czwartek, lipca 15, 2021

Przeczytania... (405) Janusz Majer i Dariusz Jaroń "Góry w cieniu życia" (Wydawnictwo SQN)

Są takie książki, które intrygują swoją okładką i aż sie proszą: weź mnie, przeczytaj. Bardzo szybko dochodzimy do wniosku, że czytelniczo przepadliśmy z kretesem. To nie tylko kolejna książka o zdobywaniu szczytów, triumfach i porażkach. To książka o życiu. Jednego z tych, którzy szli w góry, zdobywali metry nad poziomem morza, ale też wiedzieli kiedy stanąć, zawrócić, wspomóc innych, nie stawiać siebie ponad wszystko i wszystkich. To bardzo mądra książka. Dla mnie jedna z ważniejszych, po które sięgnąłem, bo fascynują mnie tacy ludzie, jak Janusz Majer! Dziś sobie po prostu nie wyobrażam moich górskich volumenów bez tych wspomnień. A przecież niewiele wiedziałem o Autorze ich...
Wydawnictwo SQN nie jest zainteresowane kontaktem, promocją swoich książek na moim blogu. A jednak "Góry w cieniu życia" tu zamieszczam? Bo to wartościowa publikacja. Bo trzeba, aby po tę książkę sięgnęli ci, do których jest kierowana. Czyli? Do nas, którzy kochamy taką literaturę. Może przyjdzie taki czas, że innej literatury nie będę tu promował, jak tylko  g ó r s k ą ! "Góry w cieniu życia", która powstała przy wsparciu literackim (dobrze odczytuję?) Dariusza Jaronia, winna znaleźć się w zbiorach każdego miłośnika tematyki górskiej!  Swój egzemplarz musze wydobyć spośród innych, mu podobnych. Zdjęcie poniżej. Krzysztof Wielicki zaopiniował: "To książka o wyprawach, o wspinaniu, zwiedzaniu świata i poznawaniu ludzi". Co wobec takiej oceny mogę dodać ja, człowiek nizin? Ciesze się, że dzięki tej opowieści mogłem znaleźć się w zaskakujących miejscach, raz jeszcze spotkać wielu bohaterów innych przeczytanych lub posiadanych książek (które czekają swojej chwili odkrycia i zafascynowania). 
"Janusz Majer to osoba, która potrafi jak nikt zarazić człowieka pasja gór, lecz przede wszystkim - dobry kolega. Przed wyprawami zawsze dzwonię do niego i proszę o rady. Znajomość historii i topografii gór jest w jego przypadku niespotykana" - to wypowiedź przedstawiciela młodszego pokolenia (raptem rocznik 1988), Andrzeja Bargiela. I tu też się zgadzam. Trudno znowu nie zacytować K. wielickiego: "Był świadkiem wielu polskich sukcesów, wielu tragedii i traumatycznych chwil, nie mógł tego pominąć na stronach tej książki, bo wybraliśmy ścieżkę... góry". Oczywiście zaraz oddam głos samemu Autorowi. Zaliczam "Góry w cieniu życia" do tych pozycji, których nie wypuszcza się z rąk aż nie dotrze się do ostatniej kropki. Zaliczam "Góry w cieniu życia" do tych pozycji, po których ma się niedosyt i jest się po prostu wściekłym, że oto skończyła się! 
"Śmierć przyjaciela zawsze jest trudna. Bez względu na okoliczności. W górach zostało wiele bliskich mi osób, jednak nie personalizuję himalajskich wierzchołków, to wciąż tylko przyroda, nie mogę się na nią obrazić" - nie wybieram tego zdania Janusza Majera spośród blisko czterystu stron. Tak zaczyna się ta opowieść. To jakby uprzedzenie, świadomość, znajomość, że od takich spraw zaczyna się wiele pytań do nich himalaistów. Właśnie o śmierć! Ja, jako czytelnik, nie potrafię obojętnym być wobec tych poruszających opisów/wspomnień. Nie wyobrażam sobie tych dramatów. Po prostu mój nizinny mózg tego nie przetrawi. Zerkam na zebrane tomy i dociera do mnie, że wiele z tych nazwisk na grzbietach książek to przeszłość, to dramat, to śmierć. I to docieranie do tego jednego punktu jest przypisane do tej literatury. 
Nie chcę biadolić, a przybliżać tę cenną książkę. Zawsze zwracam uwagę na ikonografię. Tu Wydawnictwu SQN trzeba wystawić ocenę celującą! Tak właśnie winny wyglądać wszystkie książki podróżnicze. Czytelnik musi mieć możność dotknięcia świata, do którego wkracza, zobaczyć ludzi, o których czyta. Nie wiem, jak inni, ale ja dopełniam wiedzę książkową o tą, która znajduję w Internecie. Wtedy wiem, że dostaję obraz pełny. Wiem, jak wyglądali ludzie, o których wspomina się. Tu właściwie tego robić nie musimy, bo Janusz Majer szczodrze otworzył swoje albumy, odsłonił sekrety rodzinnych archiwów (poczynając choćby od zdjęcia z bratem na Śnieżce). Mamy autentyczne zaproszenie do życia. Chyba nie przesadzę nazywając go Szarą Eminencją polskich wypraw himalaistycznych, Dobrym Duchem wielu z nich. Jeśli się mylę, lub wyciągam naciągane wnioski, to proszę mieć pretensje do narracji książki. 
W swoim cytowanie ominę zupełne prywatności (np. ślub, narodziny syna itp). Od razu idę w góry! Od razu rzucam się na Himalaje! "Trzeba było zarobić na wyjazd, więc znów czyściliśmy hale produkcyjne i malowaliśmy kominy. Sprzęt wspinaczkowy, samochód ciężarowy i część dewiz dostaliśmy od Polskiego Związku Alpinizmu, gotówkę dali też zaproszeni na wyprawę wspinacze z Austrii" - oto prawdziwy realizm roku 1976. Zupełnie nie do pojęcia przez pokolenie, które wyrosło po 1989 r. Proza tamtego kombinowania świetnie została ujęta w dwóch zdaniach: "Poza wyposażeniem wyprawowym wieźli towar na handel i trochę kontrabandy. Kto kombinował, ten się wspinał w górach wysokich...". Mam nadzieję, że nie zorientowany czytelnik nie wyrobi sobie mylnego obrazu polskich alpinistów, jako przemytników, kanciarzy i kombinatorów. Tak po prostu było! Tak się to załatwiało. I dlatego wspomnienia Janusza Majera są takie cenne: nie kryje po katach małe grzeszki epoki. Wiedząc o tym wszystkim mamy pełny obraz wypraw tamtego okresu.
"...nie był jeszcze gwiazdą, nie szpanował, a potem, kiedy już gwiazdą został i mógł szpanować, nadal tego nie robił. Pod Nangą widać było, że ma zadatki na wielkiego wspinacza i... talent kulinarny. Uwielbiał gotować" - to opinia o Jurku Kukuczce, którego Majer poznał w 1977 r. Zresztą spotkamy na kartach ty7ch wspomnień wielu znajomych, których losy wytrwali czytelnicy literatury górskiej śledzą od lat. Nie wymienię ich tu teraz, bo zrobi się mały słownik biograficzny, a i bez tego nazwiska wielu znajdą się w tym "Przeczytaniu".
Trudno bez emocji czytać o... śmierci. Ten temat zawsze będzie powracał w górskich książkach. Nie ma takich książek bez dramatów. Próba szturmu na Ganesha II, 23 października 1983 r. To wtedy doszło do tragedii: "Andrzejowi [tj. A. Hartmanowi - przyp. KN] zabrakło przychylności losu. Wyrwał stanowisko i runął z liną do postawy ściany. Zginął na miejscu, a Rysiek [tj. R. Pawłowski - przyp. KN] został w ścianę sam. Bez liny i możliwości asekuracji nie mógł pokonać trudnego odcinka sześćdziesięciometrowej stromizny". Czytamy o akcji ratunkowej. Odnalezieniu Pawłowskiego po czterech dniach: "Szukaliśmy ciała Andrzeja, niestety bez powodzenia"
Niespełna rok później, latem 1984, Janusz Majer był kierownikiem wyprawy na Broad Peak! W ekipie też m. in. W. Fiut, K. Wielicki, R. Pawłowski, W. Kurtyka i J. Kukuczka. Niezwykłe zdjęcie bazy pod szczytem! 14 VII 8 051 m n. p. m. zostało zdobyte! Wśród zdobywców Janusz Majer! Wspomina ten fakt: "Na wierzchołku stanęliśmy całą trójką koło 15,00, 10 godzin po wyjściu do ataku szczytowego". Zaskoczeniem dla mnie jest, że wytrawni alpiniści/himalaiści mylą szczyt od... przedwierzchołka? Tak było z Rocky Summitem, który już był pewien osiągniętego celu, a z ust Polaków usłyszał, że musiał... dymać dalej.  To tam dochodzi do pewnego obozowego... debiutu? Uprasza się młodzież o odejście od komputera: "Pewnego dnia zapaliliśmy hasz. Pamiętam to doskonale, bo wykorzystano do tego moją ulubioną krótką fajkę. Nabili ją konkretnie i tak potem śmierdziała, że nie nadawał się już do palenia tytoniu".  
W kolejnym roku była południowa ściana Lhotse! W ekipie, kierowanej przez Janusza Majera, m. in. R. Chołda, W. Fiut, A. Hajzer, J. Kukuczka, R. Pawłowski i K. Wielicki. 8300 m n.p.m okazało się zbyt śmiałym przedsięwzięciem. Osiągnięto wysokość 8000 m. Dokonali tego Rafał Chołda i Jerzy Kukuczka. W powrotnej drodze do bazy, 25 X 1985 r., wydarzyła się tragedia: "Schodzili śnieżnym stokiem o nachyleniu sięgającym 50 stopni. Szli skośnym trawersem ku dołowi. W pewnym momencie, gdy od piątki dzieliło ich zaledwie 150 metrów, Rafał poślizgnął się i spadł. Nie było tam poręczówek...". Kukuczka zawiadomił bazę. Janusz Majer zarządził przeszukanie terenu! Dotarła do nie informacja od ekipy francuskiej: "Widzieli bezwładnie spadające ciało naszego przyjaciela. Zatrzymało się w szczelinie lodowca na wysokości 5500 metrów - w miejscu zbyt niebezpiecznym, bo narażonym na spadające kamienie i lawiny seraków, by można było do niego dotrzeć". Akcję przerwano. Niemal w tym samym miejscu zginie, prawie cztery lata później (24 X 1989 r.), Jerzy Kukuczka. Przytłaczają wiadomości o kolejnych śmierciach? Tylko, że większość z nas wie o nich. Chcielibyśmy, aby nigdy się nie wydarzyły. Tak jednak rozpisane zostały życiorysy wielu bohaterów tej (i innych) książki. Są spotkanie, które powinny zaskoczyć, a choćby w pewnym hotelu, w którym oprócz polskich himalaistów pomieszkiwali: Peter Falk & Robert Redford. Kolejny dramat przyszło przeżywać na K2 w 1986 r.! W tym śmierć "Mrówki", czyli Dobrosławy Miodowicz-Wolf oraz Wojciecha Wróża. "Odwrót okazał się drogą przez mękę. Huraganowy wiatr, przenikliwy chłód i śnieg zacinający w twarz... Wciąż mam ciarki na to wspomnienie. [...] Kiedy schodziliśmy w stronę bazy, na Ramieniu K2 rozgrywał się dramat, jakiego Karakorum dotąd nie widziało. Burza uwięziła wysoko na górze wiele osób z różnych wypraw". Jeszcze miano nadzieję, że "Mrówka" schodzi w miarę bezpiecznie. Jedną z ekip ratunkowych kierował Janusz Majer. Porażająca musi być bezsilność, kiedy do ekip dociera, że natura i tym razem zwyciężyła nad ludźmi. Załamanie pogody, brak sprzętu biwakowego zmusił ich do zaprzestania poszukiwań. Dopiero rok później "Mrówkę" odnaleźli Koreańczycy. Trzynastu zginęło tego roku na K2! W narracje pleciono m. in. relację Jerzego Kukuczki, jaka ukazała się w "Taterniku" (nr 2/1986), wspomina w niej śmierć Tadeusza Piotrowskiego: "Usłyszałem krzyk: «Jurek!» i zobaczyłem, że Tadek spada. Stałem prosto pod nim w stromym lodzie - spadł na mnie całym ciężarem, z trudem udało mi się ustać, ale nie byłem wstanie mu pomóc [...]". Kukuczka był zdania, że pewne decyzję, jakie podjął Majer uchroniły polską ekipę od większych strat.
Sziszapangmy w 1987 r. Janusz Majer nie zdobył! Nie dość, że na wysokość 5000 m wjechali samochodem, co odbiło się na zdrowiu niektórych członków załogi (zaburzono tak ważny w takich wyprawach rytm aklimatyzacji).  Konieczna była ewakuacja. Sklecono prowizoryczne nosze. Okazało się, że Majer nie ma choroby wysokościowej, ale dopadło go... zakrzepowe zapalenie żył. 9 z 13 dotarło szczęśliwie na szczyt! Byli wśród nich m. in. Wanda Rutkiewicz, Jerzy Kukuczka i Artur Hajzer. Dla Kukuczki zdobycie 8013 m n.p.m.wieńczyło dzieło! Zdobył ostatni ośmiotysięcznik! "Przygotowaliśmy mu kluski śląskie, a dokładnie - 14 klusek śląskich. Wbiliśmy w nie chorągiewki, na każdej wypisawszy nazwę innego ośmiotysięcznika"
 

I tak chcę zostawić niedosyconego czytelnika. W tym momencie triumfu. Nad talerzem z śląskimi kluskami (jakie smaczne robiła moja śp. ciocia Marysia rodem z legendarnego Jazłowca na Podolu). Tak z duchem optymistycznym. Dlatego zamykam to "Przeczytanie" kilkoma zdaniami z "Epilogu", aby też potwierdzić wartość książki, jako historii człowieka i świata, do którego nas wpuścił: "Największą wartością nigdy zresztą nie były dla mnie zdobyte wierzchołki i wytyczone drogi, lecz możliwość poznawania świata i nawiązywania przyjaźni. [...] Zawsze pociągały mnie spotkania z innymi kulturami. Nowe religie, nowe spojrzenie na świat, nowe krajobrazy". Jeśli ktoś ma głód z tego pobieżnego zapisywania tutaj, to odsyłam do "Gór w cieniu życia". Ta książka po prostu wciąga. Wiem, że brzmi to banalnie. Kolejne spojrzenie i choć takie zdanie na koniec: "Starałem się w górach nie ryzykować. Ważne jest to, jak kalkuluje sie ryzyko. Trzeba żyć w zgodnie z samym sobą i zaakceptować konsekwencje swoich działań". Chyba nie będę miał innego wyjścia, jak uczynić z tej książki podstawę kolejnych "Myśli wygrzebanych".

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.