niedziela, października 09, 2022

...na 55-tą rocznicę śmierci Che - 9 X 1967 r.

Przesadzę, jeśli napiszę, że zdjęcie, które wykorzystuję (domena publiczna) jest jednym z najsłynniejszych, jakie wykonano w XX wieku? "Guerrillero Heroico" - tak potocznie się je określa. Chyba tylko wyjątkowy ignorant lub cierpiący na niechęć do historii (tu chyba jednak obawa o podobne przypadki nie występuje) mogłaby nie wiedzieć kogo Alberto Korda uwiecznił na tym kadrze 5 marca 1960 r. Starczą trzy litery: CHE! I kropka! Dla formalności dodam: Ernesto "Che" Guevara (1928-1967). Jak to subtelnie brzmi w rodzinnym języku: "...revolucionario comunista argentino nacionalizado cubano". Już pan z tylnych rzędów wyciąga notes, aby zanotować, że ten tu na swym blogu szerzy komunizm, bo będzie pisał laurkę dla argentyńsko-kubańskiego rewolucjonisty (bandyty). Otóż nie, proszę pana. Nie zamierzam tego robić. Po prostu zwracam uwagę na fakt: 9 października 1967 r. zmarły w tym roku w wieku 81. lat Mario Terán zabił Che.  Gloryfikowanie zostawiam innym. Udawać, że Che nie istniał? Idiotyzm. Czym innym jest stawianie mu pomników czy obnoszenie się z Jego wizerunkiem na bilbordach, sztandarach, transparentach czy koszulkach. Nie pognam ku najbliższej ścianie, by wypaskudzić na niej graffiti z tym wizerunkiem. Zresztą Bozia poskąpiła zdolności w tej materii.
"Kilka minut później jego M-1 się zaciął albo został trafiony; tak czy inaczej nie nadawał się do użytku; wkrótce sam został postrzelony w łydkę; kula nie naruszyła kości, ale rana bardzo utrudniała chodzenia" - tak dopełniał się ostatni akt tragedii, której na imię kres Che. Był 8 października 1967 r. Wiemy, co było dalej. Prowadzenie walki z boliwijskim wojskiem nie miało sensu. Che poddał się. Krążę m. in. dwie wersje tego, co miał powiedzieć: "Nie strzelajcie, jestem Che Guevara i jestem dla was więcej wart żywy niż martwy" i "Jestem Che Guevara i przegrałem"
Nie ukrywam, że chciałbym widzieć podekscytowanie kapitana Gary'ego Prado, kiedy meldował o pojmaniu tak ważnego jeńca. Nie ukrywam, że chciałbym widzieć podekscytowanie pułkownika Andrésa Selicha, który na wieść o schwytaniu Che natychmiast wskoczył do śmigłowca i kazał się wieść do La Higuera. To dzięki jego zapiskom wiemy, co Che mówił, jak odpowiadał: "Poniosłem klęskę. To już koniec i to właśnie jest powód, dla którego widzicie mnie w takim stanie". Mimo świadomości w jakim był położeniu Che odpowiadał dość śmiele i odważnie, na pytanie kim jest Kubańczykiem czy Argentyńczykiem odpowiedział: "Jestem Kubańczykiem, Argentyńczykiem, Boliwijczykiem, Peruwiańczykiem, Ekwadorczykiem itd... Rozumiecie". Prawdziwy internacjonalista. Nie piszę tego ani z ironią, ani ze złośliwością. Stwierdzam tylko fakt. Oto ideowy komunista. Czy to nie buduje zarazem legendy Che? A jakże, to kolejna cegiełka do wyidealizowanego obrazka. 
Ostatnią noc życia Che przespał w budynku szkoły w La Higuera. Obok leżały ciała zabitych towarzyszy kubańskiego rewolucjonisty. Wiemy, że znaleziono przy Che jego pamiętniki pisane w Boliwii. Oficerowie czytali je do rana? Ponoć tak. Rano, 9 października, przyleciał pułkownik  Joaquín Zenteno Anaya razem z agentem CIA! Nazywał się Felix Rodriguez ("kapitan Ramos") i to jego zapis dotyczący więźnia: "Wyglądał strasznie. Włosy pozlepiane, ubranie podarte i postrzępione". Okazuje się, że to on m. in. miał dokonać identyfikacji zatrzymanego. Jego notatki, to bezcenne źródło dla poznania tego, co się wydarzyło 9 X 1967 r.
Decyzja o zabiciu została podjęta na najwyższym szczeblu boliwijskiej polityki, przez swoisty triumwirat: prezydenta René Barrientosa Ortuño i dwóch generałów Alfredo Ovanda Candię  oraz Juana José Torresa Gonzaleza. Ciekawą kwestią jest, że wszyscy oni (w różnych okresach) pełnili funkcję prezydenta  Estado Plurinacional de Bolivia. Okazuje się, że tylko biografie tych trzech polityków mogłyby posłużyć za kanwę ciekawego filmu. Tym bardziej, że nasza wiedza o tym latynoskim kraju jest zapewne uboga. Z tego, co znajduję w literaturze wynika, że decyzja o zlikwidowaniu Che miała dość ambicjonalne podłoże, a zarazem powinna była rozwiązać ewentualne problemy wynikające z ujęcia tak cennej persony. Zaskoczyły mnie dwie informacje, a mianowicie, że w Boliwii nie istniała wtedy już kara śmierci oraz to, że nie było w całym kraju więzienia, które zagwarantowałoby, że więzień Guevara nie zostałby odbity przez komandosów Fidela Castro. Jak czytamy: "Wszystkie dostępne świadectwa i relacje wskazują, że władze boliwijskie zgodnie, świadomie i rozmyślnie postanowiły, że należy zgładzić Che Guevarę tak szybko jak tylko możliwe, zanim pojawią się nieznośne naciski z zagranicy albo ze strony Amerykanów". Chyba tego ostatniego wariantu obawiano się najbardziej w Sucre. Samolot był gotowy, aby przejąć więźnia i odstawić go do Panamy. "Kapitan Ramos", jak sam utrzymywał, postanowił: "To była moja decyzja. I moja decyzja była taka, żeby zostawić sprawę w rękach Boliwijczyków". To było swoiste usankcjonowanie wyroku śmierci.
W literaturze znajduje się wiele sprzeczności co i jak przebiegało. Dostrzegłem, że nawet, co do rodzaju broni, jakiej używał w ostatniej walce Che nie ma jedności. Jeden autor podaje M-1, drugi M-2? Nie znam się na broni. Nie umiałbym jej zidentyfikować. Odróżnię pepeszę od kałasza czy parabellum od waltera, ale to cała moja wiedza. Stopień egzekutora też bywa... inny? Raz czytam o  sierżancie, raz o poruczniku? "Kapitan Ramos" tak ocenił zachowanie zatrzymanego w ostatnich chwilach życia: "...jego twarz wyrażała smutek i pokiwał powoli głową kilka razy. Być może właśnie w tym momencie zrozumiał, że jego także czeka śmierć, chociaż ja powiedziałem mu, że to nastąpi dopiero przed trzynastą". Wiemy, co Che mówił przed śmiercią. Słowa kierował do Fidela i swej żony Aleidy. Mamy zatem ostatni apel rewolucjonisty: "Powiedzcie Fidelowi, że ta porażka nie oznacza końca rewolucji, która zatriumfuje gdzie indziej". Che pomylił się. Latynoskie rewolty nie przyniosły odmiany losu na kontynencie (np. Nikaragua). Swoistym spadkobiercą stał się w Wenezueli  Hugo Rafael Chávez Frías? Do żony było skierowane zdanie: "Powiedzcie Aleidzie, żeby zapomniała, wyszła za kogoś innego i była szczęśliwa i żeby dopilnowała, żeby dzieci się uczyły". Żona Che (rocznik 1936) mieszka do dziś na Kubie.
"Nadeszła jego chwila prawdy i zachowywał się jak mężczyzna. Stał w obliczu śmierci z odwagą i wdziękiem" - to znów zapis Felixa Rodrigueza. Według jednej z wersji ciągnięto losy, kto ma pociągnąć za spust, inna jest taka, że egzekutor miał mścić się za śmierć swoich towarzyszy, którzy zginęli w walce z Che. Nie ma to chyba większego znaczenia. Ostatnie chwile, jak zwracają na to autorzy, to też mitologizacja przegranego, ale nieustępliwego wroga. Znalazłem takie cytowanie ostatnich słów: "Wiem, że przyszedłeś mnie zabić. Strzelaj tchórzu, zabijesz tylko człowieka". Mario Terán Salazar wykonał rozkaz! Strzelał, jak sugerował mu agent CIA: oby nie w twarz.
"Ciało Che przywiązano do płóz helikoptera Zenteno i zwieziono do Vallegrande. Tam po obmyciu i oczyszczeniu wystawiono je na widok publiczny w pralni miejscowego szpitala Nuestra Seniora de Malta [...]" -  dość makabryczny finał, który dopełniła później dekapitacja dłoni. Warto wrócić do tego, co napisał Andrés Selich: "Wierzyliśmy, że lepiej byłoby zachować señora Guevarę przy życiu, ponieważ w naszej ocenie korzystniejsze byłoby zaprezentowanie go opinii światowej jako pokonanego, rannego i chorego i otrzymać [od Kuby] odszkodowanie kompensujące wydatki poniesione na walkę z partyzantami oraz odszkodowania dla rodzin żołnierzy zamordowanych przez bandę partyzancką"
9 października 1967 r. zakończyło się życie, a narodziła legenda. Co groźniejsze? Doskonały pretekst do dyskusji. Rewolucja kubańska zyskała swoje bożyszcze. Mit Che ma się dobrze! Słynny kadr Alberto Kordy powiewa na sztandarach! Karykaturalne wykorzystanie jego jest swoistą ironią, a nawet kpiną z tego, co wydarzyło się 55. lat temu. Zdjęcie wykonane po śmierci Che utrwaliło mit. Pokażcie ja komuś i zapytajcie o skojarzenia. Odpowiedź będzie zaskakująca: Chrystus. "Hasta siempre" rozbrzmiewa od przeszło pół wieku. Nabrała innego wyrazu po 1967 r. Proszę obejrzeć na YT wykonanie Nathalie Cardone. 
Nie ma i nigdy nie będzie jednoznacznej oceny Ernesto Che Guevary. Dla jednych jest bohaterem, dla drugich pospolitym bandytą. Nie temu miało służyć to pisanie, aby rozstrzygać. Stwierdzam tylko jedyny i niezaprzeczalny fakt: 9 października 1967 r. zabito tylko człowieka, skończyło się życie Che.
 
Anderson J. L., Che Guevara, tłum. G. Waluga, Wydawnictwo Amber, Warszawa 2008 
Castañeda J. G., Che Guevara, tłum. J. Mikos, Świat Książki, Warszawa 2007

Brak komentarzy: