piątek, czerwca 05, 2015
Smakowanie Bydgoszczy (19) - Lotus 7 - samochód z duszą...
Nietypowy smaczek?... Wiem. Takie c u d o gna po ulicach Bydgoszczy! Uważam się za szczęściarza, bo jechałem N I M . Niestety - tylko jako pasażer. Znam właściciela tego samochodu od trzech dekad! Prywatnie jesteśmy zięciami tej samej teściowej! Tak, wzięliśmy sobie za żony dwie siostry. Zdradzam tylko imię - W O J C I E C H, dla najbliższych po prostu WOJTEK!...
To, co widzicie na moich zdjęciach jest tworem rąk Szwagra mej żony! Pasja, perfekcja, profesjonalizm - tylko podziwiać. Zawsze jestem pod wrażeniem mistrzostwa bez względu na dziedzinę czy osiągnięcia. A to - jak widać, jest wyjątkowe!
Nie pytajcie mnie o parametry techniczne! Te zapewne łatwo odnaleźć na fachowych stronach (portalach) marki LOTUS-7. Nawet nie jestem gotowy, aby napisać tu i teraz, jak Wojtek tworzył swoje dzieło. Czy życia? Jak go znam, a to niebanalne XXX lat, to na pewno nie powiedział ostatniego słowa. W końcu czy nie zbudował jachtu? Zbudował! Wcale by mnie nie zaskoczyło, gdybym się dowiedział: Wojtuś buduje rakietę. Jedno stawiam na 100%: na pewno by poleciała, a On w niej.
Tak, boję się wejść w zawiłości techniczne, bo jeszcze co pomylę, nie tak nazwę i stracę tak w oczach Czytelników blogu, ale przede wszystkim Wojtka. Pewnie, że mi raz przy urodzinowym stole swojej małżonki (a mojej Szwagierki Hanki), opowiadał o żmudnym procesie powstawania, pokazywał dokumentację fotograficzną. Sumienność historyka nakazuje: umówić się, wysłuchać, zanotować , napisać i poddać autoryzacji. To naprawdę ciekawa historia.
Nawet jako pasażer Lotusa-7 czułem się wyjątkowo. Na własnej twarzy mogłem zrozumieć dlaczego w latach 30-tych XX w. kierowcy i pasażerowie używali pilotek i gogli. Cud, że w tą podróż nie zabrałem czapki (ja bez czapki! niebywałość!) - bo bym wrócił bez! Ciekawostka: jak się wsiada do takiego "stalowego rumaka"? Nie ukrywam, że dla faceta mego wzrostu (191 cm) wymaga to pewnej karkołomności... Ale wcisnąłem swoje długie nogi. Uff!... Komfort? Co tam komfort! Jechałem w Lotusie-7! Musiałem oczywiście uważać, aby w przypływie entuzjazmu jazdy nie dotknąć rury wydechowej! Miałbym pamiątkę niczym Jędruś Kmicic po spotkaniu z Kuklinowskim...
Pewnie, że wzbudzaliśmy zainteresowanie na drodze! Ludziska robili zdjęcia z mijających samochodów lub autobusów MZK. Taka gratka! O swej sympatii do "samochodów z duszą" pisałem w innych postach: "Świat starych gruchotów" (wtedy zawdzięczałem tamto spotkanie koleżance Katarzynie Piątkowskiej, która zorganizowała mini-zlot samochodów) oraz "Panna Fisher znowu... jedzie". Tym bardziej pewna niewygodność nie miała tu znaczenia... Bo i tak widzę po minach, że mi zazdrościcie. Wojtku - serdecznie dziękuję za przejażdżkę. Jeden smutas: nigdy nie zasiądę za kółkiem angielskiej, rajdowej kierownicy - nie zmieszczę swych nóg pod kierownicą. Musiałbym się skurczyć...
PS: Pewnie, że już kręcił się kupiec. Proponował sześciocyfrową kwotę za to dzieło sztuki. Wojtek nie wyraził chęci sprzedaży. Trudno się dziwić.
Wojtek e un bravo ragazzo:-) szkoda, że się nie zaprezentował za kierownicą swojego auta, jest się czym chwalić:-) Teraz sportowego kabrioleta Lotus Seven będę pamiętać z Twojego tu wpisu. Fajną miałeś przejażdżkę, też dałbym się porwać, he he he!
OdpowiedzUsuńUjawnię Autora tego dzieła w stosownej chwili. Kubatura dla rosłych osób może jednak stanowić problem... A kapelusz to tylko na gumce lub przybity pineską. I żadnych powiewających szali. bo można by skończyć, jak Isadora Duncan...
OdpowiedzUsuń