poniedziałek, sierpnia 10, 2015

Przeczytania... (55) Krzysztof Masłoń "Puklerz Mohorta. Lektury kresowe" (Wydawnictwa ZYSK I S-KA)

To jest książka z gatunku tych, w których zakochujemy się od pierwszego ich ujrzenia na księgarskich półkach. Potem trzeba ją już tylko posiąść, zdobyć, przeczytać i mieć na własność. Tak, raz pojmana nie może już nas opuścić. Zachłanność czytelnicza zostaje zaspokojona! Do tego jej oprawa graficzna - poczynając od okładki z Juliuszem Kossakiem po wykorzystane zdjęcia (nazywane najczęściej: archiwalnymi) ! Bajka! Nad czym takie moje hymny pochwalne? Nad "Puklerzem Mohorta. Lektury kresowe"  Krzysztofa Masłonia. Wydawnictwo ZYSK I S-KA znowu naraża nas na... złamania solennej obiecanki żonie lub mężowi: "koniec! żadnej więcej książki!". No i pod ciężarem naszej chęci posiadania, zatopienia się w księdze łamiemy dane słowo? Wiarygodność nasza runie! Nie  po raz pierwszy. Nie po raz ostatni. Zdaję sobie sprawę, że to, co piszę jest nie wychowawcze. Są gorsze nałogi od książek. Jedno, co boleśnie doskwiera, to brak miejsca na kolejny wolumen. "Puklerz Mohorta" musi jednak znaleźć się w księgozbiorze każdego, komu bliskie są wschodnie Kresy!
Nie bez przyczyny nazywam sam siebie: wnukiem Kresów. I szybko dodaję: tych wileńskich. I obruszam się, kiedy ktoś wtrąca: "To wy zza Buga?". "Nie - poprawiam - zza Niemna!". Choć rzeką iście rodzinną pozostawała dla mojej rodziny po kądzieli Wilia! I powiaty oszmiański i wilejski (od Starej Wilejki - nie mylić z tą, w której urodził się Tadeusz Konwicki, bo to Nowa Wilejka, nieopodal samego Wilna)! O tą ziemię przelewali krew bliscy i dalsi krewni na pewno od 1863 r.! Siedzieli w okolicach szlacheckich  i zaściankach od co najmniej XVII w. Wszystko runęło ostatecznie po 1944 r., kiedy rozpoczęła się druga sowiecka okupacja Kresów (nie tylko wileńskich). Tak więc widać nie jestem przypadkowym, czy "sezonowym" odbiorcą.
Dech zapiera od samych nazwisk, które dla Krzysztofa Masłonia stały drogowskazami do wędrówki po  n a s z y c h  Kresach. Kogo tu nie znajdziemy? Postaram się wymienić tych, co do których nie mamy wątpliwości "skąd ich ród". To niemal kanon naszej wielkiej literatury: Adam Mickiewicz, Juliusz Słowacki, Seweryn Goszczyński, Władysław Syrokomla, Marian Hemar, Jarosław Iwaszkiewicz, Paweł Jasienica, Jerzy Janicki, Tadeusz Konwicki, Stanisław Lem, Józef i Stanisław (Cat) Mackiewicze, Kornel Makuszyński, Czesław Miłosz, Eliza Orzeszkowa, Ksawery Pruszyński, Maria Rodziewiczówna, Melchior Wańkowicz, Kazimierz Wierzyński, Bruno Schultz, Zbigniew Herbert! A przecież na kartach tej cudownej książki znajdziemy też tych, których można nazwać "dziećmi Kresów" z wyboru lub tych, którzy sławili je piórem i czynem? A choćby: Antoni Malczewski, Aleksander hrabia Fredro, Wincenty Pol, Józef Ignacy Kraszewski, Henryk Sienkiewicz, Konstanty Ildefons Gałczyński, Zofia Kossak-Szczucka czy Andrzej Mularczyk. Szkoda, że "formuła książki" ograniczyła się do swoistych "wypisów" literackich. Szkoda, że musiało zabraknąć takich indywidualności, jak Napoleon Orda, Bernard Ładysz, Zbigniew Cybulski, Stanisław Jasiukiewicz, Emil Karewicz, Pola Raksa, Czesław Wydrzycki (Niemen)  czy nawet... gen. Mirosław Hermaszewski oraz Wanda Rutkiewicz? Jest Stanisław Moniuszko, ale tylko jako przyjaciel Syrokomli?
"Na Puklerz Mohorta w większości złożyły się artykuły pisane do kresowego dodatku «Rzeczypospolitej», ukazujące się tam w latach 2010-2011, co tydzień pod winietami: «Lektury kresowe» i «Ta joj»" - czytamy we "Wstępie". Każdy rozdział, to kolejny żywot, odczuwanie Kresów tych poleskich, wołyńskich, wileńskich, grodzieńskich. Dla kogoś kto zaczyna po raz pierwszy wdychać klimat tych stron - to zaiste wspaniały prezent. Przechodzimy od strof do prozy. Płyniemy. Nie wyobrażam sobie nawet wzruszenia tych naszych Rodaków (Czytelników), którzy urodzeni nad Prutem, Niemnem, w cieniu katedry św. Jura lub św. Kazimierza mogą znów iść ścieżkami swego dzieciństwa, dorastania. Ja jestem tylko wnukiem Kresów (tych wileńskich), a mną ta książka chwilami wstrząsnęła. I było, jak z... Cz. Miłoszem, który pisał: "I ja też pamiętam. Zawsze pamiętałem, ale ta pamięć była jakby przysłonięta i to jedno zdanie ją w całej świeżości przywróciło". Gdzie mnie tam porównywać się do laureata Nagrody Nobla! Ale chodzi mi o sens tych słów: bo wiele z tego, co znajduję tu na kartach tej książki, to też historia moich bliskich! Zakochać się w mieście, którego nie widziało się na oczy? Znać jego topografię na podstawie szkicu miasta z... 1794 r.? Widzieć zdziwienie rodowitego wilnianina, który dopytywał się innych: "...kiedy był w Wilnie?". 
Czytam tu o dramacie pokolenia, które wyzuto z Kresów! Ludziach, którzy czekali na powrót do   
n a s z e g o  Wilna i Lwowa? Umierali z tęsknoty za Rossą czy Łyczakowem. Sam miałem ciotkę, która przez lata uciekała z domu i pieszo szła do kochanego Wilna. Padała ofiarą wyzysku innych! Harowała u kogoś, bo ten ktoś obiecał, że ją tam zawiezie. Wredne państwo (PRL) wpisywało takim ludziom: urodzony w ZSRR! Podziwiałem odwagę mego własnego Dziadka, prawdziwego Kresowego Żubra, który odważył się w 1973 r. pojechać TAM! Przecież świat, który zostawił w styczniu 1946 r. już nie istniał! Po dworkach, domostwach - nie pozostało śladu. A przecież było z nimi, jak w nieśmiertelnych strofach (Krzysztof Masłoń ich nie cytuje):

Na pagórku niewielkim, we brzozowym gaju,
Stał dwór szlachecki, z drzewa, lecz podmurowany;
Świeciły się z daleka pobielane ściany,
Tym bielsze, że odbite od ciemnej zieleni
Topoli, co go bronią od wiatrów jesieni.

Dla mojej Babci świat TAM zatrzymał się na przełomie 1945/1946! Ja TAM byłem! W 1976 r. Nic z tego, co mi opowiadała nie mogło się sprawdzić. Bo TYCH miejsc nie ma! Co zostało? Groby pradziadów i klon w miejscu, które było kiedyś prastarym zaściankiem Domanowem, który zasadził w XIX w. jeden z moich przodków!  Powiecie: "po co on to pisze?". Bo  t a k i   jest skutek czytania tej książki! Odsłania pamięć. Jeśli tylko moją, to co dzieje się w sercach córek i synów Kresów. Czego by nie dotknąć, jaki by rozdział nie otworzyć - odmyka drzwi rodowej dumy, tragedii, dramatu, czasu bezpowrotnie minionego. Jeśli dla nas obojętne jest oglądanie filmowej adaptacji "Nad Niemnem" i moment, kiedy pada okrzyk "Na Niemen!" - to ta książka nas nie poruszy. Mogę się mylić. 
Dla "100 % Polaków" (taki gatunek naprawdę nie istnieje), albo inaczej "tutejszych Polaków" Kresy, to Kargul i Pawlak. Dla wielu Krużewniki, to cała prawda o Kresach. Znam takich Kresowiaków, którzy na kolejną emisję w TV po prostu wyłączaj odbiornik. Niemal z furią w oczach!  Nie jak krewny opisywany przez Andrzeja Mularczyka! Jest okazja "podejrzeć" pierwowzory filmowo-książkowych bohaterów. Założę się, że wielu z nas (potomków tych, co w bydlęcych wagonach jechali "z Polski do Polski") odnajduje w tych typach   s w o i c h  ! Po prostu w naszych rodzinach pełno byłoby analogii. Widząc aktorów jestem w stanie podporządkować konkretnego krewnego lub sąsiada (oczywiście "też z Krużewnik"!). Krzysztof Masłoń podpowiada nam (przypomina) kilka urokliwych powiedzonek "rodem z Kargula i Pawlaka": "Z niej taka rozdziawa, że nie daj Boże", "Ty zbiesił sia czy jak? Taż Jadźka to koczerbicha jedna", "Ot, durna bźdźwiągwa". Kto nie zna, a chce poznać język niech zruca się do szukania "Wincuk gada" Stanisława  Bielikowicza.  Starczyło siąść na koźle, przy moim wileńskim Dziadku i nasłuchać się kresowych przekleństw: "A żeb cię wołki dusili, gadzina jedna!". Kiedy jechałem z osobistą córką (prawnuczką Kresów) na Litwę pytała mnie o takie dziwne określenia kresowe. I wymyśliła sobie nowe określenie: "bradziagiswołocze". To Jej osobisty neologizm. Mój "kresowy zaśpiew" w niczym nie ustępuje rodowitym wilniukom! Pewnie, że budzą wspomnienia zapisy Dziadka na fotografiach typu: "Gienia z żono i córko".
"Myliłeś się, kundlu - «szczęśliwy», że wykradziono nam prastare polskie miasto - bo póki żyją jeszcze «szowiniści» mojego rodzaju i dawni Lwowiacy, legenda Lwowa będzie wielka jak katedra wspomnień" - czyj to głos i w jakiej sprawie? Tak pieklił się warszawiak z urodzenia Waldemar Łysiak pod adresem lwowianina Jacka Kuronia, który będąc w 1992 r. w swym rodzinnym mieści wyrażał szczęście, "...że Lwiw jest miastem ukraińskim". Dalej dostaje się programom szkolnym, że rzekomo nie uczy się o orlętach lwowskich? Nie wiem skąd ta wiedza u W. Łysiaka? Proszę pogrzebać na moim blogu - jest tam wzmianka o niechlujstwie wydawniczym dotyczącym właśnie orląt. Do dziś nie doczekałem się odpowiedzi na moją prośbę o sprostowanie błędu. Ciekawa sprawa, bo w książce K. Masłonia jest fotografia, o której wykorzystaniu pisałem. Na s. 31 jest zdjęcie z pogrzebu pod Rokitną (tych, którzy polegli w pamiętnej szarży 13 VI 1915 r.)! Czemu ono tam służy? Nie widzę logiki. Tym bardziej, że jednym z walorów "Puklerza Mohorta..." jest jego oprawa ikonograficzna! A o   n a s z y c h   orlętach po prostu zapominać nie wolno. Jeśli komuś na lekcjach umyka ten ważny fakt, to niech w trymiga się poprawi!...
Miło spotkać wiersz, który sam (w całości) zamieściłem w mojej pracy magisterskiej: Wacława z Potoka Potockiego "Na sejm grodzieński". Tak, zjawiają się... boćwiniarze. Któż "z domu kresowego" nie jadał latem boćwiny? Uogólniam? Pewnie, że w każdym nie byłem. Ale to naprawdę  n a s z a   potrawa! Wypierać się jej? A   n a s z  a   litewskość? Podoba mi się cytat w rozdziale o Marii Rodziewiczównie (w   n a s z e j  okolicy były one słynne Rodziewicze, gdzie siedziała szlachta tego nazwiska, herbu Łuk): "W koronie nie ma Polaków. Są endeki, pedeki, esdeki i legion innych. Nam nie wolno nazywać się Litwinami ani Polakami, bo Litwin to ten, co mówi po litewsku, siedzi nad Szeszupą nad Niemnem i na Polaku psy wiesza". Kiedy przedstawiam się moim nowym uczniom pokazuję im godło Rzeczypospolitej Obojga Narodów i mówię, że jestem jak ono: Polak (Orzeł) i Litwin (Pogoń). Gro z nas szuka przecież swych antenatów wśród szlachty litewskiej, a nie koroniarskiej! Tak, historycznie jestem Litwinem. Dodajemy zaraz: w znaczeniu Mickiewicza! Alboż nie jestem skoligacony z Wereszczakami i Mickiewiczami? Że to inni? Ale - jak to brzmi!
Wspaniale jest spotykać "starych znajomych" tej miary, co S. Goszczyński, W. Pol, W. Syrokomla, K. Ujejski. Zaniedbałem pewien cykl, który pojawiał się na tym blogu. Jest napisany - tylko z publikacją odpuściłem sobie? Tym bardziej ucieszyło mnie, że  Krzysztof Masłoń wrócił do twórczości tych poetów. Tu zgodzę się z tym, co pisze o jednym z Nich: "...kto dziś czyta Wincentego Pola? Kto w ogóle wie, kim był ten pierwszy piewca Kresów?". Tu dopiero byłby materiał dla "100% Polaka"! Ile Polaka w tym poecie? Wyjdzie, że... N I C ! Chopin miał choć 50 %! A ile Żyda w Mickiewiczu? Proszę zajrzeć. Przy okazji proszę zestawić strofy Feliksa Konarskiego z tym, co pisał Leon Pasternak. A to po to, żeby mieć pełny obraz, jak pojmowano Kresy i własne względem nich uczucia! Po raz kolejny przekonamy się, że różnymi ścieżkami zmierzano... Ku czemu? Proszę przeczytać.
"Puklerz Mohorta" jest lirycznym powrotem  do:

Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych,
Szeroko nad błękitnym Niemnem rozciągnionych;
Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem,
Wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem

Nie sądzę, aby ktoś potraktował tą książkę, jako... polski szowinizm!  odgrzewanie resentymentów na usługach "polskiego imperializmu"! Nikt o zdrowych zmysłach nie podniósłby okrzyku "na Kijów! po Lwów! a potem na Psków!" (proszę nie szukać tego, bo to... moje młodzieńcze porywy). Wracamy na  n a s z e   dawne Kresy. Ta książka nam to ułatwia. Nie wiem, jakie miał intencje Krzysztof Masłoń, ale może ci, dla których ich kresowość to zbyteczny balast i niepotrzebność - teraz zastanowią się i powrócą niczym marnotrawne dzieci. Ktoś kiedyś powiedział, że my (potomkowie Kresów) mamy mentalność emigrantów. Należymy do pokolenia, które TAM wraca. Nie mamy w sobie bagażu dramatu opuszczania. Ale od dziecka słyszeliśmy, jeśli nie o Murawiowie, to rzeziach jakich dokonywała UPA. Dla wielu z nas nazwy Wilno, Lwów, Stanisławów, Grodno, Brześć, Pińsk (o! zabrakło mi Ryszarda Kapuścińskiego!), Baranowicze, Lida, Oszmiana - to nie są tylko plamki na mapie. Będąc na seminarium magisterskim (z historii Wielkiego Księstwa Litewskiego) mój promotor (syn Kresów wileńskich) prof. S. Alexandrowicz zapytał nas o motywację, dlaczego wybraliśmy Jego zajęcia. Padały różne odpowiedzi. Kiedy padło na mnie, podszedłem do wiszącej nieopodal sowieckiej mapy Białorusi machnąłem ręką między Wilejką, Oszmianą i Naroczą: "Stąd pochodzi moja rodzina". 
Nie wyobrażam sobie, aby "Puklerz Mohorta. Lektury kresowe" na znalazł się na półce każdego komu bliska jest myśl kresowa. Mój stoi m. in. obok zbioru poezji ukochanego Syrokomli. To cenny zbiór, który naprawdę pobudza do stawiania pytań, odpowiadania sobie na jedno z nich: skąd jestem? skąd się tu wziąłem? dlaczego chcąc odwiedzić groby swoich przodków muszę jechać za granicę? Nie zapomnę, co mój brat wykrzyczał do sowieckiej konduktorki na dworcu w Wilnie, kiedy ta umundurowana baba krzyczała do nas "My was tu nie prosili!", a on wtedy wypali "My do was nie przyjechaliśmy, tylko do siebie!". Kurcze miał 16. lat! To było i odważne, i szalone. Sumasaszoł?...

PS: Chyba jednak powinniśmy się przełamać i dodawać: wschodnich Kresów? Kolejna dygresja osobista sprzed blisko trzydziestu lat. Poprawkowy egzamin przed moim śp. mistrzem prof Jackiem Staszewskim. Przypadło mi m. in. omawiać przebieg powstania kościuszkowskiego. Madaliński, Kraków, Racławice, Warszawa - przejechałem po łebkach! Kiedy dorwałem się do Wilna i czynu Jakuba Jasińskiego nie mogłem z tego wyjść. Profesor przerwał mi: "Coś się pan uczepił tego Wilna?". "Bo moja rodzina z tych kresowych stron" - broniłem się. "Tu też były kresy" - uświadomił mi uczony adwersarz. Od tego czasu  s z e r z e j  patrzę na kresowość.

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.