niedziela, października 02, 2022

...na 78-mą rocznicę kapitulacji powstania warszawskiego - 2 X 1944 r.

"Chcieliśmy walczyć z Niemcami, a jednocześnie wyjaśnić stosunek Rosjan do nas. chcieliśmy własnym czynem wyzwolić stolicę; pomścić się na Niemcach; dać upust chęci walki; zapobiec spontanicznemu wybuchowi walki nie kierowanej przez AK lub prowokacji - komuniści mogli spowodować walkę - przez walkę wejść w operacyjny kontakt z Armią Czerwoną. Chodziło o klaryfikację stosunku Rosji do AK" - to wypowiedź generała Tadeusza Bora-Komorowskiego z 3 maja 1965 r. 2 października 1944 r. doszło do kapitulacji. 63 dni heroicznej walki, to bilans okrutnych zbrodni i klęski nie pisanej w historii naszej wojskowości. Nigdy wcześniej jedno miasto  nie zapłaciło tak krwawej daniny krwi, nie zostało zrównane z ziemią. Nie, nie będę węszył i szukał winnych. Zostawiam sobie moje domysły dla mnie. Tu kilka wypowiedzi kogoś wyjątkowego. Nim zaczniemy kreować się na jedynych nieomylnych wczytajmy się w tych kilka zdań
Głos oddaję Władysławowi Bartoszewskiemu (1922-2015): "Wszystkie te dyskusje sprowadzają się w gruncie rzeczy do jednego problemu, czy powstanie było zgodne, czy nie było zgodne z naszą racją stanu. A na to nie ma uniwersalnej odpowiedzi. Bo nie zawsze ci, którzy wybierali kompromis zamiast walki, wyszli na tym w ogólnym rozrachunku dziejowym lepiej niż ci, którzy podjęli walkę, chociaż wyglądała na beznadziejną" [1]. I warto tą opinię przedkładać nad inne i tym samym ucinać wszelkie dyskusje. Nie zapominajmy o jednym: jesteśmy mądrzejsi od tych, co poszli w bój 1 VIII '44, bo wiemy czym ta insurekcja się zakończyła.
"Nie chciałbym wdawać się w gdybanie, które są dopuszczalne, ale nie dają żadnej intelektualnej satysfakcji, jako że w braku argumentów racjonalnych trudno kogoś przekonać do swego mniemania" - tak trzeba podchodzić do czasu dokonanego. Gdybanie do niczego nie prowadzi. Ma poprawić nasze narodowe ego? Bez sensu! Stało się, przegrało - i kropka! i koniec! Jaki jest sens, aby wciągać młodzież (która de facto ma mikro wiedzę na zadany temat) w jałowe dyskusje? Jako starzejący się belfer (wkrótce czterdziestolecie pracy zawodowej) raczej wiem, co piszę. "...nie zaczynajmy nagle bić się w piersi, że byliśmy głupsi od innych. Nasi generałowie byli solidnie wyszkoleni, cały sztab AK to byli solidnie wyszkoleni dowódcy!" - można i tak.
Jak słusznie podpowiadał W. Bartoszewski: na wszystko trzeba patrzeć z dużym spokojem. Emocje przy odbiorze historii były w czasach Herodota i są obecnie. I już nawet nie chodzi kto je pisze czy odczytuje. Nie da się bez emocji uczyć historii. Powstanie warszawskie jest takim ciągiem zdarzeń, które żyją w kolejnych pokoleniach. Jak długo jeszcze? Nie wiem. Może uda mi się dotrwać do 2044 r., aby przekonać się na ile trwać będzie narodowe czuwanie nad setną rocznicą godziny "W". Ciekaw jestem, jak apologeci powstania warszawskiego odbiorą tę ocenę: "...gdyby Polacy mieli jeszcze dwa tysiące karabinów, to może Powstanie by trwało dziesięć dni dłużej, ale skutek byłby ten sam. Armia Czerwona mogła stać do stycznia 1945 roku, mogła stać i dłużej, dopóki by Niemców nie wyparły jakieś siły zewnętrzne - sami byśmy ich nie wyparli. A gdybyśmy wypchnęli ich na obrzeża miasta, stalibyśmy się enklawą między Niemcami a Sowietami i umarlibyśmy z głodu w zimie". Drzazga? Szpila w serce?
To pisanie nie ma na celu pastwienie się nad bezkrytycznie nastawionych. Jeśli ktoś ugrzązł w swoich prawdach i mitach, to tam na zawsze pozostanie. Wiem, że głos Władysława Bartoszewskiemu nie każdemu jest w smak. Alboż to nie pamiętamy, jak zagłuszano buczeniem wypowiedzi na Powązkach? Ciekawe ilu z tych nawiedzeńców-fanatyków jednej tylko opcji czytało w ogóle coś poza jakąś partyjna ulotką lub kilku wersów powstańczych pieśni? Zmagać się z własną historią nie jest prosto. Głos, który tu przypominam wart jest wysłuchania i przemyślenia: "Powstanie we wszystkim tym, co wzniosłe i piękne, i z tym wszystkim co było ludzką słabością i małością, odegrało ważną rolę na drodze do odzyskania i utrwalenia niepodległości Polski". Dalej, w tym samym akapicie, znajdziemy takie dopełnienie: "...dziś jeszcze nie umiemy w pełni ocenić, jak wielkie jest znaczenie Powstania Warszawskiego dla ugruntowania pojęć niepodległości i tęsknoty do niepodległości". Warto dodać: to napisano w 1994 r. Tak, na pięćdziesiątą rocznicę wybuchu powstania. Akurat tak się złożyło, że uczestniczyłem w obchodach, m. in. byłem na pogrzebie prochów gen. T. "Bora"-Komorowskiego (1895-1966). 
I w duchu belferskim budzi się jednak dostrzegalna (może tylko przez niego?) taka uwaga: "Z perspektywy historyka postrzega się wiele spraw inaczej, bo - niestety i wbrew naszym najgłębszym odczuciom - z perspektywy historyka trzeba patrzeć nie w kategorii jednego tylko pokolenia. My wszyscy chcemy patrzeć w kategoriach naszego życia, a historia patrzy w kategoriach pokoleń, wielu generacji, nie jednej. I to trzeba brać pod uwagę". Wbrew pozorom, to nie jest takie proste i oczywiste. 
2 października nie powinien być, jak jest, omijany wielkim łukiem. Trzeba wyraźnie mówić kolejnemu pokoleniu: powstanie przegrało! Zakończyło się kolejną narodową katastrofą! Czy odbiera to nam, aby powtórzyć za Władysławem Bartoszewskim, to co napisał w 1979 r.: "Sukcesorzy i współtwórcy historii narodu - żołnierze Powstania Warszawskiego - wpisali się tym testamentem w długi ciąg ofiar na rzecz lepszej przyszłości Polski, z heroiczną ufnością w zwycięstwo sprawiedliwości dziejowej".
 
[1] Bartoszewski Wł., Powstanie warszawskie, wybór tekstów, opracowanie A. K. Kunert, Świat Książki,  Warszawa 2009

Brak komentarzy: