czwartek, kwietnia 21, 2022
Przeczytania, odcinek 439: Miłka Raulin "Siła marzeń, czyli jak zdobyłam Everest" (Wydawnictwo Bezdroża)
"Miłka Raulin. Z wykształcenia magister inżynier trakcji elektrycznej. Drobna dziewczyna o marzeniach wielkich jak Himalaje i jeszcze większej determinacji. Realizacja projektu Siła Marzeń - Korona Ziemi zajęła jej siedem lat. Gdy 2 maja 2018 roku weszła na Mount Everest, została wówczas najmłodszą Polką, która zdobyła wszystkie najwyższe wierzchołki siedmiu kontynentów" - po takiej okładkowej zachęcie trudno, aby obejść bokiem "Siłę marzeń, czyli jak zdobyłam Everest", którą wydało Bezdroże.
Moja wina! Moja wina! - że dopiero teraz sięgnąłem po tę niezwykłą książkę. Grzeszyłem wobec Autorki i Wydawnictwa. Kajam się. Tłukę w pierś cherlawą. Jak wiadomo nie pierwsza to książka poświęcona Himalajom czy zdobywaniu 8 849 m.n.p.m. I nigdy mi dość. Gdy mam przed sobą ambitną i pełną wigory panią Miłkę Raulin po prostu zdejmuję w podziwie i zachwyceniu mój kaszkiet (bo kapelusza nie noszę). Jest pewnie w tym i nutka zazdrości. Nie, nie wspinam się. Zawsze przy okazji górskich książek nadmieniam, że jestem człowiekiem nizin. Niemniej fascynacja ludźmi gór jest we mnie i bardzo się cieszę, że teraz do zacnego grona mogę zaliczyć również Autorkę "Siły marzeń, czyli jak zdobyłam Everest".
Tak powinna być wydana każda książka podróżnicza! Od razu budzi się we mnie belfer? A tak i były doradca metodyczny i konsultant ds. nauczania historii (KP CEN Bydgoszcz). Nie muszę podnosić wartości książki, bo ona sama w sobie nią po prostu jest! Bogactwo ikonografii sprawia, że bardzo szybko stajemy się światem, jaki postanowiła zdobyć pani Miłka Raulin. Owe 8 849 m.n.p.m.! Nie wiem ile zostanie we mnie z tego czytania, ale cudownie jest czytać: "Bez dwóch zdań, pieniądze w życiu są potrzebne, ale wierzcie mi, że najbardziej potrzebni są prawdziwi przyjaciele". Wnikliwy czytelnik górskich książek przecież wie, że o tym m. in. one są! O przyjaźni, wspólnym zdobywaniu metrów szczytów, bez niej pójście tam ku niebu byłoby chyba szaleństwem. Ilu zuchwałość i brak przyjaźni przypłaciło uszczerbkiem na zdrowiu lub nawet życiem.
Robi na mnie wrażenie mini-recenzje i zachęcenia w jednej formie, jakie znajdziemy na jednym ze skrzydeł okładki. Jedna z nich brzmi: "Historia Miłki Raulin momentami brzmi jak bajka. Bajka o skromnej dziewczynie, która nie miała nic poza wielkimi marzeniami i ogromną determinacją, by je zrealizować!". Druga: "Zawsze chciałem przeczytać taką książkę o Evereście. Siła Marzeń, czyli jak zdobyłam Everest przerosła moja oczekiwania. Jeszcze nikt nie opowiedział swojej historii o najwyższej górze świata w taki sposób, w jaki zrobiła to Miłka". Pierwszej autorem jest Krzysztof Hołowczyc, a drugim Piotr Kraśko.
"Dla tych, których nigdy nie opuszcza siła dziecięcych marzeń i wiara w to, że się uda" - to dedykacja ku nam, czytelnikom. Ilu się z nią zidentyfikuje? Pewnie wielu. Bo w wielu życiach początek nierealnych marzeń, to świat dzieciństwa, piaskownicy, nieśmiałych lub zuchwałych zapowiedzi i wyzwań. Te przeszło trzynasta stron życia Autorki, to zapis odwagi, to zapis spełnienia marzeń. I tu tkwi siła tej książki. Choć dla mnie zaczyna się ona czymś, co sam przeżyłem 1 X 2018 r., kiedy na przejściu dla pieszych nie zauważono moich 191 cm i 110 kg. Autorkę potrącił starszy pan w okularach, których szkła miały grubość denek z butelek po mleku. "Cała ta sytuacja utwierdziła mnie w przekonaniu, że nieustannie ktoś nade mną czuwa i nie pozwala, by przydarzyło mi się coś złego" - cytuję Autorkę. Nie miałem takich odczuć. Sparaliżowałem ruch na głównej arterii Bydgoszczy. Mnie z przejścia zabrała karetka. Przepraszam za taka osobistą degresję, ale musiałem. Pani Miłka Raulin szła na ważne dla siebie spotkanie i dotarła nań.
"Wejście na Mount Everest może być niebezpiecznym przeżyciem i z pewnością niejeden się o tym przekonał. Może to być ostatnią «przygodą», ostatnim wyzwaniem" Do 2017 roku w mroźnych objęciach Czomolungmy pozostało na zawsze 290 osób... 290 marzeń o zdobyciu wierzchołka, pragnień powrotu do domu, tęsknot za uściskiem najbliższych" - ciekawe ile osób odstraszy ta statystyka, odłożą książkę i zarzucą marzenia. To tylko 1,39% z 8357, czyli tych, którzy zdobyli szczyt: "...to przecież tak niewiele, gdy myślimy o procentach, i jednocześnie tak dużo, gdy odnosimy tę liczbę do ludzkiego życia". Zaskoczyło mnie inne stwierdzenie: "Ryzyko na Evereście jest, ale góra gór wypada w zestawieniu zdecydowanie lepiej niż, dajmy na to, niższy, zdecydowanie tańszy i bardziej dostępny Mont Blanc". Nie wiedziałem, że tylko w 2017 r. 674 osoby (w tym 52 kobiety) zdobyły dach świata! Choć podane statystyki chwilami mrożą.
"Przecież my, dziewczyny, mamy w sobie tyle uporu, odwagi i wytrwałości! To prawda, że jesteśmy słabsze fizycznie, ale świetnie radzimy sobie z długotrwałym stresem i mamy zdecydowanie wyższy próg bólu. Matka Natura jednak jest spoko" - po takim stwierdzeniu zachęta do zdobywania szczytów na pewno nie minie żadnej pani, która o tym zamarzy. Tym bardziej, gdy ma się przed sobą Everest! "Bo Everest jest jak magnes. Przyciąga, hipnotyzuje, olśniewa i onieśmiela. Jest wyzwaniem, które kusi zaprawionych w boju himalaistów i nas - miłośników gór wysokich" - zapewnia pani Miłka Raulin. Można by to zdanie dopisać do wielu innych, jakie padły w wielu innych książkach o Evereście. Pięknie ujęła sens wzajemnego zaufania wspinających się: "Trzeba być czujnym, zdecydowanym i patrzeć prosto w oczy temu, komu zadaje się pytanie dotyczące swojego życia". Pokonanie 8849 m.n.p.m., to przecież wyczyn zespołowy! Tego też uczą góry, że w pojedynkę ma się marne szanse na osiągnięcie sukcesu. Trochę na ten temat znajdziemy tu i to jeszcze nim zacznie się mozolna droga w górę. Nie bez znaczenia, dla polubienia Autorki, jest akcent... rodzinny. Wszak zabrała ze sobą syna Jeremiego.
Ciekaw jestem, jak inni czytelnicy odbierają czerwonoliterowe wstawki cytatów. Mi one nie przeszkadzają. Część z nich na pewno wniknie w to "Przeczytanie". Robię z nich użytek choćby w tej formie:
- Bezpieczeństwa i ludzkiego życia nie wolno traktować jak karty przetargowej w negocjacjach.
- Bo gdy w grę wchodzi życie i zdrowie, nic nie jest przesadą.
- Niestety zdarza się, że butle z tlenem napełnione są w połowie albo, co gorsza, napełnione są nie tlenem, lecz sprężonym powietrzem. I wtedy nie ma mowy o zdobyciu wierzchołka, wtedy zaczyna się walka o życia.
- Góry wysokie są piękne i majestatyczne, ale potrafią być też niebezpieczne i groźne.
- W górach wysokich drobiazgi urastają do rangi gigaproblemów.
- W górach działa przecież wiele niezależnych od nas czynników i obiecywanie, że wejdzie się na szczyt, jest po prostu nieuczciwe.
- Ktoś obliczył, że 70% ekspedycji nie osiągnęłoby celu bez wsparcia Szerpów.
Śmiem twierdzić, że wielu z nas czytając o ekspedycjach nie zdaje sobie sprawy, że obok chęci, marzenia, pasji i czego tam jeszcze nie wymyślmy potrzebne są pieniądze. Dużo pieniędzy. "...skołowanie w trzy miesiące 85 000 dolarów to nie lada wyzwanie. Potrafię czarować, ale chyba nie aż tak :) Musiałam więc wyprawę przesunąć o rok" - przyznaje się pani Miłka Raulin. I zaczęło się łażenie za kasą! "Środki na Everest i tak były wynikiem połączenia sponsorskiego wsparcia, własnych oszczędności, pożyczek i zbiórki pieniężnej, która była niczym koło ratunkowe" - czytamy dalej. Trzeba mieć duży dystans do siebie samego, aby ewentualnych sponsorów przekonywać takim argumentem: "Słuchajcie, przecież ani ja nie mam tego w planach, ani wy nie chcecie, by do Polski wrócił trup, prawda? Niefajnie byłoby też, gdybym przyjechała połamana albo z odmrożeniami". Ta szczerość robi na mnie wrażenie. może trochę studzi zapał innych, kiedy przyznaje: "W gruncie rzeczy pozbycie się poczucia, że jest się zobowiązanym, by zdobyć szczyt, jest bardzo trudne. Zwłaszcza gdy sponsorzy w znacznej części pokrywają koszty wyprawy". Pieniądze, to nie wszystko. Do tego dochodzą choćby treningi, tj. bieganie o drugiej w nocy lub spanie w namiocie hipoksyjnym (cokolwiek to oznacza). Co zaskoczyć może? Obżarstwo jako forma aklimatyzacji. jakoś uszło to moje uwadze przy innych czytaniach lub o tym nie wspominano.
Raz po raz w podobnych wspomnieniach wraca kwestia komercjalizacji zdobywania szczytu! To dlatego dociera do nas: "Wyprawy na Everest to obecnie w Nepalu najlepiej rozwijający się biznes". Na dalszych stronach znajdziemy i takie stwierdzenia: "Czomolungma jest dziś dla Szerpów źródłem utrzymania. Górą, która napędza lukratywny biznes i zapewnia tym skromnym, pracowitym ludziom środki do życia". Znajdziemy wyliczenia kosztów w $. Tylko 5000, ze wspomnianych 85000, to same... łapówki dla Szerpów. Można podziwiać determinację pani Miłki Raulin. Nie było takich przeszkód, których nie umiałaby pokonać. "W życiu tak jest, że jeśli czegoś ci trzeba i intensywnie o tym myślisz (i działasz), wszechświat postawi na twojej drodze właściwych ludzi". Po chwili przepisywania widzimy, że to samo wyróżniono czerwonoliterowym cytowaniem. Nasza trafność: 100 %. Przygotowania do wyprawy trwały... pół roku!
"Przerażało mnie pokonywanie stromych stopni w strefie śmierci. Odrzuciłam więc pomysł zdobycia góry od strony północnej [...]" - cenię takie szczere wyznania. Tak, chodzi o to, które zdradza stan ducha (czytaj: przerażenie). Zyskuje w moich oczach pani Miłka Raulin. Nie kreuje się na nie wiadomo jakiego herosa (można toż słowo odmienić na... heroina? wychodzi idiotycznie). I to jest autentyczne, prawdziwe. Wiem, że wielu moim czytelnikom imponuje, kiedy sam piszę o sobie: nie wiem, nie wiedziałem, dowiedziałem się itp. Oczywiście od pierwszego książki otwarcia wiemy, że to nie imaginacja, tylko prawdziwość w każdym calu. Tym bardziej budzi podziw! "Chyba jednak jestem trochę romantyczna w górach :)" - cudowne! brawo! Mam nadzieję, że nie odezwie się czytelnik, który swego czasu zarzucił mi, że nadużywam wykrzykników. Nie spodziewałem całego rozdziału tak emocjonalnie feministycznego: "Mężczyźni często oceniają nas przez pryzmat drobnej postury. Uważają, że filigranowej dziewczyny nie stać na to, by przyłożyć z prawego sierpowego, gdy ktoś nadepnie jej na odcisk". Pozostawiam te rozważania pod rozwagę męskiej stronie czytających. Wczytajcie się panowie.
"Bezsilność jest parszywa. Przychodzi i śmieje nam się prosto w twarz. Każe patrzeć, jak cierpią nasi bliscy, a nam z uśmiechem wiąże ręce. Pastwi się, wiedząc, że nic nie możemy zrobić" - to jest to, czego szukam w podobnych książkach: człowieka. Ból, właśnie bezsilność i śmierć przyjaciółki Olgi. Takie życiowe odsłanianie siebie. "W jednej minucie wszystko się zawaliło. [...] Nie mogłam się pozbierać. [...] Chciałam iść w ciszy, płakać w samotności" - przykre, samo życie, bezradność wobec śmierci bliskiego człowieka. Takich wyznań też nie spodziewałem się. Odważne. Naprawdę. Znajomość skończoną, nieodwracalnie zamkniętą. "Spotkać na swojej drodze prawdziwego przyjaciela i przyjaźnić się z nim blisko trzydzieści lat to wielki zaszczyt" - czytamy dalej. Niezwykłe jest to żegnanie się z przyjaciółką: "Odfrunęłaś. Bo aniołom jest trudno na ziemi". Pod jedną z fotografii znajdziemy zapis: "Odtąd Olga była moim aniołem stróżem. Aniołem o długich rzęsach, złocistych włosach i oczach pełnych ciepła i dobroci". Cudowne pożegnanie: "Kocham Cię, Olga! Wiem, że będziesz ze mną szła... tam na górę. A ja Cię odprowadzę, bo stamtąd bliżej będzie Ci do domu". Trzeba być z drewna, żeby tego nie przeżyć. Takie wyznania nie pozostawiają obojętnym. Mnie na pewno nie.
- Człowiek prawdziwie dobry nigdy nie zatrze się w naszej pamięci.
- Szłam dalej, a himalajski wiatr niósł spokój...
- W przypadku Everestu trzeba samemu wyczuć, czy jest się zdolnym, by stanąć na wierzchołku.
- Życie w bazie kręci się wokół spania, jedzenia i odpoczywania.
- Gdyby nie widok sześcio-, siedmio- i ośmiotysięczników, Base Camp byłby tylko kupą lodu i kamieni.
- W bazie każdy był królem. Przynajmniej w obszarze swojego namiotu
- Szerpa jest jak dobry przyjaciel, który nie pozwoli nam popełnić błędu.
"Godzinami potrafiłam patrzeć w podsufitkę swojego namiotu i myśleć o niebieskich migdałach. Zawsze wydawało mi się to niemożliwe, bo myślenie o niczym jest niebywale trudne" - podpatrujemy już życie w bazie, u stóp szczytu, chciałbym to widzieć. Mam coś podobnego, gdy wjeżdżam na łąkę, rzucam rower w trawę, kładę się na niej jak Dyzio Marzyciel i gapię w niebo. Cudowne jest bogactwo wykorzystanych zdjęć. Powtarzam się? Nic to. Ale to naprawdę wartość dodana. Ich koloryt, niezwykłość pozwalają poczuć tamten klimat, którego przecież większość z nas nigdy nie pozna. "Ryż rzuca się w stronę ołtarza na szczęście i długie życie, bo każdy z nas i jedno, i drugie chce mieć" - dotykamy niemal tego czasu, czujemy się uczestnikami rytuałów, jakie odprawiają Szerpowie. Pani Miłka Raulin przypomina nam też wielkich zdobywców, i tych którzy zmagali się z 8849 m.n.p.m. Jest zatem sir E. Hillary i Tenzing Norgay, G. Mallory, ale i W. Rutkiewicz. Mierzy się z nią? Poznajemy, co łączy i różni obie panie.
"Niegdyś uważano, że wspinanie się na świętą górę jest bluźnierstwem" - przypomina Autorka, gdy akurat zaczyna opisywać wyczyn Krzysztofa Wielickiego i Leszka Cichego z 17 lutego 1980 r. I znowu spotykamy wielką historię. Możemy spojrzeć w oczy obu zdobywcom. Widać, jak bardzo pani Miłka Raulin ceni historię. Dostajemy rys zimowych zdobyczy polskich himalaistów. Wraca W. Rutkiewicz: "Po wyczynie Wandy Rutkiewicz panowie mieli wysoko zawieszoną poprzeczkę". Wiele sympatii okazuje Szerpom. Niezorientowanym uświadamia: "Mieszkańcy doliny Khumbu rodzą się i wychowują w górach, a Czomolungma bacznym okiem patrzy na kolejne pokolenie odważnych mężów. Bo Szerpą trzeba się urodzić". Być na Szczycie Świata 24 razy? Od samej liczby mam mroczki w oczach! Ale widać - można. Ale na to jednak trzeba być Nepalczykiem, Szerpą, a nie nizinnnikiem rodem z Kujaw.
"Z mojej perspektywy wszystko wyglądało fatalnie. Czułam, że z dnia na dzień słabnę, i nie wiedziałam, jak temu zaradzić" - Autorka przyznaje znowu, że nie wszystko było prostolinijnością. Bo być nie mogło? Mamy zapis fragmentu rozmowy, w której informuje: "Usypiam, odlatuję i nagle otwieram usta niczym ryba wyjęta z wody, by nabrać powietrza, bo czuję, że zaraz się uduszę... [...] Za dnia też mam wrażenie, że mam płytki i ciężki oddech". Cena za bycie na odpowiedniej wysokości. Zatem podążamy za Autorką na 8849 m.n.p.m.: "Wyszliśmy około drugiej, obchodząc prawą stronę ołtarza i trzech bożków, których w trakcie pudży prosiliśmy o opiekę w górach. Każdy rzucił w ich stronę garść ryżu na szczęście i cicho sie pomodlił". Pani Autorka ma niewątpliwą racje, kiedy pisze: "Żaden książkowy opis nie odda tego, czego doświadczysz na własnej skórze". I lekko nie było, skoro: "Nabieraliśmy wysokości. Czułam, jak z każdym krokiem gorzej mi się oddycha". Stąpamy krok w krok za Autorką: "Nie pamiętam swojej pierwszej szczeliny. Byłam w totalnym osłupieniu. Nie wiem, czy to była dobra robota. Kolejne piętnaście minut trzęsłam się jak galareta". Bez oba pani Miłko Raulin - i tak Panią podziwiam. I zapewne wielu innych. Mimo trudności żołądkowych i takich tam... Rysuje nam smutny obraz zaśmiecania (delikatnie rzecz ujmując, bez detalów i szczegółów) Himalajów. Do tego łykanie metronidazolu czy thiocodinu, bez których musiałaby skapitulować, uznać, że organizm nie daje rady z domniemaną bakterią itd.
"Wszystko tu jest gigantycznym wysiłkiem, a synonimem słowa Everest jest słowo ból. Ale każdy, kto pragnie zdobyć Dach Świata, na ten ból musi być gotowy. Wie bowiem, że góra wynagrodzi mu go, jeśli tylko pozwoli na siebie wejść" - zapewnia Autorka. Nie mogę wyrywać za każdym razem zdania za zdaniem tylko dlatego, że robi na mnie wrażenie, po prostu podoba mi się, ma dla mnie swoją wartość, przesłanie. "Popijając herbatę, myślałam o Evereście. [...] Był przepotężny, majestatyczne i spokojny. Pokłoniłam mu się w myślach i czułam, że mój pokłon został przyjęty" - nam czytelnikom musi starczyć obejrzenie zdjęć, w tym też kartek i obrazka syna Jeremiego. Zapewne wielu z nas przechowuje podobne skarby w wykonaniu naszych dzieci i wnuków. "W sekundę otrzymałam pakiet miłości przesłany przez mojego syna z miejsca, w którym się znajdował. [...] Zrobiło mi się błogo" - przyznaje. Ale dla dobra siebie i wyprawy musiała poza sobą zostawić swe rozrzewnienie, tęsknotę, miłość. A trzeba było iść dalej i dalej, i dalej: "Znów kilka kroków i przerwa. Nie byłam w stanie iść szybciej, zwłaszcza w miejscach, gdzie zbity śnieg zamieniał się w twardy lód, w który trudno było wbić raki". Nie cieszyło wejście na 7100 metrów.
- A gdy samotności jest za dużo, to wkrada się nuda i z nią też przez chwilę warto żyć.
- Gdy trzeba zrobić coś wbrew sobie, człowiek zaczyna się izolować.
- Człowiek nosi w sobie naiwność dziecka.
- Niech ktoś mi powie, że Everest jest niebezpieczny! Przelot starym, rozpadającym się helikopterem to dopiero jazda bez trzymanki :)
- Musiałam stłumić w sobie tęsknotę, a matce nie przychodzi to łatwo.
- Wytchnienie od surowych górskich warunków sprawiało, że poza moim ciałem odpoczywała też moja głowa.
- Tak, boję się! - odpowiedziałam zdecydowanie. Przede wszystkim nie chciałabym zawieść siebie.
"Siedząc na skalnej półce wielkości stołu do ping-ponga, po raz kolejny zdałam sobie sprawę, jak mała jestem w zestawieniu z potężnymi Himalajami" - i tu powiemy sobie: stop? Idźcie na Everest z panią Miłką Raulin, czyli weźcie do ręki książkę. "Siała marzeń, czyli jak zdobyłam Everest" warta jest tego, żeby być tam z Autorką. Nie znam poprzedniej książki. Nie mam innego wyjścia, muszę odnaleźć "Siłę Marzeń, czyli jak zdobyłam Koronę Ziemi", tym bardziej, że i ją wydały Bezdroża. Czekają na mnie książki m. in. Moniki Witkowskiej i wielu innych autorów. Powinienem zmienić szyld mego pisanego od 2012 r. blogu na: Himalaje i ja?
"CZYTELNIKU, KSIĄŻKA JEST REWELACYJNA!
PRZEKONASZ SIĘ O TYM, GDY POD KONIEC LEKTURY
W ZADUMIE PRZECZYTASZ OSTATNIE ZDANIE
I POCZUJESZ... TĘSKNOTĘ. TĘSKNOTĘ ZA MIŁKĄ RAULIN.
TĄ NAJCUDOWNIEJSZĄ WARIATKĄ NA ŚWIECIE"
- Tomasz Kozłowski.
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.