sobota, marca 19, 2022

Pandemiczne opowieści - odsłona XXXVIII - Green Meadow

- Co robisz Phil?
- Idę do Normana?
- Z? - Rosanne wskazała na broń, którą Phil akurat załadował. Dwa pociski, które pozbawiłyby grizli życia. Na Normana? To jakby z armaty strzelać do kojota.
- Z! - przyznał Phil. I wsunął do kieszeni kilka kolejnych pocisków. - Zapłaci mi wreszcie.
- Ale chyba nie znowu za Appomattox?! - Rosanne nie na żarty przestraszyła się. Wiedziała, co Phila szczególnie wyprowadza z równowagi. - Ile to już lat? 10, 12?
- 13 - poprawił ją Phil.
- No, właśnie. Trzynaście! Nie możesz mu wybaczyć?
- Jeszcze można się było bić - przyznał i sięgnął po cygaro.
- Bić? - Rosanne wzięła się pod boki. - Dobry jesteś! Z Grantem i Shermanem? Czym? Widłami? Spalony kraj, zniszczone miasta, rozdarte liche linie kolejowe.
- Skończ tę wyliczankę! - Phil zaciągnął się cygarem. - Nie chodzi o Appomattox.
- Nie?
- Nie!
- To o co? Chyba nie o to, że Emma podniosła cenę na mąkę? Równie dobrze możesz kupować o Vivian. Nie rozumiem coś się tak uczepił akurat jej sklepu, jakby innych nie było. Słuchaj, a może nie chodzi o sklep?
- Nie rozumiem - Phil zamrugał oczami, jakby nie dowierzał słowom, które dopiero co padły z ust coraz bardziej rozwściekającej się Rosanne.
- Teraz mi się układa! - klasnęła w dłonie. - Ty wcale tam nie chodzisz po kawę czy cukier!
- A niby po co? - Phil splunął na podłogę.
- Jest ode mnie młodsza... jakieś... dziesięć lat... niczego całkiem...
- Co ty bredzisz? - Phil zaczynał rozumieć dokąd zmierza tok myślenia Rosanne. Tego tylko brakowało, aby wierność jednemu sklepowi sprawiła, że rozpęta się tu zaraz piekło gorsze od tego, jakie widział podczas oblężenia Petersburga, w chwili walki o krater. 
- Widziałam, jak się ślinisz, gdy sięgała po ryż...
- Kobieto! Nie grzesz!
- Inni też widzieli.
- Chyba inne! - warknął Phil myśląc głównie o wrednej Joy Bracknell i jej kuzynce Tarze Buxton.
- Grzeszysz, Phil! A pastor Jarrow?
- Łysa pała! Obleśny dziad!
- Obleśny?! - zagotowało się w Rosanne. - Pan widzi twe odstępstwo Philu Ringwoodzie! Spłoniesz w piekle za te swe bezeceństwa! 
- A ty mi na odchodne zagrasz "Dixi" - parsknął Phil. 
- Nie pleć bzdur! - próbowała zamącić w jego coraz weselszym usposobieniu. - Mów po co idziesz z tą armatą do Normana.
- Mam sprawę...
- Jaką ty możesz mieć sprawę?! Krowę ci parszywą sprzedał? Czy co?! Mów natychmiast!
- Gorzej!
- Gorzej? Co mogłoby być gorszego? 
- Sprzedał szmat ziemi nad Green Meadow!
- Nad Green... Green Meadow? - Rosanne zdziwiła się. - A co nam do tego? Była jego, to sprzedał! Po to ci ta armata?!
- Muszę mu to ze łba wybić! Tobie też by się przydało!
- A co nam do tego?
- A jak będziemy poić nasze konie i bydło?! - zniecierpliwienie powoli chwytało Phila. Dziwny grymas na twarzy już sie pojawił, choć Rosanne lekceważyła ten objaw. - Balonem je będę tam woził?! Pomyśl, kobieto!
- A komu sprzedał? - zainteresowała się Rosanne.
- O! i tu rozumnie pytasz! Roy King kupił!
- Roy King? - powtórzyła i usiadła na krześle.
- A widzisz?
- Toż on z nas skórę zedrze!
- A widzisz?! 
- I Norman sprzedał?
- A widzisz?!
- No, widzę, widzę! - uderzyła otwartą dłonią w blat stołu.
- Dlatego zabrałem więcej kul!
- Philu Ringwoodzie! Masz rację! - Rosanne wstała bardzo energicznie.
- Rosanne, gdzie idziesz?
Ale kobieta nie słuchała. Weszła na piętro i chwilę nie wracała, kiedy pojawiła się na powrót trzymała w dłoni... szablę. Pamiątkę spod Fredericksburgu.
- Rosanne! - Phil krzyknął, widząc jak zaczyna wywijać nią w powietrzu jakieś esy-floresy. 
- Nie rosanuj mi tu! - ofuknęła Phila. - Ta zniewaga krwi wymaga!
- Gdzie ty z tą szablą?!
- Nie ochroniłam Nashville, ale Green Meadow, to inna sprawa! Każdy sąd nas uniewinni!
I podśpiewując pod nosem "The Yellow Rose of Texas", wybiegła z domu. Phil ruszył za nią. Z Rosanne nie było żartów. To przecież z jej niewyparzonych ust sypały się bluzgi pod adresem jankeskiego generała Henry Thomasa, gdy ten zajmował ukochane Nashville w grudniu 1864. Nigdy nie darowała Hoodowi, że wycofał się do Tupelo. Odtąd nazywała go Tupelohoodem. 
- Rosanne!
Phil ruszył za nią. Widział, jak biegła i machając szablą wykrzykiwała kolejne frazy: "And the yellow Rose of Texas / shall be mine forever more...".
- Rosanne! - ale ona ani myślała zatrzymać się na wołanie Phila. Rzucił się za nią. Ale to ona pierwsza dopadła do składu żelaza nad którym powiewała zielona niby-flaga z wymalowanymi dwoma literami "NN", Normana Nelsona. Zanim dopadł do drzwi tegoż przez okno poszybowała jakaś masywna donica. W drzwiach pojawił się Norman i trzymał się za rozcięty policzek.
- Zabiła mnie! Phil! Ratuj!
Spod dłoni zaczęła ściekać krew.
- To jakaś wariatka! 
- Mi to mówisz?!
- Ja wariatka?! - wyskoczyła zza ich pleców rozwścieczona Rosanne. - Ja?!
- Nie, Jeb Stuart! - próbował się bronić Norman Nelson.  Ale na te słowa poczuł, jak plecy odbierają płazowanie szablą. 
- Grzeszysz Normanie Nelsonie! Twoje dni są policzone! - wyrzucała z siebie Rosanne. 
- Czego ona chce ode mnie?
- Tego samego, co ja -  tu Phil podniósł swoją broń. Dwie lufy ziały wrogą zapowiedzią niechybnej śmierci. Spracowany palec spoczął na spuście. 
Norman Nelson odskoczył. 
- Poszaleliście oboje?! Odbiło wam na starość? Dam wam kredyt! Dożywotnio! Do 1950 r.!
- W dupę sobie wsadź swój kredyt! - Phil złożył się do strzału. 
- Za co? Za Appomattox już przepraszałem! Sto razy! Milion razy!
Phil odciągnął kurki dubeltówki.
- To nie idzie o Appomattox jankeska przybłędo! - włączyła się z pianą na ustach Rosanne. 
- To o co?!
W tym momencie Phil pociągnął z jednej rury. Pocisk poszybował jednak wyżej.
- Przestań Phil! - Norman oganiał się, jakby opadł go rój szerszeni. - Nic nie rozumiem!
- Na Boga! Co się tu dzieje?! - pojawienie pastora Jarrowa Norman przywitał, jak zmartwychwstanie Zbawiciela. Chwycił się dłoni duchownego i zaczął ją całować. - Co ty robisz?
- Chcą mnie zabić!
Pastor spojrzał na uzbrojonych: Rosanne z okrwawioną szablę i Phila z dymiąca jedną lufą dubeltówki, który cały czas mierzył w kierunku Normana Nelsona.
- A was, to w domu Pana dawno nie widziałem! - wskazał na nich palcem.
- Byłam ostatnio - zaperzyła się Rosanne.
- A, tak. Na Wielkanoc? - pastor podrapał się po łysej głowie. - Tylko patrzeć Święta Dziękczynienia. A ty Phil?! Dobrze zapamiętałem.
- Jestem katolikiem! - rzucił od niechcenia Phil.
- Zatem twoja katolickość pozwala ci nastawać na bezbronnego bliźniego z bronią?! - pastor stanął przed Philem, który wciąż mierzył w Normana i spojrzał mu wymownie w oczy. Phil nie udźwignął tego. Opuścił broń. - Chrześcijanami jesteście. Dla Boga jednacy! A ty? Rosanne? Szabla?
- Jestem z Nashville! - nie bez dumy oświadczyła.
- I brawo Panu za to! - pastor uniósł książkę, którą ściskał pod łokciem. - A teraz na kolana! Cała trójka! Już!
- Ale... - Norman próbował coś jakby utargować?
- Na kolana!
Norman ukląkł.
Rosanne klęczała.
- Phil!
Phil ugiął się.
- No! Ja Jefferson Jarrow nakazuję: pax! pax! pax!
I popłynęło w niebo "Ojcze nasz...".
- Teraz chcę wiedzieć, co...
- Napadła na mnie ta wariatka! - Norman wskazał drżącą wciąż dłonią na Rosanne. - Z szablą! Jak jakaś furia?! 
- Dlaczego, córko? Czym Norman zawinił? Znowu Appomattox?!
- Jakie Appomattox?! - Phil chciał się szarpnąć na jakieś zdecydowanie, ale pastor powstrzymał go spojrzeniem, które chyba mogłoby doprowadzić do rozstąpienia się morza lub co najmniej wyschnięcia Rio Grande.
- Bydlak! - wrzasnął w kierunku Normana, który powoli dochodził do równowagi. Obecność pastora dawała jednak jakąś gwarancję na polubowne wyhamowanie napęczniałej sytuacji.
- To nie jest argument!
- Sprzedał Green Meadow! - dorzucił swoje Phil. 
- Sprzedałeś? - zdziwił się pastor.
- Moje! To sprzedałem! - Norman czuł wreszcie grunt pod nogami. Pewny i stabilny. - Nie będę się nikogo pytał! A na pewno nie tych diksańskich wsioków! 
- Jak nas nazwałeś, jankeska przybłędo?! - Rosanne bliska była ponowienia ataku, ale hamowała się jednak przy pastorze.
- Pax! - bas pastora nabrał bardzo ciężkiego wydźwięku. - Pax!  
Spojrzał na obydwie strony sporu i widać było, że coś w sobie waży. Jakby z opóźnieniem zaczęło doń docierać, co było przedmiotem sporu. Okrwawiona szabla Rosanne, wystrzał z dubeltówki Phila, opryskliwość ofiary.
- Powtórz jeszcze raz.
- Co mam pastorowi powtórzyć? - Phil tracił ochotę na zemstę.
- O co cały ten kocioł?! Rosanne odłóż tę szablę!
Kobiet wypuściła z dłoni broń.
- Jeszcze raz. I powoli.
- Ten bydlak...
- Bez epitetów. Fakty! - prostował pastor Jarrow i dodał łagodnie: Proszę Phil.
- Ten jankeski gnojek sprzedał Green Meadow!
- Co?!
- I to jeszcze Royowi Kingowi! Temu wszarzowi z Milwaukee czy innej wschodniej wsi!
- Roy King? - pastor obrócił twarz w kierunku Normana - Położył łapę na Green Meadow? 
Zanim Phil zrozumiał, co się dzieje pastor wyrwał mu z ręki dubeltówkę!
- Co pastor robi?!
- Zastrzelę gnoja! Pan mi wybaczy!
- Ale...
Norman ujrzawszy celującego w siebie duchownego ani myślał czekać dalej...
- Ksiądz jest duchowny, to... - Phil próbował oponować.
- Duchowny? Służyłem pod samym Winfieldem Scottem, gdy wy obaj nosiliście jeszcze w zębach koszule!
I wycelował. 
Padł strzał.
I padł Norman Nelson!
- Pastorze, zabiłeś go! - Phil nie wierzył własnym oczom.
- Ba! Jak pod Molino del Rey! Nie zliczę tych meksykańskich gnojków...
Ale nagle Norman poruszył się. Wstał. Otrzepał się. I rzucił się do ucieczki.
- A to bydlak! Phil! Pociski!
Ale Phil nie miał już ochoty na dozbrajanie pastora Jeffersona Jarrowa i wymierzania sprawiedliwości. Podbiegł do Rosanne, wyrwał z ziemi szablę, tą samą, która służyła mu pod Fredericksburgiem w grudniu 1862 i chwyciwszy swą kobietę za ręką pognał w stronę swego domu. Pastor został sam.
- Normanie Nelson! Niech cię piekło pochłonie z twoją zachłannością, a razem z tobą Roya Kinga! Bo dla was już tu miejsca nie ma!  

PS: Z raportu szeryfa Ambrose Vose: "Dnia 17 października 1878 r. doszło do aktu przemocy, jakiego dopuścił się pastor Jefferson E. F. Jarrow, lat 68., na osobie tutejszego właściciela sklepu żelaznego oraz farmy Normana Nelsona oraz pana Roya Natana Kinga, szanowanego obywatela miasteczka. Pastor Jarrow zaatakował wspomnianego N. Nelsona na ulicy i nie dając powodu swego ataku strzelał doń z broni długiej, nie trafiwszy gonił go przez aleję G. Washingtona i dopadł koło zakładu pogrzebowego Kevina Frencha. Tam wymierzył Nelsonowi kilka brutalnych ciosów dubeltówką. Po czym zbiegł z miejsca, aby udać się do domu szanowanego obywatela miasteczka pana Kinga. Napadł go w swoim domu, wybił szyby w gabinecie i zdemolował salon. Zatrzymania sprawcy dokonali obywatele miasteczka Phil Ringwood i George Lexington, którzy obezwładnili pastora Jarrowa, lat 68. Zatrzymany oczekuje na przybycie sędziego Jamesa Richardsona-jr i sprawiedliwie osądzenie".

The End

Brak komentarzy: