poniedziałek, listopada 28, 2022

Przeczytania (459) Lechosław Herz "Puszcza. Opowieści kampinoskie" (Wydawnictwo Iskry)

"Drzewa umierają, stojąc. Nawet sztukę pod tym tytułem kiedyś napisano, grająca w niej główną rolę 99-letnia, sławna Mieczysława Ćwiklińska, tym przedstawieniem żegnała się z widzami. Sosna kandelabrowa umarła, nie doczekawszy swojego stulecia, ale niewiele do tego zabrakło, chociaż na swój wiek to drzewo nie wyglądało" - przecieram oczy ze zdziwienia, ale to dopiero pierwsza książka pana Lechosława Herza, o której piszę w tym cyklu. Bardzo to dziwne. Bo to nie pierwszy volumen tego autorstwa w moim księgozbiorze. Zatem już nie biadolę nad sobą, tylko otwieram nowy tom: "Puszcza. Opowieści kampinoskie", które przygotowały Iskry. Będzie okazja otrzeć się nie tylko o wiekowe drzewa, wielką i chwilami gorzką historię, ale i spojrzeć w oczy łoszy. Wiem, że to nie czas i miejsce do takich wspominań, ale kilka miesięcy temu nieopodal miejsca (blokowisko z czasów wczesnego Gierka), gdzie powstaje ten blog, przy centrum handlowym i ruchliwym rondzie pojawiła się taka... leśna dama! 
A to otwarcie książki L. Herza było kolejną przypadkowością: otworzyło się i znalazło akapit, którym otworzyłem to spotkanie z książką. Już sama jej okładka sprawia, że włącza się w nas pozytywne myślenie. Śmiem twierdzić, że większość z nas ma pozytywne skojarzenia z leśnymi czy puszczańskimi peregrynacjami. I ja spacerowałem po ścieżkach, o których tu czytam. Widziałem m. in. mogiły w Palmirach. 
Rozbawiło mnie... użycie w biografii Autora pewnego określenia. Czytamy w niej, m. in.: "Z pochodzenia Galicjusz, od ponad pół wieku mieszka i pracuje w Warszawie". Otóż w Bydgoszczy używany był za tamtej Polski (jak mawiała moja wileńska Babcia) podobny termin: Galileusze. I nie chodziło o miłośników czy wyznawców Galileo Galilei, ale właśnie tych Polaków urodzonych w Galicji, którzy osiedlali się nad Brdą, aby polonizować silnie zgermanizowane miasto (patrz: A. Grzymała-Siedlecki czy L. Wyczółkowski). Kto dziś używa jeszcze takich określeń, jak: Koroniarze czy Kongresówka? Wymarły, jak używane za dawnych lat terminy: synowiec, świekra czy kumoter. Wypiszę może z kim autorsko mamy do czynienia: aktor, krajoznawca, regionalista, przyrodnik, podróżnik, publicysta, pisarz, do tego kawaler wielu orderów i krzyży. Zaraz wpadnę w kompleksy lub zazdrość.
"Dla przeciętnego Polaka puszczą jest tylko las, który sprawia wrażenie dzikiego i przepastnego, z wiekowymi drzewostanami" - nie będę zaprzeczał. Bardzo szybko dostajemy kilka zimnych kubłów na głowę, bo jak inaczej odczytywać takie pewniki: "Takiego romantycznego lasu z baśni już nie ma". Wcześniej zaś: "Przyrodnicy twierdzą, że puszcz już nie ma, że z chwilą gdy człowiek zaczął lasy wycinać i zalesiać, nie zasługują one na nazwę puszczy". To może od razu zarzucić tę literacką wędrówkę i z miną panny w spódnicy w ostrej żółci z czerwonymi grochami (aluzja będzie zrozumiana tylko przez tych, którzy nie zniechęcą się) odłożyć tę książkę? W żadnym wypadku! To pisanie ma zachęcić, a nie odstręczyć.  Ale muszę od razu (bo zapomnę) wytknąć Autorowi-Aktorowi błąd: pani Mieczysława żyła w latach 1879-1972. Zatem Szanownej Damie Scen Polskich i Kina do setki zabrakło siedmiu lat, a do 99-ciu sześciu.
Wychodzi na to, że istnienie Puszczy Kampinoskiej zawdzięczamy... jej nieatrakcyjności? Bo to i kiepska rolniczo ziemia, i bagna! No to brawo! "Jest to malutkie muzeum naturalne, to nasz Park, nie tak wspaniały jak amerykański, ubogi nawet, ale mamy go" - to cytat z artykułu, jaki zamieszczono w  czasopiśmie "Przyroda", w 1906 r. Jak to ładnie dopełnił swą narracją Autor: "Świadomość, że obok nas żyją pośród lasu dzikie zwierzęta, nawet jeśli ich nie widzimy, znacznie podnosi emocjonalna wartość otaczającej nas przyrody". No, na mnie mieszczuchu robi wrażenia zoologiczna wyliczanka któż tam w Kampinosie żyje: łosie, wilki, bobry, rysie, dziki, kuny, jenoty, jelenie, żurawie, bieliki, czaple, kormorany, dudki, dzięcioły. Zaraz mi się przypomina nieodżałowanej pamięci pan Michał Sumiński (1915-2011) i jego gawędy w "Zwierzyńcu". No i robią wrażenie odniesienia do historii. Nawet jeśli Autor wspomina pierwszomajowe święto: "Chyba tylko raz jeden byłem na pochodzie, jeszcze w czasie studiów. Tak mi sie jakoś upiekło, że potem już nie".  Akurat ta dygresja jawi się przy wspominaniu... pogody.
Aż się prosi, aby wypisać tu kilka zoologicznych i przyrodniczych dygresji. Zmierzmy się z nimi, a przekonamy się, co tracimy, ale też i jacy jesteśmy...
  • Pośród lasu życie płynie całkiem inaczej niż w mieście.
  • Przez lud polski zwany hajstrą, bocian [tj. czarny - przyp. KN] ten rzadko opuszcza las. 
  • Jak się siedzi przez kilka dni pośród lasu, każdy nowy dzień zdaje się podobny do poprzedniego.
  • Dywany kwiatów są tutaj tak ogromne, że aż trudno to sobie wyobrazić.
  • O pożytkach płynących z dzięciołów można opowiadać nieskończenie. 
  • Puszcza Kampinoska kryje zazdrośnie swoje tajemnicze piękno.
  • Dla Warszawy cała puszcza była "od zawsze" - Kampinosem.
  • Latem w mieście nie da się żyć. tutaj to co innego.
"Czasem sam siebie pytałem dlaczego natura wybrała zieloność jako kolor życia. Czyżby to był jedyny kolor, który potrafi  ocalić ukryty w nim spokój świata, a może i zdolność do przenoszenia tego spokoju na człowieka" - to jedno z cytowań Autora, z Wiesława Myśliwskiego. Ja, jak zwykle, zamieniam swoje pisanie w wypisy z tego, kogo książkę akurat czytam. Szybko dochodzę do wniosku, że mam kilka opcji: dać szeroką, pozbawioną szczegółów panoramę książki lub skupić się na kilku wątkach i wyczerpywać je na maksa. Nie wiem, co lepsze. Wydaje mi się jednak, że to drugie, bo zostawiam przestrzeń dla poznania ciągu dalszego. W końcu nie jestem zawodowym krytykiem czy recenzentem. Nikt mi nie płaci za dobre słowo lub pognębienie konkurencji. Nikt zatem nie może mieć do mnie pretensji. Najwyżej więcej mi nie przyślą mi swoich dzieł. Trudno.
"Jak to jest właściwie z tym naszym wędrowaniem? Czy pamiętamy, kiedy się zaczęła ta przedziwna tęsknota, której nie da się oprzeć?" - cenię takie rozważania, bo już z góry wiem, że prędzej czy później będą przeze mnie wykorzystane, będę się odwoływał do znalezionych tu zdań, myśli, puent. Historia motyli, które nadlatują, by nasycić się nektarem lilii, które państwo Herzowie dostali w prezencie. Ile w tym magiczności. "Od czasu do czasu gościliśmy znajomych w naszym leśnym domu, ale na ogół siedzieliśmy tam sami samiuteńcy, chociaż nie do końca" - kto był gościem? Zwierzęta! Nie będę znowu wyliczał. O jednym muszę tu wspomnieć, bo skoro zachwyca to Autora, to co ja mieszczuch mam powiedzieć. Zazdroszczę! Niemniej jak tego, że ktoś zdobył Mount Everest lub K2! "Łąka, jak arena do tauromachii, czekała na występy, na zażarte pojedynki, na łomot poroża o poroże. A tu nic. Daremnie przepatrywałem okolicę przez lornetkę. Cóż, przyroda nie daje się wyreżyserować, trzeba przyjąć jej prawidła gry" - kapitulacyjna homo sapiens sapiens wobec niej!   
Jak mnie cieszy, że w takiej książce znajduję ślady po... książkach, które sam czytałem, ba! ulegałem ich magiczności. W odcinku 9 tego cyklu pojawiły się "Podróże do Włoch" Jarosława Iwaszkiewicza. Ma pan Lechosław rację pisząc o Janie Lechoniu, że "...jest jakby zapomniany poza gronem oddanych wielbicieli wszelkiej poezji". Onego Skamandrytę też znajdziemy na moim blogu. Niestety odbieram też takie same anty-czytelnicze sygnały, jak Autor, który wzmiankuje: "Przychodzą do mnie młodzi i bardzi młodzi ludzie. Mają przed sobą mój księgozbiór, w tym dziesiątki albumów, barwnych ilustracji. Mówię: zajrzyj, obejrzyj, może cię zainteresuje? A oni tylko patrzą na grzbiet książek. I mówią: nudzę się". Prawda jakie to smutne? Na naszych oczach wykluwa się pokolenie literackich analfabetów, do tego dumnych, że nie czytali, że znają Mickiewicza lub Reymonta ze skryptów, jakichś opracowań. Proszę nie przekonywać mnie: "oni maja Internet"! I, co czytają w tej chwili Herza, Iwaszkiewicza czy Lechonia? Nie wierzę! Z racji wykonywanego zawodu i kilku lat do emerytury nie mogę tu i teraz napisać, co naprawdę myślę o stanie oświaty i umysłowym przygotowaniu młodzieży do życia, z jaką wiedzą dostają się do liceów. Nie opędziłbym się od pozwów. Włącza się moja wewnętrzna cenzura myśli i odczuć. Nie wiem ilu młodych ludzi sięga po książki pana Lechosława Herza. Jak sprawić, aby ustawiali się w kolejce po każdy kolejny volumen? Nie wiem...
  • Każda chwila pośród tego lasu zamienia się w wieczność, w trwanie nieskończone. 
  • Tuż za granicami Warszawy rośnie naprawdę duży las, sąsiaduje z miastem i niemal zagląda do okien warszawskich mieszkań. 
  • Nawet wtedy, gdy jestem daleko, zamknięty w kamiennych murach Warszawy, nie mogę uwolnić się od jego obrazu [tj. drzewostanu puszczy - przyp. KN].
  • Tak naprawdę to ta fascynująca okolicą nauczyła mnie przyrody.
  • Nazewnictwo Puszczy Kampinoskiej jest ważną częścią jej dziedzictwa kulturowego.
  • Nazwy z kampinoskich lasów zbierałem jak grzyby po deszczu, w obfitości. 
  • Gdzie jak gdzie, ale w tych starych drzewostanach za Sierakowem to straszyło.
  • Czemu piją? Pewnie dlatego, że niczego innego nie da się robić w takiej głuszy.
"Zaraz potem nastąpił koniec jesieni i stało się to nagle, jak zawsze, w ciągu kilku godzin było już wiadomo, że zaczęło się przedzimie" - mógłbym napisać o dniu 16 listopada, kiedy stukam w klawisze klawiatury, a przed mymi oczami, na ekranie wyskakują kolejne literki. Takich klimatów, jakie zostawia swoim piórem (?) Autor właśnie mi trzeba.  Pewnej nostalgiczności.  Odsuwam biurową robotę, jaka oplata moją edukacyjną działkę, mam już dość sprawdzianów, przygotowywania jakieś tam prezentacji (te bardziej jest dla mnie, niż dla znudzonych uczniów), ciągłego udawania o samospełnianiu się i realizacji. "Puszcza. Opowieści kampinoskie" pozwala mi uciec od spraw pewnych. Odpocząć do nich. Co tam znowu nawywijał Gustaw II Adolf, dlaczego F. D. Roosevelt okazał się wiarołomny, a ktoś inny naiwny w swej głupocie? Wolę czytać o dzięciołach, kunach. Jest i tu wzmianka o J. Stalinie, ale też i o W. Reymoncie czy Z. Kossak, ba! P. Jasienicy.  Wycisza mnie ta książka, jak szum drzew, o których tak pięknie i wielokrotnie pisze L. Herz.
To cudowne móc spotkać tu ślady samego Oskara Kolberga! Pierwszy raz spotykam się z określeniem: budnicy. To oni w XVIII w. na potęgę wycinali (w majestacie prawa) rodzime puszcze i bory! Mieli z tego wymierne korzyści, np. zwalniano ich z pańszczyzny. Znowu dostajemy wykład dlaczego jedna puszcza poszła pod siekiery i piły budników, a inne ostały się. Co z tym wszystkim miały wspólnego tury czy żubry? No, przyznaję: nie miałem o tym nawet mglistego pojęcia. Tak jak nie mam, kiedy Autor wymienia gatunki ptaków, jakie przed laty obserwował: szlamiki, kszyki, grubodzioby czy słonki. Mam-że wszystko zrzucać na szkolną edukację? Bo  ważniejsza była budowa eugleny zielonej lub żaby, niż poznanie naszych gatunków ptactwa wszelakiego.  Muszę posiłkować się Internetem. Co to jest "gać"? Nigdy bym tego słowa nie skojarzył z miejscowością Swornegacie (budzi się wspomnienie prowadzonego tam obozu latem 1985 r.). To po prostu: łąki! Nagle dotykamy ducha insurekcji 1863 roku, tak bliskiej memu sercu. Kolejne moje z książką gadania? To jest ta ważna wartość dodana: polemika, szukanie wspólnych ścieżek. Jeśli nie puszczańskich, to choć literackich czy historycznych. I one tu są! A, co to takiego: "grąd" lub "szakłak"?
"Była studnia, puste wiadro na grubym sznurze wrzucało się do środka i zapełnione wodą wyciągało z pewnym wysiłkiem" - a jakże jest i o wygódce. To jakbym zamknął oczy i znalazł się u moich wileńskich Dziadków, w bydgoskiej peryferyjnej dzielnicy Prądy. Tego świata już nie ma! Czas studni i wygódek - minął bezpowrotnie. I znów wraca wspomnienie, z 1973 r., Pieczyska i pani, która chciała wejść na pewną posesję, aby pokazać wnuczce... studnię. Jak mnie to wtedy rozbawiło. Myślałem sobie, jaka durna ta dziewczynka, skoro nie wie, co to studnia. Po latach dochodzę do wniosku, że już moja osobista córka nie pamięta prababciowej studni, o moich wnukach nie wspomnę. Oto, co robi ze mną czytanie Lechosława Herza: wracają zaszłości. I robi się mniej wesoło. Choć na osłodę mamy... pojedynek siekiery z maczetą. O co chodzi? A nie łaska przeczytać? Mnie ta historia ubawiła. Tak, jak frazy piosenki Tadeusza Faliszewskiego. Oczywiście, że włączam YT, aby odsłuchać oryginalnego wykonania. Tu też są powroty, choćby do dawnej wsi Ławy.  "Wracają co roku, bo - jak mówią - im starsze są wspomnienia, tym lepsze" - to o nich.
Sentymentalizm miesza się z gorzką świadomością, że pewnego świata już bezpowrotnie nie ma. Jak kanał, który zostawiony sobie natura ujarzmiła na swoją modłę i trud pokoleń idzie w niwecz. Cytowana została wypowiedź B. Deptuły z portalu łomżyńskiego: "Trudno było sobie wyobrazić, że jeszcze w tym pokoleniu mechanizacja odmieni charakterystyczny krajobraz i już w Polsce nie zobaczymy snopków zboża układanych w dziesiątki...". Bo nie zobaczymy. Co najwyżej bele słomy. Wracają obrazy z Prądów: kosa, koń, kosiarka, snopowiązałka, młockarnia, widły i drewniane grabie do siana. "Mogłoby się zdawać, że ugięte pod własnym ciężarem złote kłosy w snopach to odwieczny, więc niezmienny widok, tak oczywisty jak błękit nieba" - wybieram kolejne zdanie z tego samego źródła. Robi się gorzko. Widać dla pana L. Herza, to ważne przemyślenia, skoro poświęcił im prawie pół strony. A i mnie ruszyło, skoro nad tym nie milczę i znów czuję oddech wałacha "Kuby", którego prowadziłem za uzdę, a na drabiniastym wozie leżały snopki żyta. "Czas drewnianych chałup minął bezpowrotnie" - to już Autor "Puszczy...". Cieszy mnie, że w 1979 r. sfotografowałem dom przy ul. Lisiej: drewniany, kryty strzechą. Puenta jest, a jakże: "No cóż, czasy się zmieniają. Tempora mutantur, po prostu i zwyczajnie, a i puszcza mutantur in illis..."
Ponure są opisy losów wplecionych w Puszczę czasów stanu wojennego. Zostawiam z tym wzmiankowaniem każdego komu przypadła do gustu książka pana Lechosława Herza. We mnie obudziła wiele wspomnień, choć jak napisałem: były to bardzo osobiste powroty do przeszłości. Palmiry - też wpisały się w moje życie. Raz jeden. Są zdjęcia, jak stoję z synem Maciejem przy grobie innego Macieja, marszałka Sejmu II Rzeczypospolitej: Rataja. Kładę na koniec cytat z Julii Hartwig:
 
"W NATURZE POZA JEJ URODĄ, POZA TYM, 
ŻE SZUKAMY W NIEJ USPOKOJENIA 
I PIĘKNA, POCIĄGA NAS FAKT, 
ŻE ONA NIESIE ZE SOBĄ JAKBY PRZESŁANIE WIECZNOŚCI. 
RZADKO DOŚWIADCZAMY TEGO UCZUCIA W ŚWIECIE MIEJSKIM".
 
PS: Pamięci mego wuja, prof. dra Telesfora Poźniaka (1932-2019), w dniu 90-tych urodzin. 

4 komentarze:

  1. "Drzewo zabite w zimę
    podczas snu-
    kiedy skurczone w sobie
    pęka za dotnięciem

    nie ruszajcie drzewa
    ani ciszy pnia
    ani kory przetrwania

    drzewo napadnięte siekierami
    z rozłupaną głową
    z odjętym ciepłem płaczu
    drzewo zabite w zimę
    nie zdążyło umierać-

    OdpowiedzUsuń
  2. To Zdzisław Malinowski.
    Współczesny,wszechstronnie utalentowany artysta. Malował akwarele,grafiki,pisał wiersze i teksty piosenek.
    Mimo,że zapomniany,niezmiennie powraca w tekście utworu śpiewanego przez Grażynę Łobaszewską " Gdybyś"

    OdpowiedzUsuń
  3. Zmarł w tajemniczych,do dziś niewyjaśnionych okolicznościach

    OdpowiedzUsuń