego, tysiąc trzystu pracowników MPO i kanalizacji zastrajkowało. [...] Domagali się wyższych zarobków, korzystniejszych godzin pracy, prawa do zrzeszania się oraz procedury rozstrzygania sporów. [...] Był to spór pracowniczy z wyraźnymi podtekstami rasowymi, ponieważ prawie wszyscy pracownicy MPO i kanalizacji byli czarni". Memphis stała się widownią nie tylko marszu z MLK na czele, ale i burd, które wywołali mniej zdyscyplinowani demonstranci, którym w głowie była kradzież i demolka, niż wartości. Jeden z mundurowych oficjeli oświadczył wtedy: "W Memphis mamy wojnę. To wojna domowa". Wszystko to zdruzgotało MLK: "Mieszkamy w chorym kraju, Ralph. może powinniśmy się poddać i pozwolić, żeby przemoc rządziła. Może ludzie posłuchają głosu przemocy. Nas na pewno nie posłuchają". FBI próbowało później odpowiedzialnością za to, co się stało obarczyć właśnie pastora! Prasa bezpardonowo atakowała go, nazywając m. in. "...człowiekiem, który wpędza innych ludzi w tarapaty, a potem ucieka jak spłoszony królik".
Niezwykłe w narracji Hamptona Sidesa jest to, że niejako równolegle śledzimy drogę Kinga & Reya/Galta. Poznajemy choćby okoliczności zakupu broni "na grubszego zwierza". Tak, znamy model i cenę tej, którą najpierw kupił: 248 $ 55 ¢. Później wymienił na gamemaster.30-06 z celownikiem redfielda 2x7. Ciekawe, z jaka precyzją później dotworzono okoliczności tych zakupów.
- Musimy nauczyć się żyć razem jak bracia albo razem zginiemy jak głupcy.
- Nie lubię przewidywać przemocy, ale sądzę, że jeżeli do czerwca nic nie zostanie zrobione, żeby dać mieszkańcom gett nadzieję, to nadchodzące lato będzie jeszcze gorsze od ubiegłorocznego.
- Chętnie porozmawiam z prezydentem Johnsonem czy kimkolwiek innym. Zawsze jesteśmy gotowi do negocjacji.
- Nie damy się zatrzymać gazowi pieprzowemu ani zakazom.
- Masy ludowe powstają. Ich okrzyk jest zawsze ten sam: "Chcemy być wolni!".
- Nasz naród jest chory, na nasz kraj spłynęły kłopoty.
- Tak jak wszyscy chciałbym żyć długo. Długowieczność ma swoje zalety.
- Chcę jednak dziś powiedzieć, że jako naród dotrzemy do ziemi obiecanej.
Znajdziemy w Internecie wiele kadrów ze spotkań Martina Luthera Kinga z 36. prezydentem USA, Lyndonem Bainesem Johnsonem (1963-1969). Dla większości z nas, to ktoś pomiędzy Kennedym a Nixonem. Jest okazja poznać, jak bardzo skomplikowanym był człowiekiem, jakie namiętności nim szarpały, w jakim politycznym potrzasku mijała jego prezydentura. Na ile MLK komplikował stosunki z LBJ? Autor cytuje samego prezydenta: "Miałem poczucie, że ze wszystkich stron gna ku mnie gigantyczny popłoch. Demolujący sklep y czarni, demonstrujący studenci, maszerujące matki na zasiłkach, narzekający profesorowie i histeryczni dziennikarze. A potem kropla, która przelała czarę". Kto był ową kroplą? Nie zdradzę. Hampton Sides bardzo sugestywnie malując oblicze LBJ sprawia, że chciałoby się więcej przeczytać o tym lokatorze Białego Domu.
Dlaczego mnie nie dziwi, że w bieg zdarzeń XX w. wplata się duch wojny secesyjnej/civil war? Rey/Galt wypróbowywał zakupiona broń na polu bitwy pod Shiloh, gdzie w 1862 r. gen. U. S. Grant zadał kolejny cios Konfederacji. Zamachowiec ryzykował, bo sezon polowań to nie był, a potężny wystrzał z broni, jaką posiadł, mógł zwrócić uwagę okolicznych farmerów czy myśliwych. Mamy chwilami wrażenie, że czytamy intrygującą opowieść sensacyjna z gatunku "Dzień Szakal" F. Forsytha. Niestety, tym razem mamy zapis rzeczywistych przygotowań i osobistego dramatu.
Nie ulega wątpliwości, że MLK sam wystawiał się na cel. Mam skojarzenia z zamachem w Sarajewie. Tam też był czas beczki prochu, jadąc do Memphis nie miał złudzę, skoro sam w wywiadzie przyznawał: "Kiedy przyleciałem do Memphis, ludzie zaczęli mówić o różnych zagrożeniach, o tym, co mi zrobią niektórzy z naszych chorych białych braci". Chory biały brat był już blisko... Bardzo blisko...
"W celowniku Redfielda znalazł Kinga, nadal opartego o poręcz balkonu Lorraine. [...] Galt mocniej chwycił za karabin i wymierzył. Po chwili położył palec wskazujący na zimnym metalowym cynglu" - sugestywność tego opisu przeraża. "Wiedział, że trafił Kinga w głowę. Musiał widzieć w celowniku rozpyloną mgiełkę krwi. Odrzucony do tyłu King runął na betonową podłogę balkonu [...]" - ostatni akt tragedii i początek dalszej historii. Agonia, ucieczka mordercy z miejsca zbrodni. Ciszy!...
- Skurwysyny.
- Wezwać pogotowie!
- O Jezu, o Jezu.
- Policja go zastrzeliła.
- Nie ruszajcie go. Nie ruszajcie jego głowy!
- Te skurwysyny w końcu go dopadły.
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.