„…gdy
kozacy już, już go uchwycić mieli, włożył on pistolet w usta,
pociągnął za cyngiel, lecz krucica nie wypaliła”
– tę cenną relację z bitwy pod Maciejowicami Juliana Ursyna
Niecewicza przytacza prof. J. Lubicz-Pachoński w książce
„Kościuszko po Insurekcji”. Nie znajdziemy ani słowa na ten
temat u B. Szyndlera czy w popularnej monografii bitwy, autorstwa W.
Mikuły, choć sam Niemcewicz cytowanym jest:
„Ziemia zasłana była poległymi ciałami Moskali i naszych. Ciała
ich już wszystkie były obnażone: widowisko to miało coś
wielkiego w samej okropności”.
Bardzo plastyczny i porażający jest obraz pobojowiska, ale o
samobójczej próbie Naczelnika – cisza! Zawsze cenne są dla mnie
relacje „z drugiej strony”. Ocena wroga łechta nasze… narodowe
ego: „…Polacy
do ostatka trzymali się na miejscu i prawie wszyscy padli trupem.
Muszę przy tym powiedzieć na honor ich kanonierów, że opadnięci
przez naszych kozaków i strzelców konnych, bez osłony, jeszcze
obracali w różne strony swoje działa i pracowali dalej”.
Nie nam roztrząsać winy i odpowiedzialność za poniesioną klęskę.
Ocenę znajdziemy w wykorzystanej tu literaturze. Faktem jest, że
ranny Kościuszko padł ofiarą rabunku ze strony kozaków. Zachowała
się relacja świadka: „Leżał
człowiek z wierzchniego odzienia odarty, głowa na ręce oparta,
krew nasączyła włosy jego długie, bo był e głowę ranny, kaftan
jesienny ciemnego koloru, bo był jeszcze na nim, buty nawet były
zdjęte”.
Koniecznie proszę odwołać się do zapisu Jedlickiego. Tyle w niej
dramaturgii, ekspresji, bólu. Wręcz czuje się, jak piórem skrobie
słowa rozpaczy po Maciejowskiej porażce! Chaos, jaki zapanował w
Warszawie. Dla wielu stawało się jasne, że Naczelnik w
moskiewskiej niewoli oznacza koniec insurekcji.
