niedziela, sierpnia 21, 2022

Przeczytania odcinek 452: Caroline Alexander "Niezłomny. Legendarna wyprawa Shackletona i statku Endurance na Antarktydę". (Wydawnictwo Poznańskie)

"Próżno szukać większej determinacji i próby charakteru niż u dowódcy tej ekspedycji – Ernesta Shackletona oraz członków jego załogi. Wyprawa, choć nieudana, została zapamiętana jako jedna z najwspanialszych w dziejach. Gdy statek został uwięziony przez lód, legendarny odkrywca podjął brawurową próbę ratowania swojej załogi. Wraz z pięcioma ludźmi przepłynął zwykłą szalupą 1200 km po otwartym oceanie, dopłynął na Georgię Południową, a następnie bez chwili odpoczynku podjął heroiczny trzydziestosześciogodzinny marsz przez potężny masyw górski, aby sprowadzić ratunek" - czytamy na okładce książki, tak jak na portalu Wydawnictwa Poznańskiego. Wprawdzie WP zrezygnowało z kontaktu z blogiem, ale postanowiłem nie obchodzić książki Caroline Alexander "Niezłomny. Legendarna wyprawa Shackeltona i statku Endurance na Antarktydę" (w tłumaczeniu Adriana Tomczyka) wielkim łukiem. Z kilku powodów. Po pierwsze, to bardzo dobrze napisana historia. Po drugie, to bardzo starannie wydana książka. Po trzecie, bo bohaterem jej jest sir Ernest Shackelton. Po czwarte, bo dla kogoś kto wychował się na książkach Aliny i Czesława Petelskich, to lektura nieomal obowiązkowa. Kiedy już uporałem się z motywacją, to otwieram przeszło 300-stronicowy zapis z wydarzeń sprzed stu lat. Aha! premiera książki była 23 III 2021 r.
Gdyby -dziesiąt lat temu ktoś zapytałby o tzw. polarników, to jednym tchem wymieniłbym Nansena, Amundsena, Scotta i Shackletona. Rywalizacja między Norwegami i Anglikami (choć sam sir Ernest, to zdecydowanie Irlandczyk), to niezwykła historia, jaką żył świat pierwszej i drugiej dekady XX w. Przypomnę, że cztery lata temu biografia Rolada Amundsena była prezentowana w tym cyklu (odcinek 270, z 18 VI 2018 r.), 28 marca 2014 r. napisałem tekst poświęcony Robertowi Scottowi. O ile ktoś pamięta dawną winietę tego blogu, to wśród wykorzystanych tam zdjęć była też fotografia R. Amundsena. Po co o tym piszę? Żeby uświadomić, że wybór książki C. Alexander nie jest przypadkowy. Zatem stańmy się też uczestnikami: The Imperial Trans-Antarctic expedition of 1914–1917.
"Nasz statek się tutaj nie uchowa, kapitanie. Lepiej pogódź się z tym, że to tylko kwestia czasu. może to potrwać parę miesięcy, a może kilka tygodni albo i dni... Ale co lód zabierze, tego już nie odda" -  mało optymistyczny cytat. Od razu stawia nas wobec konfrontacji: człowiek, a Matka Natura? Jakie są realne szanse tego pierwszego wobec tej drugiej? Jak dali sobie radę członkowie wyprawy w długie mroźne (bardzo mroźne) dni? Gdyby ta opowieść nie była prawdziwa, to pewnie napisalibyśmy: autorka ma doskonałą fantazję! Ale nie. Stajemy wobec sir Ernesta Shackeltona i jego załogi, dwudziestu ośmiu ludzi, którzy odważyli się rzucić wyzwanie Matce Naturze, a potem zmierzyć się ze swoimi słabościami, aby przetrwać. Patrząc na samą okładkę robi się nam zimno i... mroczono.
Zdjęcia (wykonane głównie przez Franka Hurleya), to bezcenne źródło tego, co wydarzyło się między 1914, a 1916 rokiem. Na szczęście ich autor uratował negatywy! Jakość ich zaskakuje czytelnika XXI w. pewnie na równi z odbiorcą sprzed stu laty. "Fotografie zawarte w tej książce wywołano z oryginalnych szklanych płyt fotograficznych o raz negatywów albo też bezpośrednio z kopii pozytywowych z oryginalnych negatywów. [...] Pogrubione teksty towarzyszące większości zdjęć to ułożone przez samego Hurleya opisy tych właśnie obrazów" - uświadamia nam C. Alexander. A zdjęć jest bardzo dużo! Stali czytelnicy tego cyklu wiedzą, jak bardzo zwracam uwagę na tzw. ikonografię. Trudno sobie wyobrazić badanie przeszłości bez obrazu. Jakość zdjęć zapewne wielu zaskoczy. W końcu lata 1914-1916, to nie era aparatów cyfrowych. Niezwykłe jest móc spojrzeć w oczy uczestników. Ile w nich chwilami zawziętości, pewności siebie, radości życia, zmęczenia czy strapienia. Przykładów można by mnożyć, ale wybieram tylko kilka: F. Wild, T. Orde-Lees, G. E. Marston, T. Crean, A. H. Macklin, L. D. A. Hussey. Robi się skład wyprawy? Cudowne portrety... psów i sceny z codziennego życia załogi, a sam "Endurance" w okowach lodu! Arcydzieła!... A oto jedna z opinii o F. Hurleyu: "Chodzi po najniebezpieczniejszych i najbardziej śliskich miejscach, jakie tylko jest w stanie znaleźć, ciągle zadowolony, wręcz szczęśliwy, ale przy tym psioczy, próbując znaleźć dobre, oryginalne ujęcie. Staje z gołą głową, podczas gdy my mamy na sobie nawet rękawice i kaski, po czym pstryka zdjęcia albo kręci rączką od aparatu".  Nie zapominajmy o ekstremalnych warunkach, w jakich pracował. Tak na zewnątrz, jak i w swojej ciemni. Sam wspominał: "Wywoływanie zdjęć stanowi źródło cierpienia dla palców, których skóra pęka wokół paznokci w bolesny sposób". Warto o tym pamiętać, kiedy oglądamy tą niezwykłą dokumentację.
"Załoga statku nie wystarcza do obsługi statku żaglowego, przez co ilekroć ma postawione żagle i trzeba coś w nich zmienić, to właśnie my - naukowcy, cała szóstka - musimy chwytać za liny. [...] Bolą od tego ręce, poza tym liny są nadzwyczaj brudne i pokryte smołą, ale to dobre ćwiczenia" -  zapisał w swoim dzienniku kapitan Thomas Orde-Lees. I zaraz mamy kadr, jak trójka uczestników myje podłogę, a w dzienniku cytowanym powyżej znajdzie się zapis: "Po prostu nienawidzę szorowania. Potrafię odłożyć na bok wynikającą z pochodzenia dumę, ale muszę powiedzieć, że szorowanie podłóg nie jest robotą właściwą dla ludzi, którzy otrzymali wytworne wychowanie". Proza marynarskiego życia. 
Oczywiście bohaterem tej niezwykłej historii jest oprócz ludzi i zwierząt "Endurance". Barkentyna rodem z Norwegii! E. Shackelton zakupił ją kilka miesięcy przed wyprawą. Przemianował nazwę "Polaris" na "Endurance". 300 ton, 44 metry długości, dębina i norweska jodła!  Drewno gatunku Chlorocardium rodiei miało być gwarantem niezniszczalności. Zerkam do Internetu i dowiaduję się, że z tego niezwykle trudnego w obróbce drewna wykonany został słynny "Fram" F. Nansena. Okazuje się, że do  wyprawy mogło w ogóle nigdy dojść. Dlaczego? W Europie wybuchła wielka wojna! Zgodę na wypłynięcie zatwierdził sam pierwszy lord Admiralicji, czyli Winston Churchill. F. Hurley tak opisał pierwsze zmagania "Endurance" z pakiem lodowym: "Przez cały dzień wykorzystywaliśmy statek jako taran. Podziwiamy solidną budowę naszego stateczku, który sprawia wrażenie, jakby cieszył się z tego starcia z naszym wspólnym przeciwnikiem, miażdżąc kry w iście wspaniałym stylu". Jemu też zawdzięczamy opis tego, co widziano za burtą: "Góry i kry odbijają się w intensywnie błękitnych wodach, a ciężki, spiętrzony lód, lśniący w blasku słońca i rzucający ciemnoniebieskie cienie,m stanowi jeden z piękniejszych widoków, jakie dane mi było zobaczyć na południu". Jak zatem widać był nie tylko doskonałym fotografem i operatorem kamery filmowej, ale też nie brak mu było zacięcia literackiego. 
Walka z Naturą okupiona była jednak zawodem, porażką, zmęczeniem, rozgoryczeniem. Pod jednym ze zdjęć "Endurance" znajdziemy zapis z 24 stycznia 1915 r. kpt. Th. Orde-Leesa: "Dziś o 9 rano podnieśliśmy wszystkie żagle, włączyliśmy silnik parowy u znowu ustawiliśmy go na pełną prędkość aż do północy w nadziei, że dotrzemy w ten sposób do otwartej wody, ale bezskutecznie". Inny uczestnik Frank A. Worsley zapisał: "Kry są bardzo grube, ale w wiekowości zbite ze śniegu. Choć zostały połamane, to odłamki zalegające pośrodku są tak grube i ciężkie, że nie sposób się tamtędy przedrzeć, chyba że wielkim nakładem siły". Choć pogoda w pierwszych dniach stycznia 1915 r. okazywała sie dość łaskawa. -2 °C nie zapowiadało katastrofy. Może kogoś zaskoczę, ale nie wiedziałem o istnieniu zwierzęcia, które nazywa się: krabojad foczy (łac. Lobodon carcinophaga). Kolejna wartość dodana czytanej książki: poznałem gatunek drapieżnego ssaka morskiego z rodziny fokowatych! Nie, to nie żart! 
Zaskoczeń jest wiele. Wychodzi na to, że nie planowano... zimowego pobytu na Antarktydzie! 27 stycznia 1915 r. temperatura osiągnęła  -13 °C. Jak spostrzegł F. Hurley: "Spowodowało to zamarznięcie wielu małych zbiorników i, co najstraszniejsze, scementowanie ze sobą kier".  On też obawiał się wspólnego zimowania: "Zwłaszcza biorąc pod uwagę skurczenie zakresu obowiązków oraz przymusowe zacieśnienie znajomości z obsługą statku, która to, choć stanowiła uprzejmą zbieraninę, to niekoniecznie darzył szczególną sympatią tę drugą część załogi". Zatem jeszcze... psycholog? Wycinanie w lodzie kanału otwartej wody mamy uwiecznione na kilku fotografii. Na na jednej z nich widzimy jedenastu członków ekspedycji/załogi, którzy rozbijają lodową przeprawę. 22 lutego "Endurance" do dryfował na 78 równoleżnik! "Miał to być najdalszy punkt południowy tej Imperialnej ekspedycji Transarktycznej" - jak dopowiedziała Caroline Alexander. Trudno mi w takich chwilach, gdy mam bogactwo źródeł, sięgać do tego, jak i co dopisała Autorka książki. Zdaję sobie sprawę mnogości wykonanej pracy, acz szkoda, że nie wzbogacono wydania bibliografią. "24 lutego Shackelton wydał rozkaz zaprzestania rutynowych czynności wykonywanych na statku i tym samym Endurance formalnie przekształcił się w stację zimową" - to znowu Autorka. 
"Shackelton w tym czasie przejawiał oznaki prawdziwej wielkości. Nie dał się ponieść gniewowi ani też nie dał po sobie poznać rozczarowania. Powiedział nam wprost i ze spokojem, że musimy przezimować w paku, wyjaśnił też płynące z tego zagrożenia i możliwości. nigdy nie tracił optymizmu i przygotował się na zimę" - to zapis jednego z chirurgów, Alexandra H. Macklina. Jeszcze nie dałem ani słowa z tego, co napisał sir Ernest Shackelton? Ciekawe spostrzeżenie z tegoż lutego: "Foki stopniowo znikały, ptaki również nas opuściły. Wyglądało na to, że daleko w głąb lądu, gdzieś na odległym horyzoncie, panowała ładna pogoda, ale tamto miejsce było już poza naszym zasięgiem". Jakby tego wszystkiego było mało, nawigator Hubert Hudson nie mógł nawiązać łączności z Falklandami i jak puentuję tą sytuację Autorka: "Mało tego, że ekspedycja straciła już ląd z oczu. co gorsza, nikt na całym świecie nie wiedział, gdzie się znaleźli". W marcu było już -22 °C. Shackelton wydał odzież zimową! Wkrótce temperatura sięgnęła -31 °C. Mniej wrażliwi czytelnicy już są ubrani? My, którzy pamiętamy zimę początku roku 1987 mniej więcej wiemy, co to znaczy. Nie zapominajmy, że na pokładzie "Endurance" były też zwierzęta: przeszło pięćdziesiąt psów, dwie świnie, kot. Co się z nimi działo? Zapomniano zabrać np. tabletek na odrobaczanie psów. Stąd kilka z nich padło, bo przegrały z pasożytami. "Kwiecień był miesiącem tragicznym również dla świń, które żeglarze przerobili na wieprzowinę" -  powiadamia nas Autorka książki. Zajęcia trzeba było znaleźć nie tylko dla ludzi, ale i dla psów. Budy wokół unieruchomionej barkentyny robi wrażenie. Ciekawie wyglądało przymocowywanie burków, bo to głównie były kundle: "Psy przypina się łańcuchami, których drugi koniec wystarczy zagrzebać w lodzie, do którego ogniwa wkrótce przymarzną". To znowu nieoceniony F. Hurley. I wraca po raz kolejny kwestia wzajemnych relacji międzyludzkich.
"Ma on rzadkie u ludzi wyczucie oraz zdolność polegającą na tym, że nie musi nic mówić, a ludzie i tak robią to, czego on od nich oczekuje... Jeśli nawet chce wydawać jakiś rozkaz, robi to w przemiły sposób" - na taką opinię uczestnika wyprawy zasłużył zastępca Shackeltona, Frank Wild.  Zresztą mamy tu cała nieomal gamę charakterów, oceń, zapisów. Gotowy materiał dla kolejnych biografii, ale też i do studiowania dla psychologów czy socjologów. Pierwszy oficer Lionel Greenstreet tak ocenił dowódce ekspedycji: "Potrafił obrzucić spojrzeniem tak pogardliwym, że aż dreszcz człowieka przechodził. Kiedy chciał, mógł być bardzo ostry, ale wydaje mi się, że przede wszystkim chodziło o to jego spojrzenie". Proszę zwrócić uwagę, jaką E. Shackleton opieką otoczył chorego kpt. Th. Orde-Leesa. "...a wszystko to zrobił dla człowieka, za którym szczerze nie przepadał" - zauważa Autorka książki. I to ów chory zapisze o sir Erneście: "...jego niezachwiana pogoda ducha jest bardzo ważna dal nas, jego drużyny rozczarowanych polarników. [...] Jest jednym z największych życiowych optymistów". Właśnie poznania tego świata charakterów jest bezcennością tej książki. bo czym byłaby niezłomność Shackletona bez tych, których zabrał ze sobą na pokład "Endurance". O wielu przeczytamy, że w wieku takim, a takim uciekli z domu na morze! Można by zapełnić to pisanie poszczególnymi notkami biograficznymi. Nie da się. Od tego jest praca C. Alexander. ale, że cenię dobre źródło, to nie omieszkam zostawić tu zapisu Henry McNisha: "Pływałem już na statkach z przeróżnymi ludźmi, zarówno na żaglowcach, jak i parowcach, ale nie poznałem jeszcze nikogo pokroju naszej ekipy lądowej, w której szeregach używa się plugawego języka, zarówno żeby kogoś pochwalić, jak i by powiedzieć coś znacznie gorszego. I wszystko uchodzi"
Dryfujący "Endurance" w okowach lodu posuwał się: "...o ponad 1000 kilometrów od miejsca, gdzie został uwięziony, i z każdym kilometrem zbliżał się do otwartych wód rozpościerających się poza pakiem lodowym obiecujących wolność". Tarcie lodu o burty nie pozostawiało złudzeń. Wild i Worley byli świadkami, kiedy Shackleton w drugiej połowie lipca 1915 r. przewidział, że dni "Endurance" są policzone. Piętrzące się lodowe bloki stanowiły realne zagrożenie (zmiażdżyły m. in. psie budy, uszkodziły ster), do tego wiatr i spadek temperatury - dopełniały obrazu, w jaki wpisywał się los uczestników The Imperial Trans-Antarctic expedition. "Jak to możliwe, że ten niewielki statek przetrwał pośród tak ogromnego zamieszania, jest dla mnie nieomal niepojęte" - to znów spostrzeżenie kpt.Th. Orde-Leesa. 27 VIII temperatura spadła do - 32°C! Kilka dni temu zdarzyło się, świadek opisał: "Leżałem na koi, kiedy nagle... Statek dosłownie wyskoczył w powietrze, po czym opadł na śródokręcie". Napór lodu sprawiał, że raz po raz los statku stał pod ogromnym znakiem zapytania, raz po raz  w sercach budził się lęk i strach. Niepewność trzaskała wraz z każdym naporem lodu. F. Worsley ocenił: "Osobiście mam już dość tego popłochu, na który i tak nie możemy zupełnie nic poradzić". Dni norweskiej barkentyny zdawał się być policzone. Zdjęcia ukazujące pochył rzędu 30° robi wrażenie na czytającym w 2022 r., co musieli myśleć członkowie ekspedycji? Naprawdę należy podziwiać F. Hurleya za dokumentację fotograficzną. 19 X sam Shackleton uważał, że następuje początek końca. H. McNish łudził się: "Wciąż liczymy na to, że uda się uratować nasz wierny stateczek". 27 X 1915 r. los "Endurance" dopełniał się. C. Alexander opisuje, co się wtedy stało: "Statek został w końcu wyrzucony rufą do góry, a luźna kra oderwała ster oraz stewę rufową. Dopiero wtedy kra się cofnęła, a pobijany Endurance poszedł nieco głębiej pod wodę. Pokład zaczął pękać, a kiedy kil został wyrwany, woda zaczęła się wlewać do środka". To był koniec dziewiczego rejsu. Sir E. Shackleton żegna go słowami: "Dla marynarza statek jest czymś więcej niż domem spuszczonym na wodę. [...] A teraz on sam napina się i jęczy, jego belki trzeszczą, jego otwarte rany zieją, a on sam powoli rozstaje się z życiem na samym początku swojej kariery". A jednak dobrze, że nie wziąłem się do lektury książki Caroline Alexander w 2021 r., tylko teraz. Dlaczego?  5 marca bieżącego roku odnaleziono wrak "Endurance". Zimna woda sprawiła, że podziałała ona jak najlepszy środek konserwacyjny. Statek Shackletona zachował się w doskonałym stanie!... Smutny jest kadr, na którym widzimy, jak psi zaprzęg patrzy na tonący statek. Do najbliższego lądu było blisko 600 kilometrów, temperatura zaledwie - 26°C.
"Beznamiętnie, bez dramatyzowania czy ekscytacji powiedział:  «statek oraz nasze zapasy przepadły, a więc wrócimy teraz do domu»" - oto obraz Shackletona po zatonięciu "Endurance", jaki zostawił jeden z uczestników wyprawy. Rozpoczęły się przygotowania do wymarszu. Zbędne rzeczy osobiste porzucano, mogli zabrać po jednym kilogramie. Wtedy też zabito kilka  psich szczeniaków oraz... "Panią Chippy", kota, który był ulubieńcem załogi. Zachowało się urokliwe z nią zdjęcie, na którym towarzyszy P. Blacborowi. Ponuro się robi, kiedy czytamy o śmierci psa imieniem "Sirius". Daruję sobie szczegóły. Ostatnie zginą 30 marca 1916 r. Jak napisała C. Alexander: "Tym razem nikt się nie żalił, wyrażano jedynie ponure zrozumienie dla tej konieczności. Nie spodziewano się też przyjemności ze smaku mięsa zwierząt". Musieli ruszyć przed siebie. 
"Warunki powierzchniowe są okropne. Widzimy przed sobą jakiś metr kwadratowy gładkiej powierzchni, pokrytej istnym labiryntem lodowych wypiętrzeń i ostrych krawędzi" - wspominał F. Hurley. Obóz Oceaniczny rozbito nie na tyle daleko, aby nie wracać do wraku. Wręcz przeciwnie. Wydobywano z niego i odzyskano m. in. część Encyklopedii Britannica, dzienniki, ale przede wszystkim zbiory fotograficzne. Proszę zwrócić uwagę na poświęcenie Hurleya. Okazuje się, że później razem z Shackeltonem dokonywał selekcji materiału i 120 negatywów zachowano, ale porzucono blisko 400! "Ta przykra selekcja była niezbędna, jako że w transporcie łodziowym ilość miejsca będzie niezwykle okrojona, przez co trzeba drastycznie ograniczyć ciężar bagaży" - zapisał Hurley 9 XI 1915 r. W sumie do Obozu Oceanicznego trafiło trzy tony uratowanego z "Endurance" zapasów. Z czasem jednym z ważniejszych problemów rozbitków stanie się... monotonność strawy. Pogoda grała im na nosie? Temperatura wahała się od +1°C w dzień, do - 20°C w nocy! Do tego namioty raczej nie przygotowane na zimowe bytowanie! "...leżeli głową obok stóp towarzysza, niczym sardynki w puszcze, bez żadnej przestrzeni, nie mając jak się obrócić ani gdzie postawić stopy, kiedy ktoś chciał wyjść lub wejść. To nieuchronnie prowadziło do spięć" - opisuje C. Alexandra, dodaje epizod z kapitanem Th. Orde-Leesem, którego chrapanie sprawiło... Nie, nie zaspokoję ciekawości. Obok umieszczono jedną z ostatniej fotografii, jaką wykonał Hurley. Okazuje sie,że 22 XI 1915 r. zaspawano uratowane negatywy i część sprzętu fotograficznego zaspawano w hermetycznych blaszankach. Dzięki temu możemy je dziś podziwiać. 
Dzień wcześniej, 21 listopada, "Endurance" poszedł na dno! "W obozie zapadła dziwna atmosfera. A co do mnie, to ścisnęło mnie w gardle i nie mogłem przełknąć śliny [...]. Poczuliśmy się wtedy dotkliwie samotni" - to wypowiedź W. Bakewella. Shackelton był bardziej oszczędny w słowa: "Chłopaki, on odszedł", ale dla swego (i potomnych) użytku zapisał: "O 17.00 ruszył głową w dół. A przyczyna całego tego zmartwienia, czyli rufa, poszła pod wodę jako ostatnia. Nie zamierzam o tym więcej pisać". Wkrótce trzeba było  zwinąć Obóz Oceaniczny i wyruszyć przed siebie. Pierwszego dnia "...po ośmiogodzinnym marszu pokonali niewiele ponad 2 kilometry". Zapowiadała się trudna zima przełomu 1915/1916 r. Powoli pękała jedność i dyscyplina. "Wszyscy oprócz cieśli pracują solidnie. Nigdy nie zapomnę mu tego, jak się zachowywał w tym stresującym okresie" - to Shackelton o Harrym McNishu, który wręcz wypowiedział posłuszeństwo. Twierdził, że "...jego obowiązki słuchania rozkazów ustał wraz z opuszczeniem pokładu Endurance". I jak dodaje Autorka: "Krótka rebelia McNisha kazała wszystkim zastanowić się nad czymś niewyobrażalnym - że ich wspaniały dowódca jest zdolny popełniać kardynalne błędy".
I w tym dramatycznym momencie, kiedy wahają się losy 28-miu rozbitków ja robię:  s t o p ! Dorzucam, co jeszcze dopisano na okładce książki i portalu WP: "Angielski panteon bohaterów mógł pomieścić tylko jednego wielkiego badacza polarnego - Roberta Scotta - skazanego na klęskę młodzieńca, który zginął, przynosząc honor swojemu krajowi. I choć Shackelton nie zdobył w Anglii uznania, jakim cieszył się Scott, to właśnie jego historia może inspirować kolejne pokolenia". Skoro tak, to niech będzie jeszcze mi wolno na jedno cytowanie:

"OPTYMIZM JEST PRAWDZIWĄ MORALNĄ ODWAGĄ"
 - sir Ernest Shackelton (1874-1922).

Brak komentarzy: