sobota, października 16, 2021

Przeczytania... (418) Daniele Nardi i Alessandra Carati "Nanga Parbat. Droga doskonała" (Wydawnictwo Replika)

"Chciałbym zostać zapamiętany jako ktoś, kto próbował robić rzeczy niewyobrażalne, niemożliwe i kto mimo wszystko nigdy się nie poddał. Jeśli miałbym nie wrócić, przesłanie dla mojego syna niech zabrzmi tak: nie zatrzymuj sie, nie poddawaj, angażuj się, ponieważ świat potrzebuje ludzi lepszych, postępujących tak, by pokój na świecie stał się rzeczywistością, a nie pozostawał ideą. Warto to robić!" - takie przesłanie pozostawił włoski himalaista Daniele Nardi (1976-2019). "Nanga Parbat. Droga doskonała" nie powstałaby gdyby nie Alessandra Carati. To ona była sprawczynią, że ta właśnie książka ukazała się w 2019 r. drukiem. Była świadkiem drogi na szczyt przyjaciela. Dla nas, polskich czytelników przetłumaczyła ją Aleksandra Paukszta, a wydało Wydawnictwo Replika.
Dla mnie to kolejne powracanie w Himalaje. Z tym, że to jednak dość wyjątkowa książka. Rzadko się zdarza abym wiedział, że  to pośmiertny głos głównego bohatera. Tym bardziej, to co mówił o górach, jaki miały wpływ na jego życie (raptem 43 lata), czym były dla niego i jego bliskich. Dla mnie, jak zwykle, to kolejna okazja, aby szukać   s e n s u   himalaizmu, chęci zdobycia kolejnych metrów nad poziom morza. Przypominam, że jestem człowiekiem nizin i mam bardzo-bardzo-bardzo skromne doświadczenie wchodzenia na szczyty. Prawie żadne. Tym bardziej pasjonuje mnie ten świat i ludzie, którzy się w niego wpisują, którzy mimo trudów zdobywają szczyty, ale i giną, bezpowrotnie wyruszają w na szlak...
"Szczyt nie jest wart jego śmierci. Nie jest wart niczyjej śmierci" - to zdania o Alim Sadparze, Pakistańczyku. Ale śmierć w tej książce jest od niemal pierwszych jej stron. Nie wiem dlaczego nie pada ważne nazwisko: Mackiewicz. A przecież A. Carati zapisała słowa D. Nardiego: "W lutym Tomek zginął na tej górze. [...] Z punktu widzenia statystyki, Nanga wzięła, co jej. Teraz mówię o tym bez emocji, ale bardzo mnie boli, że Tomka już z nami nie ma". Aha! nazwisko Tomka padnie kilka stron dalej, gdy będzie wspominana kwestia klimatyczna Naga Parbat: "Na Nandze jest chłodniej niż na K2, niż na Annapurnie, niż na jakimkolwiek innym ośmiotysięczniku. Tomek Mackiewicz nazywał ją the huge fridge (z jęz. ang. wielka lodówka)".
Każdy kto uważnie czyta moje "Przeczytania..." wie/zauważa, że wciąż szukam odpowiedzi na pytanie: dlaczego? Dlaczego - wobec tylu śmierci oni nadal chcą pokonywać metry nad poziomem morza? Dlaczego - widząc dramaty swoich bliskich, innych ekip nie odpuszczają sobie kolejnych prób zdobycia szczytu? Tych "dlaczego" jest bardzo wiele. Pewnie, ale z czasem przestajemy to robić. Przyjmujemy jeden pewnie: tak musi być i kropka. I nie powinniśmy stawiać żadnych pytań. Ale czy nie oznaczałoby to, że zobojętniało nam to wszystko? Daniele Nardi widział to tak: "Gdybyśmy my, alpiniści, nie żyli w rozdarciu, z umiejętnością życia wewnątrz i jednocześnie bycia poza nim, nie robilibyśmy tego, co robimy". Ale widać, że Alessandrę Carati tez nie opuszczają wątpliwości, skoro pisze: "Męczyło mnie też pytanie, które przygnało mnie aż pod samą górę: czego szuka, co go tam pcha?"
O Nanga Parbat czytamy dalej: "Nie znam nikogo, kto zdobyłby szczyt Nangi za pierwszym podejściem". I pada nazwisko Adama Bieleckiego, a zaraz za nim Simone Moro, Alexa Txikona i Élisabeth Revol. Nie muszę daleko sięgać, książki o nich leżą kilka centymetrów od klawiatury, po której ganiają moje palce. Ciekawie ujęto ideę zdobywania 8126 m n.p.m., jakby góra przemawiała do nas: "Chcesz na mnie wejść? To uzbrój się w cierpliwość". To opinie D. Nardiego. "Gdybym nie wrócił, napisz moją historię" - prosił A. Carati. Rozumiem, że z tego wyrosła ta książka. Cytowane wypowiedzi alpinisty zostały uchwycone, zapisane - mamy je! 
  • Linia między życiem a śmiercią jest boleśnie cienka.
  • ...atak szczytowy planuje się tak, by schodzić jeszcze w dziennym świetle.
  • Większość wypadków ma miejsce podczas schodzenia. 
  • Kto uprawia wspinaczkę wysokogórską w Himalajach, zyje ciągle postawiony w stan gotowości.
  • Każdy alpinista wie, że śmierć jest częścią gór, więc podchodzi do niej z szacunkiem i boi się jej, bo to coś, z czym mamy do czynienia w bliski sposób.
  • Dla tych, którzy zawodowo zajmują się wspinaczką, bycie rozpoznawalnym jest ważne, więc wszyscy przystali na obecność telewizyjnych kamer. 
  • O doświadczeniu alpinisty świadczy liczba ścian, po których się wspiął [...]. 
  • Mi nigdy nie przychodziło łatwo zrobić tysiąc metrów przewyższenia w mniej niż godzinę, musiałem pracować nad tym treningami i głową.
Na mnie robią wrażenia plastyczne zdania: "Nanga to gigantyczny masyw otoczony pustynią, odległy od pozostałych ośmiotysięczników Karakorum i Himalajów. Tylko on i nic więcej". Wiem, są tu te poświęcone warunkom klimatycznym, pogodowym, wspinaczkowym trudnościom (czytaj: obóz bazowy). Ale ja wybieram to właśnie. Bo ono m. in. oddaje sens stopnia trudności, a do tego: "Jest jak olbrzymia skała rwącego potoku, na której rozbijają się różne prący, tak że nie wiadomo, w którą stronę pryśnie woda"
Nie potrafię polemizować z treścią tej książki. "Nanga Parbat. Droga doskonała", to historia D. Nardiego. Jeszcze jednego śmiałka, któremu zamarzyło się zdobycie szczytu w Karakorum! Nie zdawałem sobie sprawy, że Nanga Parbat jest trudniejszą góra od Mont Everestu: "Nie tylko wysokość świadczy o trudności danej góry, ale także nachylenie trasy, która prowadzi na szczyt". I dalej dodaje: "Ciągnęło mnie do tej góry, do możliwości wspięcia się na nią zimą, stylu wspinaczki, a najbardziej - do pomysłu na inna trasę. to było dla mnie istota całego przedsięwzięcia". Trudno nie wyjść z podziwu.
Trudno, aby w książce o Himalajach czy Karakorum nie padło jedno z najważniejszych nazwisk:  Reinhold Messner! "Myślałem o Messnerze, o bólu po stracie brata, o tym, ile razy wracał na górę, na której niemal stracił życie" - oto wzorzec dla takich śmiałków, jak D. Nardi. A ja łapię się na tym, że zakreślam ołówkiem kolejne  m y ś l i  alpinisty! I pęcznieje mi świat pojęć związanych z górami, ceną spełniania swoich marzeń. Bo tak należałoby patrzeć na tych, którzy pną się ku górze, mimo wielu trudności, odmrożeń i... Stąd zaczynam przeplatać to pisanie refleksami takimi, jak te:
  • Byłem już wcześniej na szczycie Nangi, latem 2008, ale zimą to coś zupełnie innego, zmienia się charakter góry. 
  • Od dziecka byłem bardzo wrażliwy na historie, jakie czytałem - to było ukryte jeszcze ziarno alpinisty, które już we mnie rosło.
  • Pierwsza zimowa wspinaczka to tylko zimno.
  • Jeśli alpinista jest w stanie na dużych wysokościach pokonać między osiemset a tysiąc metrów przewyższenia dziennie, oznacza to, że jest bardzo dobry.
  • Na wszystkich trzech flankach Nanga Parbat są odcinki, na których trzeba wspiąć sie po pionowej ścianie na dużej wysokości.
  • Jeśli znajdziesz się na górze w złym momencie, nie masz dokąd uciec.
  • Nanga Parbat to trudna góra.
  • Na Nandze nie ma możliwości stopniowej aklimatyzacji, bo u stóp góry pojawia się ściana, która wiedzie niemal pionowo w górę.
"Wspaniale byłoby móc wspinać sie w doskonałych warunkach, mając do dyspozycji pięć dni dobrej pogody, najlepszej formy i spokojnej głowy. Jednak nigdy tak nie jest, więc uczysz się igrać z granicami, bo jeśli ich nie przesuwasz, nie wymuszasz, to znaczy, że droga, którą obrałeś, nie jest wcale taka trudna, a poprzeczka nie została postawiona wysoko" - czyż to nie życiowe credo? Nie tylko D. Nardiego, ale pewnie wielu alpinistów/himalaistów. Cudownie jest czytać, jak uczył się Élisabeth Revol. Cytuje jej słowa: "Gdy ciągnie cię do jakiejś góry i po prostu musisz na nią wejść, łatwo jest przekroczyć granicę". I wtedy wspomina męża i granice/reguły, jakie mu wyznaczyła: "Nigdy nie przekroczyłam granic ani nie złamałam reguł, które z nim ustaliłam. Teraz też tego nie zrobię". Głos rozsądku z 2013 r. Aż chcę sięgnąć w tej chwili po książkę o É. R. Nie robię tego. To nie jest analiza porównawcza. Później sprawdzę, co i czy w ogóle pisała o D. Nardim. On o niej napisał m. in. tak: "Élisabeth jest jak lew. Jest najmocniejszym alpinistą spośród tych, z którymi przyszło mi się wspinać. Nie tylko wśród kobiet, a wśród alpinistów w ogóle". Poznajemy ich wspólny wysiłek. Nanga Parbat wymusza jednak pokorę. Ona ma odwagę powiedzieć: "Dan, Żebro Mummery'ego to coś cudownego, ale ja się boję. A w górach nie powinno się czuć strachu"
Wprawdzie bohaterem nr 1 jest Nanga Parbat, ale przecież Daniele Nardi miał i inne marzenia. Jedno z nich nazywało: K2! Stąd i takie zdanie: "Świat alpinizmu dzieli się na dwie części: na tych, którzy wspięli sie na K2 i na tych, którzy tego nie dokonali, a przynajmniej tak powiedział kiedyś Silvio Mondinelli". Trudno się dziwić, że i on chciał zdobyć te 8611 m n.p.m. "Byłem wcześniej na Evereście, na Gaszerbrumie II, na Aconcagui, na Czo Oju, na Sziszapangmie, ale myślałem tylko o K2, czyli o jednej z najtrudniejszych gór świata" - przyznał się. I zaczęło się wielomiesięczne przygotowanie. Nie wiem czy miałbym odwagę wspinać się dalej, kiedy ujrzałbym (czytamy o tym) na drodze przejścia martwe ciało innego alpinisty. I wcale nie uspakaja mnie to stwierdzenie: "K2 jest usiany znakami smierci. Pod samą górą, niedaleko obozu bazowego, znajduje się Kopiec Gilkeya, a na nim setki tablic, jedna na drugiej, upamiętniających tych, którzy stamtąd nie wrócili". Setki? To swoiste ostrzeżenia, tak je zresztą określał sam D. Nardi.  Ale w takich chwilach i miejscach ważniejsze jest tzw. okno pogodowe! Ale przychodzi inne załamanie: zdrowie! Nagle +38°C! Ale to mija, a 8611 m n.p.m. - nęci! "...gdy ktoś źle się czuje w górach, ryzykuje o i ci, którzy niosą mu pomoc" - musiał się zgodzić, aby reszta szła dalej, a on dołączy, gdy tylko problem zniknie. I zniknął. Zakreślam kolejne fragmenty wspomnień. Wszystkie z myślą o ich tu wykorzystaniu. Wiem, że to nierealne. Śmierć Szerpa nie może zatrzymać ich: "Widziałem, jak sie pośliznął i spadł w dół zbocza, aż roztrzaskał się na skałach. Jego ciało rozbiło się po upadku z pięćdziesięciu metrów, raki wirowały w powietrzu, próbując zaczepić sie o lód". Ile ja podobnych śmierci przytoczyłem już w tym cyklu? Za każdym razem to samo: cisza, odłożenie książki. Wiem, to utrudnia czytanie, ale tak jest. Nie powinno mnie to obejść, ale obchodzi. W końcu ginie ktoś dla mnie obcy. Tak, tylko, że nie wymyślony. To nie fabuła, powieść czy serial na jakimś kanale tv. Ciągle uczę się gór z pozycji czytelnika, z pozycji człowieka z nizin, który ma żadne wyobrażenie trudu tam na owych metrach nad poziomem morza.
"20 lipca 2007 roku o 15:59 byłem na szczycie, dwie godziny po czasie. spojrzałem na horyzont, wiatr i chmury jeszcze nie nadciągały, pomyślałem więc, że może uda mi się wrócić do obozu czwartego zanim zaskoczy mnie zamieć" - to o pokonaniu 8611 m n.p.m. Łatwo nie było, niewiele brakowało, a musiałby obejść się smakiem? "Sto pięćdziesiąt metrów od szczytu poczułem wszechogarniające zmęczenie, czułem się, jak gdybym miał przed sobą jeszcze kolejną górę do pokonania. Zatrzymałem się. nie tylko byłem wyczerpany, ale zabrakło mi też ducha walki" - cenna szczerość. Smutny los towarzyszy, których mijał, kiedy już schodził w dół. Nie słuchali, że jest zbyt późno, a to dawało marne szanse na bezpieczny powrót do bazy. Mario i Stefano nie posłuchali. Potem rodziły się wyrzuty: "Powinienem był bardziej upierać się przy swoim: wiedziałem, że dotrą na szczyt około 18, o absurdalnej godzinie, która nie daje szans na przeżycie. Wiedziałem, że nie posłuchaliby mnie i rozumiałem to, bo ja w ich sytuacji zachowałbym się tak samo". Wrócił tylko Mario. Zaskakująca scena przy zejściu. Daniele Nardi znalazł... but. Kopnął go nawet, ale zorientował się, że jest zbyt ciężki: "Pochyliłem się, by go chwycić [...]. W środku ujrzałem kawałek martwego ciała, który kiedyś musiał być stopą". Zamknął tą scenę stwierdzeniem, które mnie zmroziło: "Szedłem wśród trupów".
  • Jeśli ktoś nie chce ryzykować, nie próbuje zdobywać ośmiotysięczników.
  • Nic nie chroni nas przed lekiem, wobec tego, co nie ma nazwy.
  • Duże wysokości to inny świat, tam ciało i głowa nie funkcjonują normalnie.
  • W górach ostatni osoba jest najbardziej narażona na niebezpieczeństwo, bo nikt nie czuwa, czy czujesz się źle, czy się gubi, czy dostał kontuzji albo czegoś gorszego.  
  • Wspinaczka w Himalajach prawie zawsze tak wygląda: zaburzona percepcja, życie w innym  miejscu i czasie, jak nieprzerwany sen.
  • Będąc na górze, po głowie krąży tylko jedna myśl: iść dalej czy wracać?
  • Jeden głos we mnie sugerował wycofanie się i powrót, drugi natomiast miał nadzieje, że dobra pogoda potrwa dłużej, a wiatr i zamieć poczekają przynajmniej na tyle, byśmy doszli na szczyt i stamtąd wrócili.
  • Alpinizm jest okrutny, zmienia w nieodwracalny sposób twój stosunek do śmierci. 
Przygnębiające są refleksje wokół śmierci Stefano. "Jak powiedzieć rodzicom o śmierci ich syna? Że już nigdy go nie zobaczą? Nie miałem odwagi" - jeszcze łudzono się (oszukiwano), że wróci. "Byłem kierownikiem wyprawy, a także 30-letnim chłopakiem, który nie był przygotowany na taką sytuację. Nikt z nas nie był" - czy to usprawiedliwienie? To są te chwile czytania, kiedy kapituluję wobec nieodwracalności losów ludzi gór. Nie wiem czy to nazwać haraczem? Kogo winić, jeśli w ogóle w tej kategorii spoglądać na taki dramat. "K2 zabrał nam Stefano, najbardziej niewinnego, tego z twarzą dziecka. [...] Przygotowaliśmy aluminiową tabliczkę, na której wyryliśmy nazwisko Stefano, datę urodzenia i śmierci. [...] 27 lipca zanieśliśmy tabliczkę na kopiec Gilkeya". Piekło rozpętało się, kiedy alpiniści wrócili do kraju! Fala hejtu, oskarżeń, insynuacji, ataków personalnych pod adresem D. Nardiego. "...tkwiliśmy w bólu i konsternacji, i nie udało się nam sformułować jasnego komunikatu, który tłumaczyłby to, co się stało" - oddaje sens tego, co ich spotkało. Potem spotkanie z rodzicami Stefano, pogrzeb (symboliczny), na którym nie dał rady wejść do kościoła.
"Próbując zdobyć Nangę Parbat zimą 2011/2012, Denis Urubko i Simone Moro rzucili wyzwanie. Zapytałem sam siebie, czy jestem gotowy" - kolejny polski akcent (zresztą nie ostatni). Trening czyni mistrzem! - banał? Ale warto po niego sięgać, bo tak jest ze wszystkim. Ale na tym nie koniec. Bo jak tu się porywać na kolejne szczyty (z Nanga Parbat na czele), kiedy szwankowało zdrowie! Odmrożone palce stóp czy dłoni nie pozwalały zapomnieć o przebytych metrach nad poziomem morza, ale uzmysłowiały również, że sprawność już nie ta, co kiedyś. Diagnoza, że wysokie góry to nie dla Daniele?! "Spędziłem tygodnie w panice i strachu" - przyznaje. Leczenie dało efekty, skoro po kilku miesiącach stał znowu na szczycie K2! Nie wiedziałem, jak budująca jest gra w tenisa, ba! że można koncentrację w trakcie setu porównać do wspinaczki na szczyt. A jednak - tak jest. Tak się dowiaduję czytając te wspomnienia. 
Drugie zimowe podejście na Nanga Parbat odbywało się w cieniu tragedii z 22 VI 2013 r., kiedy banda kilkunastu terrorystów (czy pospolitych bandytów? - tego nikt nigdy nie ustalił) zamordowała/rozstrzelała dziewięciu alpinistów, Szerpa i pakistańskiego kucharza. "W nocy jeden z policjantów spał zawsze ze mną w namiocie, z karabinem pod głową" - czytamy o takim zastosowanym przez władze środku bezpieczeństwa. I kolejnych spotkaniach z Polakami. A potem cudem uratowanym życiu. Własnym! "Ogromna chmura pyłu uniosła się do góry i wszystko przysłoniła. Rzuciłem się na stok, starałem się jak najmocniej wbić raki w ścianę. [...] Przytwierdzony do góry, opierałem się uderzającej fali" - tym razem udało się. Pogoda nie dawała szans na zdobycie Nanga Parbat! "Próbowałem z całych sił, ale Nanga to twarda sztuka" - przyznał D. Nardi. Zabrakło marginesu bezpieczeństwa, używam przeczytanej terminologii. A potem dowiedział się, że lawina porwała Michała Obryckiego i  Pawła Dunaja: "Lawina poniosła ich przez pięćset metrów, cudem przeżyli". Tym, który potem pomagał poszkodowanych był m. in. Tomek Mackiewicz. Warto dodać: zginie w styczniu 2018 r. schodząc z... Nanga Parbat. Na kolejną wyprawę, trzecie podejście, przyszedł czas w styczniu 2015 r. I kolejne spotkanie z Tomkiem Mackiewiczem i Élisabeth Revol, ale z tym, jak się ona potoczyła zostawiam czytelników samych...
Daniele Nardi nie widział swojej książki. Dokończyła ją Alessandra Carati. 24 czerwca skończyłby czterdzieści pięć lat. 24 lutego 2019 słyszano ostatni raz jego głos: "Nie chodzi tylko szczyt, nie chodzi tylko op przejście żebra. Tutaj wszystko jest szalone. Samotność i dzika natura są ogromne". Został tam. Miesiąc później odnaleziono dwa ciała: Toma Ballarda i Daniele Nardiego. "Obaj nieżywi, obaj żywi" - napisała A. Carati. Ten dopisany rozdział chwyta za gardło. "Wisieli na linie, nie mając już sił, by się ruszyć, a z każdą minutą zabijał ich mróz" - pozostały domysły, co do okoliczności tragedii. Tom był w wieku mego Syna, rocznik 1988. "Byli niedaleko siebie, Daniele trochę wyżej niż Tom. Byli do siebie przywiązani oraz zakotwiczeni do góry. Byli dwie długości liny nad kanałem, przez który mogliby uciec ze ściany"- nic więcej nie zacytuję.


Brak komentarzy: