czwartek, września 12, 2013

Wiedeńska victoria króla Jana III/Die Schlacht am Kahlenberg/12 września 1683 r.

Kiedy  piszemy "bitwa pod Wiedniem", czy jak chce historiografia germańska "Die Schlacht am Kahlenberg" jedno jest dla nas Lechitów jasne: wielkie zwycięstwo było skutkiem miażdżącego uderzenia husarii pod osobistym dowództwem JKM Jana III Sobieskiego i  hetmanów wielkiego koronnego Stanisława Jabłonowskiego oraz polnego koronnego Mikołaja Hieronima Sieniawskiego. Nie ma w naszym wspominaniu miejsca ani na cesarza Leopolda I Habsburga, ani na elektorów bawarskich czy saskich. Choć tym ostatnim był Jan Jerzy III Wettyn / Johann Georg III ojciec przyszłego króla Polski, Augusta II Sasa.Może to swoista zemsta za to, jak potraktowano JKM i królewicza Jakuba rychło po bitwie? Nie wiem. 
Może to zabrzmi nieprawdopodobnie, ale coraz rzadziej wielki król postrzegany jest, jako... wspaniały pisarz doby baroku. Zasłużenie stawia się JKM w rzędzie takich nazwisk, jak Wacław Potocki, Andrzej Morsztyn czy Jan Chryzostom Pasek. Każdy z wymienionych inną odegrał rolę w polskiej literaturze polskiego baroku. Jan III Sobieski zajął miejsce wyjątkowe - jako autor wspaniałych "listów do Marysieńki". O miłości tych dwojga pisano wiele i będzie się jeszcze długo. 
Kiedy Król Jegomość miał czas i skupienie, aby kreślić do małżonki w czasie wojennej potrzeby? Chciałbym widzieć owych kurierów, którzy gnali spod Wiednia i innych miejsc postoju, aby dostarczyć do adresatki kolejne pisanie. Nie będę oryginalny i słowami Króla przypomnę tamten wojenny czas.
List 1 - ćwierć mili od mostu pod Tulnem, 4 IX [1683]
"O nas cale ani Węgrowie, ani Turcy nie wiedzą, ani wierzyć temu chcą; co bardzo dobrze na naszą
stronę. Już też dzień dobry nastaje, lubo pochmurny, po kilkodniowym deszczu; za czym mi kończyć przychodzi, bo mi dziś dziesięć mil wielkich ujechać przyjdzie rozsadzonymi końmi do mostów wiedeńskich, które stąd wielkich pięć mil, i nazad się wrócić, bo jutro zaś w imię boże trzeba się brać ku przeprawie. Kończąc zatem, całuję z duszy i z serca wszystkie śliczności Wci serca mego jedynego. Jadą ze mną i obydwaj pp. hetmani, bo już tu wczora stanął jmp. wojewoda ruski".
Jaka troska! Panowie uczyć nam się od JKM. Te prześlicznej urody nagłówki, przesiąknięte taką dawką młodzieńczej miłości: "Jedyna duszy i serca pociecho, najśliczniejsza i najukochańsza Marysieńku". To chyba jedyna postać z historii Polski o której myślimy używając zdrobnienia imienia: Marysieńka! Kto pamięta, że to de facto Marie Casimire Louise de La Grange d'Arquien.
List 2 - za Dunajem, u mostu pod Tulnem, 9 IX [l683], rano o piątej
"My się tu już kilka dni biedujemy z przeprawami, a coraz nam jeszcze deszcz przeszkadza. Mosty lubo arcydobrze zrobione, a przecię się ustawicznie psują, dla czego dotąd i połowę jeszcze wozów wojska konnego naszego nie przeprawiło się; co jest z srogą niewygodą, bo tu na tej stronie i ździebła słomy niedostanie, nie tylko siana, bo tu na tym miejscu właśnie chan z swymi wojskami stał przez kilka niedziel". 
Król i jego bitne zastępy postępowały ku Wiedniowi. Może dziwić, że ukochany Jachniczek, sojusznik Francji Ludwika XIV szedł przeciwko Turkom. Toż odwieczne alianse wiązały Paryż z Turcją. Rzeczpospolita szła pomóc Habsburgom, którzy od kilku stuleci próbowali osadzić przedstawiciela rakuskiego domu nad Wisłą? Zapominamy, jak wiele polskich królowych było Habsburżankami. Żadna inna dynastia nie wydała ich tylu! Ile żyje w narodowej świadomości? Żadna! "A matka Jagiellonów?" - ktoś się obruszy? Tylko już pasjonaci potrafią o JKM kruszyć kopie. Tylko w XVII w. było pięć Habsburżanek.
List 3 - nad obozem tureckim, 12 IX [1683], o trzeciej przede dniem.
"Luboć też już teraz wierzyć by potrzeba, że pisać czasu nie masz i poczta nie wychodzi, aż jutro, i nie wiemy, jako przechodzić będzie, bo Tatarowie pewnie w tyle nas będą, atoli jednak, abyś się Wć moje serce nie turbowała, odłożywszy wszystko na stronę, oznajmuję, żeśmy już tuza łaską bożą stanęli nad obozem tureckim wczora przed wieczorem; dziś do południa, da P. Bóg, ostatek nadciągnie. Wypisać niepodobna, co się to tu z nami dzieje (ani wieki takiej drugiej rzeczy słyszały) po tak ciężkiej przeprawie dunajowej, gdzie się i mosty łamały, i wozów większa część brodów sobie szukać musiała (…)".
Podziwiam opanowanie JKM! Zebrać się do pisania w dniu bitwy? Jakie emocje targały "lwem z Lechistanu", spać nie mógł, chodził po namiocie? Znalazł w sobie natchnienie, aby  pisać.
List 4/1 - w namiotach wezyrskich, 13 IX [l683] w nocy
"Wezyr [Kara Mustafa] tak uciekł od wszystkiego, że ledwo na jednym koniu i w jednej sukni. Jam został jego sukcesorem, bo po wielkiej części wszystkie mi się po nim dostały splendory; a to tym trafunkiem, że będąc w obozie w samym przedzie i tuż za wezyrem postępując, przedał się jeden pokojowy jego i pokazał namioty jego, tak obszerne, jako Warszawa albo Lwów w murach. Mam wszystkie znaki jego wezyrskie, które nad nim noszą; chorągiew mahometańską, którą mu dał cesarz jego na wojnę i którą dziśże jeszcze posłałem do Rzymu Ojcu św. przez Talentego pocztą".


Nie znam drugiego takiego przykładu, aby zwycięski wódz zzuł z siebie karacenę i pochylił się nad kartką papieru i zaczął pisać? To prawdziwa bezcenność. Warto by było przypomnieć w pełnym brzmieniu ten jeden list. Na pewno da się go odnaleźć na innych internetowych stronach. Pozwalam sobie na skromne zapożyczenia z oryginału. Bardzo lubię poniższy fragment.
List 4/2 -
"...wezyr wziął tu był gdzieś w którymś ci cesarskim pałacu strusia żywego dziwnie ślicznego; tedy i tego, aby się nam w ręce nie dostał, kazał ściąć. Co zaś za delicje miał przy swych namiotach, wypisać niepodobna. Miał łaźnie, miał ogródek i fontanny, króliki, koty; i nawet papuga była, ale że latała, nie mogliśmy jej pojmać".
Można-że sobie wyobrazić ową scenę, kiedy rozpalone dłonie próbowały ułapić ptaszysko?
List 5 - w obozie pod wsią Szenauna gościńcu preszowskim nad Dunajem, mil trzy od Wiednia, [17 IX 1683]

"Przyjechał cesarz [Leopold I] z samym tylko elektorem bawarskim [Maksymilian II Emanuel Wittelsbach] , bo już saskiego nie było; kilkadziesiąt z nim kawalerów dworskich, urzędników i ministrów, drabanci za nim, trębacze przed nim, et des valets de pied sześć albo ośm. Son portrait nie opisuję, bo jest znajomy. Siedział na koniu gniadym, snadź hiszpańskim. Justaucorps na nim bogato broderowany, kapelusz francuski z zaponą i piórami białawymi i ceglastymi, zapona - szafiry z diamentami, szpada takaż. Przywitaliśmy się tedy dosyć ludzko: uczyniłem mu komplement kilką słów po łacinie; on tymże odpowiedział językiem, dosyć dobrymi słowami. Stanąwszy tedy przeciwko sobie, prezentowałem mu syna swego [królewicza Jakuba], który się mu zbliżywszy ukłonił. Nie posiągnął cesarz nawet ręką do kapelusza; na co ja patrząc, ledwom nie zdrętwiał. Toż uczynił i wszystkim senatorom i hetmanom, i swemu allie, księciu p. wojewodzie bełskiemu. Nie godziło się jednak inaczej (aby się świat nie skandalizował, nie cieszył albo nie śmiał), jeno jeszcze kilka słów mówić do niego; po których obróciłem się na koniu, pokłoniwszy się wspólnie, i w swą pojechałem drogę".


Szybko JKM odczuł habsburską niewdzięczność! Podobny afront... krwi wymagał? Jakżeż owo chłodne spotkanie kontrastowało z tym, jak sami wiedeńczycy witali zwycięskiego króla Jana! Entuzjazm i  wdzięczność. Tłum skandował "Ach, nasz dzielny król". Biograf JKM Otto Forst de Battaglia wręcz opisuje: "...lud (...) przy wjeździe wychodził z siebie z radości, (...) napierał, by ucałować jego dłoń, nawet stopy i strzemię". W tej samej biografii czytamy również o nieporozumieniach wśród zwycięzców: "Między cesarskimi i Polakami doszło już podczas biesiady u Starhemberga do bitek, a również później, gdy sprzymierzonym zabroniono wstępu do miasta. Następnie rozszerzyły się te nieporozumienia na podział łupów i wkrótce nabrały politycznego wydźwięku".
List 6 - milę od Granu, 8 X [1683]
"Mnie wszyscy odbiegli i porzucili, bom wołał, krzyczał i zawracał, jakom tylko mógł. Fanfanikow
i kazałem przodem uchodzić, o któregom się potem frasował, nie zaraz się o nim dowiedziawszy, żem mało na miejscu nie skonał. Sam zaś tylko samoósm za wojskiem uchodziłem, bo w tej mieszaninie jeden drugiego z konia spychał, jeden przez drugiego padał, jako się to stało nieborakowi p. wojewodzie pomorskiemu, który tamże został, i innych niemało. Ze mną byli p. koniuszy koronny, p. starosta łucki, p. Czerkas, p. Piekarski, p. Ustrzycki, towarzysz chorągwi mojej usarskiej, rajtar nieznajomy (który nam stanął za różany wianek), a ja ósmy. Po wszystkim wojsku naszym i cesarskim udano było, żem poległ na placu; jakoż że się to nie stało, jest to cud nad cudami, za co niech P. Bogu będzie cześć i chwała, bo żywa dusza przy mnie się obrócić nie chciała. P. wojewoda ruski, lubelski i inni szukali mię jako już nieżywego za powieścią różnych. Żeby to tedy i tam nie zaleciało, dlatego piszę i oznajmuję, żem za łaską bożą zdrów". 
Cytowany list jest jakby zimnym kubłem na głowę? Taki niefortunny przebieg miała pierwsza faza bitwy pod Parkanami. Polacy ponieśli sromotną klęskę. Trzeba przyznać rację wielkiemu znawcy epoki prof. Zbigniewowi Wójcikowi, który w swojej biografii JKM napisał: "Poważnie podupadł prestiż Sobieskiego (...). Nie ulega wątpliwości, że 7 i 8 października 1683 roku były jednym z najcięższych dni w życiu polskiego króla". Ślady tych emocji znajdujemy również w liście pisanym dwa dni później. Gorzka to musiała byc lekcja do zwycięskiego króla.
List 7 - przeciwko Strygonium pod Parkanem, l0 X [l683] rano
"Jam za łaską bożą zdrów po wczorajszym zwycięstwie, jakoby mi dwadzieścia lat nazad się wróciło; ale tamte dwie nocy dały mi się w znaki, najbardziej żałując sławy narodu naszego. Ale się to wszystko za łaską bożą poprawiło i Niemcy jako znowu wychwalić się nie mogą, lubo już byli poczęli mówić: ,,A Polacy, Polacy, nie godniście takiego króla! A odstąpiliście go!" Ale żołdaci niebożęta w regimentach pieszych, kiedy im dano znać, że ja już nie żyję, krzyknęli na oficerów swych: ,,A cóż już i po nas, kiedyśmy ojca stracili! Prowadźcie nas, niech tam pomrzemy wszyscy!"
Pozwolę sobie na koniec przytoczyć opinię nestora naszej rodzimej historiografii prof. Zb Wójcika (29 X skończy... 91. lat): 
"W naszej świadomości historycznej istnieje niewątpliwie nieco wypaczony obraz roli Polaków i ich króla w odsieczy Wiednia. To wypaczenie polega naszym zdaniem n a tym, że zwycięstwo uważa się niemal wyłącznie za polski triumf. Trzeba więc podkreślić, że wielka wiktoria odniesiona
 12 września 1683 roku była wspólnym sukcesem wszystkich wojsk sprzymierzonych, 
dowodzonych przez Jana III"  


PS: Pewnie wielu widzów doznało szoku w trakcie oglądania filmu "Bitwa pod Wiedniem/11 Settembre 1683". Już sama zmiana historycznej daty powinna była nas uczulić: uwaga! manipulują! Papka pseudohistoryczna, którą katowano widza wywoływała i śmiech, i oburzenie. Nie takiego obrazu bitwy oczekiwałem. Wydawało się, że koprodukcja włosko-polska wyda dzieło jeśli nie wybitne, to choć przyzwoite. Jeśli ktoś jeszcze będzie krytykował poczynania Jerzego Hoffmana, to znaczy, że nie widział tego koszmaru. Po stokroć wolę kartonowe skrzydła polskiej husarii z "Pana Wołodyjowskiego", niż armaty, które niby-strzelały.
Rozumiem intencję przedzierzgnięcia się 12 września w 11 dzień tego miesiąca. Tylko po co w retorykę antyislamską wkręcano JKM Jana III i jego victorię? Właściwie powinno się zabronić oglądania podobnych tworów lub pokazywać je opatrzone stosownym komentarzem, jak nie powinno się realizować filmów historycznych. Może faktycznie bitwę wygrał jeden mnich: Marco D’Aviano?

Brak komentarzy: