wtorek, maja 05, 2015

Przeczytania... (38) Modris Eksteins "Taniec w słońcu. Geniusz, celebra i kryzys prawdy w epoce nowoczesnej" (Wydawnictwo ZYSK I S-KA)

"Rozdawał obrazy, a niektórzy z obdarowanych na pewni niezbyt to sobie cenili. Powtarzalność, nieregularność, a także opowieści o pudłach pełnych zagubionych prac uczyniły van Gogha faworytem fałszerzy" -  czytamy na kartach książki Modrisa Eksteinsa "Taniec w słońcu. Geniusz, celebra i kryzys prawdy w epoce nowoczesnej" (Wydawnictwa ZYSK I S-KA). Kilka rozdziałów później dowiemy się: "...skompletowanie wykazu dzieł van Gogha rodziło ciąg niekończących się problemów. Osobiste niechlujstwo artysty - poczynając od higieny osobistej, a na beztroskim obchodzeniu się ze swymi pracami kończąc - powtarzanie tematów i różne wersje tych samych obrazów, wędrowne życie, bardzo osobiste metody gromadzenia obrazów i przez brata Thea, i przez szwagierkę Johannę - wszystko to mogło przyprawić o gigantyczny ból głowy każdego, kto chciałby stworzyć jasny i przejrzysty katalog". 
Dawno już książka mnie tak nie... zaskoczyła. Okładka sugeruje pewne pomieszanie z poplątaniem? Co widzimy? Fragment obrazu genialnego Vincenta i stalowe hełmy na głowach "germańskich Übermenschów"? Do czego ta aranżacja zmierza? Co ma nas wciągnąć? Impresjonistyczne wizje czy regularność szeregów? Oto, co nam podpowiada krótki rys na ostatniej stronie okładki: "...to opowieść o Republice Weimarskiej i narodzinach nazizmu. [...] To historia obłędu Vincenta van Gogha i szaleństwa na punkcie jego twórczości". Jeśli tak zestawimy obraz i słowo (z okładki), to niby wszystko jest dobrze.  Kto lub co jest bohaterem opowieści? Republika Weimarska, van Gogh, Otto Wacker (i jego proce) czy może Hitler und Goebbels? Kto ważniejszy? Ciekaw jestem Waszego głosu. Bo ja mam mętlich!
"Dziś bardziej niż kiedykolwiek van Gogh jest nasz, a my jesteśmy van Goghiem. Zaś Otto Wacker jest jednym z nas" - utwierdza nas Modris Eksteins. I temu tokowi rozumowania podporządkuje całą narrację swej książki. I Otto Wacker staje się osobą, którą poznajemy od podszewki? Tak naprawdę, to moim zdaniem, on jest bohaterem nr 1. Jego życie, wzloty, upadki, aferę, powojenne losy stają się wiodąca fabułą. Nie, żeby nie było van Gogha! "Historia jego życia - pisze dalej Eksteins - i jego malarstwo są kluczowym dowodem nasilającego się kryzysu egzystencjalnego, któremu uległ modernizm, owa duchowa droga świata Zachodu - od umiarkowania i postępowości do kultury coraz większej ekstrawagancji".
Bez wątpienia każdy miłośnik pędzla i palety van Gogha powinien włączyć tą pozycję do lektur uzupełniających. Nawet laik znajdzie karmę dla siebie. Bo obowiązkowo zaliczy "przyspieszony kurs" z życiorysu wspaniałego malarza. Na początek niech sobie przyswoi kilka o nim prawd, jak tą, której autorem był Louis Piérard: "Van Gogh! Na dwie sylaby natychmiast odżywają w naszych umysłach stojące w ogniu płótna, rozpalone wizje, płonące skrawki Prowansji, ogromne słońca, które stoją nad polami niczym rozgorzałe w halucynacji monstrancje". Ile w tym poezji, zachwytu, a i dla nie zdecydowanego odbiorcy zachęty. Nie wierzę, aby ktoś był obojętny wobec wizji, które tworzył Vincent. 
Przeprowadzenie nas przez życie malarza, to tak naprawdę lekcja pokory wobec geniuszu. "Jego trzej zajmujący się handlem dzieł sztuki stryjowie nigdy nie byli na tyle nimi przejęci, by zastanawiać się nad ich sprzedażą" - czytamy dalej. Pewnie, że jest Theo, pierwszych wystawach, niepowodzeniach, sukcesach. Theo pisał do brata: "Twoje obrazy odnoszą tu wielki sukces. Monet powiedział, że są najlepsze z całej wystawy. Wielu malarzy rozmawia o nich ze mną".  
Oddaje się też głos samemu Mistrzowi! Jest rzadka okazja przeczytać fragmenty listów do matki, jak choćby to zdanie: "W życiu malarza sukces jest najczęściej najgorszą z możliwych rzeczy". Poruszający jest fragment listu, jaki napisał przyjaciel Vincenta Émile Bernard zaraz po jego przedwczesnej śmierci: "Umarł w poniedziałek wieczorem, ciągle paląc fajkę, z której za nic nie chciał zrezygnować; stanowczo utrzymywał, że samobójstwo było całkowicie rozmyślne". 
Potem śledzimy pośmiertny,  triumfalny pochód dzieł Vincenta van Gogha przez galerie Europy! Sukcesu by nie było, gdyby nie zapobiegliwość szwagierki, Johanny van Gogh-Bonger. To ona "...przejęła po mężu [Theo - przyp. KN] kolekcję niemal sześciuset obrazów i rysunków". Obrazy budziły zachwyt w Amsterdamie, Rotterdamie, Hadze, Kopenhadze. W rodzinnym Groningen jeden z krytyków tak oceniał kunszt zmarłego: "Uważano go za degenerata, ale właśnie tacy degeneraci jak van Gogh są przywódcami ludzkości, to oni przygotowują przyszłość". Jak na to, że książka Eksteinsa nie jest przecież w 100 % biografią van Gogha - mamy nagromadzenie wielu faktów biograficznych, drobiazgowe cytowanie sygnatur prac na pewno pozwoli każdemu poczuć ów niepokorny żywot i otworzyć się na jego dzieła.
Kariera talentu genialnego twórcy sobie, a losy świata sobie? Nagle wpadamy w wir... Wielkiej Wojny? "Wojna miała ten sam cel - przekonuje Eksteins - co nowa sztuka: oczyścić i ożywić". Dość śmiała teza. W to wszystko wplątany zostaje duch van Gogha? Mamy wykład o sztuce i wojnie, wojnie i sztuce. Jedna z drugiej wynika? Jedna bez drugiej obyć się nie może? Nie wiem czy wymyśliłbym stawianie obok siebie van Gogha i choćby Ottona Dixa. 
Dopiero na 109 stronie pada po raz pierwszy termin "Republika Weimarska". To "Taniec w słońcu..." ma być o niej? To po prostu, z racji kariery Otto Wacker (bo przecież nie Vincenta!), kolejny polityczny epizod nad Szprewą! Nie wiem czy w podobnej książce koniecznie chcę czytać o szalejącej inflacji, kryzysie itd. Tak, mamy literacko-artystyczny ówczesnych Niemiec. Mam nadzieję, że ten wątek nie zmęczy kogoś, kto chce dowiedzieć się, co łączyło van Gogha z Wackerem. Przyznam się, że rażą mnie sformułowania "Vincent van Gogh z radością powitałby sformułowania Tilicha". Nie żył w 1926 r.! Podobna dowolność, nadinterpretacja spycha nas w otchłań "gdybologii". Bez sensu!
Zanim dojdziemy do więzienia w Moabicie przewinie się przed nami plejada wielkich i kontrowersyjnych Niemców - od Thomasa Manna do Leni Riefenstahl! Poznamy nawet pokusy ówczesnego Berlina. Nie ma przesady, że rozdział, w którym jest opisywany autor zatytułował "Sodoma", skoro odnajdujemy taki epizod: "W Berlinie mogły szukać spełnienia najróżniejsze skłonności seksualne, mogła się realizować owa siła życia i nieskończonej wielorakości. Padły wszelkie ograniczenia, wokoło wyrastały kluby dla wszystkich odmian seksu". Tak, robi się nam mała podróż socjologiczna? Wreszcie w innym rozdziale znajdziemy krótki zapis: "Berlin lat dwudziestych XX wieku był stolicą sprzeczności". Chyba powinno nas to jednak zaciekawić, bo jak się przekonamy w ten obrazek wpisuje się życiorys  Wackera, który "świetnie wyczuwał, w jakim kierunku wieja powojenne kulturowe wiatry". Jak to określił Eksteins "Wykarmił się transgresyjną treścią Weimaru".  Aż do chwili, kiedy dobijemy do 30 stycznia 1933 r., kiedy na dobre wpisze się w historię przywódca NSDAP, Adolf Hitler.
Oczywiście dla historyka jest gleba. I to są te niezmienne walory tej lektury. Bo pomiędzy marszandami, schizofrenicznymi artystami dzieje się dużo. Splot sztuki i historii chyba doskonale oddały zacytowane słowa Ernsta Kantorowicza (z 1930 r.) właśnie na temat roli historii: "Dzisiaj swobodny artysta i swobodny naukowiec mają ze sobą bardzo wiele wspólnego na tej samej zasadzie, na jakiej naukowa historia i historyczna fikcja to właśnie pojęcia zamienne, niezależnie od nieufności, którą dwie te sfery do siebie żywią". Ze zatrząsało się historyczne środowisko niemieckich historyków?  Proszę zerknąć, jaką opinię (choć nie cytowaną z oryginału) wyrażono na ten temat na łamach "Berliner Börsen-Zeitung" .
Gdzie w tym wszystkim jest miejsce na van Gogha. Chyba nie była u nas spopularyzowana "idea", że Niemcy uparcie przekonywali, że "...był malarzem niemieckim, samotnym nordyckim übermenschem w świecie dobrotliwego zidiocenia"?! Oto przykład zawłaszczania wielkości!... Oskar Hagen wręcz krzyczał: "Van Gogh należy do nas!". Oto dziwne sploty dziejów. Nieprzewidywalne, zaskakujące, szokujące - prawdziwe! Autor poszedł tym tropem i wciągnął nas w myślenie o takiej treści: "Mnóstwo tu świeżego nonsensu, ale jest jedna gwiazda: Vincent van Gogh. W tym otoczeniu zawsze wydaje się zduszony, ale jest najbardziej nowoczesny z nowoczesnych. [...] Życie van Gogha mówi nam więcej niż jego dzieło".  Kto tak pisał w 1923 r.? Konia z rzędem!... Tak, doktor Joseph Goebbels! Robi się brunatno wokół Mistrza? Chyba cennie Modris Eksteins określił pewien stan ducha tej epoki: "...święty jednego stawał się pogańskim bożkiem drugiego, kolejne osoby sięgały po coraz ostrzejsze argumenty".
I w takich okolicznościach rośnie kapitał, popularność i sakiewka Otto Wackera: "W Berlinie, gdzie galerie sztuki wyrastają jak grzyby po deszczu - pisał współczesny komentator kultury Bruno E. Werner - nowy salon artystyczny Ottona Wackera otworzył swe podwoje w sposób nader widowiskowy (...)". Jaki? Proszę zerknąć do książki. Eksteins podsumowując rok 1927 pisze: "...znalazł się na szycie sławy i powodzenia: podbił Berlin, a w nim wielu prominentnych krytyków sztuki i ekspertów. [...] świat był pod wrażeniem przygotowywanych przez niego spektakli".  Wkrótce cień pada i na marszanda, i na oferowane przez niego dzieła. Mimo kryzysu świat artystyczny (czytaj: czołowe galerie) staja na głowie, aby zdobyć dzieła van Gogha. Ceny gnają po nieboskłon: 100 000 marek (24 000 $) - 240 000 marek (57 000 $)!
I znów na stronie 251 jest Republika Weimarska w najczystszej postaci - politycznej: "Od wiosny roku 1930 niemiecki parlament faktycznie przestał funkcjonować: nie dawało się sklecić rządzącej większości, radykalizm narastał z każdym dniem". No i spotykamy sędziwego prezydenta Paula von Hindenburga, poznajemy wyniki wyborów, rosnące poparcie dla nazistowskiej NSDAP, a jakże jest i Hitler.
"W tej gorączkowej atmosferze, pełnej napięć - wprowadza nas   Eksteins  na salę sądową -- [...] 6 kwietnia 1932 roku, na kilka dni przed drugą turą wyborów prezydenckich w Niemczech, rozpoczął się proces Ottona Wackera". Tłumy gnały, aby na własne oczy zobaczyć fałszerza van goghów! Zabawnie skomentowała to Frau bufetowa: "Jakbym wiedziała, że przyjdzie tylu eleganckich ludzi, zrobiłabym więcej bułek z szynką". Nie będę drobiazgowo opisywał procesu, świadków, zachowania oskarżonego - zrobił to za mnie Modris Eksteins. Chwilami miałem wrażenie, jakbym naprawdę był na sądowej sali i uczestniczył w tym prawniczym spektaklu. Tak doskonale jest narracja skonstruowana. Tak, mamy namiastkę kryminału. Dzień po dniu. Relacje prasowe, wypowiedzi świadków - aż dziw gdzie to pomieszczono, zważywszy na objętość i format książki.  Ciekawi pewnie każdego jaki zapadł wyrok: dziewiętnaście miesięcy więzienia i 30 000 marek (o ile nie zostałaby uiszczona -a nie została - dodatkowe trzysta dni więzienia!), pozbawienie praw publicznych na okres trzech lat! Jak dla historyka bardzo ciekawym faktem okazało się to, iż Wacker w czasie procesu (w 1932 r.) wstąpił do... Nationalsozialistische Deutsche Arbeiterpartei! Na temat tego wyboru (niespodziewanego?) Eksteins stwierdza m. in.: "Wackera musiało niezwykle pociągać społeczne i estetyczne oblicze nazizmu, który był ruchem odrodzenia i odtworzenia, energią i niebezpieczeństwem, doświadczeniem łamania ograniczeń nakładanych przez konwencję czy bojaźliwość. Był wszystkim tym naraz". Choć z drugiej strony czytamy coś innego: "Nie obnosił się ze swoją nową przynależnością polityczną, a już z pewnością nie przy swoim żydowskim adwokacie Ivanie Goldschmidcie". Co chyba nie powinno nas dziwić?
A III Rzesza rozkwitała w duchu... sztuki? Okazuje się, że w początkowym okresie dość odmienne na jej temat mieli Hitler und Goebbels? Ten ostatni napisał cos takiego: "Znowu dumam o van Goghu, ale widzę w nim nie malarza, lecz człowieka, poszukiwacza Boga. Za połowę pensji nabyłem jego poruszające listy do brata - Thea. Jako człowiek był większy niż jako artysta". Podziw dla artysty runął w 1937 r., kiedy z woli niedoszłego, austriackiego malarza otworzono wystawę pt. "Entartete Kunst" - jednym ze "zwyrodnialców" okazał się van Gogh! Z Galerii Narodowej usuwano bezcenne dzieła! Pada liczba: 435 dzieł!
Bardzo pouczające, z naszego polskiego punktu widzenia, jest poznanie emigracyjnego, niemieckiego środowiska artystycznego, które znalazło się we francuskiej miejscowości Sanary. Kogóż tam nie było! Wymienię tylko kilka nazwisk (po resztę sięgamy do "Tańca w słońcu..."): Thomas und Heinrich Mannowie, Arnold Zweig, Emil Ludwig, Bertolt Brecht. Koterie "książąt poezji" i "koteria komunistów" zażarcie spierały się i zajadle zwalczały! "Niemcy oczywiście przywieźli ze sobą swoje podziały" - znajdujemy taką o środowisku opinię. Po 1939 r. dokładnie to samo będzie można napisać o polskiej emigracji w Paryżu (a później w Londynie) .
Kariera van goghów nie zgasła wraz z procesem i kwestionowaniem autentyczności wielu dzieł. Oto mamy na zakończenie los pośmiertnej sławy Geniusza. Bez wątpienia utrwaliła ją m. in. biografia Irvinga Stone'a "Pasja życia" (i jej filmowa adaptacja z doskonałymi kreacjami duetu aktorskiego Kirk Douglas & Anthony Quinn). Musiałbym chyba przytoczyć w 99,9 % rozdział "Mania", aby zaspokoić ciekawość, jak obecnie popularny jest Vincent. 82 500 000 $ za "Portret doktora Gacheta"! "W Holandii Van Gogh Museum jest główną w kraju atrakcją turystyczną, spychając na drugi plan Rijksmuseum z jego rembrandtami, muzeum Anny Frank, a nawet dzielnice z czerwonymi światłami i kafejkami z marihuaną".  Sami rozejrzyjmy się dookoła siebie czy nie ma gdzieś jakiegoś van gogha. Mi starczy pójść do pokoju, który przez lata był moje córki. Nie na pokaz zawiesiłem reprodukcję na ścianie. Nie powciskałem książek. Mogę się tylko cieszyć, że plastyczna dusza mojej córki odnalazła swego Vincenta... Bo każdy chyba ma   s w e g o ! Dorzucę kilka przykładów z książki, która odkładam (pomijam nawiasy): "Mnożą się biografie, powieści, sztuki i musicale - nawet jedna opera - filmy pokazują się jeden za drugim. Banki, ulice, statki, sprzęt komputerowy, nawet pola naftowe nazywane są od nazwiska van gogha. Nie inaczej jest z wódką i ginem. Identyfikują się z nim malarze i trubadurzy".
A Otto Wacker? "Taniec w słońcu..." rysuje nam obraz jego przemiany (zakłamania) w... Deutsche Demokratische Republik! Kto wie, co ciekawsze: czy okres III Rzeszy czy DDR? Pouczający żywot giętkiego kameleona. Jak były członek NSDAP zrobił karierę  w NRD?...
Jedno jest pewne: książka Modrisa Eksteinsa "Taniec w słońcu. Geniusz, celebra i kryzys prawdy w epoce nowoczesnej" nie pozwolę się nam nudzić. Wartka narracja, zaskakujące zwroty (chciałoby się napisać "akcji", a trzeba by chyba "historii"), wszechobecny van Gogh i jego van goghi! Kto powinien sięgnąć po tą opowieść? Każdy komu bliska jest wrażliwa dusza Artysty, każdy kogo zaciekawią pobocza sztuki (manowce fałszerstwa), a ten komu "po drodze" z historią Niemiec minionego stulecia. Bo od wybuchu Wielkiej Wojny, po upadek muru berlińskiego mamy co robić...

1 komentarz:

  1. Zazdroszczę tego czasu, jaki możesz poświęcić czytaniu. I pisaniu. Właśnie kończy się audycja w radiowej Trójce o pisaniu listów. Rewelacja. Te posty niczym listy... Dzielisz się tyloma sprawami. Do tego życzenia Maturzystom. Moja córka też ją zdaje. Agatko kocham Cię. Yaga

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.