czwartek, maja 12, 2022

XXX rocznica zaginięcia Wandy Rutkiewicz - 13 maja 1992 r.

"To moje miejsce. Bardziej niż jakiekolwiek inne. Należę do tych gór... Nie ma takich słów, by przekazać to. Słowa są nieważne. Milczenie jest najlepsze" - to Wanda Rutkiewicz. Obłożyłem się książkami Jej poświęconych, ale zaczynam od niepozornego tomiku, który wykorzystywałem przy pisaniu "Myśli  wygrzebanych". Nie po raz pierwszy przypominam datę: 13 maja 1992 r. Tym razem rocznica sama aż się prosi: napisz o mnie. Zatem piszę. Grzebię. Niewiele brakowało, a... zapomniałbym, że to już 30-ści lat. Niewiarygodne.

Kanczendzonga 8586 m.n.p.m. 
"Podczas tej wyprawy nieustannie dziwiłam się, jak łatwo ludzie ulegają emocjom, jak bardzo instynktowne, impulsywne są niektóre reakcje. Sprawa sympatii czy antypatii do kogoś okazuje się bardzo istotne" -  to jedna z wypowiedzi Wandy Rutkiewicz. Bez wątpienia kobiety niezwykłej, ale tez i kobiety trudnej. Nie będę tu pisał biografii, a tylko przytoczę kilka wypowiedzi ludzi , którzy Ją znali, którzy widzieli jak zmagała się z życiem, walczyła o każdy pokonywany metr nad poziomem morza. Ja człowiek nizin nie zabieram głosu. Ograniczam się do roli pośrednika. Mogą to robić tylko ludzie, którzy znali Wandę Rutkiewicz lub dogłębnie poznali Jej życie.
"Idąc w góry, nie zakładam, że z nich nie wrócę, nie wierzę we własną śmierć w górach. Ale przecież nie uniknę przeznaczenia, niezależnie od tego gdzie będę" - ten cytat znajdziemy na okładce książki Elżbiety Sieradzińskiej "Wanda Rutkiewicz. Jeszcze tylko jeden szczyt". To w tej książce znajdziemy zapis ostatniej rozmowy z matką, Marią Błaszkiewicz: "Mama, tyle lat chodzę po górach, wiem czym to grozi; gór nie można lekceważyć. Jeśli coś będzie mi dolegało, nigdy nie pójdę na szczyt. A poza tym porobiłam sobie schowki, w razie potrzeby mam w nich to, co najpotrzebniejsze: kuchenkę, tlen, mnóstwo jedzenia".
Jedno z ostatnich pisań Wandy Rutkiewicz pochodzi z 6 maja: "Szkoda, że Arek [tj. A.Gąsienica-Józkowy, partner w wyprawie - przyp. KN] się poddał. Na początku dużo i ciężko pracował, zwłaszcza na podejściu do obozu II, gdzie powiesiliśmy prawie tysiąc metrów poręczówek. W zasadzie zrobił to on. Wynaleźliśmy trudniejszy wariant wejścia na przełęcz północną, ale za to pewniejszy, mogliśmy dzięki temu uniknąć lawiny". Kanczendzonga okaże się jednak silniejsza! Zdawała sobie sprawę z własnych możliwości. To o nich mówiła kiedyś: "W pewnym momencie nagle przekraczamy tę granicę i wówczas giniemy. Tej wiedzy nie dopuszczamy jednak do świadomości. Próbujemy wejść na szczyt, wiedząc o ryzyku, wierząc jednak w powodzenie przedsięwzięcia". Przecież nikt nie idzie w góry, aby zginąć. 8586 m.n.p.m. warte są, aby dać się zabić? Śmierć dopadnie Wandę Rutkiewicz, kiedy będzie schodzić ze szczytu.
Nie znamy wielu odpowiedzi na pytania, które dręczą od XXX lat. Nie ułatwia tego wypowiedź Carlosa Carsolio, z którym ruszyła na szczyt: "Nie wiemy, czy zmarła ona jeszcze na biwaku, czy już powyżej, na stromym odcinku prowadzącym na szczyt. Tego nie wiemy. To wszystko". Ludwik Wilczyński ocenił dramat zaginięcia/śmierci: "...była wynikiem splotu kilku okoliczności, z których najważniejsze to błędna decyzja kontynuacji wejścia bez zabezpieczenia i sprzętu biwakowego i oczywiście pogoda, decydująca".
Nie wiedziałem, że był plan szukania ciała Wandy Rutkiewicz, ba! zaangażował się w to m. in. znany komentator sportowy, Bohdan Tomaszewski. Autorka biografii o himalaistce sama stawiała pytania: "Ludzie idą powyżej 8000 metrów i ryzykują życie dla zdobycia szczytu, ale czy można ich narażać, by szukali ciała? Czy góra pozwoliłaby je znaleźć?". Warto też zacytować Aleksandra Lwowa, który tak napisał: "Takie informacje są najgorsze z możliwych. Nie mówią wprost tego, co wszyscy przeczuwają i co - logicznie rzecz biorąc - jest wiadome od pierwszej chwili. Przy tym wszystkim jednak pozostawiają cień nadziei, że to nieprawda, że może jednak się uda i wszystko szczęśliwie znajdzie swój finał". Nie znalazło. Może kiedyś ktoś znajdzie ciało polskiej himalaistki. Tego nie wiemy. 
"Wanda strasznie chciała wejść na Kanczendzongę, na którą nie weszła wtedy jeszcze żadna kobieta" - wspominała Ewa Panejko-Pankiewicz i dodała: "Nie wiem, kto musiałby tam być, żeby przekonać Wandę, że powinna schodzić. No, może papieżowi by się udało". Siostra Nina Fies oceniała brutalność faktu: "Nie mogła przeżyć. Taka sytuacja była fizycznie niemożliwa, przy wyczerpaniu organizmu, bez normalnego biwaku, bez ciepłych rzeczy. Żaden człowiek nie jest w stanie tego przetrwać". Urzędowe/sądowe uznanie śmierci Wandy Rutkiewicz nastąpiło w 1996 r. Ustalono datę na 13 maja 1993 r. Matka nigdy nie pogodzi się ze śmiercią/zaginięciem córki. Będzie na nią czekać,  aż do swej śmierci w 103 roku życia. Siostra przyznaje: "Myślę, że dopóki nikt nie odnajdzie ciała Wandy, nie mogę powiedzieć, że odetchnęłam z ulgą. To jest taki rodzaj niespełnienia nie móc się z kimś pożegnać [...]". 

"NIECH PANI ZOSTAWI W SPOKOJU KANCZENDZONGĘ... 
PRZECIEŻ TEGO NAWET WYMÓWIĆ NIE MOŻNA"
- Tadeusz Różewicz
"Gawęda o spóźnionej miłości"
  

Wykorzystana literatura (tu w kolejności cytowania), to...
[1] Tajemnice gór, zebrał i opracował K. Mikucki, Wydawnictwo Stapis, Katowice 2014
[2]  Rutkiewicz W., Na jednej linie, Iskry, Warszawa 2010
[3] Sieradzińska E., Wanda Rutkiewicz. Jeszcze tylko jeden szczyt, Marginesy, Warszawa 2018
[4] Sepioło M., Himalaistki, Znak, Kraków 2017
[5] Kamińska A., Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci. Historia Wandy Rutkiewicz, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017

Brak komentarzy: