poniedziałek, sierpnia 08, 2022

Przeczytania odcinek 451: Richard Hooker "M*A*S*H" (Znak koncept)

"Pełna humoru opowieść o lekarzach i pielęgniarkach, którzy w trakcie wojny koreańskiej pracowali w polowych wojskowych szpitalach chirurgicznych (Mobile Army Surgical Hospitals, czyli MASH) i pomimo swojego zaangażowania znaleźli się na skraju przepaści.
Zbyt młodzi, wrażliwi i niedoświadczeni, by mierzyć się z okrucieństwem wojny. Niektórzy tracą panowanie nad sobą, ale większość po prostu sprawia kłopoty swoim dowódcom. Aby odreagować życie w napięciu, zaglądają do kieliszka i romansują. Każdy z nich szuka własnej recepty na poradzenie sobie z traumą spowodowaną przez wojnę i stara się humorem przykryć tragiczne okoliczności, w których przyszło im funkcjonować" - tyle m. in. można przeczytać w cyklu "Do przeczytania jeden krok", jak również na portalu Wydawnictwa Znak oraz na okładce książki. 
Jest-że ktoś z mego pokolenie (60 - lub 50 +) kogo należałoby werbować do przeczytania książki, którą napisał Richard Hooker, a dla nas niewtajemniczonych w znajomość języka Henry Blake'a, Radara czy Sokolego Oka przetłumaczyła Justyna Kukian? Za naszego dorastania serial o tym samym tytule, czyli "M*A*S*H" bił rekordy popularności.  dlatego jestem zdania, że czytelnik, który świadomie pamięta przełom lat 70-tych i 80-tych XX w. potraktuje książkę R. Hookera, jak swoistą podróż w czasie. Nie czarujmy się, ale z wojny koreańskiej raczej pamiętał tylko stalinowski slogan: "Ręce precz od Korei!". Że był ktoś taki, jak Kim Ir Sen (Kim Il Sung, 김일성) na dobre utrwaliłem sobie dopiero oglądając film Andrzeja Fidyka. Oczywiście dziś jest zupełnie inaczej. Kilka cennych publikacji na temat Korei Północnej stoi na wyciągnięcie ręki lub co najmniej spojrzenia.
Jak zwykle mam problem z omawianiem książek. To nie to samo, co biografia, monografia, nawet zbiór poezji. Powieść rządzi się swoimi prawami, a ja sprowadziłbym do dwóch wariantów: podoba się się lub nie! "W Korei było więcej usypiaczy niż anestezjologów, natomiast kapitan Paskudny John Black, jasnooki, ciemnowłosy i najprzystojniejszy mężczyzna w jednostce, zaliczał się do tych drugich" - cytat wyrwany z wyboru otworzenia książki. Dla pozostałych zanęta: chyba warto poznać dra J. Blacka. 
to nieprawda, że książka R. Hookera, to jedn wielki rechot od strony 5 do  301. Mamy tez perełki natury historycznej, ba! rzekłbym źródłowej. Autor książki sam był chirurgiem armii amerykańskiej i uczestnikiem wojny, która zdewastowała Półwysep Koreański w latach 1950-1953. Zatem wiedział o czym pisał! 
Personel MASH-a 4077, to bez wątpienia zjawiskowe figury! Że jesteśmy nieomal na innej planecie doskonale przekonujemy się, kiedy poznajemy Sokole Oko. Pierce wytłumaczył skąd jego oryginalne imię: "Mój stary przeczytał w życiu tylko jedną książkę i był to Ostatni Mohikanin". Prawda, jakie to oczywiste? Jak teoria na temat tzw. zawodowego wojska: "Większość tych z armii zawodowej to zahukane typy. Gdyby było inaczej, szukaliby szczęście w wolnym świecie. Bezpieczniej czują się tylko w swoich jednostkach i tylko, gdy te dobrze funkcjonują". Może dlatego nie zostałem oficerem LWP? Jakoś nie wyobrażałem sobie drylu itp, choć starczyło pojechać do bydgoskiego WKU i złożyć papiery, które miałem wypełnione. Daruję sobie wyjaśniania czego dotyczył napis: "Ostatnia szansa przed Pekinem". Młodzież nieletnie to czyta, ba! otwieram blog na swoich lekcjach. Zatem jestem usprawiedliwiony, aby przejść bezpiecznie dalej.
"Wyglądacie mi na stukniętych, ale będzie tak: pracujecie dobrze, ja na wiele przymykam oko. Jeśli nie, dostaniecie po dupie" - to swoiste przywitanie, jakie zafundował płk Blake. Ale potem już asystujemy przy stole chirurgicznym. Można odebrać błyskawiczną lekcję technik medycznych i na pewno dowiemy się, co to takiego resekcja jelita czy torakotomia. Nie będę ukrywał: nie miałem fioletowego pojęcia czym są te zabiegi, choć w swym życiu byłem już kilkakrotnie krojony i zszywany. Nie ma się z czego śmiać, kiedy czytamy: "Żołnierzy transportowano bez przerwy przez cały tydzień, a nowi chirurdzy pracowali dużo, również za innych". Szybko można pojąć, że śmiech, to doskonała terapia na miejsce, w jakim się znaleźli lekarze. 
Że jest to obraz wojny z lekką domieszką ironii i humoru, to chyba każdy wie i nie spodziewa się rzetelnej faktografii. Czy zresztą nie znajdziemy i jej w takim jednym zdaniu: "Na froncie zachodnim sytuacja trochę sie uspokoiła, padło zaledwie kilka strzałów, które oddało paru wkurzonych żołnierzy, a jedyni ranni albo nie potrafili dobrze prowadzić jeepa, albo wtargnęli na pola minowe w pogoni za bażantem czy jeleniem". To przecież też obserwacja realiów frontowych. Można się przy okazji pośmiać z majora Jonathana Hobsona, dopóki na dobre nie zniknie z powieści? Tegoż nadgorliwość religijną doskonale ocenił Sokole Oko: "Zaangażowałeś się na dobre, czy to tylko przelotne zauroczenie?". Z podejściem do religii spotkamy się, kiedy poznajemy ojca Patricka Mulcahy'ego i pastora Sammy'ego Rąsię. Proszę sprawdzić, co się kryje pod pojęciami: katolikowanie i smarowidło. I powracające niby-antagonizmy między... Południem (konfederaci) i Północą (jankesi). W ocenie wspomnianego majora pada nawet porównanie do szarży Picketta pod Gettysburgiem, pamiętnego 3 VII 1863 r. I jeszcze coś z faktografii wojennej, z perspektywy szpitala: "Jeśli rannych było dużo, podział na zmiany nie obowiązywał i wszyscy pracowali, jak długo dawali radę ustać na nogach, myśleć i funkcjonować". O trunkach chyba wstrzymam się z cytowaniem. 
Ktoś z ograniczoną dawką poczucia humoru w ogóle nie powinien zbliżać się do książki Richarda Hookera. Raz, że zacznie miotać gromy (patrz sceny dookoła religijności), dwa że pogna do najbliższego prokuratora z oskarżeniem o naruszeniu wartości duchowych (patrz sceny dookoła religijności).  Żartów nie ma! Każdy kto sięga po "M*A*S*H" doskonale wie czego ma się spodziewać. W końcu nie chodzi tu o historię wojskowości, ale dawkę humoru i przymrużenia oka. Książka R. Hookera wszystkiego nam tego dostarcza. I to w nadmiarze. I to bardzo dobrze. Warto od czasu do czasu spojrzeć na świat, historię, ba! na siebie samego przez pryzmat humoru, ironii. Nas Polaków ubawi kapitan stomatolog Walter Koskiusko Waldowski z Hamtramck w stanie Michigan. Po prostu: "Bezbolesny Polak". Ładnie czytać o rodaku: "Dbał o uzębienie setek żołnierzy, z których większość, zanim go poznała, wolała szturmować bunkry wroga gołymi rękami, niż pójść do dentysty". Broniąc niewiniątek nie wyjawię czym był tzw. Duma Hamtramck. Też powód do zachwytu dla polskiego czytelnika? Proszę zerknąć. Nie odpowiem na to pytanie. Jak tylko to, że trzeba być na... ostatniej wieczerzy.
Dla mnie "M*A*S*H", to swoisty odpoczynek i ucieczka. Dawka humoru, nawet tego czarnego, zakropionego szalbierstwem, to po prostu uczta! Moim lekarstwem na ster (czytaj: egzaminy na studiach, pobyty w szpitalach), to lektura Wiecha! Biorę ze sobą, czytam, pękam ze śmiechu i jakoś brnę w czasie niepokoju i lęku. Z powieścią R. Hookera jest podobnie. Nie jestem na bieżąco obeznany z naszą, rodzimą literaturą wojenno-prześmiewczą, ale nie znam nikogo tej miary w Polsce. Mój smak humoru amerykańskiego budowali M. Twain czy A. Buchwald. Niewiele tego. Wiem. Ale z górnej półki i na niej też jest miejsce dla prozy R. Hookera. I jeśli teraz ktoś dopala się na plaże w Mielnie, Łebie czy innym Kołobrzegu, to proszę nie zapomnieć oprócz kremów z odpowiednim filtrem o zabraniu książki, której anons jest dopiskiem na okładce: "Ponadczasowa satyra wojenna, na podstawie której powstał kultowy serial". Ja już przyznałem się do jego oglądania. Jak jest z innymi? Zostawiam każdego z jedną z życiowym nauk/rad samego Sokole Oko: "Gdy rozmówca drążył temat, Sokole Oko okazywał się graczem z Dover w stanie New Hampshire albo Massachusetts, albo New Jersey, albo Ohio, albo Delaware, albo Tennessee, czasem Dover-Foxcroft w stanie Main, a nawet Anglii, w zależności od tego, która opcja wydawała się najbezpieczniejsza". Że to oportunizm? Umiejętność radzenia sobie. Cieszmy się podobną literaturą, bo kto wie jakie książki będzie wolno drukować i czytać?

1 komentarz:

  1. A "Taniec kogutów" Stanisława Broszkiewicza? Te opowiadania czytane w naszej rodzinie wielokrotnie są według mnie taką lekturą ponadczasową.
    Serial oczywiście oglądaliśmy "od deski do deski".
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń