sobota, czerwca 27, 2015
Przeczytania... (45) Iwona Kienzler "Słynni playboye PRL" (Wydawnictwo BELLONA)
Ostatnimi czasy na rynku księgarskim pojawiają się książki, które pozwalają nam zerknąć przez codzienność w zakamarki wielkiej historii? No i sypią się tytuły o pięknych i zakochanych, wspaniałych i dumnych, śmieją się do nas oczy wielkich gwiazd i polityków? Takie popularne bajdurzenie, do którego już rasowy student historii nie powinien przyznawać się, że czytał. Tak za mego studiowania było choćby z popularną twórczością prof. A. Krawczuka, a wcześniej nawet z P. Jasienicą.
Oto mam przed sobą książkę pani Iwony Kienzler pt. "Słynni playboye PRL". Szacowne Wydawnictwo BELLONA włączyło się w ten bardzo popularny nurt? I dobrze! To chyba dobra droga ku popularyzacji historii.
Jeśli
chcemy utrzymać na jakimś poziomie naszą kondycję historycznego
zainteresowania, to od czasu do czasu musimy sięgać po coś... bardziej
lekkiego i strawnego. A taką książką jest ta, której okładka zdobi to
pisanie. Uważam nawet, że jeśli ktoś zacznie poznawanie PRL "z tej
mańki", to nie skrzywi ani wyobrażenia o epoce, ani tym bardziej nie
zniechęci do szerszego penetrowania tego okresu.
Oto mam przed sobą książkę pani Iwony Kienzler pt. "Słynni playboye PRL". Szacowne Wydawnictwo BELLONA włączyło się w ten bardzo popularny nurt? I dobrze! To chyba dobra droga ku popularyzacji historii.
Oglądanie
świata poprzez alkowę od dawien dawna intrygowało ludzi. Przeciętny
czytelnik nie jest od tego wolny. Trochę swawoli, pikanterii, ba!
erotyki - tylko ożywia nasze zmysły. Nie udawajmy, że jest inaczej. Szkoda, że nikt nie wpadł na pomysł, aby w edukacji historycznej pojawi się
moduł: "Sex i historia". Ożywienie byłoby - gwarantuję! Najbardziej znudzony
osobnik pod oknem przerwie drzemkę i wytrzeszczy oczy i nadstawi uszu... Oczywiście
ciekawie zapowiadający się wątek przerywamy w najgorętszym momencie i
odsyłamy do źródła...
Wybór onych playboyów systemu komunistycznego może wielu
zaskoczyć (na równi z tym, że innych zabrakło). Nie wiem jakim kluczem
kierowała się pani Iwona Kienzler. Wspólny "mianownik" dla tow.
Bolesława BIERUTA i Tadeusza PLUCIŃSKIEGO? Stalinowski satrapa i
zbrodniarz razem z aktorem-amantem? Kogo tam jeszcze mamy? No to wymieńmy jeszcze: Józefa CYRANKIEWICZA, Leopolda TYRMANDA, Włodzimierza SOKORSKIEGO, Adama HANUSZKIEWICZA, Andrzeja JAROSZEWICZA, Mieczysława RAKOWSKIEGO oraz Macieja SZCZEPAŃSKIEGO.
Uważam, że powinniśmy zaliczyć "Słynnych playboyów..." do "podkasanej literatury". Pewnie nikt od takiego dzieła nie wymaga
głębokich przemyśleń i wniosków. Wiele faktów zostało przypomniane,
niektóre odsłonięte. Czyta się to bardzo dobrze, tym bardziej że Autorka
daje nam (często to pierwsze spotkanie z osobami!) okazję przyjrzeniu
się drodze życiowej swoich bohaterów. Nie wiem czy czasami nie wydłuża tą część swoich opowieści. Bo w końcu po to sięgamy po tą książkę, aby dojrzeć do wystrzałowych dam, kokietek, nobliwych pań czy nawet dziwek! A tu - drobiazgowe CV partyjnych bonzów? Nie wiem czy naprawdę potrzebne są te wszystkie biograficzne szczegóły. Rozwadniają fabułę.
Dobra, jest ciekawe pouczenie, bo wreszcie mamy świadomość "kto z chamów", a
"kto z panów", jakich dokonywali wyborów, jak włazili na drabiny swych
karier artystycznych czy politycznych. Chciałbym jednak wierzyć, że młodszy
czytelnik mimo wszystko zacznie dociekliwie szukać kim był S. Dygat, a kim K.
Jędrusik? Nie czarujmy się: premierzy PRL-u Cyrankiewicz czy Jaroszewicz
(oczywista, że Piotr) są na równie dla nich nierozpoznawalni, co dla nas
przedwojenni prezesi Rady Ministrów jak Julian Nowak czy Aleksander
Skrzyński... Pan z tyłu oburza się, że to skandal... że tak być nie może... Ale niech się pan pocieszy, że kim była Grace Kelly lub Gary Cooper - też nie wiedzą. Pogódźmy się: pamięć pokoleń jest zawodna. Jest szansa, że dzięki takim książkom (a nie naukowym tomiskom) wracają do nas pewni
ludzie.
Trudno o sympatię do człowieka formatu
(czy taki termin w ogóle można stawiać przy nim?) Bolesława Bieruta czy kogo takiego jak Józef Cyrankiewicz, który w 1956 r. odgrażał się odrąbywaniem rąk, jeśli kto odważy się ją podnieść na władzę ludową. Śmiem twierdzić, że żadnych emocji już nie wywołują nazwiska W. Sokorskiego i M. Szczepańskiego.
Dobrze, że pani Iwona Kienzler
odkrywa te ponurej sławy persony. Niemal z zapomnianych zaświatów wracają demony naszego dorastania: Małgorzata Fornalska czy Paweł Finder (ich portrety wisiały w wielu salach "od historii"!). Musi zaskoczyć
życie "legalnej" żony obywatela B. B. w dziwnym trójkącie z Fornalską?... Wolno
było?
Dobrze, że pani I. Kienzler wspomina okres miński (ten
białoruski) w życiu towarzysza Tomasza. Warto tu zacytować wypowiedź Władysława Gomułki,
którą przytoczono na s. 29: "...w oczach mieszkańców [Mińska, kiedyś
nazywanego litewskim - przyp. KN] rzeczywiście uchodził za osobnika
współpracującego z okupantem [jako pracownik Wydziału aprowizacji
Zarządu Miasta - przyp. KN], wysługującego się Niemcom". Wręcz tow.
Wiesław przypominał o rozpoznawaniu Bieruta w gazetach sowieckich:
"...mieszkańcy Mińska zgłaszali się do władz radzieckich i składali
oświadczenia, że w fotografii [...] rozpoznaj osobnika, który wcześniej
współpracował z Niemcami". W życiu B.B (jakież zaskakujące inicjały wyszły) pojawiła się niejaka Anastazja Kolesnikowa. W takich chwilach
Autorka wspiera się "autorytetem" Jana Chylińskiego (1925-2013), czyli
Jana Bieruta (jest wyjaśnienie jak i kiedy zmienił nazwisko): "Nie
wykluczam, że łączyły ich równie intymne stosunki". Stąd Autorka pisze:
"jak należy przypuszczać, użyczenie mu swych wdzięków" - czyli przez A.
względem B.? Wchodzimy w taki plotkarki nurt? Później będzie jeszcze eks-kochanka Findera - Wanda Górska.
Wieczny
premier PRL-u Józef Cyrankiewicz (1911-1989) też jest szeroko rozpisany
biograficznie. Iwona Kienzler odcina się zdecydowanie od
różnych plotek, które okleiły jego postać (np. epizod oświęcimski). Nie
wiedziałem, że młody Cyrankiewicz przed wojną bliski był oświadczeniu
się pewnej Krysi. Co w tym ciekawego? Jej bratem był Andrzej Munk! Nic, to jednak - w 1940 r.
widzimy go na kobiercu katolickiego kościoła u boku... Joanny
Haliny, rodzonej siostry Krystyny! Oto pierwsza pani Cyrankiewiczowa! I
pozostanie ją do 1946 r. Idylla skończyła się w chwili aresztowania
(nieomal w dniu trzydziestych urodzin) i osadzenia w Auschwitz.
Zastanawia mnie dlaczego Autorka pisze "Ostatnio na łamach parsy
pojawiły się sugestie, jakoby Cyrankiewicz w obozie splamił się
współpracą z gestapo...". Takie sugestie krążyły lata temu! Po prostu
sprawy "umarły śmiercią naturalną". Chyba nikogo już to nie
interesowało. Jak sama postać Józefa C. Nie będę tu omawiał, co Autorka
pisze na ten temat. Proszę samemu sprawdzić. Uważam, że zbytnia
drobiazgowość przedstawianych biografii zaciera sens czytanej książki.
Głodny seksu Cyrankiewicz rozbija swe małżeństwo, bo chce być z teatralną diwą Niną Andrycz (1912-2014).
Proszę prześledzić, jakie "naciski" stosowano wokół damy teatru, aby
chciała zająć miejsce żony. Wychodzi na to, że to ON naciskał na ślub! Jak bardzo ON był zakochany w NIEJ?
Proszę sprawdzić na jakie warunki stawiane przez Ninę zgodził się.
świadkowali młodym Arnold Szyfman i Władysław Gomułka! A jednak Ona
czuła, że dyskomfort tego związku? "Mój brat - czytamy fragment
wypowiedzi - zginął w sowieckim łagrze, a ja niejako firmowałam ustrój".
Swoją drogą ciekaw jestem, kiedy pani Nina nabrała tej refleksji.
Pozazdrościć, jakich sąsiadów mieli państwo Cyrankiewiczowie w alei Róż
8! Gałczyński, Broniewski, Słonimski, Kruczkowski. Jest okazja poznania okoliczności (dość poruszających moim zdaniem), które doprowadziły do rozpadu tego związku.
Iwona Kienzler
okazuje chyba dużo sympatii i wyrozumiałości dla pani premierowej.
Kreśli jej niezależny obraz? Kobiety, która uparcie obstaje przy swoich
postanowieniach (np. kwestia nazwiska). Jakoś nie przeszkadzało pani
Ninie jeżdżenie z J. Bermanem do Moskwy. Podkreślono, jaką to odwagą
wykazała się nagle opuszczając Moskwę, kiedy delegacja czekała na
widzenie "z wielkim chorążym pokoju", Józefem Stalinem. I te futrzane
prezenty od Stalina i Chruszczowa, których demonstracyjnie nie nosiła?
Jakoś nie przekonuje mnie kreacja... "Wallenroda w spódnicy". Autorka
dodaje: "Znacznie większe uznanie wzbudziła u niej etola podarowana
przez Mao Tse-tunga, którą chętnie nosiła". Taka wybiórcza selekcja
modowa? O kreacjach pani premierowej czytajcie dalej. Jakoś nie widać w
tym dyskomfortu...
Nie rozumiem sformułowań: "wieść gminna
niosła", "miejsce w łóżku premiera miała zająć", "liczne romanse".
Padają nazwiska takich osobowości, jak Irena Dziedzic (rocznik 1925) czy
Danuta Szaflarska (rocznik 1915). Jest i kwiaciarka? Ale żadnych
konkretów. Widać Autorkę wciągnęła praca detektywa poród plotek?.. A
jakże - dostaje się również pani Ninie? W końcu jaka kobieta
zdzierżyłaby takie łajdaczenie się "swego ślubnego"? Marszałek K.
Rokossowski, jako kochanek Niny Andrycz?... Pikantnie się robi.
Związek
rozpadł się. "Andrycz - podaje skrupulatnie I. Kienzler - dwukrotnie
była w ciąży i dwukrotnie dokonała aborcji". Nie posłuchała przestrogi
matki. "...drugie małżeństwo Cyrankiewicza rozpadło się właśnie po
drugiej aborcji Niny. Premier, choć faktycznie był kobieciarzem, tęsknił
do ciepła rodzinnego, do pełnej rodziny z dziećmi, a tego jego zona dać
mu nie chciała". Premier ożenił się po raz trzeci - z panią doktor
reumatologii Krystyną Tempską (1919-2008). Przeżyli blisko dwie dekady.
Nie wiem dlaczego Iwona Kienzler pisząc o śmierci w odniesieniu drugiej
pani C. podaje, że zmarła: "...przeżywszy niemal sto lat". Jedne źródła
podają rok 1912, na nagrobku stoi wykute: "11.11. 1910". Jakby nie
liczyć, to w 2014 r. skończone było stulecie!
Rozdziałem o
Leopoldzie Tyrmandzie (1920-1985) Iwona Kienzler na chwilę odrywa nas
od "ludzi władzy". Przytacza taką opinię "...twierdził, że jest
bokserem, pijakiem i dziwkarzem, przy czym jego znajomi i przyjaciele
uważali, że tylko to ostatnie określenie pasuje do pisarza. Ja
nazwałabym go raczej playboyem, gdyż w życiu Leopolda Tyrmanda nigdy nie
brakowało pięknych i interesujących kobiet". No to rzucam się do ich
szukania. Kogo my tu mamy? Janinę Balukiewicz, tancerkę, którą poznał w
okupowanym przez Sowietów Wilnie. Pierwsza wielka miłość! Pierwsze
małżeństwo z Małgorzatą Rubel-Żurowską, drugie z Barbarą Hoff, trzecie
Mary Ellen Fox. Przyznam szczerze, że większe wrażenie robią na mnie
ludzie "z otoczenia" Tyrmanda! K. Komeda, E. Lipiński, T. Konwicki, A.
Łapicki, Sz. Kobyliński, niż nawet opiewana Bogan-Krystyna. Bo życie,
kariera, literackie osiągnięcia - to dominuje w narracji I. Kienzler.
Więcej w tym rozważań na temat "bikiniarstwa", niż walki z pruderią...
Pewnie, że jest "o niejakiej niunie, która seksem oralnym płaciła mu za
wypożyczenie maszyny do pisania, oraz Rysi, właścicielce świetlistych
oczu i cudownych nóg". Wzmianka o romansie z Marią Włodek de domo
Iwaszkiewiczówną.
Niestety bardziej, niż kolejna kobieta w życiu pana Leopolda zaczęły mnie intrygować... błędy historyczne w tekście. A pierwszy znalazłem w biogramie Tyrmanda. Na s. 81 znajdujemy: "Już jesienią 1940 roku nawiązał kontakt z Armią Krajową...". Zgrzytnęło w mym historycznym umyśle? A.K. w 1940 r.?!... Nagle mniej mnie interesowało z kim spala Irena Dziedzic czy Hanna Banaszak wyszła z "tego" Rakowskiego, czy Sokorski między wprowadzeniem socrealizmu zdobywała wdzięki kolejnej brunetki, Hanuszkiewicz uwodził młodą Kucównę!... Nawet Wanda Wasilewska straciła swój bolszewicko-sowiecki powab! W książce takiego wydawnictwa, jak Bellona nie mają prawa znajdować się błędy rzeczowe! Tak od s. 81 stałem się bezlitosnym poszukiwaczem takowych. I ku swemu zaskoczeniu wpadałem na nie, jak Indiana Jones...
Gnamy ku s.125, jesteśmy w biografii "sybaryty partyjnego" Włodzimierza Sokorskiego i taki tam mieni się diament: "W maju 1944 roku w Sielcach nad Oką sformowano 1 Dywizję Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, której dowódcą został Zygmunt Berling, awansowany przez Stalina do stopnia generała brygady". Maj 1944 r.? To kto wykrwawiał się na polach pod Lenino już 12 października 1943 r.? Krasnoludki?! Szkoda, że nie dodano o Berlingu, że zdegradował go do stopnia szeregowca gen. Wł. Anders. "Z poza gór i rzek" wyszli na brzeg zdecydowanie w 1943 r. Strach pomyśleć, jak ktoś przyswoi sobie taką wiedzę.
Kroczmy dalej - jesteśmy przy Adamie Hanuszkiewiczu i jego wiekopomnej adaptacji "Balladyny", kiedy to ryk motorów i wdzięki Bożeny Dykiel miały ożywić "teatralne nudziarstwo". Chciałbym w tym miejscu przyczepić się do zdania ze strony 161: "Na widowni zasiadł komplet nawet wówczas, gdy nasza drużyna piłkarska grała mecz na Mundialu". Nie wiem czy pani Iwona Kienzler należy do mego pokolenia (obecne 50+), ale gdyby tak, to... nigdy by tak nie napisała. Nikt bowiem w 1974 r. nie napisałby o Mistrzostwach Świata w Piłce Nożnej (pamiętne WM '74) - "mundial". Bo nikt takiego, hiszpańsko-języcznego zwrotu po prostu nie znał! I nie używał! Powiecie: czepia się. A ja odbiję: nie domagam się rzetelności historycznej. Nawet u tak "podkasanej muzy", bo historii trąca!
No to wczytujemy się w biogram innego amanta (de facto prostaka i chama, który pewnie pasałby krowy do końca swoich dni, gdyby nie dobrodziejstwo przemian po 22 lipca 1944 r.), czyli Mieczysław Rakowskiego (1926-2008). O kolejnej towarzyszce życia, Elżbiecie Kępińskiej, "Oczywiście aktorka obwiniała za ten stan rzeczy swego męża, choć sama też zrobiła wiele, by zasłużyć na takie traktowanie". Spieszę wyjaśnić: pani Elżbieta była aktorką jednego z warszawskich teatrów i ani myślała po 13 grudnia 1981 r. bojkotować system zaprowadzony przez tow. gen. W. Jaruzelskiego. Do czego piję? Do Autorki, która wcześniej wyjaśnia nam zawiłości towarzysza Rakowskiego ze związkiem z panią Kępińską! I przypomina, że legalizacja (tj. ślub) tegoż nastąpiła w... 1986 r.! To jakoś z tą arytmetyką kolejne potknięcie? To niby z jakiej to parady pani K. miała w 1981 lub 1982 czy nawet 1983 (trwania stanu wojennego) stawać w obronie "swego męża", skoro Mieczysław Franciszek R. - jej mężem jeszcze nie był! Zamykając burzliwą drogę życia swego bohatera pani Iwona Kienzler przypomniała nam: "On też był jednym z architektów porozumień Okrągłego Stołu, które doprowadziły do wolnych wyborów w czerwcu 1989 roku [...]". Veto! Porozumienie i Okrągły Stół - tak. Ale czy w 1989 r. były "wolne wybory"? Bo mi się zdaje (i tak uczę), że raczej k o n t r a k t o w e ! Prawdziwie wolne były pod koniec 1990 r., kiedy Naród wybierał Głowę Państwa! Pudło! Swoją drogą ciekawe dlaczego Autorka zrezygnowała ze... skrótu imienia Franciszek (po prostu: F), które widnieje na wielu publikacjach śp. amanta-redaktora "Polityki"-wicepremiera-ostatniego I sekr. KC PZPR?
W rozdziale poświęconemu Maciejowi Szczepańskiemu, osławionemu szefowi "gierkowskiej telewizji" wpadłem na kolejny klejnot! A może gniot? Oceńcie sami. Pisząc o locie w kosmos majora Mirosława Hermaszewskiego pani Iwona Kienzler na s. 247-248 wypaliła: "Na antenie poświęcono mu więcej uwagi niż pierwszemu papieżowi Polakowi, jako że polski kosmonauta lepiej nadawał się na symbol cywilizacyjnego awansu Polski Ludowej". Bez ironii zadam proste pytanie: "Jak mogło być inaczej, skoro lot w kosmos był na przełomie czerwca i lipca 1978 r., a wybór abpa K. Wojtyły na papieża 16 października tego roku?". Latem 1978 r. tylko moja ciocia Ingrid Głębocka, po śmierci Pawła VI, prorokowała o szansach "Wojtyły... tego z Krakowa...". Z wyrozumiałością 15-latka słuchałem i nie wierzyłem własnym uszom. Tym bardziej później...
Chciałbym wyróżnić odwagę (?) piszącej? Normą "za komuny" były pewne określenia. Pluto na wiadomego Marszałka, A.K. czy "tych spod Monte Cassino", pisało się też o "banderowcach" lub "bandach UPA". Poprawność polityczna nakazuje nam obecnie przy skrócie UPA / УПА stawiać "oddziały"? Otóż zaskoczenie spotkało mnie na s. 15, kiedy czytałem o Bierucie, a dokładniej o okolicznościach śmierci gen. Karola Świerczewskiego: "Nawisem mówiąc, to właśnie owa wiedza [chodzi o powiązania B.B. z NKWD / НКВД - przyp. KN], a nie akcja bandy UPA, miała być przyczyną śmierci «człowieka, który się kulom nie kłaniał»". Bandy? Pani Iwono - niech się Pani nie naraża!...
Powiecie "przejechał się"? Nie prawda. Wskazałem tylko błędy. Książkę pani Iwony Kienzler czyta się doskonale. Biografie poszczególnych playboyów stanowią przyczynek do wycinkowej historii Polski. Tym bardziej, że tych dziewięciu panów (niektórych określmy partyjnie: towarzyszy) czyniło ją, pisało, zniekształcało, niszczyło! Mogę tylko współczuć, że ludzie kultury (Hanuszkiewicz & Pluciński) zostali "wrobieni" w takie szemrane politycznie towarzystwo. Chyba należało zrobić dwie osłony tego tematu: "po linii partyjnej" i tej artystycznej. Mam wrażenie, jakby Autorka sama pogubiła się w swojej narracji. Szkoda, że publikacji nie wzbogacono o skorowidz nazwisk - ułatwiłoby to kontakt z treścią, odnalezienie gdzie jest pikantny akcent: mordobicie Jaroszewicz (tym razem Andrzej) contra Olbrychski? Wątki występujące nawet w biografii "księciunia-rajdowcy" warte są rozbudowania, ba! na oddzielną książkę. Tym bardziej, że Autorka nie ogranicza się do tegoż biografii, przedstawia kim był ojciec-premier i dotyka kwestii morderstwa z 1992 r. Jestem zdania, że to świetna lektura "pod namiot", "na plażę" lub "do pociągu". Jeśli Bellona myśli o kontynuowaniu takiego wątku (serii?), to wskazane by było ściślejsze sito, aby "różności" nie przenikły do wydania.
Faktycznie można powiedzieć, że dałeś pisarce do wiwatu... Jednak każdy autor książki, który porusza w niej wątki historyczne powinien mieć na uwadze, że czytelnicy znają fakty...
OdpowiedzUsuńDobry tekst.
Dzięki. Wierz mi, to dość podstawowe fakty i naprawdę stawiają pod znakiem zapytania merytoryczne przygotowanie piszącego lub drukującego. Równie dobrze te oczywiste błędy mogą być udziałem składającego tekst. Nie wiem czy jeszcze można napisać drukarza?
OdpowiedzUsuńTak. Też jak znajduję błędy w książkach zastanawiam się komu przypisać za nie winę. Jednak w tym przypadku uważam, że w dużej mierze to prawdopodobnie niezbyt dokładne wniknięcie w temat samej autorki. Szczerze - to trudno mi uwierzyć w fakt, że wina leży po stronie kogoś innego...
OdpowiedzUsuńWolę nie drążyć wątku, bo możemy komuś (Autorce?) narobić bigosu. Nikt nie jest nieomylny, ale kilka byków? Powiem Ci na ucho: wstyd!...
OdpowiedzUsuńJak się trzaska książkę za książką (bo tego pisaniem się nie da nazwać), to nie ma się czasu na sprawdzenie takich drobnostek jak daty. A na poważnie - skoro książka idzie w ludzi, to powinna zostać sprawdzona przez kogoś, kto się na tym zna. Tylko że najczęściej wydawnictwa nie mają teraz pieniędzy na korektorów i redaktorów.
OdpowiedzUsuńOstatnio wysłuchałem pewnej radiowej audycji z Autorkę pomienionej książki. Byłe zaskoczony błędami, jakie padały z Jej ust i... brakiem reakcji ze strony prowadzącej audycję. Ciekawe co byś powiedziała Kinzetko na... 17 błędów w innej książce, innego autora! To dopiero jazda!
OdpowiedzUsuń