poniedziałek, maja 09, 2022
Pandemiczne opowieści - odsłona XXXIX - dreszcze brata Ampeliusza
Zakonnik lękliwie odwrócił się. Głos za pleców był barytonem czcigodnego ojca Izajasza. Nie zwykł był on swoją osobą niepokoić bez przyczyny. Wysyłał z reguły brata Celeryna. Oto była każąca ręka sprawiedliwości. Nie daj Panie, aby coś przeciw regule zakonu sprzeniewierzyć. Razy, jakie swoimi witkami wymierzał na długo zostawały w pamięci. A jeśli kto był uparty, jak osioł lub wredny ten czuł je bardzo długo, bo i kara była powtarzana aż do skutku, czyli zrozumienia. Choć ostatnio Celeryn jakoś znikł z krużganków. Nikt tam nie płakał za jego widokiem i witkami.
- Bracie Ampeliuszu!
- Tak, czcigodny... - i już pochylił się, aby pocałować dłoń ojca zakonu, ale ten znowu zachował się dziwnie, bo skrył dłonie w kieszeniach swego habitu.
- Są ważniejsze sprawy, bracie Amepliuszu!
Nie odważył się zapytać. Bał się, aby nie wzięto to za śmiałość, albo co grosza pychę. Dopiero plecy spłynęłyby krwią, a czoło potem. Nie chciał ani jednego, ani drugiego. Starczyła mu ta golgota, jakiej już zasmakował. A przecież za furtą miała być tylko ścieżka do Pana, nieomal raj.
Ojciec Izajasz nagle pochylił się nad nim i szepnął mu do ucha, niemal wargami muskając jego małżowin:
- Diabeł - powiedział z powagą i drżeniem.
Tego już zupełnie nie rozumiał. Czcigodny ojciec Izajasz drżący? Stanowczy zwykle głos łamał się pod ciężarem tych kilku głosek?
- Dia... beł? - wybełkotał brat Ampeliusz. Zrobił znak krzyża i pocałował medalion, jaki babka nieboszczka ofiarowała mu, kiedy szedł między braci, a jaki nosił na szyi.
- Diabeł! - powtórzył czcigodny ojciec Izajasz. I niespokojnie rozejrzał się czy nie powiedział tego zbyt głośno. Bał się, aby nikt nie powołany nie usłyszał. Ale dookoła była pustka. Guy z Heladiuszem pojechali na wieś odebrać, co maluczcy winni byli klasztorowi, dla pewności wzięli ze sobą jeszcze trzech braci (w tym osiłkowatego Kosmę, co to parę w rękach miał i posturę równą Celeryna, ale za grosz rozumu). Na pewno jednak w swoich celach pozostawali bracia godniejsi i bardzo zgromadzeniu oddani, jak choćby Albwin czy nawet Protadiusz, nazywany przecież "Mądrym" lub "Oświeconym". A inni bracia? On ledwo dukał alfabet.
- O! święty Gliceriuszu! - jęknął tylko w odpowiedzi.
- Powiadam ci! Diabeł, bracie!
- Ale... - tu brat Ampeliusz zawahał się. Nie mógł przecież zdobyć się na niewykonalne, czyli porwanie się jego cherlaka i chudziaka na majestat piekielny. - Czy Protadiusz nie byłby godniejszy?
- Protadiusz?! - czcigodny ojciec Izajasz zatrząsł swoją sporą objętością. - Nie! Wykluczone. On ma teraz inne sprawy na głowie, studiuje doktorów Kościoła naszego świętego. Nie wolno go odrywać od pracy.
- To... może... może... Fulbert? Ostatnio wytrząsł demony z ciała córki młynarza.
- Córki młynarza? - niesmak na wargach czcigodnego ojca Izajasza zniekształcił i tak niekształtne jego rysy, nadając twarzy nieokreślonego wyglądu. - Bracie Ampeliuszu! Tu chodzi o nasze zgromadzenie, a nie jakąś młynarską dziewkę, która... Tfu!...
- Ja... niegodny... chudzina... - chwytał się coraz to innego argumentu brat Ampeliusz. - A gdyby na to spojrzał... brat Albwin lub Ezechiel.
- Ezechiel cierpi na podagrę, a Albwin ma teraz płukanie żołądka, bo znowu najadł się jakiś grzybów! Pilnować go trzeba, jak dziecko! Skaranie moje!...
- Ja mam do przepisania jeszcze "Annales Minores" Raviciusa Albinusa-młodszego, libra XL, we fragmentach.
- Bracie Ampeliuszu nakazuję: rzuć to! - zdecydowanie nakazywał czcigodny ojciec Izajasz. - Teraz sprawa nagli!
- Ale...
- Nie ma żadnego ale! Żadnego!
- Bo... ja...
Na ciąg dalszy nie dano mu sposobności. Z kaplicy wyszło trzech braci
zakonnych. Czcigodny ojciec Izajasz wskazał wzrokiem przed siebie i
ruszyli ku budynkowi, który częściowo skrywała bryła kościoła.
Furta była otwarta. Niecodzienna sytuacja. Ale widać i pośpiech czcigodnego ojca Izajasza był ku temu usprawiedliwieniem. Weszli do ciemnego korytarza. Skromny kaganek rzucał bardzo blade światło na figurę ukrzyżowanego. Ampeliusz zrobił znak krzyża, ale czcigodny ojciec Izajasz już ponaglał, aby wszedł na schody. To wszedł.
Na piętrze było tylko dwoje drzwi. Rzadko tu bywał. To nie jego poziom, aby tu bywać. Tym bardziej czuł ciśnienie sytuacji. Podeszli do drzwi z lewej strony z niewielką kołatką. Ale nie pukali. Czcigodny ojciec Izajasz przepuścił Ampeliusza. Rzecz to zupełnie niebywała, bo to przed czcigodnym otwierano drzwi, puszczano przodem. nigdy na odwrót.
Weszli.
W izbie, w której nie szczędzono łuczywa stał potężny, masywny stół z krucyfiksem, jakimiś księgami niedbale rozłożonymi na blacie, kilka krzeseł. Na jednym z nich siedział ktoś równie masywny, sapiący i jakby skurczony ktoś. Czcigodny ojciec Izajasz stanął przy nim i dotknął jego pofałdowanych pleców:
- On! O! Tu!
- Ale... - brat Ampeliusz, a ugięły mu się nogi, nie miał wątpliwości. Na krześle siedział w stanie odurzonego potargania brat Celeryn. Zupełnie odmieniony.
- Celeryn? - oświadczył niepewnie.
- Diabeł! - oskarżył go czcigodny ojciec Izajasz. - Pokraka przebrzydła!
- Celeryn!
Na dźwięk tego imienia ów poruszył się:
- Mastema! Samiel! Gadriel!
- Co?! - brat Ampeliusz zrobił wielkie oczy.
- Od tygodnia to jedno powtarza: Mastema, Samiel, Gadriel i Mastema, Samiel, Gadriel, jakby innych słów nie znał.
- Mastema? To diabelskie imię! I te pozostałe! Plugastwo!
- Już mu wywar z koziego łajna zadawałem i gotowałem skrzek ropuchy!
Brat Ampeliusz podniósł błagalnie oczy ku niebu, ale dostrzegł tylko odłupany tynk i skradającego się ku pajęczynie pająka.
- To... to... nieszczęście na nas spadło! - jęknął wreszcie boleśnie.
- To ja i bez brata wiem! - warknął czcigodny ojciec Izajasz. - Trzeba to plugastwo zeń wydobyć.
- Trzeba go... zakopać! Wiem! Widziałem!
- Zakopać?
- Po grdykę!
- Sprawa nie może wyjść poza tę izbę, bracie Ampeliuszu! - czcigodny ojciec Izajasz podniósł ku górze prawicę.
- Matema! Samiel! Gadriel! - powtórzył półprzytomnie Celeryn. I głęboko westchnął.
- Spróbowałabym oczadzenia go - zaproponował brat Ampeliusz. - Pobiegnę po kadzidło!
I pobiegł.
- Co ja mam z tobą zrobić? - czcigodny ojciec Izajasz już chciał wyrywać ostatnie włosy z tonsury, kiedy wzrok jego ześliznął się po masywnym krucyfiksie.
- Matema... - zaczął swoje brat Celeryn, ale...
- Ja ci tego diabła zaraz ze łba wypędzę! - i nie mędrkując więcej czcigodne ręce chwyciły krucyfiks. Uderzył nim w głowę mamroczącego swoje brata Celeryna. A że krzyż miał stalowe okucia, to po uderzeniu bryznęła krew. Cios spadał za ciosem. Jeden, drugi, trzeci, czwarty, piąty... Spadał i piętnasty, kiedy w drzwiach stanął brat Ampeliusz. Machał kadzidłem na wszystkie strony. Stan jego osłupienia widokiem, jaki zastał nie pozostawiał złudzeń: kadzidło było już zbędne.
- Ojcze! - rzucił się ku ociekającej krwi chyba głowie. Czcigodny opat Izajasz odrzucił skrwawiony krucyfiks. Usta Celeryna drżały, coraz bardziej milkły, aż kompletnie zamknęły się.
- No i po kłopocie! - orzekł czcigodny.
- Jak to? Po kłopocie? - brat Ampeliusz aż zatrząsł się w sobie. - Ciało! To...To... To... Morderstwo!...
- Celeryn sam sobie winien!
- Ale tak nie można!
- Co nie można?! Zamuruje się go w ścianie...
- A jak kto zapyta?
- Udał się do Ziemi Świętej lub do Ojca Świętego. Tak! - klasnął w czcigodne dłonie czcigodny - Do Rzymu! Idź do murarzy po kielnię i takie tam.
- Jaką kielnie? - brat Ampeliusz tracił grunt pod stopami, a stanowczość czcigodnego ojca Izajasza rozbijała go na drobny mak. - Jakie takie tam?!
- Tu jest taka nisza. Kilka cegieł i mamy go z głowy!
- To morderstwo! - wrzasnął brat Ampeliusz i odskoczył od zmasakrowanego ciała.
- Idź po kielnię i takie tam, bo inaczej sam dołączysz do Celeryna!
- Ja... Bo...
- I kołek osikowy przynieś!
- Ja... ja... jaki kołek?
- Osikowy!
Brat Ampeliusz zawahał się na dobre.
- Tylko nie wiem czy nisza nie jest zbyt wąska...
Brat Ampeliusz zadrżał każdym fragmentem wiotkiego ciała i pognał. Do murarzy. I po osikowy kołek.
PS: Ze sprawozdania prof. Svena Stjørdala: "W ruinach klasztoru odnaleziono pochówek szkieletowy, tym interesujący, że osobę zamurowano w ścianie. Nie ulga wątpliwości, że chodziło o jakieś rytualne odczynianie uroków. W klatce piersiowej tkwiły resztki osikowego kołka. Zaskakujące jest zmasakrowanie czaszki. To bardzo rzadki przypadek. Chodzi o mężczyznę zapewne lat ok. 40-tu, potężnej budowy ciała. Znalezisko oceniamy na VII może VIII wiek, na pewno przed najazdem Normanów, bo wtedy nastało całkowite zniszczenie i opuszczenie tego świętego przybytku, a przeor bł. Ampeliusz przeniósł się w inny rejon Norfolk".
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.