środa, maja 24, 2023

...der jüdische krieg in Warschau (19 IV-16 V 1943) - część 3

"W zasadzie najważniejsze jest samo życie. A jak jest już życie, to najważniejsza jest wolność. A potem oddaje się życie za wolność. I już nie wiadomo, co jest najważniejsze" - tylko ten cytat zostawiłem 31 grudnia 2012 r., kiedy wspominałem dziewięćdziesiątą rocznicę urodzin Marka Edelmana. Przy późniejszych rozpisywaniach się, to zupełnie nic. Czemu tak mało? Nie wiem. To były pierwsze dni pisania tego blogu. Może to był brak wiary w sens jego tworzenia? Teraz zerkam do Internetu i widzę datę urodzenia: 1 stycznia 1919 r.? Miejsce urodzenia: Homel! Ten Homel z pewnej znanej pieśni, którą śpiewał m. in. Alosza Awdiejew. Ten Homel, do którego jeszcze za cara udał się Ignacy Poźniak, brat mego pradziada Józefa. Tylko dlaczego jakieś skretynienie historyczne znowu pisze: Białoruś?! Miał-że Marek Edelman urodzić się w ostatnim dniu istnienia Białoruskiej Republiki Ludowej? To jaka data jest prawidłowa? 31 stycznia 1922 r.? 1 stycznia 1919 r.?

Mural - ul. Karmelicka - Warszawa - domena publiczna

Sięgałem przed laty po książkę Marka Edelmana "Bóg śpi". To w niej znalazłem cytat, który tu przypominam: "Człowiek ma podły charakter. Jest wytworem ewolucji, której jeszcze cywilizacja nie utemperowała. Może za tysiąc lat człowiek będzie inny. Może za tysiąc lat człowiek będzie inny. Może mieć ten sam kształt, ale cywilizacja go utemperuje". To inne cytowanie: "...ludzie wyciągani na siłę z domów szli przeważnie, nie powiem, że z pochylona głową, ale za rączkę dziecko trzymali i dbali o to dziecko, i uśmiechali się czasami, i córka dogoniła matkę, żeby z nią razem pójść, żeby matka nie była samotna". Tym razem z książki "I była miłość w getcie". Po co tyle tego przypominania? Aby uświadomić, że to nie jest przypadkowy powrót do tego, co powiedział Marek Edelman, co zapisali inni, którzy mieli prawo do rozmowy z nim. Była też wykorzystana książka "Pan Doktor i Bóg". 
To w pierwotnym zamyśle miał być kolejny odcinek "Myśli wygrzebanych". Rychło się jednak okazało, że to pisanie idzie w inną stronę. Nie dało się każdej myśli zamknąć w jedno, dwa zdania. To musiały być szersze wypowiedzi. Marek Edelman był zbyt ważną postacią, aby gubić jego nauki i przemyślenia. Wiem, że wiele z tego, co opowiedział może szokować, ale to jest prawdziwe. Nikt z nas nie ma moralnego prawa oceniać tego, co udało się Hannie Krall zawrzeć w tej wyjątkowej książce. Oto, moim zdaniem, istota powstania w getcie warszawskim (1 IV-16 V 1943), powiedziana ustami uczestnika i jednego z dowódców: "Ważne było przecież, że się strzela. To trzeba było pokazać. Nie Niemcom. Oni to potrafili lepiej. Temu innemu światu, który nie był niemieckim światem, musieliśmy pokazać. Ludzie zawsze uważali, że strzelanie jest największym bohaterstwem. No to żeśmy strzelali". Rocznicowanie wygasło. Słowa pana Marka Turskiego wpadają jednym w jedno ucho, aby wypaść drugim. Brak czasu na przemyślenie. Zresztą kto niby to ma analizować: nacjonalista z rasistą, którym w smak retoryka nazistów i powitalne heilowanie? 
Trudno pojąć, jak w kraju o takim tragicznym doświadczeniu głowa państwa spycha część społeczeństwa do poziomu ideologii? Jak budować szacunek dla tak myślących polityków? Nie dość na tym: głoszących  publicznie podobne poglądy! Kogo później zapuszkuje się w schemat reakcji, napastliwości i wrogości? Okularników, każdego powyżej metra osiemdziesięciu centymetrów wzrostu? "Jurek Wilner krzyknął: «Zgińmy razem», Lutek Rotblat zastrzelił swoją matkę i siostrę, potem już wszyscy zaczęli strzelać, kiedy żeśmy się tam przedarli, znaleźliśmy kilku żywych, osiemdziesięciu popełniło samobójstwo. «Tak właśnie powinno się było stać - powiedziano nam potem. - Zginął naród, zginęli jego żołnierze. Symboliczna śmierć»" - to oczywiście Marek Edelman. I dalej mamy takie wyznanie: "...należało umrzeć z fajerwerkiem. Wtedy fajerwerk był bardzo potrzebny - należało umrzeć, wezwawszy przedtem ludzi do walki". A jeszcze dalej: "Większość była za powstaniem. Przecież ludzkość umówiła się, że umieranie z bronią jest piękniejsze niż bez broni. Więc podporządkowaliśmy się tej umowie". Tu, tak naprawdę, nie było wyboru.
 
Jeden z pojmanych - album J. Stroopa.

Nie da się ze spokojem, na zimno czytać, to co dla nas utrwaliła Hanna Krall z Jego wypowiedzi. Dziś "Zdążyć przed panem Bogiem" to szkolna lektura. Uświadomiłem sobie to dopiero niedawno, kiedy moja klasa maturalna oddawała książki do biblioteki. Była wśród nich też ona. Jakoś  n i g d y  nikt z moich uczniów nie wywołał tematu na lekcji historii. Dziwne? Dla mnie - tak. Tyle razy prosiłem: chcecie, aby wam coś wyjaśnić, przedstawić tło historyczne itd.  N i g d y  nikt. To w sumie smutne. Bo nawet nie wiem czy potraktowali książkę Hanny Krall jako kolejną przymusową lekturę, czy jednak poruszyło ich serducho to czy inne zapisanie. "Nie denerwowałem się - pewnie dlatego, że właściwie nic nie mogło się zdarzyć. Nic większego niż śmierć, zawsze chodziło przecież o śmierć, nigdy o życie" - i zestawiał M. Edelman to myślenie z późniejsza pracą w szpitalu. Nie można obojętnie przebiec wzrokiem po literach, kiedy w rękach Marka było życie innej osoby, a on jednemu dawał szansę, drugiego zaś tej szansy pozbawiał: "Byłem bezwzględny. Jakaś kobieta błagała, żebym wyprowadził jej czternastoletnią córkę, ale ja mogłem zabrać tylko jedną osobę, więc zabrałem Zosię, która była naszą najlepszą łączniczką".  Nie odważyłbym się oceniać tej postawy. Bo niby jakim prawem? Każdemu bym to wpajał.
Mnie też porusza, kiedy czytam komentarze, jak to Żydzi niczym barany na rzeź schodzili się na Umschlagplatz, bo Niemcy obiecali chleb. I dawali go. I oni szli. Chleb rozdawano, dobrowolnie wsiadali do wagonów, które wiozły ich w jedną stronę: do Treblinki. Hanna Krall usłyszała: "Słuchaj, moje dziecko. Czy ty wiesz, czym był chleb w getcie? Bo jak nie wiesz, to nigdy nie zrozumiesz, dlaczego tysiące ludzi mogły dobrowolnie przyjść i z chlebem jechać do Treblinki. Nikt przecież tego dotychczas nie zrozumiał". Nikt z nas nie zaznał głodu, nie tkwił w dzielnicy odciętej od reszty miasta murem. Ale do getta docierało, że transporty, to droga do śmierci: "Oszaleliście? - mówili, kiedy próbowaliśmy ich przekonać, że to nie do pracy ich wiozą. - Posłano by nas na śmierć z chlebem? Tyle chleba zmarnowaliby?!". Nawet sobie nie potrafię wyobrazić tego tłumu na Umschlagplatz, jak karnie stoi i czeka na transport, ktoś się niecierpliwi, ktoś zabiega, aby znaleźć się w wagonie przed sąsiadem. Lekarka, która podała dzieciom truciznę uważana była z bohaterkę! Czytamy: "...ona uratowała je od komory gazowej, to było nadzwyczajne". Nie mogę dalej czytać i  pisać. Muszę odłożyć kolejne cytowania. Niektóre numeruję, inne zostaną na moje lekcje.
Okazuje się, że Marek Edelman legalnie przechodził na aryjską stronę, miał przepustkę i jako goniec szedł z próbkami krwi chorych na tyfus do stacji sanitarno-epidemiologicznej na ul. Nowogrodzką. Oczywiście miał na ramieniu opaskę z gwiazdą Dawida. Tak wspominał reakcje mijających go Aryjczyków: "...szedłem z moją opaską ulicą, wśród ludzi, i wszyscy ludzie na mnie i na moją opaskę patrzyli. Z ciekawością, ze współczuciem, czasami z drwiną...". To dla tych, którzy chcieliby widzieć w całym Narodzie samych Sprawiedliwych. Tak nie było. Dziś podobne myślenie odbiera się, jako... atak na dobre imię każdego Polaka? "Ludzie tylko patrzyli. Tylko patrzyli na mnie..." - powtarzał M. Edelman.  
 
                                                     
 
 "Każdy musiał mieć kogoś, wokół kogo kręciło się jego życie, dla kogo mógł działać. Bierność oznaczała pewną śmierć. Działanie było jedyną szansą przetrwania. Trzeba było coś robić, gdzieś iść" - to o istocie przetrwania. Przypomina to opowieści byłych więźniów Konzentrationslager(-ów), którzy opowiadali, że człowiek tracący nadzieję po prostu umierał. Tu mamy podobną zależność. I znowu widzimy obraz Umschlagplatzu, na którym "...Niemcy do ostatnich chwil podtrzymywali w ludziach przekonanie, że jadą tymi wagonami do pracy, a pracować może tylko zdrowy człowiek". I poznajemy kolejny dramatyczny epizod getta: pielęgniarki, które "...łamały nogi ludziom, których należało ratować". Zainteresowanym pozostawiam szczegół, w jaki sposób to ratowanie polegało. I porażająca scena gwałtu dokonana przez własowców przy bierności widzących lub wiedzących, co się stało. "Nikt nie wstał. Nikt już nie był zdolny do wstania z podłogi. Ci ludzie byli zdolni tylko do czekania na wagony" - to wcale nie usprawiedliwienie, to szczera i prawdziwa opowieść o zagładzie. Jak to czym były numerki życia. "Jednemu zabrali matkę, drugiemu ojca zastrzelili na miejscu, siostrę wywieźli w transporcie, więc jeśli ktoś cudem uciekł i jeszcze żył, to musiał przylgnąć do innego żywego człowieka. Ludzie garnęli się wtedy do siebie jak nigdy przedtem, jak nigdy w normalnym życiu" - oto kolejna prawda o getcie. 10 000 ludzi należało każdego dnia dostarczyć na Umschlagplatz! Wierzono, że te 10 000 uratuje pozostałych. Żydowska policja gorliwie wypełniała ten rozkaz. I wyrok na jednego z tych policjantów, a po latach spotkanie z jego córką. Trudne pytania i ważne odpowiedzi. Nie chciał dać pieniędzy żydowskim bojownikom na broń, bo po aryjskiej stronie ukrywała się córka. "To nieprawda, że śmierć pani ojca nie byłe sensowna. Przeciwnie. Po tym wyroku już nie zdarzyło się, by ktoś odmówił nam pieniędzy na broń" - usłyszała z ust M. Edelmana.
Nie wiedziałem, że Ryszarda Hanin (de facto Szarlota Hahn) pracując w radio w Kujbyszewie współtworzyła audycje, które wzywały Żydów do walki. Nie wiedziałem, że i pośród żydowskich bojowników nie było jedności, co do formy walki, ba! nawet nazwy organizacji, którą dziś znamy jako ŻÓB. Szokuje wartościowanie: zakup broni czy ratowanie innego Żyda po aryjskiej stronie? Powtarzam za każdym razem: nie oceniajmy, nie żyliśmy w tym okresie, nikt nigdy nas nie stawiał przed podobnymi problemami. "Im bliżej kwietnia tym drożej: zapotrzebowanie na rynku było większe". To o pozyskiwaniu broni. I tyle śmierci... "To jest straszna praca wykopać grób dla pięciu ludzi" - ponura rzeczywistość tamtego czasu nierównej walki. Czy nie straszniejsze spotkanie po latach z samym... SS-Gruppenführerem Jürgenem Stroopem: "Ten człowiek stał przede mną na baczność, bez pasa, i miał już jeden wyrok śmierci. Jakie to miało znaczenie, gdzie był mur, a gdzie brama, chciałem jak najszybciej wyjść z tego pokoju".  Konfrontacja zaskakująca, niezwykła, tragiczna? Marek Edelman nigdy wcześniej nie widział Niemca, który spalił jego świat, a który teraz prężył się przed nim i... oddawał honory. 
 
Jeden z poruszających kadrów dramatu - album J. Stroopa
 
"Kiedy pali się dom, to najpierw wypalają się podłogi, a potem spadają z góry płonące belki, ale między jedną belką a drugą mija kilka minut i wtedy właśnie należy przebiec. Jest potwornie gorąco, aż topi sie rozsypane szkło i asfalt pod nogami" - można te słowa odebrać jako ewentualną instrukcję zachowania na wypadek gdyby... O czym ja teraz piszę? Tak mi się to skojarzyło. Proszę nie zapominać, ale piszę ten tekst, gdy za naszą wschodnią granicą toczy się straszliwa wojna, płoną i obracane są w ruiny ukraińskie miasta. Poznajemy losy i wspomnienie walecznych Żydów. Zderzamy się z takimi choćby wypowiedziami: "Jakie niebo? Jaki Bóg?! Ty nie widzisz, co się dzieje? Ty nie widzisz, że Boga już dawno nie ma? A jeżeli nawet jest [...], to on jest po ICH stronie". Aż chciałoby się zapytać, gdzie był Bóg, gdy mordowano Stefana Sawickiego? To tylko jedna ze śmierci. A gdzie pozostałe?!
"Zdążyć przed panem bogiem" nie jest łatwą książką. Te chwile z Markiem Edelmanem są cenne. Człowiek, który widział 400 000 stojących na Umschlagplatz, który znał prawdę. Der jüdische krieg in Warschau wypalała się, by zgasnąć 16 maja 1943 r. Ostatnie strzały padały jeszcze w czerwcu. Nie da się tylko odłożyć tę książkę na półkę. Przy wielu innych, jakie powstawały lub będą jeszcze powstawać ta ma wartość szczególną: powstała ze wspomnień wyjątkowego człowieka. To dobrze, że ktoś zdecydował się, aby została lekturą szkolną. Ilu z nas, sami z siebie, wzięlibyśmy się do jej czytania? Pewnie niewielu. Marka Edelmana nie ma z nami od 2 X 2009 r. To już blisko czternaście lat. To obecnie wiek uczniów klasy VII szkoły podstawowej.

Brak komentarzy: