poniedziałek, sierpnia 28, 2017
Przeczytania... (232) Joshua Rubenstein "Ostatnie dni Stalina" (Wydawnictwo Prószyński i S-ka)
To chyba jednak o Stalinie, a nie o Leninie, należałoby napisać: wiecznie żywy / вечно живой. Starczy wejść do księgarń i się o tym przekonać. Tylko w tym cyklu pojawi się wkrótce kolejna książka, która zaprowadzi nas wprost do... domu gruzińskiego/sowieckiego satrapy. Tym razem jednak mamy przed sobą inną książkę. "Ostatnie dni Stalina" Joshua Rubensteina, w tłumaczeniu Jarosława Skowrońskiego (Wydawnictwo Prószyński i S-ka). To raptem siedem rozdziałów rozłożonych na 254 stronach (+ epilog + podziękowania + przypisy + wybrana bibliografia + spis ilustracji + indeks = 301). Dla kogoś, kto ma za sobą "Archipelag GUŁ-ag" A. Sołżenicyna czy Simona Sebaga Montefiore "Stalin. Dwór czerwonego cara", to ta książka jest tylko rozgrzewką. Pewnie, że dla jakieś części Czytelników praca Joshua Rubenstein może być pierwszym spotkaniem z poruszaną tematyką.
"Książka ta rozpoczyna się od śmierci Stalina, następnie cofa się w czasie do XIX Zjazdu KPZR w październiku 1952 roku, gdy Stalin po raz ostatni przemawiał publicznie, a potem opisuje wydarzenia z przełomu lat 1952-1953, gdy pojawiły się oskarżenia o «spisek lekarzy» i ogólniej - pod adresem żydowskiej mniejszości w ZSRR. [...] Kończy się natomiast na aresztowaniu w czerwcu długoletniego szefa stalinowskiego aparatu bezpieczeństwa Ławrientija Berii" - po takiej zachęcie samego Autora nie pozostaje nam nic innego, jak zasiąść do lektury.
Podchodzimy do książki z nastawieniem: Joshua Rubenstein raczej nie odkryje Ameryki, bo przecież fakty są ogólnie znane. Nic bardziej mylnego. Szczególnie w odniesieniu do dyplomacji amerykańskiej (czytaj: D. Eisenhower) czy brytyjskiej tego okresu (czytaj: W. Churchill). Nie odchodzimy od "Ostatnich dni Stalina"! Nie będzie ani rozczarowani, ani tym bardziej zniechęceni? Jestem zdania, że ta książka trafi gust każdego zainteresowanego tematyką sowiecką po II wojnie światowej. Nie koniecznie ktoś będzie chciał studiować tomy Sołżenicyna czy Montefiore (niech mi obaj autorzy darują). Tamte swoją objętością mogą odstraszyć potencjalnego odbiorcę. Rzecz jasna zachęcam do ich poznania. Nie ukrywam, że stanowią też część mego prywatnego księgozbioru. I poważną podstawę wiedzy nabytej.
Ze swej strony szukam zawsze tego, co mnie zaskoczy. Czy książka o Stalinie może rozbawić? Oto reakcje na wieść o śmierci Józefa Wissarionowicza:
Wujek Joe w łóżku leży,
Nic nie mówi, na niczym mu nie zależy.
Miał krwi do mózgu wylewik.
Jak będzie rządził stary bolszewik?
Oczywiście książka J. Rubenstein nie jest do śmiechu. Ponurość bije z samego oblicza głównego bohatera. Stalin budził lęk za życia, ale i po śmierci też było sieriozno. Te ciągnące się godziny, kiedy nikt nie zdobył w sobie odwagi, desperacji czy śmiałości, aby wejść i sprawdzić dlaczego towarzysz Stalin nie wstaje z łóżka. Cenna jest opowieść więźnia GUŁ-agu, Lwa Razgona, kiedy w radio słyszał tylko dostojną, poważną muzykę: "...a potem nadano komunikat o stanie zdrowia. Pobiegliśmy wszyscy do obozowej lecznicy, a lekarze rozmawiali ze sobą i powiedzieli nam, że możemy mieć nadzieję". Napięcie, oczekiwanie i wreszcie naczelny lekarz (nie wzmiankuje się kim był ów profesor) poinformował skazańców: "Chłopaki, ten skurwysyn jest skończony. Nie ma dla niego nadziei". Znam podobną relację z ust mego krewnego, żołnierza Okręgu Wileńskiego AK, którego fakt ten zastał na Kołymie. Tam, gdzie stali padali na kolana i dziękowali Bogu, że Stalin nie żyje! Podobne relacje cytuje J. Rubenstein.
"Ostatnia godzinę lub dwie ten człowiek się po prostu dusił. Agonia była straszna. Dusił się na naszych oczach. W pewnym momencie - nie wiem, czy tak było naprawdę, czy tylko mi się wydawało - prawdopodobnie już w ostatniej minucie, otworzył nagle oczy i powiódł wzrokiem po wszystkich. To było okropne spojrzenie - ni to bezmyślne, ni to gniewne, pełne trwogi przed śmiercią i przed nieznanymi lekarzami pochylającymi się nad nim" - to bardzo cenny głos, bo samej Swietłany Alliłujewny, czyli córki Stalina. Takich źródłowych przekazów znajdziemy w tej książce wiele.
Nie potrafię się nigdy ustosunkować do tego, co przekazał nam Nikita Chruszczow. Trudno zapomnieć, że był w najbliższym kręgu decyzyjnym WKP(b), zajmował polski Lwów i Kresy południowo-wschodnie. Ukazywanie siebie, jako niemalże ofiary brzmi wyjątkowo perfidnie. Obalenie Ł. Beri i mu bliskich ludzi, to precyzyjnie wykonany zamach stanu nieomal nad trupem ukochanego wodza. Warto jednak przytoczyć opis Nikity Siergiejewicza, co pisał o Ławrientieju Pawłowiczu tamtego marca 1953 r.: "Beria był pewien, że nadszedł wreszcie jego czas, tak długo wyczekiwany. Nie było na ziemi siły, która mogłaby go powstrzymać. (...) Widać było na jego twarzy to triumfalne uniesienie, gdy wzywał samochód i odjeżdżał do miasta". Upadek Beri, to jedno z politycznych zaskoczeń owej wiosny! Proszę zainteresowanych, aby zechcieli zerknąć do książki, którą Prószyński i S-ka wydało w zeszłym roku*.
Trudno oddawać tu głos samemu Autorowi monografii, kiedy dookoła tyle wykorzystanych przez niego samego źródeł: "Stalin rzadko przemawiał publicznie. Zdarzało się, że zabierał głos tylko raz na kilka lat. Być obecnym przy takich okazjach, widzieć i słuchać Stalina na żywo - to było wyjątkowe i wielkie szczęście. Każdy, komu się to udało, nie chciał uronić ani słowa". To zapis jednego z uczestników XIX Zjazdu KPZR. I bezsprzeczna okazja poznania atmosfery przy ostatnim, publicznym wystąpieniu tegoż: "Z wyrazu jego twarzy nie dało się wyczytać, co czuł w tym momencie. Przystępował z nogi na nogę, przeciągał palcem wskazującym po wąsach, pocierał podbródek. Dwukrotnie podniósł rękę, jakby prosząc, by pozwolono mu zacząć, ale gest ten wzmógł owację". To się dziś określa mianem: kultu jednostki. Sam Joshua Rubenstein dodaje: "Mówił niewyraźnie - co świadczyło o przebytych mniejszych udarach - a ziemista cera i rzednące siwe włosy przypominały, że i on nie jest wieczny. Mówił krótko, niewiele ponad dziesięć minut [...]". Pośród zdjęć dołączonych do książki jest to z owego zjazdu.
"Pogrzeb Stalina w poniedziałkowy poranek 9 marca był imponujący i godny. Plac Czerwony zapełnił się niemal do ostatniego miejsca już przed ósmą rano. Tłum liczył około 50 tysięcy ludzi" - opis J. Rubensteina nie zapowiada dramatu. Przy Mauzoleum Lenina, gdzie miał spocząć nieodżałowanej pamięci Chorąży Pokoju, przemawiali G. Malenkow, W. Mołotow i Ł. Beria. Ten ostatni powiedział m. in.: "Wrogowie Związku Radzieckiego liczą, że ta poważna strata, jaką ponieśliśmy, doprowadzi do bałaganu i zamieszania w naszych szeregach". Autor książki jest zdania, że w ten sposób "...wspomniał też w zawoalowany sposób o chaosie na sąsiednich ulicach". Warto przypomnieć, że kilka dni wcześniej tłumy Rosjan oddawały hołd zwłokom Stalina. plac Czerwony stał się widownią nieomal dantejskich scen! Dziesiątki ludzi zostało po prostu stratowana na śmierć: "Nikt nie może powiedzieć na pewno, ile ludzi zginęło wtedy na ulicach Moskwy. Były setki, a może tysiące ofiar". Oficjalnie ogłoszono, że zginęło 109 osób.
"Zaraz przed wyborem Dwighta Eisenhowera na prezydenta w listopadzie 1952 roku Rada Strategii Psychologicznej zarysowała plan awaryjny na wypadek śmierci Stalina. [...] Stany Zjednoczone ponownie liczyły na wzrost napięć na poststalinowskim Kremlu, co pozwoliłoby Waszyngtonowi wyciągnąć z tej sytuacji pewne korzyści" - uświadamia nam, zaskakuje J. Rubenstein. Kilka stron dalej znajdujemy takie zdanie: "Odejście Stalina było też pierwszym poważnym sprawdzianem dla nowej administracji". Jak z niego wybrnęła? Zapraszam do lektury "Ostatnich dni Stalina". Wnioski mogą zaskoczyć. Czy i jak byli de facto przygotowani do takiej ewentualności? Zaskoczyć może, że prezydent zwołał Radę Bezpieczeństwa Narodowego! Jak zaznaczył jeden z amerykańskich strategów: "Naszą strategiczna zasadą, tak jak naszym tajnym celem, powinno być uczynienie wszystkiego, by wzniecić i podtrzymać chaos w ZSRR". Nic tak nie cieszy, jak bałagan w domu wroga naszego... Powtórzę raz jeszcze z prezydenta D. Eisenhowera: "Nie mamy żadnego planu". A jednak nosił się z zamiarem spotkania z nowym sowieckim przywódcą. Ówczesny premier Wlk. Brytanii, W. Churchill przyznał: "Nie mogę oprzeć się idei, by wrócić do rozmów z Rosją Sowiecką na najwyższym szczeblu. Idea ta narzuca mi się jako najwyższy wysiłek, by zbudować most między tymi dwoma światami, z których każdy może żyć po swojemu - jeśli nie w przyjaźni, to w każdym razie bez nienawiści i zimnowojennych manewrów". I to powiedział człowiek, który zdradził środkową Europę i oddał Stalinowi, by dopiero w Fulton przejrzeć na oczy. Stąd list do prezydenta USA, w którym napisał m. in.: "Mam wrażenie, ze możemy obaj - razem albo każdy z osobna - być rozliczeni przez historię, jeśli nie spróbujemy odwrócić tej jej karty, by otworzyć nową". To, że z planów kolejnego spotkania Trójki nie doszło, znajdujemy w opinii jaką przytacza J. Rubenstein: "Eisenhower nie mógł jednak odłożyć na bok swojej odrazy do radzieckiego reżimu i jego niezliczonych zbrodni". Ike, moim zdaniem, nie zagrał tu jak polityk, a raczej rozkapryszone dziecko. A sowieckie "Prawda" i "Izwiestia" w tym czasie publikowały, bez skrótów, tłumaczeni amerykańskiego bohatera/prezydenta. Joshua Rubenstein dostrzega jednak niedoskonałości amerykańskiej dyplomacji: "Tak, Eisenhower winił Kreml za rozpad wojennej koalicji, ale nie umiał przyznać, że były też takie działania mocarstw zachodnich i USA w szczególności, które przyczyniły się do napięć w powojennej europie".
Cenię drobiazgową robotę, jaką wykonał Autor "Ostatnich dni Stalina". Mój nos jednak węszy. Muszę odrobić zadanie czy gdzieś tam nie kryje się historyczny chochlik. I ja go znajduję! Niestety. W takich chwilach zastanawiam się po czyjej stronie wina: Autora czy Tłumacza? Cytuję zdanie ze strony 185: "Radzieccy wartownicy w więzieniu Spandau w Berlinie Zachodnim - gdzie cztery mocarstwa alianckie trzymały zbrodniarzy wojennych Rudolfa Hessa i alberta Speera - mieli odtąd zdejmować rękawiczki przed uściśnięciem dłoni swym amerykański,m kontrpartnerom [...]". Zapis sugeruje, że w 1953 r. w Spandau było tylko dwóch skazańców, a to nie prawda! W tym roku za murami tej twierdzy siedziało ich s i e d m i u ! Byli to jeszcze: W. Funk, E. Raeder, B. von Schirach, K. von Neurath, K. Dönitz. Po raz ostatni bramy więzienia otworzyły się w 1966 r., kiedy opuścili je A. Speer i B. von Schirach. Rudolf Heß zmarł tam 30 lat temu, 17 VIII 1987 r.
"Obaj wiedzieli, że po smierci Stalina machina jednoosobowego sprawowania władzy nie trafiła wcale na złom ani do annałów historii. [...] Jak dwie drapieżne bestie śledzili się wzajemnie, węszyli, zachodzili się od każdej strony, starając się zgadnąć, czy konkurent jest już gotów zrobić pierwszy krok i zmiażdżyć rywala w paszczy" - tak określił rywalizację między Berią, a Chruszczowem ówczesny naczelnym "Prawdy". Jest cytowana cenna uwaga A. Sołżenicyna na temat upadku Лаврентиa Павловичa: "Upadek Berii był jak uderzenie gromu. Oficerowie i strażnicy zrobili się jacyś niepewni, jakby rozkojarzeni, co więźniowie natychmiast zauważyli". Wiadomo, Autor, szerzej widzi zjawiska, np. rewoltę w Berlinie, relacje z Węgrami i innymi krajami tzw. demokracji ludowej. Zupełnie zabrakło mi wątków... polskich. Nie szukajmy Bierutów czy Gomułków. Jest Ulbricht czy Rákosi. Sporo miejsca poświęcono losowi Rudolfa Slansky'ego. Nie wiem dlaczego. Jest tak i kropka.
Książka Joshua Rubenstein "Ostatnie dni Stalina", to naprawdę ciekawie, jak dla mnie, skrojona historia. Nie sądzę, aby ktoś powiedział: nudy na pudy! To byłoby nieuczciwe. Wydawnictwo Prószyński i S-ka chyba ma dobrego nosa do wyszukiwania takich tytułów. Ciekawie by było, gdyby ukazały się podobne tytułu, np. "Ostatnie dni Lenina","Ostatnie dni Chruszczowa" czy "Ostatnie dni Breżniewa". Ani mi w głowie żartować. można strawestować sens wypowiedzi E. Rylskiego, jaką wyraził ostatnio w radiowej Trójce na temat literatury radzieckiej, że nawet trzeciorzędnych pisarz stamtąd jest czytany na Zachodzie. Jestem zdania, że tak samo jest z historią polityczną (militarną) Rosji, jaka by ona nie była. sugerowane tytuły na pewno znalazłyby odbiorców. To byłby tylko kolejny strzał w "10", czego Wydawnictwu Prószyński i S-ka bardzo serdecznie życzę.
*Thom Françoise , Beria. Oprawca bez skazy, tłum. Krystyna Antkowiak, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2016
"Książka ta rozpoczyna się od śmierci Stalina, następnie cofa się w czasie do XIX Zjazdu KPZR w październiku 1952 roku, gdy Stalin po raz ostatni przemawiał publicznie, a potem opisuje wydarzenia z przełomu lat 1952-1953, gdy pojawiły się oskarżenia o «spisek lekarzy» i ogólniej - pod adresem żydowskiej mniejszości w ZSRR. [...] Kończy się natomiast na aresztowaniu w czerwcu długoletniego szefa stalinowskiego aparatu bezpieczeństwa Ławrientija Berii" - po takiej zachęcie samego Autora nie pozostaje nam nic innego, jak zasiąść do lektury.
Podchodzimy do książki z nastawieniem: Joshua Rubenstein raczej nie odkryje Ameryki, bo przecież fakty są ogólnie znane. Nic bardziej mylnego. Szczególnie w odniesieniu do dyplomacji amerykańskiej (czytaj: D. Eisenhower) czy brytyjskiej tego okresu (czytaj: W. Churchill). Nie odchodzimy od "Ostatnich dni Stalina"! Nie będzie ani rozczarowani, ani tym bardziej zniechęceni? Jestem zdania, że ta książka trafi gust każdego zainteresowanego tematyką sowiecką po II wojnie światowej. Nie koniecznie ktoś będzie chciał studiować tomy Sołżenicyna czy Montefiore (niech mi obaj autorzy darują). Tamte swoją objętością mogą odstraszyć potencjalnego odbiorcę. Rzecz jasna zachęcam do ich poznania. Nie ukrywam, że stanowią też część mego prywatnego księgozbioru. I poważną podstawę wiedzy nabytej.
Ze swej strony szukam zawsze tego, co mnie zaskoczy. Czy książka o Stalinie może rozbawić? Oto reakcje na wieść o śmierci Józefa Wissarionowicza:
- Co za piękny dzień. Pochowaliśmy dziś Stalina. O jedną świnię mniej. Teraz sobie pożyjemy.
- Nie muszę już na ciebie patrzeć.
- Słuchajcie, ludzie, jego ciało już śmierdzi.
- Stalin umarł, hurra!
- Ciemne, niepiśmienne głąby też mają wylewy do mózgu.
- Dzisiaj mam święto i się urżnę.
- Miliony będę się cieszyć, nie płakać.
Wujek Joe w łóżku leży,
Nic nie mówi, na niczym mu nie zależy.
Miał krwi do mózgu wylewik.
Jak będzie rządził stary bolszewik?
Oczywiście książka J. Rubenstein nie jest do śmiechu. Ponurość bije z samego oblicza głównego bohatera. Stalin budził lęk za życia, ale i po śmierci też było sieriozno. Te ciągnące się godziny, kiedy nikt nie zdobył w sobie odwagi, desperacji czy śmiałości, aby wejść i sprawdzić dlaczego towarzysz Stalin nie wstaje z łóżka. Cenna jest opowieść więźnia GUŁ-agu, Lwa Razgona, kiedy w radio słyszał tylko dostojną, poważną muzykę: "...a potem nadano komunikat o stanie zdrowia. Pobiegliśmy wszyscy do obozowej lecznicy, a lekarze rozmawiali ze sobą i powiedzieli nam, że możemy mieć nadzieję". Napięcie, oczekiwanie i wreszcie naczelny lekarz (nie wzmiankuje się kim był ów profesor) poinformował skazańców: "Chłopaki, ten skurwysyn jest skończony. Nie ma dla niego nadziei". Znam podobną relację z ust mego krewnego, żołnierza Okręgu Wileńskiego AK, którego fakt ten zastał na Kołymie. Tam, gdzie stali padali na kolana i dziękowali Bogu, że Stalin nie żyje! Podobne relacje cytuje J. Rubenstein.
"Ostatnia godzinę lub dwie ten człowiek się po prostu dusił. Agonia była straszna. Dusił się na naszych oczach. W pewnym momencie - nie wiem, czy tak było naprawdę, czy tylko mi się wydawało - prawdopodobnie już w ostatniej minucie, otworzył nagle oczy i powiódł wzrokiem po wszystkich. To było okropne spojrzenie - ni to bezmyślne, ni to gniewne, pełne trwogi przed śmiercią i przed nieznanymi lekarzami pochylającymi się nad nim" - to bardzo cenny głos, bo samej Swietłany Alliłujewny, czyli córki Stalina. Takich źródłowych przekazów znajdziemy w tej książce wiele.
Nie potrafię się nigdy ustosunkować do tego, co przekazał nam Nikita Chruszczow. Trudno zapomnieć, że był w najbliższym kręgu decyzyjnym WKP(b), zajmował polski Lwów i Kresy południowo-wschodnie. Ukazywanie siebie, jako niemalże ofiary brzmi wyjątkowo perfidnie. Obalenie Ł. Beri i mu bliskich ludzi, to precyzyjnie wykonany zamach stanu nieomal nad trupem ukochanego wodza. Warto jednak przytoczyć opis Nikity Siergiejewicza, co pisał o Ławrientieju Pawłowiczu tamtego marca 1953 r.: "Beria był pewien, że nadszedł wreszcie jego czas, tak długo wyczekiwany. Nie było na ziemi siły, która mogłaby go powstrzymać. (...) Widać było na jego twarzy to triumfalne uniesienie, gdy wzywał samochód i odjeżdżał do miasta". Upadek Beri, to jedno z politycznych zaskoczeń owej wiosny! Proszę zainteresowanych, aby zechcieli zerknąć do książki, którą Prószyński i S-ka wydało w zeszłym roku*.
Trudno oddawać tu głos samemu Autorowi monografii, kiedy dookoła tyle wykorzystanych przez niego samego źródeł: "Stalin rzadko przemawiał publicznie. Zdarzało się, że zabierał głos tylko raz na kilka lat. Być obecnym przy takich okazjach, widzieć i słuchać Stalina na żywo - to było wyjątkowe i wielkie szczęście. Każdy, komu się to udało, nie chciał uronić ani słowa". To zapis jednego z uczestników XIX Zjazdu KPZR. I bezsprzeczna okazja poznania atmosfery przy ostatnim, publicznym wystąpieniu tegoż: "Z wyrazu jego twarzy nie dało się wyczytać, co czuł w tym momencie. Przystępował z nogi na nogę, przeciągał palcem wskazującym po wąsach, pocierał podbródek. Dwukrotnie podniósł rękę, jakby prosząc, by pozwolono mu zacząć, ale gest ten wzmógł owację". To się dziś określa mianem: kultu jednostki. Sam Joshua Rubenstein dodaje: "Mówił niewyraźnie - co świadczyło o przebytych mniejszych udarach - a ziemista cera i rzednące siwe włosy przypominały, że i on nie jest wieczny. Mówił krótko, niewiele ponad dziesięć minut [...]". Pośród zdjęć dołączonych do książki jest to z owego zjazdu.
"Pogrzeb Stalina w poniedziałkowy poranek 9 marca był imponujący i godny. Plac Czerwony zapełnił się niemal do ostatniego miejsca już przed ósmą rano. Tłum liczył około 50 tysięcy ludzi" - opis J. Rubensteina nie zapowiada dramatu. Przy Mauzoleum Lenina, gdzie miał spocząć nieodżałowanej pamięci Chorąży Pokoju, przemawiali G. Malenkow, W. Mołotow i Ł. Beria. Ten ostatni powiedział m. in.: "Wrogowie Związku Radzieckiego liczą, że ta poważna strata, jaką ponieśliśmy, doprowadzi do bałaganu i zamieszania w naszych szeregach". Autor książki jest zdania, że w ten sposób "...wspomniał też w zawoalowany sposób o chaosie na sąsiednich ulicach". Warto przypomnieć, że kilka dni wcześniej tłumy Rosjan oddawały hołd zwłokom Stalina. plac Czerwony stał się widownią nieomal dantejskich scen! Dziesiątki ludzi zostało po prostu stratowana na śmierć: "Nikt nie może powiedzieć na pewno, ile ludzi zginęło wtedy na ulicach Moskwy. Były setki, a może tysiące ofiar". Oficjalnie ogłoszono, że zginęło 109 osób.
- Jestem pod wpływem śmierci wielkiego człowieka. Myślę o jego człowieczeństwie - A. Sacharow.
- Starzy mężczyźni pościągali czapki z głów i byli najwyraźniej przejęci smutkiem. Inni mieli żałobne miny. [...] Kobiety i dziewczęta szlochały jawnie na ulicy, ocierając oczy chusteczkami - M. Scammell.
- Życie się skończyło. Naród ogarnięty był paniką, dezorientacją i strachem przed nieznanym - G. Wiszniewskaja.
- Mam najszczerszą nadzieje, że jego odejście nie oznacza, że jego wpływ (...) przeminie - Jawaharla Nehru.
- Włożyłem wszystkie siły w uzyskanie podobieństwa [tj. portret Stalina - przyp. KN]. Najwidoczniej się nie udało. Tant pis - P. Picasso.
- Stalin był jednocześnie najbardziej uwielbianym i nienawidzonym spośród ludzi - A. Pierre.
- ...śmierć Stalina pozbawi Zachód budzącego grozę obrazu wroga. Utrudniłoby to zachowanie spójności zachodniego przymierza i kontynuację kosztownych zbrojeń zachodniego świata - K. Larres.
- No i umarł - a my przekonaliśmy się, jakie błyskotliwe pomysły są w szufladach rządowych, jakie tam leżą plany. Okazało się, że rezultat tej gadaniny jest dokładnie ZEROWY. Nie mamy żadnego planu - D. Eisenhower.
"Zaraz przed wyborem Dwighta Eisenhowera na prezydenta w listopadzie 1952 roku Rada Strategii Psychologicznej zarysowała plan awaryjny na wypadek śmierci Stalina. [...] Stany Zjednoczone ponownie liczyły na wzrost napięć na poststalinowskim Kremlu, co pozwoliłoby Waszyngtonowi wyciągnąć z tej sytuacji pewne korzyści" - uświadamia nam, zaskakuje J. Rubenstein. Kilka stron dalej znajdujemy takie zdanie: "Odejście Stalina było też pierwszym poważnym sprawdzianem dla nowej administracji". Jak z niego wybrnęła? Zapraszam do lektury "Ostatnich dni Stalina". Wnioski mogą zaskoczyć. Czy i jak byli de facto przygotowani do takiej ewentualności? Zaskoczyć może, że prezydent zwołał Radę Bezpieczeństwa Narodowego! Jak zaznaczył jeden z amerykańskich strategów: "Naszą strategiczna zasadą, tak jak naszym tajnym celem, powinno być uczynienie wszystkiego, by wzniecić i podtrzymać chaos w ZSRR". Nic tak nie cieszy, jak bałagan w domu wroga naszego... Powtórzę raz jeszcze z prezydenta D. Eisenhowera: "Nie mamy żadnego planu". A jednak nosił się z zamiarem spotkania z nowym sowieckim przywódcą. Ówczesny premier Wlk. Brytanii, W. Churchill przyznał: "Nie mogę oprzeć się idei, by wrócić do rozmów z Rosją Sowiecką na najwyższym szczeblu. Idea ta narzuca mi się jako najwyższy wysiłek, by zbudować most między tymi dwoma światami, z których każdy może żyć po swojemu - jeśli nie w przyjaźni, to w każdym razie bez nienawiści i zimnowojennych manewrów". I to powiedział człowiek, który zdradził środkową Europę i oddał Stalinowi, by dopiero w Fulton przejrzeć na oczy. Stąd list do prezydenta USA, w którym napisał m. in.: "Mam wrażenie, ze możemy obaj - razem albo każdy z osobna - być rozliczeni przez historię, jeśli nie spróbujemy odwrócić tej jej karty, by otworzyć nową". To, że z planów kolejnego spotkania Trójki nie doszło, znajdujemy w opinii jaką przytacza J. Rubenstein: "Eisenhower nie mógł jednak odłożyć na bok swojej odrazy do radzieckiego reżimu i jego niezliczonych zbrodni". Ike, moim zdaniem, nie zagrał tu jak polityk, a raczej rozkapryszone dziecko. A sowieckie "Prawda" i "Izwiestia" w tym czasie publikowały, bez skrótów, tłumaczeni amerykańskiego bohatera/prezydenta. Joshua Rubenstein dostrzega jednak niedoskonałości amerykańskiej dyplomacji: "Tak, Eisenhower winił Kreml za rozpad wojennej koalicji, ale nie umiał przyznać, że były też takie działania mocarstw zachodnich i USA w szczególności, które przyczyniły się do napięć w powojennej europie".
Cenię drobiazgową robotę, jaką wykonał Autor "Ostatnich dni Stalina". Mój nos jednak węszy. Muszę odrobić zadanie czy gdzieś tam nie kryje się historyczny chochlik. I ja go znajduję! Niestety. W takich chwilach zastanawiam się po czyjej stronie wina: Autora czy Tłumacza? Cytuję zdanie ze strony 185: "Radzieccy wartownicy w więzieniu Spandau w Berlinie Zachodnim - gdzie cztery mocarstwa alianckie trzymały zbrodniarzy wojennych Rudolfa Hessa i alberta Speera - mieli odtąd zdejmować rękawiczki przed uściśnięciem dłoni swym amerykański,m kontrpartnerom [...]". Zapis sugeruje, że w 1953 r. w Spandau było tylko dwóch skazańców, a to nie prawda! W tym roku za murami tej twierdzy siedziało ich s i e d m i u ! Byli to jeszcze: W. Funk, E. Raeder, B. von Schirach, K. von Neurath, K. Dönitz. Po raz ostatni bramy więzienia otworzyły się w 1966 r., kiedy opuścili je A. Speer i B. von Schirach. Rudolf Heß zmarł tam 30 lat temu, 17 VIII 1987 r.
"Obaj wiedzieli, że po smierci Stalina machina jednoosobowego sprawowania władzy nie trafiła wcale na złom ani do annałów historii. [...] Jak dwie drapieżne bestie śledzili się wzajemnie, węszyli, zachodzili się od każdej strony, starając się zgadnąć, czy konkurent jest już gotów zrobić pierwszy krok i zmiażdżyć rywala w paszczy" - tak określił rywalizację między Berią, a Chruszczowem ówczesny naczelnym "Prawdy". Jest cytowana cenna uwaga A. Sołżenicyna na temat upadku Лаврентиa Павловичa: "Upadek Berii był jak uderzenie gromu. Oficerowie i strażnicy zrobili się jacyś niepewni, jakby rozkojarzeni, co więźniowie natychmiast zauważyli". Wiadomo, Autor, szerzej widzi zjawiska, np. rewoltę w Berlinie, relacje z Węgrami i innymi krajami tzw. demokracji ludowej. Zupełnie zabrakło mi wątków... polskich. Nie szukajmy Bierutów czy Gomułków. Jest Ulbricht czy Rákosi. Sporo miejsca poświęcono losowi Rudolfa Slansky'ego. Nie wiem dlaczego. Jest tak i kropka.
Książka Joshua Rubenstein "Ostatnie dni Stalina", to naprawdę ciekawie, jak dla mnie, skrojona historia. Nie sądzę, aby ktoś powiedział: nudy na pudy! To byłoby nieuczciwe. Wydawnictwo Prószyński i S-ka chyba ma dobrego nosa do wyszukiwania takich tytułów. Ciekawie by było, gdyby ukazały się podobne tytułu, np. "Ostatnie dni Lenina","Ostatnie dni Chruszczowa" czy "Ostatnie dni Breżniewa". Ani mi w głowie żartować. można strawestować sens wypowiedzi E. Rylskiego, jaką wyraził ostatnio w radiowej Trójce na temat literatury radzieckiej, że nawet trzeciorzędnych pisarz stamtąd jest czytany na Zachodzie. Jestem zdania, że tak samo jest z historią polityczną (militarną) Rosji, jaka by ona nie była. sugerowane tytuły na pewno znalazłyby odbiorców. To byłby tylko kolejny strzał w "10", czego Wydawnictwu Prószyński i S-ka bardzo serdecznie życzę.
*Thom Françoise , Beria. Oprawca bez skazy, tłum. Krystyna Antkowiak, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2016
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.