piątek, września 16, 2022

Przeczytania odcinek 453: Piotr Żyłka i ks. Manfred Deselaers "Niemiecki ksiądz u progu Auschwitz" (Wydawnictwo Znak)

"Bo Auschwitz to nie tylko kwestia tego, że ktoś kogoś zabił. To nie jest sprawa tylko między Schmidtem a Kowalskim. Ta tragedia miała o wiele szerszy wymiar, był zbrodnią, która dokonała się między grupami narodowymi. niemcy zabijali Żydów, Polaków, Sinti czy Romów. Jeżeli chcemy budować lepszy wspólny świat, musimy zacząć od leczenia naszych relacji" - to nie przypadek, że zaczynam od tego cytatu, bynajmniej nie z pierwszych stron książki. Na kolejnej stronie znajdziemy kolejne zdania: "Szanowanie inności czy różnorodności to jedna z najważniejszych odpowiedzi, jaką każdy z nas może dać w tym miejscu. [...] Dialog zaczyna się nie od dyskusji, tylko od słuchania siebie nawzajem". Posłałbym je (razem z książką) do decydentów w III RP, którzy dzielą, szczują, segregują. W końcu żyjemy w kraju, który ochoczo okleja bilbordy Matką Boską i Jezusem, a z drugiej strony spycha do poziomu ideologii innych ludzi, odmawia im praw, odczłowiecza! 
Książka "Niemiecki ksiądz u progu Auschwitz", to efekt rozmów, jakie Piotr Żyłka z katolickim księdzem Manfredem Deselaersem (rocznik 1955), który od trzech dekad mieszka w Oświęcimiu (Auschwitz) i pracuje w Centrum Dialogu i Modlitwy. Brawa dla Wydawnictwa Znak, że patronowało tym poczynaniom i mamy efekt w postaci książki. Już to, co przeczytam  pod zdjęciem księdza powinno uświadomić nam, że to nie byle byle paplanina dookoła tematu, kolejne kajanie się Niemca wobec tego, co uczynili jego nazistowscy ziomkowie na ziemiach polskich w czasie II wojny światowej. Cytuję: "Którejś nocy nagle się obudziłem, usiadłem na łóżku i zrozumiałem, że ja też przecież jestem w stanie zabić. Jeśli chcemy, żeby piekło, jakie wydarzyło się w Auschwitz, nigdy więcej się nie powtórzyło, musimy pamiętać, że nie ma prostego podziału na «dobrych nas» i «złych ich». Każdy człowiek może zrobić dobro albo zło. Nigdy o tym nie zapominajmy. To oznacza, że każdy z nas ma ogromną odpowiedzialność". Przypomina mi się, co mówił pan Jacek Zieliniewicz (1926-2018), numer obozowy 138142: "Nie ma złych czy dobrych narodów. Są tylko źli lub dobrzy ludzie". Takie przesłanie nam zostawił. Potwierdzenie tego znajduję TU! Osoba księdza M. Deselaersa musi budzić zainteresowanie, gdy uświadomi się sobie, że był autorem rozprawy doktorskiej, pt: "Die Biografie von Rudolf Höß, Kom­mandant von Auschwitz, und die Frage nach seiner Verantwortung vor Gott und den Menschen" / "Bóg a zło w świetle biografii i wypowiedzi Rudolfa Hössa komendanta Auschwitz". Wbijmy sobie taką naukę, którą z premedytacją zapisuję wielkimi literami, aby krzyczały do nas, naszych sumień: "...ZŁO TO TO JEST COŚ, DO CZEGO NIESTETY KAŻDY Z NAS JEST ZDOLNY".
"Nie unikamy trudnych tematów. W dwóch ostatnich rozdziałach pytam księdza Manfreda o to, jak to jest być Niemcem mierzącym się z nazistowską przeszłością swojego narodu, i o to, gdzie jest Bóg, kiedy dzieje się zło" - we wstępie  Piotr Żyła odsłania kulisy powstania książki i przygotowuje nas do odbioru swojej pracy. Cennej pracy. Bardzo żałuję, że nie posiadłem do dziś książki innego niemieckiego duchownego, eks-księdza katolickiego Adolfa Martina Bormanna (1930-2013), syna Martina Bormanna "szarej eminencji III Rzeszy", ba! syna chrzestnego samego Führera. No, ale ja tu nie mam robić jakieś analizy porównawczej, tylko skupić się na książce "Niemiecki ksiądz u progu Auschwitz". I kropka! 
Dla mnie ta książka, to m. in. próba zrozumienia niemieckiej inteligencji, jaka wyrosła na gruzach III Rzeszy po zakończeniu II wojny światowej. Nie wierzyłem, kiedy ktoś mi mówił, że w BRD (dawne RFN przed zjednoczeniem obu państw niemieckich, ze stolicą w Bonn) nie uczyło się o A. Hitlerze czy rozpętanej przez niego wojnie. Ksiądz M. Deselaers utwierdza mnie, kiedy wspomina swoją edukację historyczną, jaką wyniósł ze szkoły: "Nauka historii w szkole kończyła się wraz z Bismarckiem - można powiedzieć: ostatnim niemieckim bohaterem". Dopiero pobyt w Polsce uświadomił księdzu, że ocena "żelaznego Kanclerza / eiserner Kanzler" jest różna z perspektywy Düsseldorfu, a inna choćby Bydgoszczy. Mało tego dorzuca i takie szczegóły: "Miałem nauczycieli, którzy doświadczyli wojny, byli na wojnie i nie potrafili o tym rozmawiać. [...] W domu też się o wojnie nie rozmawiało". Przełomem i wyłomem stała się pierwsza wizyta w Auschwitz w 1974 r. Określił ją jako: "...była dla mnie jak mocne zderzenie ze ścianą. [...] Dla nastolatka z Niemiec, który dopiero kończył liceum, dotykanie tak trudnej rzeczywistości było ogromnym wyzwaniem". Kilka stron dalej podnosi rangę swego doświadczenia: "Dołączyłem do «oświęcimskiej rodziny», która żyje tym miejscem. Trochę jakbym przyjął drugie święcenia, które zmienią sens mojego życia. Trudno to dobrze wyrazić słowami".
Nie chcę się mądrować nad tym, co wyznaje niemiecki kapłan. On mówi ze swej perspektywy, ja mam swoją. Ale po swej jedynej wizycie w Auschwitz-Birkenau (wrzesień 2007) czułem dosłownie to samo, co tu teraz czytam: "Szedłem i cały czas myślałem, że ja tego wszystkiego nie rozumiem, że moje odczucia nie są w stanie tego miejsca ogarnąć, że to za dużo, że czuję się bezradny i nie wiem, co robić".  Patrzę na czarno-białą fotografię, jak P. Żyła i ks. M. Deselaers przechodzą przez tory na rampie w Birkenau. Mnie to miejsce zdruzgotało. No i zaczyna się jednak polemizowanie z książką? To chyba nie do uniknięcia. Ja  już wiem, że ta książka stanie się niezbędna w toku moich przyszłych lekcji, kiedy będę uczył o tym do czego doprowadził nazizm, ideologia wroga innym ludziom. Podziwiam siłę księdza, kiedy uświadamia mi: "Kiedy spotykam tutaj kogoś, kto stracił w obozie dziadka albo matkę, ale też kiedy spotykam kogoś, kto wśród swoich przodków ma oprawców, to staram się zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby z nim współodczuwać i żeby wyjechał stąd z czymś, co mogłoby mu pomóc". Jestem pełen podziwu dla takiej filozofii życia. Trudno nie zgodzić się z takim poglądem: "Teologowie żydowscy odpowiadali zawsze, że trudne i tragiczne doświadczenia nie są wina Boga, tylko konsekwencją ludzkich działań. to nie Bóg jest zły i mściwy, tylko my jako ludzkość robiliśmy coś nie tak i dlatego mamy to, co mamy". Umykam od oceny teologiczności. To nie moja kompetencja, brak wiedzy i głębokiej wiary.
Niezwykłe doświadczenie młodego człowieka, kiedy w ramach Aktion Sühnezeichen Friedensdienste / Akcji Znaku Pokuty młody M. Deselaers znalazł się w Izraelu. Wielu spośród naszych rodaków mogłoby się wiele nauczyć wczytując się choćby w ten jeden rozdział. "Ani wtedy, ani w późniejszych latach, kiedy poznawałem kolejne osoby, które były w obozach, nie usłyszałem z ich strony żadnego wyrzutu. A przecież oni mieli prawo żywić największą urazę do Niemców" - rozumie, to jeden z drugim, kto dziś rozdrapuje dawne rany, budzi jakieś zapomniane demony i wroga widzi tylko w Zachodzie (czytaj: Niemcy!). Nie wiem skąd biorą się tacy ludzie. Siłą rzeczy analogia goni analogię! Znajdziemy tez opis zdarzenie, kiedy młody Manfred usłyszał z ust Żyda: "Precz, Nazi!".  I sam spuentował to: "Uświadomiło mi to, że trudna pamięć o doświadczeniach wojny jest tam wszechobecna, nawet u nastolatków". Jak ważna i decydująca była owa wizyta świadczą te zdania: "Izrael nigdy mnie już nie opuścił. To tam podjąłem ostatecznie decyzję, że nie wracam do prawa, chcę iść na teologię". To nie jest prosta książka. Jeśli ktoś podchodzi do niej, jako kolejnego li tylko wywiadu-rzeki, to powinien się zaskoczyć. Idąc krok w krok za niemieckim księdzem odkrywamy naprawdę ważne epizod, jak kształtowała się historyczna świadomość niemieckiego pokolenia, które jednak zadało sobie trud, aby mimo milczenia starszego pokolenia obudzić w sobie świadomość historycznego myślenia i odczuwania. Z chęcią poleciłbym tę książkę katechetom i organizatorem różnych marszów, których organizatorzy obwieszają się deklarowaną nieomalże dewocją religijną, ale niczego ze swej religijności nie rozumieją. Nic by się im nie stało, gdyby poznały drogę dochodzenia do prawd objawionych księdza Manfreda Deselaersa. on swoją pracą, posługą naprawdę burzył mury zła!
I wreszcie bycie w Polsce! Początkowo jako pątnik. Tak, nie ma w tym określeniu przesady, skoro pielgrzymował na Jasną Górę. Jak bardzo było to poruszające w dojrzewaniu  młodego kleryka, to proszę zwrócić uwagę na dygresję o pewnej polskiej dziewczynie, która żarliwie modliła się w Kaplicy Cudownego Obrazu Matki Bożej: "Patrząc na nią tamtej nocy, zrozumiałem, że ona jest w domu, że Maryja naprawdę jest waszą matką, do której przychodzicie z ciężarami, tragediami, ranami". Wprawdzie o tym nie mówi, ale prawdopodobnie pierwszy raz zetknął się z taką gorliwością i wzruszeniem (łzy). Niezwykłe kulisy, jak doszło do realizacji pobytu. Przychylność kardynała F. Macharskiego, a także biskupa Klausa Hemmerle  i czas! "To był skomplikowane czasy" - przypomina ksiądz Manfred. Rozmowa telefoniczna, zagrożona podsłuchem, odpadała. Trzeba było wypatrywać innej okazji, a ta przyszła, kiedy do Paryża udał się papież Jan Paweł II i obaj hierarchowie mogli się spotkać. Skomplikowana była nauka języka polskiego, a tym bardziej polskiej gramatyki! Jak sam przyznaje: "Byłem jak niemowlę, które che coś zakomunikować, ale nie umie". Od razu rodzi się podziw i szacunek do niemieckiego kapłana! Z powodu? Dla mnie: msza po niemiecku na Majdanku! Jak to pięknie sam ujął w tym wywiadzie: "Przyszłość pokazała, że modlitwa i szukanie światła w miejscach cierpienia jest jedną z najistotniejszych części mojego powołania". Tym bardziej, że niemieckość uderzała też w niego! Poruszająca historia jednej z kolęd. Daje wiele do myślenia. Naprawdę.
Rozdział, którego bohaterem jest  Rudolf Höß (w tekście pisownia Höss), to próba dla... czytelnika. Jak ksiądz uporał się wobec takiej narzuconej tematyce doktoratu. Słusznie postawiona teza: "Jeśli chcemy zrozumieć, dlaczego powstało Auschwitz, i co robić, żeby nigdy więcej się nie powtórzyło, trzeba zbadać motywy działań tych, którzy je stworzyli". W innym miejscu czytamy: "Pisałem doktorat z tą intencją, żeby lepiej zrozumieć, na czym polega nasza ludzka odpowiedzialność w tym horrorze. Patrzyłem na Hössa i zastanawiałem się, jak zbadanie jego biografii może pomóc nam budować świat, w którym naprawdę nigdy więcej nie dopuścimy do takiej zbrodni"A nikt inny do tego się nie tak nie nadaje, jak były komendant KL Auschwitz-Birkenau. Imponuje mi szczerość odpowiedzi: "Zastanawiam się, jak ja bym się zachował, gdyby ktoś poprosił mnie, żebym pojechał wyspowiadać  Hössa". I poznajemy biografię SS-Obersturmbannführera. Ciekawe, jak wielu zbrodniarzy niemieckich było katolikami (z A. Hitlerem włącznie). Szkolenie przyszłych oprawców, SS-manów powinno dać do myślenia: "Ideologia tak zapanowała nad jego umysłem, że wolał nauczyć się być katem, niż odejść. Czuł się słaby, ale został". Przy tej okazji ksiądz M. Deselaers nieomal apeluje: "My, katolicy, musimy dbać o to, żeby Kościół żył wiarą, a nie ideologią". Ciekawe brzmi zdanie: "...ideologia jest gotowym systemem, gotową prawdą, do której bezdyskusyjnie dostosowujemy swoje myślenie". Oby nie!  Tym bardziej, że dalej czytamy: "...nawet jeśli jesteś zarażony jakąś ideologią, wciąż pozostajesz człowiekiem". Trudno się z tym zgodzić.
Książka/wywiad, to bardzo ważny krok dla zrozumienia, jak rodzi się nienawiść, zbrodnia, a ludzie stają się katami. Kiedy odwiedzałem Auschwitz, widziałem szubienicę, na której zawisł herr komendant 16 IV 1947 r. Czułem dziwną satysfakcję, że sprawiedliwości stało się za dość. Czytając kontaktuję się z bliskim mi i serdecznym kolegą, Michałem. Odpisuje mi: "Mam kontakt z ks. Manfredem, ale dawno nie byłem w Auschwitz. Może podczas urlopu?". Wysyłam mu zdjęcie okładki i strony, na której... spotykam pana Jacka Zieliniewicza (nr obozowy 138142). Wiem, wspominam tego wyjątkowego człowieka na początku tego pisania? Robię to ze świadomą premedytacją. Ktoś bowiem robi błąd. Tak, pan Jacek jest tu wspomniany, jako ten, który był życzliwy dla niemieckich grup, jakie odważyły się odwiedzić i zechciały poznać czym było Auschwitz. I tu zgrzyt: nazwisko więźnia 138142 zapisano jako Zieleniewicz! Ciekawe, że kilka stron dalej forma nazwiska jest poprawna! Jest też wzmianka o A. Kowalczyku. Choć mną poruszyła historia dziewczyny, która była na spotkaniu z panią Zofią Pohorecką i wspomniała o swoim dziadku, który miał obozową przeszłość. Kiedy opowiedziała, że dziadek miał tatuaż pod pachą: "W tym momencie Zofia szybko zmieniała temat. Wiedziała, że więźniowie mieli tatuaże na ramionach". Mnie też wryło, zaskoczyło, zamurowało... 
Nie jest łatwo czytać i o komendancie Auschwitz, i o jego ofiarach. Ksiądz Manfred nie pozwala nam zapomnieć, że kaci, SS-mańscy bandyci, to też byli ludzie! "No bo nawet jeśli jesteś zarażony jakąś ideologią, wciąż pozostajesz człowiekiem". To nie jest taka sobie fraza, jedna jeszcze przemyślana prawda. Dla mnie, to głębia człowieczeństwa, którą czytając odbieramy. Nie wiem, jak odbierają tę książkę członkowie rodzin ofiar. Mi przypomina się, że wujek mego ojca, Stefan był więźniem nie wiem jakiego obozu, bez szczegółów poznałem tylko jeden fakt: oprawcy przeprowadzali na nim jakieś eksperymenty pseudo-medyczne. W jakimś obozie znalazł się cioteczny dziadek, Julian Mewius (1901-1996). "Znam wielu byłych więźniów - Polaków, Romów, Żydów, Rosjan - tym bardziej więc, kiedy ich spotykam, zadaję sobie pytanie: jaki to miało sens, po co ktoś chciał ich wszystkich zabić? I zaraz przychodzi pierwsza intuicyjna odpowiedź: to nie może mieć sensu" - czytamy w innym miejscu. Raz po raz, pisząc jakim człowiekiem był R. Höß, podpiera się jego własnymi wypowiedziami: "Jako komendant obozu zagłady w Oświęcimiu urzeczywistniłem część straszliwych planów III Rzeszy - ludobójstwa. W ten sposób wyrządziłem ludzkości i człowieczeństwu najcięższe szkody (...)". Naprawdę podziwiam księdza Manfreda, z każdym przeczytaniem zdaniem, zostawioną za sobą stroną. Uważam, że to powinna być lektura na narodowe, publiczne czytania. Proszę na koniec wsłuchać się w te dwie wypowiedzi: "Ktoś kiedyś zarzucił mi, że zmuszam ofiary do kochania komendanta Auschwitz, ponieważ Bóg też go kochał. Nikogo nie chcę do niczego zmuszać. Mówię tylko to, w co wierzę jako chrześcijanin. Skoro Bóg kocha każdego człowieka, to kocha oczywiście ofiary, ale kocha tez grzesznika i każdemu daje szansę na nawrócenie". Trzeba wziąć oddech. Bo tu nie można tylko czytać. To trzeba zrozumieć, przetworzyć. Czy się udaje? Czy ksiądz Manfred Deselaers jest przekonywujący? Ja nie wiem. Na pewno wbija klin w mózg, zmusza do myślenia! Mnie - na pewno. I druga wypowiedź: "...nie jest moim zamiarem zmuszanie nikogo do kochania Hössa ani przebaczania esesmanom. Uważam jednak, że jeśli wierzymy w Boga albo w uniwersalne wartości takie jak godność każdego człowieka, naprawdę nie możemy unikać mierzenia się z nawet najtrudniejszymi pytaniami". Cenne wypowiedzi na temat ofiary M. Kolbe i E. Stein. Ile mądrości jest w zdaniu na temat świętej: "Przyjechała do obozu, będąc chrześcijanką, ale została zamordowana ze względu na to, że była Żydówką. W tych dramatycznych okolicznościach ucieleśniła się jedność wiary chrześcijańskiej i miłości do narodu żydowskiego". Wysłałbym to zdanie każdemu antysemicie tu nad Wisłą, Wartą czy Parsętą.
Ja już pracuję z tą książką w ręku z młodzieżą, którą uczę. Ilu w nich wyrosło na gruncie niechęci do Żydów, w duchu narodowej wielkości, ba! chciałoby sprawdzać ile w każdym z nas Polaka w Polaku. Wiem, że tacy są. Tak, jak byli tacy, których rok temu oburzało, kiedy na swoich lekcjach mówiłem o polityce bandytyzmu W. Putina. Za naszą wschodnią granicą Rosjanie mordują Ukraińców! Trudno nie dopatrzeć się analogii. Auschwitz-Birkenau krzyczą do NAS! Ksiądz Manfred przyznaje: "Miewałem takie momenty, że kiedy próbowałem mierzyć się z pytaniem o odpowiedzialność za to, co się tam wydarzyło, i jak można na to zło odpowiedzieć, czułem się przygnieciony, myślałem, że to jest ponad moje siły".

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.