niedziela, października 13, 2024

My english adventure - odcinek 1 - leć! leć! leć!

My english adventure - to będzie wyjątkowy cykl tematyczny. Bo to moje dość świeże wspominanie, co dane mi było przeżyć między 16 a 23 września tego roku. Pisząc, że to podróż życia, to chyba nie minę się z prawdą. Oto spełniło się moje marzenie, aby zobaczyć i usłyszeć na żywo, jak czas odmierza sędziwy Big Ben! Nie chcę tu zaburzać chronologii mego wspominania, ale miało się to dopełnić dopiero 18 września. Nie ma co się czarować, ale chyba londyńskie przeżycia trzeba będzie podzielić na kilka części.
Ta podróż, te przeżycia, te wspomnienia, wykonanie setek zdjęć nie ziściłyby się, gdyby nie planowanie i godna najlepszych biur podróży organizacja mego osobistego Syna. Teraz On (rocznik 1988) zabrał mnie do świata, w którym funkcjonuje  od 2015 r. Co mogę zdradzić? Odwiedzimy Corby, Rockingham, East Carlton, Londyn, Cambridge, Kattering, Leicester. Otrzemy się o wielką historię, nieomal dotkniemy prapoczątków naszego ludzkiego istnienia, odwiedzimy miejsca spoczynku wielkich tego świata i przeciętnych mieszkańców Albionu, zjemy angielskie śniadanie i pizzę na Trafalgar Square, spojrzymy w spiżowe oblicza m. in. kapitanów J. Cooka czy R. Scotta, będziemy podziwiać wiejską architekturę i dostojność pałacu Buckingham, a jeśli zerknie na nas serdecznym okiem sam Miś Paddington, to czas zapinać pasy i szykować się do podróży.

A podróż, to nie byle jaka, bo zaczynająca się na lotnisku w Bydgoszczy. Ja, który powoziłem jeszcze konnym zaprzęgiem mego wileńskiego Dziadka (rocznik 1906) po raz pierwszy miałem wsiąść na pokład samolotu! Tak, wzbić się na 8000 metrów nad ziemię
 i przelecieć setki kilometrów w przestworzach! To dopiero rewolucja komunikacyjna dla mnie. Oderwać się od ziemi i poszybować w miejsca magiczne, bo ponad chmurami! Tak, nieliczni, którzy w ogóle wiedzieli, że wybieram się w przestworza doradzali jak się zachować, co mnie może czekać itd. Czy się bałem? Nie. Czy były emocje? Tak! My tu w Bydgoszczy używamy takiego sympatycznego, jak mniemam, germanizmu: reisefiber! Nic zatem dziwnego, że pierwszy kadr z rozpoczynającej się podróży pochodzi z bydgoskiego lotniska im. I. J. Paderewskiego. Dotychczas, to moja tu obecność w tym miejscu ograniczała się do odbioru bliskich po szczęśliwym przylocie. 

Autor blogu w obiektywie osobistego Syna, zaraz odlot...



Pierwsza w życiu odprawa lotnicza. Czekały mnie m. in. bramki kontrolne. Wszystkie kieszenie opróżnione, zegarek i pasek od spodni zdjęte. Rzecz jasna niczego niebezpiecznego nie miałem ze sobą, zatem i sprawdzanie elektroniczne było tylko formalności. Nie twierdzę, że nie bez lekkiego dreszczyka emocji. W strefie wolnocłowej zdobyłem się tylko na kupno (po raz pierwszy zresztą) pewnego periodyku, który jest zbiorem zapowiedzi książkowych, tudzież wywiadów z ludźmi pióra (czy w dobie komputerów jeszcze ktoś po nie sięga?). Zdradzę tylko, że skutecznie wytrącił on z rąk moich to, co zabrałem na lot w świat z prasy historycznej. Życie i twórczość Boya stały się ciekawsze, niż koszmary wielkiej wojny? Wychodzi na to, że jednak tak. 



Całe planowanie podróży (czytaj: bilety itp.), to już zasługa mego osobistego Syna! Zawierzyłem swój los i miałem ten cudowny komfort psychiczny: nie myślenia, co jest za rogiem. Jakie to lekkim czyni podróżowanie. Zająć się tylko sobą, bo obok stoi taki uwspółcześniony anioł stróż, który wspomoże, podpowie, uratuje w sytuacji językowo skomplikowanej. Nigdy nie uczyłem się języka Dickensa, a te zdawkowe zwroty czy słówka, jakie znam i rozumiem, raczej nie gwarantowały swobody przeżycia w świecie, w którym każdy biegle po zamorsku mówi, jak to kiedyś określił imć Onufry Zagłoba, gdy wspominał Wołodyjowskiemu, że Hassling-Ketling of Elign dostał listy z Anglii. 

Co robić, gdyby nie daj Boże...

"No i jak wytłumaczyć komuś, co nie leciał samolotem, jak to jest lecieć" - tak mniej więcej dociekał mój osobisty Syn. Nie wiedziałem, czego się spodziewać 8000 metrów nad ziemią. Ta dziadkowa furmanka stała mi przed oczyma. Coś chyba jednak jest na rzeczy z tą moja mobilnością, bo zawsze z pewnym... poślizgiem następowała ona w moim życiu.  Brat nauczył mnie jeździć na rowerze, kiedy miałem lat 12. Za kółkiem swego pierwszego samochodu (czytaj: fiata 125p) nauczył mnie jeździć mój ojciec, kiedy miałem lat 36. Nie wspomnę o traumie jazdy MZ-tą, jako pasażer na trasie Nakło-Bydgoszcz, kiedy miałem lat 22. No to teraz wreszcie  s a m o l o t ! I chyba, jak mniemam, mój osobisty Syn był zaskoczony, jak dobrze zniosłem niespełna dwie godziny lotu, ale i dla mnie było to dość sympatyczne doświadczenie. "A uszy zatykało?" - dopyta się ten, kto jeszcze nie leciał. Zatykało, ale nic to. Turbulencja znikomego natężenia. Na szczęście nie miałem okazji widzieć, żeby ktoś z pasażerów wpadał w panikę czy inne lęki komunikacyjne. Chyba bardziej trzęsie tramwajem na szynach w rodzimej Bydgoszczy, niż tam w niebie. Na pewno dziwnym zjawiskiem (szczególnie zerkając przez okienko) jest wznoszenie się i siadanie samolotu, bo po prostu albo świat znika pod dziwnym kątem, albo zbliża się jakoś pod kątem. Tylko latać!

No i Londyn Luton!



Kontakt z ziemią osiągnęliśmy na lotnisku Londyn-Luton! "WELCOME TO LONDON LUTON" - taki m. in.  napis witał śmiałka z Bydgoszczy, do których sam się zaliczę. Czy była ulga, że dotarłem szczęśliwie na twardy grunt? Nie miałem katastroficznych czy wręcz hiobowych myśli, że coś się stanie, że runiemy z 8000 metrów i nie zobaczę świata, który na mnie czekał. Uśmiechnięta z bilbordu twarz królewskiego gwardzisty uprzytomniła mnie, że to jednak nie imaginacje czy krotochwila (znów wraca do mnie... Trylogia?)! Ja naprawdę stąpałem po ziemi Anglików!





Przy bramce wyjść... zgrzycik. Maszyneria badała mój paszport i zerkała mi czujnym okiem elektroniki w me oblicze, ale przepuścić nie chciała. Jedna próba, druga, trzecia - i przejść dalej ni w ząb! Okazuje się, że taki nowy człek, jak ja, musi stanąć przed obliczem strażnika granicznego. Po prostu maszyna mnie nie rozpoznawała, nie znała mnie, nie miała w swoim systemie danych badanych na tę okoliczność. Przed obliczem wspomnianego strażnika sprawdzenie moich danych, informacja o celu przybycia (tu nieodzowna pomoc tłumacza, mego osobistego Syna) i znalazłem się już na 100 % po angielskiej (brytyjskiej) stronie!


No i już wiedziałem, że mam przed sobą świat światów! Mijali mnie ludzie  z różnych jego zakątków, religii itd., itd., itd. Usiedliśmy w kawiarence i... poczułem się jakbym nigdy nie opuszczał Polski? Niech mi wybaczy piosenkarka, że nie znam jej z imienia, ale to było coś znanego po polsku. Gdy delektowałem się łykiem gorącej kawy od stolika obok dochodził do mnie dialog w języku polskim! Powoli jednak schodziło napięcie pierwszej lotniczej podróży. Zaraz mieliśmy pójść na stację kolejki, która zabrała nas do stacji kolejowej Londyn-Luton. Ale o tym w kolejnym odcinku moich (dla mnie niezwykłych) peregrynacji...
My english adventure - nabiera rozpędu!

c.d.n.

1 komentarz:

  1. Oho tak fajnie napisane że się doczekać kolejnej części nie mogę haha mimo że w sumie byłem uczestnikiem tych wydarzeń 😅

    OdpowiedzUsuń