niedziela, listopada 20, 2016

"Jastrząb / The Goshawk" - odc. 4

Pociąg zatrzymał się.
- Wysiadamy, Starck - inspektor Paul Caxton klepnął w kolano posterunkowego. Obaj byli po cywilnemu. Podróż do Hastings znużyła ich trochę. Inspektor czytał "Klub Pickwicka", ale posterunkowy zaledwie pociąg ruszył już zaczął drzemać. Kiedy zjawił się konduktor spał w najlepsze. Nawet teraz, silne szarpnięcie przy hamowaniu, nie zrobiło na śpiącym wrażenia.- Starck, jesteśmy na miejscu!
Ale dopiero kolejne szarpnięcie, tym razem za łokieć, przywróciło posterunkowego Starcka rzeczywistości...
- Za... snąłem?
- Chrapałeś głośniej, niż parowóz! Hastings. Wysiadamy!


Nie musieli się spieszyć, bo pociąg i tak dalej nie jechał. Inspektor wysłał depeszę do tutejszego komisarza policji. Osobiście oczekiwał zapowiedzianych gości? W końcu niezbyt często trafiali mu się tacy z samego Londynu. Nadinspektor Max Lowe obiecał sobie, że na ten czas nawet nie wyjmie fajki, ale nałóg okazał się silniejszy? Zresztą pociąg miał nieznaczne opóźnienie i chcąc sobie umilić czas oczekiwania nabił fajkę. Dym jej roznosił dookoła silną woń. Kiedy tylko dostrzegł dwóch cywili, o których można było zaryzykować stwierdzenie, że są obcy.  Ruszył w ich kierunku:

- Inspektor Caxton, jak mniemam?
- Tak, a pan to...
- Nadinspektor Max Lowe - uzupełnił. I uchylił kapelusza.
- A to posterunkowy Starck - wskazał na towarzyszącemu mu mężczyznę.
- Cieszę się bardzo na panów przyjazd...
Inspektor Paul Caxton nic na to nie odpowiedział. Egzaltowanie się z powodu służbowej wizyty uważał za dość dziwną niefortunność. Nie zamierzał tu zbyt długo przebywać. Sprawdzić brata zamordowanej Jean Gooth. O ile podejrzenia okażą się uzasadnione aresztować mężczyznę pod zarzutem morderstwa siostry.
- Chcielibyśmy jak najszybciej załatwić nasze sprawy...
- Pan wybaczy! - przerwał mu nadinspektor Lowe. To był już mężczyzna posunięty w latach. Siwa czupryna, takież sumiaste wąsy i bokobrody stanowiły obraz jego dość dobrodusznej fizjonomii. Sprawiał wrażenie dobrotliwego człowieka. - Ale moja żona byłaby bardzo nie pocieszona, gdybym nie przyprowadził panów na obiad.
- Ale...
- Nalegam! O! Już kwadrans na trzecią - faktycznie z pobliskiego kościoła odezwał się dzwon wybijający kwadrans niknącej godziny drugiej. - To niedaleko. Moja żona o niczym innym nie mówiła, jak o wizycie panów...
Faktycznie, nieopodal dworca zeszli uliczką w dół. Pierwszy dom po prawej należał do nadinspektora Maxa Lowe'a. Pani domu naprawdę bardzo wzięła sobie do serca wizytę dwóch funkcjonariuszy londyńskiej policji, bo ledwo skrzypnęły drzwi od furtki drzwi frontowe w piętrowym domu otworzyły się. Ozdobą fasady, która pamiętała chyba ostatnich Stuartów były pelargonie, które ustawiono na każdym z parapetów. Znać był dobrą rękę ogrodniczki? Pani domu okazała się kobietą rosłą o nieskazitelnie zaczesanych siwych włosach, upiętych w kok. Na widok mężczyzn uśmiechnęła się. Ile w tym było wyczekiwania, ulgi czy nawet zniecierpliwienie, to tylko ona jedna wiedziała.
- Panowie pozwolą, moja żona Sara. Saro, to nasi goście pan inspektor Caxton i posterunkowy Starch.
- Starck - poprawił zainteresowany.
Weszli do środka. W wąskim korytarzu leniwie drzemał irlandzki seter. Na widok wchodzących nie podniósł się nawet, jedynie dwoje oczu spoglądało od niechcenia.
- To "Bess" - pospieszył z kolejną prezentacją nadinspektor Max Lowe. - Ale proszę się nie obawiać, oprócz kaczek nic go nie interesuje.
- Prosimy do salonu - pani domu przejęła inicjatywę. Służąca wzięła od gości nakrycia.
Obiad był wyborny. Nadinspektor Max Lowe okazał się być niezrównanym gawędziarzem. Właściwie te jego monologi były dość męczące, ale przywilej gospodarza.
- Moja, własnej roboty - zachwalał nalewkę wiśniową, którą zapełnił kryształowe kieliszki gości.
- Panie...
- Proszę mi mówić Max.
Posterunkowy Starck nie potrzebował dodatkowych zachęt, aby spróbować domowego tworu.
- Mocne! - stwierdził z miną godną znawcy.
- To proszę nam panie...
- Max - poprawił inspektora Max Lowe odstawiając karafkę na bok.
- Chodzi o...
- Pastora Gootha? Jonathan Gooth znany jest ze swej bezkompromisowości. Katolika wyczuje na trzy mile...
Posterunkowy Starck nerwowo pokręcił się na krześle.
- A grzech wypatrzy przez dwie ściany! Gdyby mógł, to sypałby stosy! Taki Torquemada, to przy nim niewiniątko. Gromy sypie z ambony, że strach wejść do zboru. Bo to wiadomo komu i za co się dostanie?
- A rodzina? Trzy córki i syn, Patrick.
- Też duchowny?
- O! stary Jonathan nieba by przychylił, żeby tylko tak się stało. Ale synowi dość było kazań domowego proroka! Nie miał chyba czternastu lat, jak uciekł na jakiś okręt.
- Jest marynarzem?
- Tak, ale za to córki... To powiadasz Paul, że mała Jean nie żyje?
- W tej sprawie tu jesteśmy. Chciałbym jeszcze dziś wracać do Londynu.
- Aha! - zdziwił sie nadinspektor. - Wy tam w Londynie, ot szybko żyjecie?
- U nas czas wolniej płynie - wtrąciła pani Lowe.
- Tak, widzę to.
- Ale... kto by chciał, żeby aż zaraz zabić małą Jean? - nie mieściło się to w głowie gospodarzowi. Podsunął gościom pudełko cygar. Inspektor Caxton podziękował, ale posterunkowy Starck nie miał żadnych zahamowań. Pewnie gdyby mógł chwyciłby pełną garścią zawartość lub po prostu wsadził sobie pudełko za pazuchę?
- Chcemy to ustalić. Dlatego tu przyjechaliśmy.
- No... ostatni pociąg macie koło dziewiątej...
- A kolacja? - obruszyła się pani Sara.
- Niestety, droga pani. Chcemy... musimy wracać... Dlatego prosiłbym, żebyśmy może już poszli... Odkładanie tej rozmowy z pastorem...
- Pastor ważniejszy od moich pasztecików?!
Nie czekano aż posterunkowy Starck wypali swoje cygaro. Rozkoszował się jego smakiem, jakby odkrył kolejny nieznany ląd.
Nadinspektor Max Lowe szedł przodem. Opowiadał o co ciekawszych oficjelach miejskich, mieszało się to z zachwytem nad kolejną mijaną kamienicą, historią Cinque Ports, wysławianiu Hastings ponad to co znaczyły Dover czy Sandwich! No i oczywiście Wilhelm Zdobywca. Ale nie dotarli nawet do połowy opisu bitwy z 1066 r., kiedy oczom ukazał się im czerwony gmach przed którym stał masywne krzyż. Postać Chrystusa zamarła w ostatniej konwulsji męki...
Nadinspektor Max Lowe  otworzył furtkę. Ledwo przekroczyli próg, a na ganku pojawiła się jakaś kobieta.
- Czego tam! - burknęła obcesowo
- Panno Rito, my do ojca...
- Do pszczół poszedł! - warknęła mało przyjemnie i zmierzyła wzrokiem mężczyzn, których nie miała przyjemności poznać.
- Pasieka? - inspektor Caxton wzdrygnął się.
- Nie, to zaraz za tym domem, musimy obejść...
- A czego chcą od ojca? Za godzinę ma pogrzeb!
- My tylko chwileczkę - łagodnie starał się wpłynąć na kobietę nadinspektor Max Lowe. - Panowie są z Londynu i muszą pomówić z pastorem.
- A to w Londynie nie ma duchownych?! Też mi coś... - pewnie gdyby miała sforę psów, to  w tej jednej chwili spuściłaby ją na jej zdaniem nieproszonych gości.
- Nie, nie chodzi o sprawy duchowne - nadinspektor starał się być cały czas miły, widać było że Caxton już przystawał z  nogi na nogę... Dochodził naprawdę do wniosku zasłyszanego w domu nadinspektora, że tu czas miele powoli... - Panowie są w sprawie małej Jean.
- Aaaaa...
Machnęła ręką i weszła do budynku. Przez nikogo nie niepokojenie przeszli na tył domu. W ogrodzie stało kilka owocowych drzew.  Pod jabłoniami stało kilka uli. Widać było sylwetkę mężczyzny, który przyglądał się jednej z ramek.
- Ojcze Jonathanie! Ojcze Jonathanie!
- Kto pyta? - ojciec Jonathan Gooth nawet nie odwrócił się. Coś tylko wygrzebywał z plastra miodu.
- Nadinspektor Lowe, pamięta mnie ojciec.
- No... coś... jakby i co z tego? - burknął niezbyt miłosiernie.
- A to inspektor Caxton i posterunkowy Starck z Londynu.
- Jak nie obrażając naszego Stwórcy: trzej królowie? - i parsknął. Wsunął ramkę do ula. Zamknął go. - Z Londynu, powiadasz synu?
- Czy ksiądz jest ojcem Jean Gooth? - inspektor Caxton mógł wreszcie zadać pytanie.
- Jam jest. A czemu to interesuje policję aż z Londynu?
- Muszę pana zawiadomić, że Jean została zamordowana.
Fakt ten nie poruszył nawet muskuła na twarzy pastora.  Jakby nigdy podszedł do kolejnego ula.
- Nie mam takie córki...- odparł beznamiętnie.
- Jak to? - zdziwienie inspektora Caxtona przeszło w osłupienie.
- Co też oj... ciec... mówi... Jean znam od dziecka - z niedowierzaniem próbował perswazji nadinspektor Lowe. Ale twarz pastora Gootha wyrażała beznamiętną powagę. Bił od niej taki chłód, że i pszczoły jakby omijały go...
"gardziliście każdą mą radą, / nie chcieliście moich upomnień: / więc i ja waszą klęskę wyszydzę,
zadrwię sobie z waszej bojaźni..." - wyrecytował z pamięci. 
- My nie przyjechaliśmy do szkółki niedzielnej... - zdecydowanie brało górę nad inspektorem Caxtonem. Ten pastor zdawał się być jak lodowy monolit: nieodstępny, zimy, opanowany do ostatniego drgnięcia powieki! - Nie trzeba nam cytatów z Pisma.
- A szkoda. A szkoda! "Bo Pan udziela mądrości, / z ust Jego - wiedza, roztropność".
- Może i szkoda! - przerwał ten religijny monolog. - Pańska córka to Jean Gooth?
- Nie mam takiej córki! - stanowczy chyba tylko był Mojżesz, kiedy rozbijał święte tablice. - I proszę opuścić mój ogród, mój dom, moje miejsce! Precz!
- Wypiera się ojciec swojej córki?! 
- "Kto żyje uczciwie, żyje bezpiecznie, / zdradzi się ten, kto szuka dróg krętych" - był odpowiedzią. 
- "Prawy uznaje potrzeby swych bydląt, / a serce nieprawych okrutne" - inspektor Caxton nie pozostał dłużny swemu adwersarzowi.
- Czytało się "Biblię"? - pastor Gooth nie krył zdziwienia, ale była w tym też szczypta ironii. Widać było jednak, że odbierał to jako swoiste "trafiła kosa na kamień".
Zamknął ul.
- Czy nadal pastor uważa byśmy poszli precz? - inspektor Paul Caxton wytrzymał zimne spojrzenie adwersarza.  Właściwie cały czas nie dostrzegał w nim duchownego. Stał przed nim tylko ktoś... Nie potrafił go określić. Wyprzeć się swojej córki. - Jest szansa, żeby porozmawiać o Jean?
Pastor chrząknął. Było widać, jakąż wewnętrzną walkę musiał teraz toczyć. Inspektora Caxtona natchnął jeden ważki argument:
-  Chce pan pokazać katolikowi, kto tu rządzi, tak?
- Pan jest... papistą? - rażenie gromem z jasnego nieba nie wywołałoby takiej mimiki twarzy, jak to co pastor usłyszał w tej chwili.
- Ja? Nie, ale posterunkowy Starck - tak. Co sobie pomyśli o gościnności anglikańskiego duchownego?
- Pan mnie mami! Jak szatan!
- Brzmi groźnie, ale i sprawa, z którą przybywamy nie jest słodka. A te brednie, że Jean nie jest pana córką...
- Mam prawo do tego! Jestem ojcem! - uderzył w tony stanowczości, która nie dzierży sprzeciwu.
- Ale jest też pan pastorem! Duchownym! Czy Chrystus nauczał o odrzucaniu?! Nawet zbłąkanych córek?
- Jean się... się... skurwiła!
- Posterunkowy...
Starck skupił swoją uwagę na obciążonych owocem jabłoniach. Nie pytając nikogo o zgodę zerwał jabłko i bez żadnych ceregieli jadł je.
- ...proszę aresztować pastora.
- Ja?
- Ale... kolego... - starał się przypomnieć, że też tu jest nadinspektor Max Lowe. - Na jakiej podstawie?
- Pod zarzutem zamordowania Jean Gooth!...

Brak komentarzy: