środa, maja 27, 2015
Paleta (III) - Frederic Remington
Zaniedbałem trochę najnowszy cykl pisania na tym blogu? "Paleta", to okazja spotkań z malarzami, o których niewiele wiemy, których udało się odnaleźć dzięki Internetowi, którzy inspirują. Motywacje są przeróżne. Kiedy zacząłem tutaj pisać teksty, które były ucieczką w świat Dzikiego Zachodu / West Wild trafiłem na malarskie, graficzne wizje Frederica Remingtona (1861-1909).
Nie wiedziałem, że jego malarstwo "natychało" twórców klasycznych westernów, ba! samego Johna Forda, kiedy realizował legendarny "Dyliżans / Stagecoach". Inspirował rzeźbiarzy. Wprawne oko widza (choćby w wybranych odcinkach serialu "Columbo") dostrzeże w gabinetach amerykańskich bossów figurki pędzących jeźdźców lub ujeżdżających kowbojów - wzorowane na rysunkach właśnie F. Remingtona. Proszę zerknąć na amerykańskiego eBaya...
Kiedy i mnie coś podkusiło, co wzbudzało różne (i dziwne) reakcje, aby przenieść się do świata Dzikiego Zachodu ta właśnie twórczość zaczęła inspirować. Tak, podpowiadała ciąg dalszy losów bohaterów.
Obcowanie z dziełami F. Remingtona wciąga. To tylko obrazy, ale tak sugestywne, że po chwili cali sobą stajemy się woźnicą dyliżansu, wytrawnym tropicielem, dumnym wodzem Indian, dzielnym żołnierzem kawalerii Stanów Zjednoczonych, a nawet bezwzględnym rewolwerowcem. Takie egzaltowanie się faceta powyżej 50-tki może ocierać o jakąś dewiację odczuć?... Kiedyś w jednej reklamie był taki sympatyczny zwrot: BO W KAŻDYM Z NAS JEST DZIKI ZACHÓD.
Do kogo chcę trafić z malarstwem Frederica Remingtona? Pewnie, że do "wychowanków" choćby prozy Karola Maya, Wiesława Wernica czy Jamesa Fenimorea Coopera. Proszę mi wierzyć, ale dzisiejsi nastolatkowie nie mają pojęcia o Ich istnieniu. Mają swoich idoli (fantasy?) lub żyją w błogiej wolności bez-idoli książkowych. Zawsze jednak łudzę się, że na ten blog trafią ludzie z ciekawości, co ten tam znowu nabazgrał. Przypadkowo ten i ów też tu zajdzie - i może trafi na ten mini-przegląd twórczości malarza w Polsce niezbyt popularnego.
Sztuka nie jedno ma imię, a nad gustami się nie dyskutuje. Dla mnie ciężki orzech do zgryzienia, bo czym się dzielić w tej krótkiej chwili?... Tych kilka reprodukcji, to zaledwie wierzchołek góry, która nazywa się Frederic Remington.
F. Remington przy pracy na fotografii Edwina Wildmana. |
PS: Aktualnie też coś na "podobną nutę" podpowiada mi moja wyobraźnia. Pisze się. Czy znajdzie finał na tym blogu? Nie wiem.
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.