sobota, lipca 11, 2015
Przeczytania... (48) Christian Eisert "Tydzień w Korei Północnej" (Wydawnictwo PRÓSZYŃSKI i S-ka)
Kilka dni temu minęła rocznica śmierci Kim Ir Sena/Kim Il-songa/Kim Song-dżu. Z tej okazji podsuwam książkę z gatunku tych, o których nie wiadomo "czy się śmiać czy płakać?". Tytuł książki Christiana Eiserta jest dłuższy! Cytuję w 100 %: "Tydzień w Korei Północnej. 1500 kilometrów po najdziwniejszym kraju świata. Reportaż podróży". Książką, który wydał PRÓSZYŃSKI i S-ka, to literatura dla ludzi "świata ciekawych". Niewielu bym chyba znalazł, kogo nie skusiłaby temat państwa, w którym dyktatorsko-komunistyczną władzę od dekad dzierży ród Kimów. Tego chyba żaden ideolog komunizmu nie wymyślił, nawet w najczarniejszych majakach: w Azji wykwitła dynastia komunistyczna! Dzięki Ch. Eisertowi mamy rzadką okazję znaleźć się w tym kraju. chciałbym umieć, jak Andrzej Fidyk - tylko podać suche fakty i utrzymać na uwięzi emocje... To bardzo trudne.
Książki taka, jak ta wywołują bardzo skrajne emocje. Od niedowierzanie, poprzez pobłażliwość, współczucie do wściekłości. Powinni po nią sięgnąć ci, którzy z uporem utrzymują, że nad Wisłą "był komunizm". W takim razie - niech spróbuje (co moim zdaniem jest po prostu niemożliwe) zrozumieć Koreańczyków, których wytresował Kim Ir Sen, a potem "dzieło tworzenia" kontynuowali syn i wnuk! Starczy obejrzeć dołączone fotografie. Na początek podsuwam taki podpis pod widokiem osiedla mieszkaniowego: "Pjongjang - w pobliżu ulicy Munsu. W budynkach z wielkiej płyty [doliczyłem się kilkunastu pięter - przyp. KN] często nie ma wind, bieżącej wody i ogrzewania". Czy nasz mózg jest w stanie to ogarnąć? Ktoś wrzuci "u nas, za komuny, tez były stopnie zasilania i wyłączano prąd". Prawda! Ale mamy XXI wiek. Wkrótce wkroczymy w lata 20-ste tego stulecia. Jak żyć w takich warunkach? Otwierając książkę Christiana Eiserta wierzymy, że na takie i inne pytania znajdziemy odpowiedzi na blisko 370 stronach. Duże uznanie dla pani Joanny Strękowskiej za okładkę i oprawę graficzną.
Książki taka, jak ta wywołują bardzo skrajne emocje. Od niedowierzanie, poprzez pobłażliwość, współczucie do wściekłości. Powinni po nią sięgnąć ci, którzy z uporem utrzymują, że nad Wisłą "był komunizm". W takim razie - niech spróbuje (co moim zdaniem jest po prostu niemożliwe) zrozumieć Koreańczyków, których wytresował Kim Ir Sen, a potem "dzieło tworzenia" kontynuowali syn i wnuk! Starczy obejrzeć dołączone fotografie. Na początek podsuwam taki podpis pod widokiem osiedla mieszkaniowego: "Pjongjang - w pobliżu ulicy Munsu. W budynkach z wielkiej płyty [doliczyłem się kilkunastu pięter - przyp. KN] często nie ma wind, bieżącej wody i ogrzewania". Czy nasz mózg jest w stanie to ogarnąć? Ktoś wrzuci "u nas, za komuny, tez były stopnie zasilania i wyłączano prąd". Prawda! Ale mamy XXI wiek. Wkrótce wkroczymy w lata 20-ste tego stulecia. Jak żyć w takich warunkach? Otwierając książkę Christiana Eiserta wierzymy, że na takie i inne pytania znajdziemy odpowiedzi na blisko 370 stronach. Duże uznanie dla pani Joanny Strękowskiej za okładkę i oprawę graficzną.
Nie bez znaczenia jest przeszłość Autora, który jako obywatel NRD / DDR uczęszczał do szkoły, która "...nazywała się Szkoła Przyjaźni między Niemiecką Republiką Demokratyczną i Koreańską Republiką Ludowo-Demokratyczną". Sam opowiada swej wietnamskiej przyjaciółce (z którą odwiedzi Koreę): "Moja szkoła miała najdłuższą nazwę w całej NRD - wyjaśniłem jej głośno". Oczywiście to do niej zjeżdżały delegacje KRLD, odbywały się tzw. "niezapowiedziane wizyty", de facto wyreżyserowane "przedstawienia". I on w takich również występował. Znajdziemy opis tego paraliżującego zjawiska. Cyrk! Tylko, że zamiast zwierząt "małpy z siebie robili" uczniowie... Na jednej z niemieckojęzycznych stron znalazłem takie zdanie o Autorze książki (chyba zbyteczne byłoby tłumaczenie?): "Der Autor und Satiriker Christian Eisert hat im letzten Jahr eine Reise quer durch Nordkorea unternommen". W wywiadzie, jaki tam udzielał też pada, to co znajdziemy powyżej po polsku: "Ich war als Kind an einer Schule mit dem etwas umständlichen Namen «Schule der Freundschaft zwischen der Deutschen Demokratischen Republik
und der Koreanischen Demokratischen Volksrepublik»". Zainteresowanym proponuję, aby zajrzeli na stosowną stronę Deutschlandfunk.
Co motywowało Ch. Eiserta do podróży w tak oryginalne miejsce na ziemi? Nasłuchał się w dzieciństwie, że Kim Ir Sen dla dzieci w swoim kraju kazał zbudować wodną zjeżdżalnię w kolorach tęczy. Dziecięca fantazja zakodowało ów fakt, a dorosłość sprawiła, że wylądował pewnego dnia na lotnisku w stolicy komunistycznej Korei! Przezornie pozostawił telefon komórkowy w domu, jego wietnamska towarzyszka podróży Sandra (de facto Thanh) miała problemy, aby takowy zachować. Dla nas Europejczyków każdy mieszkaniec Azji wygląda tak samo. To nie dziwota, że jacyś turyści wzięli ją za... koreańską przewodniczkę turystyczną. "Przecież w ogóle nie wyglądam jak tamte" - skrupulatnie przytoczono nam jej słowne oburzenie. Szkoda, że nie zamieszczono zdjęcia Sandry/Thanh. Nic straconego? Starczy pójść za radą Christiana Eiserta: "Kto szuka Sandry Schäfer, znajdzie tysiące wyników".
Czytając książki, jak tą, którą napisał Christian Eisert - zastanawiamy się: śmiać się czy płakać? To naprawdę jest dylemat. Absurdy TAM panujące nie jesteśmy w stanie pomieścić w swych europejskich mózgach. Trudno przyjąć "dobrą radę", tych którzy towarzyszyli Autorowi i Sandrze/Thanh: "Ale ten kraj na pewno państwa zachwyci, proszę mi wierzyć! Jedno jest bardzo ważne: proszę zapomnieć o wszystkim, co przeczytaliście w domu. Muszą państwo całkowicie wyczyścić płytę główną mózgu". Czy się to im udaje?
Mogą nas zaskoczyć oświadczenia Koreańczyków. Jeden warunek - trzeba doczytać cały ten akapit, bo ja go tu zostawiam w komplecie: "W wielu mieszkaniach nie ma ogrzewania. I to w sytuacji, gdy zimą temperatury spadają do trzydziestu stopni poniżej zera. To czyni północnych Koreańczyków niewyobrażalnie wytrzymałymi. Nawet w trudnościach zachowują przyjazne usposobienie. Proszę zwrócić na to uwagę!". Ale czy Ch. Eisertowi dane jest spotkać "zwykłych" północnych Koreańczyków? Proszę sprawdzić.
Przypadło mi do gustu określenie dla muzeum, w którym "...jest prezentująca przejawy międzynarodowej przyjaźni wobec Ukochanego Przywódcy Kim Dzong Ila" - Ch. Eisert określa to miejsce: "...było skrzyżowaniem gry planszowej Tajemnice labiryntu i kalendarza adwentowego". Samo wyliczenie zgromadzonych tam "cudeniek" i wymienianie ich fundatorów i ofiarodawców ułożyłoby się w długa listę lub listy, z których jedną nazwać by można "pocztem zbrodniarzy". Rewelacyjne jest podsumowanie, jakie wypowiedziała Thanh: "Nie mam ochoty oglądać tych rupieci. [...] Czy oni w ogóle nie widzą, że to wszystko jest absurdalne?". Te wypchane zwierzęta, jakieś dziwaczne meble, komplety porcelany itd, itd, itd...
Pada straszne słowo "głód!". I poruszający skutek zagładzania Koreańczyków, którzy uciekli na Południe: "...często muszą na kursach integrujących ze społeczeństwem oduczyć się wilczego sposobu zachowania przy stole". Mogłoby być inaczej, skoro na Północy "...zimą w jadłospisie przeważaj trawa, żołędzie i kora". Ch. Eisert podaje za Amnesty International skutki niedożywienia: "...młodzież jest przeciętnie o około trzynaście centymetrów lżejsza od swoich rówieśników z Korei Południowej".
Jeśli ktoś ma kłopoty z przypomnieniem sobie genezy konfliktu na Półwyspie Koreańskim w latach 50-tych XX wieku, to Ch. Eisert robi to za nas. Dawkuje nam tą wiedzą ze skrupulatnością (później przyznaje, że sprawdzał swoją wiedzę historyczną). Nie zamienił swego pisania w nudny wykład historyczny. Robi to "między wierszami"... Wierzę, że ci, którzy łykali propagandę stalinowską ("Ręce precz od Korei!") już dawno przejrzeli na oczy i nie zatruwają kolejnego pokolenia tą propagandową papką. Swoją drogą warto dotrzeć do publikacji z tego okresu, aby się przekonać jak deformowano fakty. Proszę się nie obawiać - dobrze zakonserwowana tamta retoryka cały czas jest wszechobecna w KRLD /조선민주주의인민공화국 ! Zupełnie nie powinny zaskoczyć określenia typu: "Samoloty bombowe amerykańskich psów...". Jad nienawiści jest tam cały czas pielęgnowany i podgrzewany. Całkiem dobrze ma się nienawiść ku Cesarstwu Japonii! "Japońscy gangsterzy" też nie znikają z ust i myślenia Koreańczyków z Północy. Stąd też próżno na ich mapach znaleźć Morze Japońskie. Ch. Eisert nie pomija tego epizodu, pisze: "Północni Koreańczycy naturalnie tak go nie nazywają, dla niuch bowiem jest to Morze Wschodnie".
O mądrości i wielkości Kim Ir Sena / 김일성 moglibyśmy snuć androny przez kolejne miesiące. Trzeba to oddać, że Ch. Eisert nie dworuje sobie z kultu. Ani będąc Pjongjangu / 평양, ani po powrocie do siebie, tj. kiedy nadawał kształt swojej książce. Stąd nie dziwmy się niezadowoleniu jego towarzyszki podróży, która zarzucała mu: "Nie, wiesz przecież, co się tutaj wyprawia. wiesz, jak wielu ludzi gnije w więzieniach, znasz nawet pozycję w indeksie tortur, czy jak to się tam nazywa... Widziałeś ludzi, którzy tam na zewnątrz przekopują błoto gołymi rękami. A cieszysz się, bo zobaczyłeś tramwaj z Lipska!". Wiadomo, że spotykają się tylko z... wyselekcjonowanymi obywatelami. Taka komedia dla naiwnych z Europy?
Nie chcę sprowadzać mego zachwytu dla "Tygodnia w Korei Północnej" do samych cytatów. Ale, kiedy one oddają realia tego, co tam się dzieje i są dowodem na kawałek dobrej dziennikarskiej roboty. Ch. Eisert okazał się czujnym obserwatorem. Tu nawet nie chodzi o "robione z biodra zdjęcia", ale to czym podzielił się z nami, czytelnikami. Dwa przykłady na "postęp techniczny" KRLD: "Na zewnątrz strumień robotników z szuflami i motykami wcale się nie zmniejszał. Na polach brakowało traktorów, na drodze maszyn budowlanych". Znajdziemy, jak powstała Szosa heroicznej młodzieży: "...była budowana w 1998 roku, zatem w szczycie lat głodu, przez pięćdziesiąt tysięcy ochotników, przez siedemset dni, bez wykorzystania maszyn". To 50 km!
Bałbym się, po doświadczeniach Thanh & Christiana, odwiedzania hoteli w tej części Korei. Szczególnie tego, który jest w Sariwon / 사리원시 i nosi nazwę "Hotelu Kobiet". To tam Autor dowiedział się o kolejnym przebłysku geniuszu najstarszego z Kimów: "Wielki Przywódca Kim Ir Sen ogłosił w Korei ósmy marca Dniem Kobiet, ponieważ wnoszą one istotny wkład w zapewnianie dobrobytu w naszej ojczyźnie". Oto jak zawłaszcza się nie swoje!...
Jeśli myliliśmy, że dzięki książce Ch. Eiserta mamy gotową receptę na zrozumienie KRLD, to zapewniam: mylimy się! Nie, żeby "Tydzień w Korei Północnej" zanudził nas. Uważam, że każda kolejna przeczytana strona, poznany epizod, człowiek są oczekiwani przez czytelnika. Bo tu jest jak z zagadką "a co jest za rogiem?". Po prostu tego kraju nie da się zrozumieć. Taka wspólna cecha z naszą polskością?... Książka jest wspaniałą podróżą w gatunku tych, jakie kiedyś dostarczała nam podróżnicza proza W. Korabiewicza, A. Fiedlera, R. Kapuścińskiego czy W. Giełżyńskiego. Czy inaczej patrzę na KRLD po tych 370 stronach? Niestety - nie. Znowu wraca "Defilada" A. Fidyka? Oba te obrazy pozwalają nam zrozumieć czym jest polityczny (partyjny, komunistyczny - niepotrzebne skreślić) beton. Przerażające jest za co wykonuje się "kraju magnolii" kary śmierci! Znajdziemy poruszające przykłady - za co i... jak je się wykonuje! Brać sobie do serca, co usłyszała Thanh od jednego z "opiekunów": "Nasz Wielki Przywódca Kim Ir Sen, że tylko szczęśliwi ludzie są zadowolonymi ludźmi. Dlatego powinna pani być szczęśliwa, jak mieszkańcy naszej Korei". Niech Opatrzność strzeże nas przed podobnymi uszczęśliwiaczami. Pomyślmy sobie: przeczytamy tą książkę, odłożymy ją, ponadziwiamy nad nią i losem Koreańczyków - i pójdziemy dalej. A ONI tam cały czas są, żyją, skazani na wegetację w tym ogłupiającym amoku.
Czytając książki, jak tą, którą napisał Christian Eisert - zastanawiamy się: śmiać się czy płakać? To naprawdę jest dylemat. Absurdy TAM panujące nie jesteśmy w stanie pomieścić w swych europejskich mózgach. Trudno przyjąć "dobrą radę", tych którzy towarzyszyli Autorowi i Sandrze/Thanh: "Ale ten kraj na pewno państwa zachwyci, proszę mi wierzyć! Jedno jest bardzo ważne: proszę zapomnieć o wszystkim, co przeczytaliście w domu. Muszą państwo całkowicie wyczyścić płytę główną mózgu". Czy się to im udaje?
Mogą nas zaskoczyć oświadczenia Koreańczyków. Jeden warunek - trzeba doczytać cały ten akapit, bo ja go tu zostawiam w komplecie: "W wielu mieszkaniach nie ma ogrzewania. I to w sytuacji, gdy zimą temperatury spadają do trzydziestu stopni poniżej zera. To czyni północnych Koreańczyków niewyobrażalnie wytrzymałymi. Nawet w trudnościach zachowują przyjazne usposobienie. Proszę zwrócić na to uwagę!". Ale czy Ch. Eisertowi dane jest spotkać "zwykłych" północnych Koreańczyków? Proszę sprawdzić.
Przypadło mi do gustu określenie dla muzeum, w którym "...jest prezentująca przejawy międzynarodowej przyjaźni wobec Ukochanego Przywódcy Kim Dzong Ila" - Ch. Eisert określa to miejsce: "...było skrzyżowaniem gry planszowej Tajemnice labiryntu i kalendarza adwentowego". Samo wyliczenie zgromadzonych tam "cudeniek" i wymienianie ich fundatorów i ofiarodawców ułożyłoby się w długa listę lub listy, z których jedną nazwać by można "pocztem zbrodniarzy". Rewelacyjne jest podsumowanie, jakie wypowiedziała Thanh: "Nie mam ochoty oglądać tych rupieci. [...] Czy oni w ogóle nie widzą, że to wszystko jest absurdalne?". Te wypchane zwierzęta, jakieś dziwaczne meble, komplety porcelany itd, itd, itd...
Pada straszne słowo "głód!". I poruszający skutek zagładzania Koreańczyków, którzy uciekli na Południe: "...często muszą na kursach integrujących ze społeczeństwem oduczyć się wilczego sposobu zachowania przy stole". Mogłoby być inaczej, skoro na Północy "...zimą w jadłospisie przeważaj trawa, żołędzie i kora". Ch. Eisert podaje za Amnesty International skutki niedożywienia: "...młodzież jest przeciętnie o około trzynaście centymetrów lżejsza od swoich rówieśników z Korei Południowej".
Jeśli ktoś ma kłopoty z przypomnieniem sobie genezy konfliktu na Półwyspie Koreańskim w latach 50-tych XX wieku, to Ch. Eisert robi to za nas. Dawkuje nam tą wiedzą ze skrupulatnością (później przyznaje, że sprawdzał swoją wiedzę historyczną). Nie zamienił swego pisania w nudny wykład historyczny. Robi to "między wierszami"... Wierzę, że ci, którzy łykali propagandę stalinowską ("Ręce precz od Korei!") już dawno przejrzeli na oczy i nie zatruwają kolejnego pokolenia tą propagandową papką. Swoją drogą warto dotrzeć do publikacji z tego okresu, aby się przekonać jak deformowano fakty. Proszę się nie obawiać - dobrze zakonserwowana tamta retoryka cały czas jest wszechobecna w KRLD /조선민주주의인민공화국 ! Zupełnie nie powinny zaskoczyć określenia typu: "Samoloty bombowe amerykańskich psów...". Jad nienawiści jest tam cały czas pielęgnowany i podgrzewany. Całkiem dobrze ma się nienawiść ku Cesarstwu Japonii! "Japońscy gangsterzy" też nie znikają z ust i myślenia Koreańczyków z Północy. Stąd też próżno na ich mapach znaleźć Morze Japońskie. Ch. Eisert nie pomija tego epizodu, pisze: "Północni Koreańczycy naturalnie tak go nie nazywają, dla niuch bowiem jest to Morze Wschodnie".
O mądrości i wielkości Kim Ir Sena / 김일성 moglibyśmy snuć androny przez kolejne miesiące. Trzeba to oddać, że Ch. Eisert nie dworuje sobie z kultu. Ani będąc Pjongjangu / 평양, ani po powrocie do siebie, tj. kiedy nadawał kształt swojej książce. Stąd nie dziwmy się niezadowoleniu jego towarzyszki podróży, która zarzucała mu: "Nie, wiesz przecież, co się tutaj wyprawia. wiesz, jak wielu ludzi gnije w więzieniach, znasz nawet pozycję w indeksie tortur, czy jak to się tam nazywa... Widziałeś ludzi, którzy tam na zewnątrz przekopują błoto gołymi rękami. A cieszysz się, bo zobaczyłeś tramwaj z Lipska!". Wiadomo, że spotykają się tylko z... wyselekcjonowanymi obywatelami. Taka komedia dla naiwnych z Europy?
Nie chcę sprowadzać mego zachwytu dla "Tygodnia w Korei Północnej" do samych cytatów. Ale, kiedy one oddają realia tego, co tam się dzieje i są dowodem na kawałek dobrej dziennikarskiej roboty. Ch. Eisert okazał się czujnym obserwatorem. Tu nawet nie chodzi o "robione z biodra zdjęcia", ale to czym podzielił się z nami, czytelnikami. Dwa przykłady na "postęp techniczny" KRLD: "Na zewnątrz strumień robotników z szuflami i motykami wcale się nie zmniejszał. Na polach brakowało traktorów, na drodze maszyn budowlanych". Znajdziemy, jak powstała Szosa heroicznej młodzieży: "...była budowana w 1998 roku, zatem w szczycie lat głodu, przez pięćdziesiąt tysięcy ochotników, przez siedemset dni, bez wykorzystania maszyn". To 50 km!
Bałbym się, po doświadczeniach Thanh & Christiana, odwiedzania hoteli w tej części Korei. Szczególnie tego, który jest w Sariwon / 사리원시 i nosi nazwę "Hotelu Kobiet". To tam Autor dowiedział się o kolejnym przebłysku geniuszu najstarszego z Kimów: "Wielki Przywódca Kim Ir Sen ogłosił w Korei ósmy marca Dniem Kobiet, ponieważ wnoszą one istotny wkład w zapewnianie dobrobytu w naszej ojczyźnie". Oto jak zawłaszcza się nie swoje!...
Jeśli myliliśmy, że dzięki książce Ch. Eiserta mamy gotową receptę na zrozumienie KRLD, to zapewniam: mylimy się! Nie, żeby "Tydzień w Korei Północnej" zanudził nas. Uważam, że każda kolejna przeczytana strona, poznany epizod, człowiek są oczekiwani przez czytelnika. Bo tu jest jak z zagadką "a co jest za rogiem?". Po prostu tego kraju nie da się zrozumieć. Taka wspólna cecha z naszą polskością?... Książka jest wspaniałą podróżą w gatunku tych, jakie kiedyś dostarczała nam podróżnicza proza W. Korabiewicza, A. Fiedlera, R. Kapuścińskiego czy W. Giełżyńskiego. Czy inaczej patrzę na KRLD po tych 370 stronach? Niestety - nie. Znowu wraca "Defilada" A. Fidyka? Oba te obrazy pozwalają nam zrozumieć czym jest polityczny (partyjny, komunistyczny - niepotrzebne skreślić) beton. Przerażające jest za co wykonuje się "kraju magnolii" kary śmierci! Znajdziemy poruszające przykłady - za co i... jak je się wykonuje! Brać sobie do serca, co usłyszała Thanh od jednego z "opiekunów": "Nasz Wielki Przywódca Kim Ir Sen, że tylko szczęśliwi ludzie są zadowolonymi ludźmi. Dlatego powinna pani być szczęśliwa, jak mieszkańcy naszej Korei". Niech Opatrzność strzeże nas przed podobnymi uszczęśliwiaczami. Pomyślmy sobie: przeczytamy tą książkę, odłożymy ją, ponadziwiamy nad nią i losem Koreańczyków - i pójdziemy dalej. A ONI tam cały czas są, żyją, skazani na wegetację w tym ogłupiającym amoku.
Ciekawie jak zawsze profesjonalnie i co najważniejsze nie nudne! Codziennie wracając z pracy czytam w autobusie teraz tez jadę. Pozdrowienia z pochmurnego Manchesteru :)
OdpowiedzUsuńDziękuję. Postaram się nie nudzić. Miłe. Proszę pozdrowić swoje city! I przy okazji Królową.
OdpowiedzUsuń