czwartek, kwietnia 11, 2013

Caduta / Burza odc. 10

Chiara weszła do komnaty, w której mistrz Montefiore praktykował. Ujrzała w słojach jakieś mikstury, potopione w rozczynach płazy i gady. W ogólnym nieładzie leżące księgi. Uwagę jej zwrócił zasuszony dziwny gad z wybałuszonymi oczami.
- To kameleon – usłyszała za plecami. Odwróciła się. Medyk stał z jakimś parującym naczyniem.
- Dziwny stwór... jak smok?...
- Zmienia kolory skóry, a te dziwne oczy widzą dookoła wszystko i patrzą w dwie różne strony.
- Dziwak – Chiara nie mogła wyjść z podziwu nad cudami tego świata.
- Pisał o nich już wielki Arystoteles, a Izydor z Sewilli wyprowadzał jego nazwę od wielbłąda i lwa. Ponoć żywi się tylko powietrzem.
- Cudak.
- Stąd często nazywamy go: wiatrożyłem.
- Nieprawdopodobny stwór.
- No tak... ale chyba księżniczka nie zaszczyciła mej naukowej pustelni, aby rozmawiać o gadach.
- Nie, masz rację mistrzu Montefiore. Chciałam zapytać o zdrowie mego ojca.
- Książę ma swoje lata... podagra... i serce... nerwy... Nie chce stosować się do mojej kuracji. Jeśli tak mogę powiedzieć: bardzo uparty pacjent. Myśli, że zdrowiem da się szafować, jak Szwajcarami lub ludźmi, jak ten... d’ Perugia.
- Choć wyrwał mnie z rąk Gaetaniego, to boję się tego człowieka.
Mistrz Montefiore bacznie obserwował swego pięknego gościa. I na niego wrażenie robiła uroda księżniczki. Zresztą nie wierzył, by był ktoś, kto nie ulegałby jej magii. Może potrafił ważyć różne mikstury, kremy, mieszać zioła, ale czym była jego wiedza wobec jej piękna.
- D’ Perugia, to kondotier. Z gatunku tych najokrutniejszych. Za pieniądze lub ich brak potrafi skoczyć do gardła swego dobroczyńcy, obrócić w perzynę pół Italii, zadrzeć nawet z samym szatanem czy papieżem, co często na... jedno... wychodzi...- spuścił oczy. Trochę się zagalopował w swoich sądach. Ale księżniczka nie zareagowała. Zwróciła uwagę na potężną kość leżącą tuż przy wygasłym kominku.
- To kość basilianum magnus- pospieszył z wyjaśnieniem.- Kupiłem ją w Neapolu.
- Drogi zakup?
- Nie pytaj pani. To afrodyzjak znany dawno Arabom. Sproszkowany przynosi ulgę w czasie zimnych potów, dodany do wina rozpala zmysły, przedawkowany prowadzi do szaleństwa lub nawet śmierci...
         - Czy mój ojciec umiera? 
         - Każdego Pan powoła do siebie. O nikim nie zapomni. Nawet o nas. Jak powiadał Lukrecjusz: mors immortalis (nieśmiertelna śmierć!
- Wiem – w głosie Chiary można było wyczuć zniecierpliwienie. – Ale, co z moim ojcem? Mam się bać, gotować na najgorsze?...
- Książę ma kolejny atak podagry, ale widzę też zaczątki puchliny wodnej...
- Mów jaśniej!
- Wkrótce przestanie chodzić. O ile nie uczynią się na goleniach czyraki... może wdać się gangrena... a wtedy... Ale bądźmy, pani, dobrej myśli.
Chiara poznała prawdę, której do teraz tylko domyślała się. Obróciła się na pięcie i wyszła.
Żeby dostać się do pracowni Lorenza musiała wyjść na zewnątrz, przejść dziedziniec i znaleźć się w lewym skrzydle zamku. Rzadko czyniła to sama. Raczej tylko pod osłoną mroku. Znała też tajemne przejście, z którego dwa razy korzystała. Ciągnęło się pod dziedzińcem i prowadziło niemal do drzwi pracowni.
Nacisnęła klamkę. Lorenzo stał przy sztaludze. Młoda dziewczyna i dwóch nagich chłopców pozowało mu do szkicu obrazu. Dziewczyna na widok wchodzącej zakryła swe piersi. Chłopcy nie robili sobie nic ze swej nagości. Bezwstydnie uśmiechali się do siebie.
- Nie przeszkadzam?
Lorenzo poruszył się nerwowo. Nie znał przyczyny zmieszania modelki i niefrasobliwości malowanych cherubinków. Na widok Chiary rozpogodził zachmurzone czoło.
- To ty pani?
- Przechodziłam... I...
Lorenzo klasnął w dłonie.
- Na dziś koniec! Ubierzcie się i przyjdźcie jutro... Tak jak dziś. Tylko nie spóźnijcie się.
Dziewczyna jakby z żalem nasuwała na nagie ramiona swą płócienną tunikę. Piersi drgały jej pożądliwością. Zmierzyła wzrokiem księżniczkę, jakby ta wydzierała jej z dłoni piękny kwiat. Usta wyrażały żal za chwilą, której nie było, a po której może wiele sobie obiecywał. Cherubinki rozbiegły się szukając porzuconych w nieładzie swoich rzeczy.
- Chyba wystraszyłam twoich artystów.
Wzrok dziewczyny pożądliwe spływał po włosach Chiary. Nic nie powiedziała. Spięła swoje, podniosła z ziemi szkarłatną chustę i wyszła bez słowa.
- Piękna!- zawyrokowała Chiara.
- Dziecko jeszcze...
- Rzekłabym rozkwitająca kobieta. Ponętne usta, dzikie spojrzenie... Kolejna Bianca Sacco?
- Zazdrość, Chiaro? To poniżej twej godności!
Lubił, kiedy złościła się. Oczy zwężały się drapieżnie, a usta stawały nadąsaną twierdzą nie do zdobycia. Czekał chwili, kiedy wypomni mu słabość względem Bianci. Właśnie nadeszła?
- Bianca...
- Wiem!- przerwała mu. Usiadła okrakiem na krześle. Nie patrzyła na niego. Widok w oknie był bardziej ujmujący, niż jego ewentualne umizgi.- Urodziła twoje dzieci...
- To nic nie znaczy!
- Doprawdy? Kolejne italskie bękartciątka? Oddasz je na wychowanie miejskiej hołoty czy już podrzuciłeś pod drzwi klaryskom? To się matka Benvenutta ucieszy!- klasnęła w dłonie.
  Lorenzo wiedział, że zasługuje na tą słowną chłostę. Jego zażyłość z uroczą panną Sacco była powszechnie wiadoma. I Chiara nie mogła by zaprzeczyć, że o niej nie słyszała. Maria Magdalena z „Ukrzyżowania” miała jej rysy. Pozwalała mu na ten romans. Był niemal ich tarczą wobec świata. Ale wiadomość poczęciu dziewczynek zdruzgotała nią, choć pozornie zachowywała do tego dystans i obojętność. Ale tak nie było. Jej kobieca duma doznała upokorzenia.
Wyciągnęła swój sztylecik i pociągnęła płazem po jego kroczu.
- Nie uważasz, że należałoby ci... to... i... owo... obciąć?
- Chiaro!- próbował bagatelizować zagrożenie.
- Kiedy chrzciny?!- palący rumieniec dodawał uroku jej twarzy.- Będę zaproszona?!
Lorenzo ujął ją za ramiona. Próbował spojrzeć jej w oczy.
- Puść!
Ale on nie myślał tego robić. Przytulił się do niej. Upuściła swój zdobny sztylecik. Czuł, jak drży. Podniosła na niego swe piękne, niebieskie oczy. To był jednak dreszcz zachwytu! Jego wargi rozchyliły się. Szukały jej ust. Chwilę wzbraniała się, ale uczucie i pożądanie okazało się silniejsze od wspomnienia Bianci i jej córek...
Wtulił się w nią. Jej ciało było na tą chwilę zimną bryłą lodu. Ale jego płomień topił w niej gniew. Z każdym pocałunkiem spięte ciało nabierało blasku. Poddawało się jego pieszczotom. Z każdą chwilą stawały się one bardziej zachłanne. Niewinny pocałunek zamieniał się w natarczywe żądanie odpowiedzi z jej strony. Jego usta zdobywały jej usta, szyję, uszu, plątały się w burzy włosów. Jej zimne dłonie na jego karku, rozpinające najpierw jego koszulę, a później pełznące w kierunku zakamarków jego ciała – były jak preludium, które stawało się faktem.
Istnieli! Tylko ona i on. Nie potrafił zapanować nad chwilą, którą teraz byli. Pieścił jej cudowne piersi z delikatnością godną rzeźbiarza, który wydobywszy z marmuru kształt gładził ostatecznie zimny kamień nadając mu duszę... Jej dusza należała teraz do niego. Nie miał, co do tego najmniejszej wątpliwości. Oddawała mu, to co natura stworzyła na tą jedną chwilę. Krok po kroku odkrywali zachwyt samych siebie. Chiara wiła się wokół niego, jak wąż. Język jej muskał jego ciało. Stawali się jedną masą, jednym oddechem, jednym ruchem, który prowadził ich do skraju ekstazy...
Nie zwrócili uwagi na skrzypnięcie drzwi. Chiara siedział na nim i powoli oddalała się do świata zmysłów. Wgryzała w jego owłosione piersi i drapała do krwi jego nagie ramiona. Ktoś jednak stał oparty o framugę drzwi. Chiara dostrzegła wykrzywioną grymasem twarz, która odbiła się w lustrze. Krzyknęła i opadła koło Lorenza.
- Brawo! Brawo! Brawo!
Usłyszeli oboje. Lorenzo poderwał się, szybko narzucając na nagie ciało pled. W drzwiach stał Cosimo d’ Perugia.
- A to się książę ucieszy, że mu się córka kurwi z byle malarzyną! Brawo!...
Lorenzo rzucił się w jego kierunku. Kondotier uchylił się w bok i ten całym impetem trafił w próżnię. Uderzył w ścianę i osunął na posadzkę. Cosimo z radości zarechotał. Chiara próbowała się okryć...
- Nie tak prędko, panienko!- doskoczył do niej i zuchwale patrzył na bezbronne ciało.- Chyba to, co byle śmieć może mieć, to wybawca powinien dostać w nadmiarze!
- Precz!- syknęła i z całą mocą niewieściej złości odepchnęła jego rękę.
Ale on nie myślał o rezygnacji z łupu, który tak wytwornie dostawał na talerzu. Musiałby być głupcem, gdyby nie skorzystał z takiej okazji...
- Mój ojciec... każe cię po... powiesić...
- Jeszcze będziesz skomleć o więcej, książęca... suko!
Pchnął ją na łoże.
(c. d. n.)

2 komentarze:

  1. Dla pięknej duchessy Chiary cudem świata zdaje się być kameleon, co ponoć powietrzem się żywi, a dla Ciebie wspaniałym i cudownym wydarzeniem stało się dziś Nowe Życie- narodzenie wnuka Jerzyka. Gratulacje dla dziadka i rodziców, niech się maleństwo zdrowo rozwija i dostarcza bliskim radości.Sama jestem już babcią i zapewniam, że miłość do wnuków jest niepowtarzalna, wszechogarniająca i dająca poczucie siły.

    OdpowiedzUsuń
  2. Już tego doświadczam i oświadczam: nie jestem mężem babci, tylko 100 % dziadkiem!

    OdpowiedzUsuń