niedziela, sierpnia 16, 2015

Cud warszawski... (15 sierpnia 2015 r.)

Nie da się uciec od historii. Nie da się uciec od polityki. Źle się dzieje, kiedy dwie "te dziedziny" schodzą się w jednym miejscu. No, ale wielu nad Wisłą uprawia taką żonglerkę historyczną. Teraźniejszość nie jest od tego wolna. Słusznie zastanawiano się wczoraj w pewnej komercjalnej stacji TV (bardzo nie lubianej przez obecną opozycję): jak będzie wyglądało świętowanie 11 listopada. Znowu będą dwa przemarsze? Znowu ulice Warszawy zamienią się w pobojowisko? Czas pokaże. Przekonamy się za kilka miesięcy. Może będziemy świadkami kolejnego cudu warszawskiego?...


Zwykłem powtarzać (i taki cykl roi się w moich komórkach), że historia sama do mnie przychodzi. No i przyszła - via telewizyjny ekran. Nieoduczeni dziennikarze (a może dziennikarzyny?) powtarzali, że 95. lat stał się "cud nad Wisłą". Przykro tego słuchać, ale podejrzewam, że na to partactwo niby-historyczne jesteśmy już skazani. Bo zbytnio nikt nie unosi się oburzeniem. Cud, że panowie profesorowie ucinają bezprzedmiotowe dyskusje wobec pytania: kto był faktycznym zwycięzcą bitwy warszawskiej? Nikt nie pyta kto atakował na lewym skrzydle, a kto wspierał centrum. Znamy bohaterskich "szefów sztabów" spod Salaminy, Poitiers, Grunwaldu czy Racławic? Nie! Wymieniamy wodzów! Mówimy jednym tchem: Temistokles, Karol Młot, Jagiełło i Kościuszko. A Naczelny Wodzem był w 1920 r. nie Rozwadowski, nie Sikorski, nie Latinik, nie Żeligowski, a marszałek Józef Piłsudski!




No i przykuło mnie na kilkadziesiąt minut przed ekranem telewizora. Nikogo nie zastanawia, że kolorowy. Bo to oczywiste. Choć przez ostatnie 9 dni (+ kampania prezydencka) tłoczono do głów, że ruina wokoło i pogorzelski. Myślałby kto: Kazimierz Odnowiciel wraca do kraju po najeździe Brzetysława! A ja powinienem siedzieć przed lampowym, czarno-białym "Aladynem". Czekałem na schabeciałe konie dosiadane przez wygłodniałych żołnierzy. Nic z tego. Konie jak z płócien Kossaków. Widać pańskie oko, jak "mówi" prastare porzekadło, konia tuczy. No to czekałem na przelot kukuruźników z pokiereszowanymi skrzydłami. A tu śmigały nad głową samoloty i helikoptery, że dech zapierało. Nie będę cytował marek, bo to zajmuje tylko fachowców. Przeciętnego widza interesuje, że to to leci i nic na głowę nie spada! I nie spadło. No to myślę: czołgi! Jak nic stanie takie żelastwo na środku, poruty narobi, kolumny zamiesza. A tu płynność w ruchu, że miło się na sercu robiło. Sprężyste chłopaki w hełmofonach salutują, duma z lica bije, jak słońce w południe równe odpowiednio wysokiej skali Celsjusza.



Została trybuna. Pewnie sztachety, jak w obejściu w Krużewnikach? Łapcie, siermięgi, twarze zmęczone, policzki porośnięte kilkudniową szczeciną zarostu? A tam promień przy promieniu! Cud! Cud warszawski! Specjalnie nie używam "nad Wisłą", bo uwłaczałoby mi powtarzać ten nonsens wymyślony przez człowieka, który kilka lat później  (tj. w w grudniu 1922 r.) miał swój udział w rozpętaniu spirali nienawiści do prezydenta Gabriela Narutowicza!





"Polska jest piękna, Polska staje się coraz silniejsza" - uświadomił nam prezydent Najjaśniejszej Rzeczypospolitej pan doktor Andrzej Duda. Chcę zwrócić uwagę, że to naprawdę II cud warszawski. Kiedy był pierwszy? No, jak to: 6 sierpnia! Zdziwienie? Pałac Radziwiłłów nagle przestał być... namiestnikowskim?! Toż to cud na miarę powstania SdRP - jedna noc i z PZPR stała się "nowa partia" i od razu socjaldemokratyczna. Nie dość na tym, kiedy prezydent Najjaśniejszej Rzeczypospolitej pan doktor Andrzej Duda wkraczał na dziedziniec pałacu przy Krakowskim Przedmieściu podniosło się radosne: "Witaj w domu!". Sam czuję stan pewnego zakręcenia. Aż się boję, co się stanie z ukochanym Księciem-Wodzem...




Defilada imponowała? Spojrzenie prezydenta Najjaśniejszej Rzeczypospolitej pana doktora Andrzeja Dudy chyba nie przypomina zawstydzenia, zażenowania czy innego objawu depresyjnego. No, chyba, że to zakwitła duma i w duchu grało "jam ci to nie chwaląc się sprawił", jak powiadał jeden z bohaterów Trylogii. Jedno nie ulega wątpliwości: lipy nie było. Nędzy nie było. Pewnie, że złośliwcy już rzucili się do obliczania ile, co kosztowało... czy nas na to stać... kto za to zapłaci... Przecież wiadomo kto. Inżynier Mamoń dawno to wyjaśnił: "Pan płaci, pani płaci, społeczeństwo". Może tylko dla niektórych odbiorców defilady było chwilami zbyt głośno?...





PS: Wszystkie zdjęcia wykonałem "via tv".

6 komentarzy:

  1. Taak... to bardzo dziwne, że kraj w ruinie a tu takie bogactwo parady. Chyba jakieś wspólne omamy mamy!
    A może to wszystko pożyczone? dorodni żołnierze wraz z pięknym sprzętem bojowym (konie to już na pewno wyhodowane za granicą).
    Na pewno pożyczone - wypisz wymaluj jak przy niezapowiedzianych wizytach gospodarskich towarzysza Pierwszego Sekretarza w PGR-ach rzeczywiście będących w ruinie.

    Chyba robi się coraz bardziej straszno niż śmieszno - fanatyzm krzykaczy, którzy dorwali się do pióra i pchają do kamery, powala całom mocom.

    OdpowiedzUsuń
  2. To wszystko, jak wiesz, przestaje być śmieszne, kiedy pomyślimy, że dzieje się na żywym organizmie Narodu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, zdaję sobie z tego sprawę z cała powagą i z coraz większym przerażeniem obserwuję to, co dzieje się teraz i na co się zapowiada - jak w czarnym scenariuszu. Mam tylko jeszcze nadzieję, że jednak nie do końca ten scenariusz zostanie zrealizowany.

      Usuń
  3. Od tak czarnych myśli wybaw nas Panie...

    OdpowiedzUsuń
  4. Zdjęcia i tekst - rewelacja. Masz kurcze poczucie humoru. Yaga

    OdpowiedzUsuń
  5. Staram się. Smutne, kiedy historia jest wykorzystywana przeciwko NAM.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.