piątek, kwietnia 23, 2021

Przeczytania... (400) Scott Ellsworth "Ponad światem. Wspinaczka, obłęd i zabójczy wyścig o himalajskie szczytyt" (Burda Książki)

"Gdy w latach 30. XX wieku narastało napięcie pomiędzy największymi potęgami Europy, w Himalajach toczono już inne walki. Zespoły wspinaczy z wielkiej Brytanii, nazistowskich Niemiec i Stanów Zjednoczonych rywalizowały ze sobą w wyścigu o najwyższe szczyty wiata, w tym Mount Everest i K2" - czytamy z okładki, którą ozdobiono grafiką trzynastu himalajskich ośmiotysięczników. Przy okazji doskonała lekcja topografii. Tym razem Scott Ellsworth i "Ponad światem. Wspinaczka, obłęd i zabójczy wyścig o himalajskie szczyty", w tłumaczeniu Anny Bereta-Jankowskiej. Po raz pierwszy w tym cyklu, a i moim ręku książka wydawnictwa Burda Książki
Jestem pod wrażeniem. To pierwsza himalaistyczna książka tak bogato oparta o źródła. Sama bibliografia zajmuje przeszło... trzydzieści stron. Tak, to nie błąd: 30! Mamy zatem plon pracy wnikliwie badawczej. Choć zaliczono pewną historyczną.... wpadkę. Do tego blisko dwadzieścia stron, na które złożyło się: "Wspinacze oraz inni uczestnicy wielkiego wyścigu o szczyty Himalajów", "Wyprawy" oraz "Glosariusz terminów górskich". Dla mnie układają się w swoiste repetytorium wiedzy, jaką dostarcza nam "Ponad światem". Nigdy zbyt wiele przypomnień, a tu mamy swoiste kalendarium i biogramy uczestników opisywanych wypraw. 
Pech chciał, że pobieżnie przeglądając książkę trafiłem na kogoś, kogo nie spodziewałem się spotkać na kartach książki o wyścigu na himalajskie szczyty. Autor powołuje się na pamiętną wypowiedź 35. prezydenta USA z września 1962 r. Tak, John F. Kennedy tu jest! Omawiając je popełniono... błąd rzeczowy, czyli historyczny. Cytuję: "Sowieci nie tylko wysłali już na orbitę Sputnika, pierwszego sztucznego satelitę, ale w 1957 roku radziecki kosmonauta Jurij  Gagarin o trzy tygodnie wyprzedził amerykańskiego kosmonautę w locie w przestrzeń kosmiczną". Nieprawda! Юрий Алексеевич Гагарин poleciał w kosmos 12 IV 1961 r. Ale o tej wpadce powinniśmy dowiedzieć się na ostatnich stronach książki, a nie na samym początku jej omawiania. Tak wyszło.
W "Nocie do czytelnika" czytamy m. in.: "Postacie wypełniające karty tej historii to niejednorodny zbiór. Jedni byli nieugięci, wytrwali i wierni zasadom. Drudzy - chytrzy i tchórzliwi. Część z nich olśniewała talentem, inni nadrabiali brawurą". Taka rekomendacja nie pozostawia nas obojętnymi: musimy przeczytać "Ponad światem...". Znajdziemy tu wiele cennych przemyśleń i sformułowań. To te baterie natychające do czynu. Na razie tylko czytelniczego. Zresztą Scott Ellsworth tak zamyka notę: "Mam nadzieję, że karty tej książki zabiorą każdego, kto ją będzie czytał, w [...] podróż w czasie". Ja dodam: nie rozczaruje się ten kto zabierze się w tę niezwykłą podróż. I przekona się na ile wspinacze byli... niespełna rozumu?
Scott Ellsworth tak kreśli ogólny rys śmiałków lat 30-tych XX w., którym zamarzyło się porwać na zdobywanie szczytów, które dumnie wzbijały się ku gwiazdom Himalajów i Karakorum: "W istocie wiele z tych osób uważano za nieudaczników, odmieńców, dziwaków, którzy nie potrafili ułożyć sobie życia, znaleźć przyzwoitej pracy, wstąpić w szeregi zdrowego społeczeństwa. Niektórzy przebimbali swoje lata dwudzieste, włócząc się po Alpach z bagietką i bedekerem w plecaku, zdobywając granitowe iglice w szortach u trampach - to oni są duchowymi przodkami dzisiejszych wspinaczy i górskich włóczęgów". Trudno oderwać się od tej narracji i nie ulec fascynacji, jaką przed nami rozkłada Autor: "Generalnie byli wśród nich szaleni marzyciele i trzeźwi realiści, absolwenci uczelni i tacy, co ledwo składali litery, pacyfiści i weterani wojenni, pszczelarze, sporo lekarzy, kowboj z Wyoming i nowojorski playboy".  Kiedy wczytamy się w dalsze strony natrafimy m. in. na Maurice'a Wilsona i jego próbę zdobycia Mount Everestu w maju 1934 r. Jakiego poznawała go opinia publiczna: "Kiedy wieści o jego szaleńczej wyprawie dotarły do uszu londyńskich reporterów, [...] zaczęto przedstawiać go jako wariata lub rozmarzonego błazna, szczerego, lecz zagubionego Anglika, który naiwnie wierzył, że potrafi osiągnąć to, co nie udało się najlepszym wspinaczom kraju".  
Uwielbiam zdania klucze! Stąd na tym blogu cykl "Myśli wygrzebanych", których 117 odcinek z 25 stycznia tego roku został poświęcony tylko ludziom gór. Tu też mam okazję uławiać to i owo. Wsłuchuję się w ich brzmienie. Zmuszają mnie do refleksji, zadumy, gniewu, wzruszenia. Bo takie są książki o górach: pełne emocji! "Znaleźliśmy się bliżej nieba niż ziemi" - to przecież czysta poezja! Nie traktat filozoficzny, drętwy dydaktyzm kogoś kto zdobył swoje metry nad poziom morza. Takie pisanie zabiłoby książkę. Narracja Scotta Elswortha (ile w tym doskonałego tłumaczenia Anny Bereta-Jankowskiej - nie wiem) po prostu nie daje się nudzić: "Atmosfera robiła się napięta, szczególnie gdy Bauer nabrał podejrzeń, że niektórzy tragarze wykradają żywność wyprawową". To o wyprawie z 1931 r. na Kanczendzongę Paula Bauera, który wcześniej doszedł do wniosku: "Stało się dla mnie jasne, że w 1929 roku musimy wybrać się w Himalaje". I doskonała uwaga Autora czytanej książki: "Paul Bauer odłożył karabin i sięgnął po czekan". W 1931 r. porwał się na atak! Nie chcę odbierać przyjemności czytania. Śmierć m. in. Hermanna Schallera - jedna z wielu opisanych na kartach "Ponad światem...". Warto przytoczyć znów P. Bauera: "Zbudowaliśmy im grobowiec, jakim nie poszczyci się żaden książę na świecie. Taki pomnik wznosi się jedynie towarzyszom, którzy polegli w szlachetnej walce". Nie zapominajmy: ta zawsze jest walka! Z samym sobą, siłami nature, bezsilnością, szczytem! Gorycz porażki jest wpisana w tę walkę, jak w 1931 r., kiedy byli tak blisko, a jednak... "Kanczendzonga znowu zwyciężyła" - pisze S. Ellsworth. 
Książka Scotta Ellswortha pełna jest zwycięstw i bolesnych porażek. W zależności kto po nią sięgnie i w jakim czasie, taki osiągnie efekt. Śmiem twierdzić, że dla wielu czytelników, to wciąż dręczące pytanie: po co wchodzą na te różne 8091, 8027, 8201, 8611 czy 8126 metrów nad poziom morza. "Dla Erica Shiptona i kilku innych wspinaczy, którzy nigdy wcześniej nie byli w Tybecie, wyprawa stała się podróżą przez krainę pełną cudów" - czytam za S. Ellsworthem. A czy dla nas, którzy sięgamy po taka literaturę, to nie jest podróż do krainy pełnej cudów? Nie uwierzę, że kogoś nie magnetyzują widoki, potęga szczytu, majestatyczność i siła Matki Natury. Dla wielu (a do takich i ja się zaliczam), to jedyna okazja, aby tam być! Ale są przecież wśród nas tacy, którzy zaraz będą się pakować, aby jechać do Nepalu. I tacy, którzy podbici urokiem sugestywnego opisu znajdują w tej chwili sens swego życia. "Widziałem ścianę kopuły szczytowej i nie wyglądała na trudną. Tylko energia była potrzebna, by ją pokonać" - to relacja Franka Smythe'a. Tylko? Celem był Everest! "Nawet nie przyszło mi na myśl, że nocuję wyżej niż jakakolwiek inna istota ludzka; czułem jedynie zwierzęcą potrzebę ciepła i wygody". Jesteśmy mądrzejsi od autora tych wspomnień (jak cudownie, że W. Ellsworth daje nam taka okazję spotkać się z takimi zapiskami), bo wiemy z góry, że to nie 29 maja 1953 r. Wyprawa celu nie osiągnęła.
Nie wiedziałem, że Minya Konka nagle... zagroziła Everestowi, jako najwyższemu szczytowi świata. 9220 metrów? Wiadomości od Josepha F. Rocka zatrzęsły środowiskiem! National Geographic odmówiło publikacji jego rewelacji, kwestionując obliczenia, ich precyzję. Wiemy dziś, że to 7556 m n.p.m. Czy jednak mamy prawo odmówić ekscytacji Arta Emmonsa, który na widok tych metrów pisał: "Oto w przejrzystym powietrzu poranka stała przed nami olśniewająca Konka, ucieleśnienie majestatu i trwogi, ze złotym pióropuszem roziskrzonego słońcem śniegu płonącym z wierzchołka o brzasku". To uwielbienie, zachwyt budzą naszą zazdrość. Pewnie czytelnik nie wylewa potu, nie marznie, nie chwyta łapczywie tlenu. Zostaje nam podziw tych, którzy odważyli się tam iść: "Zapomnieliśmy o namiocie, kolacji i całej reszcie, gdy tak staliśmy i przyglądaliśmy się wspaniałości tego widoku. Alpy, kanadyjskie Góry Skaliste, nawet wielkie góry Alaski bledły w obliczu tej świetności, takiego splendoru". Jak szybko następuje... mitologizacja. Zachwyt! Uświęcenie! 
Pora, aby oderwać się nurtu narracji Scotta Ellswortha, a oddać głos zdobywcom, tym śmiałkom, którzy odważyli się podnieść rękawicę Emroda. Kilka wyłuskanych myśli:
  • Wysokie góry zdobywa się wysokim morale. Ten kruchy stan umysłu należy podtrzymywać za wszelką cenę - A. Emmons. 
  • Żadne masywy górskie ani nawet chmury nie zakłócały przestrzeni niebieskoczarnego nieba, a ja sam wyobrażałem sobie, że widzę krzywiznę ziemi - T. Moore.
  • Długo siedzieliśmy wpatrzeni w ten przeklęty widok. Nie mieliśmy szans. Musieliśmy zawrócić - P. Bauer. 
  • Dopiero po wielu godzinach dowiedziałem się, że w rzeczywistości nic nie wyszło wspaniale - dziewiętnaście osób, mężczyzn i kobiet, zostało uwięzionych na górze przez burzę i zmuszonych do rozpaczliwej walki o życie - J. Krakauer.
  • Podczas wielu nużących wspinaczek i nocy spędzonych pod płótnem namiotu wyrywaliśmy naturze jej najgłębsze tajemnice i nauczyliśmy się okiełznywać góry w każdych warunkach, w wichrze i burzy, zamieci mroku - P. Bauer. 
  • Kiedy komuś pociły się ręce, robiliśmy zmianę. Walczyliśmy o każdy palec u ręki i każdy palec u nogi - F. Bechtold
"Wysoko odznaczony weteran pierwszej wojny światowej o krzaczastych brwiach, stalowym spojrzeniu i brązowych włosach, był porywczy, małomówny, nadmiernie formalny i miał bardzo niską tolerancję dl głupoty" - tak Scott Ellsworth rysuje obraz Billa Tilmana. Zaraz zerkam do wiadomo czego i czytam, m. in.: "...angielski podróżnik i eksplorator, wspinacz i żeglarz. Uczestnik obu wojen światowych, uhonorowany wysokimi brytyjskimi odznaczeniami wojskowymi: Orderem Imperium Brytyjskiego, Distinguished Service Order i Military Cross". Robi wrażenie. Sprawdzam każdego ze wspominanych bohaterów "Ponad światem...". Tu nie ma zbyt wielu fotografii. A ja lubię spojrzeć wszystkim im w oczy. I to według mnie wartość dodana takie literatury: zmuszą nas do dodatkowego szukania, odkrywania, znajdowania. Tylko człowiek dużej fantazji mógł zaproponować ekipie podróż rowerami. Trasa miała liczyć... 6500 kilometrów. 
Każdy rozdział "Ponad światem...", to oddzielna historia, to losy, zmęczenie, triumfy i porażki ludzi niezwykłych. To prawdziwa podróż do przeszłości. Nie łudźmy się, wielu bohaterów jej znają już dziś tylko wielcy zapaleńcy tematu. Kto dziś pamięta o dramacie Maurice Wilsona? Wydarzył się prawie 90-siąt lat temu, w maju 1934 r.! Wrzucę tylko strzępy tego, co napisał o nim S. Ellsworth: "Wilson porzucił przebranie mnicha i wraz z trzema Szerpami podróżowali za dnia, bijąc rekordy czasowe w przejściu przez ponury i jałowy tybetański płaskowyż oraz omijając Kampa Dzong, imponujące miasteczko na wzgórzu, i Shekar Dzong, klasztor o białych murach". Trąca duchem Lawrence z Arabii czy Indiany Jonesa? Sam Wilson odważał się notować: "Może za niecałe pięć tygodni świat dozna prawdziwego wstrząsu". Wciąga historia niezwykłego Anglika, ale robi to też mistrzowska narracja Scotta Ellswortha! I znowu pojawia się dzień 29 maja, wtorek. Nieprawdopodobny zbieg okoliczności sprawia, że piszę o losie Anglika 21 kwietnia, w dniu jego urodzin! 123-cich! Był pod Mount Everestem! "Dalej w drogę, cudowny dzień" - to ostatni zapis w dzienniku z 31 maja 1934 r. Wcześniej notował: "Zostało tylko jedno wyjście. Brak jedzenia, brak wody. Powrót". Nie wrócił. Smutne jest podsumowanie, jakie napisał Autor książki: "Gdy wieści o śmierci Wilsona dotarły do Anglii, machnięto na niego ręką, określając mianem ekscentryka, szaleńca, głupca, a jego «wyczyn kaskaderski» przyrównano do wyszukanej formy samobójstwa". Właściwie powinniśmy być wdzięczni S. Ellsworthowi, że przywraca pamięci kolejnych pokoleń tych wszystkich śmiałków. Cudem ocalały i odnaleziony przy zwłokach Wilsona pamiętnik jest cichym świadkiem dramatu sprzed prawie dziewięćdziesięciu laty.
"Czytanie stanowiło nieodłączną część i siłę napędową brytyjskich wspinaczy w latach 30. XX wieku i żadnemu z nich nie robiono wymówek za zabieranie z sobą prywatnej biblioteczki, nawet do najwyższych obozów na Mount Evereście" - zaskoczył mnie ten zapis Scotta Ellswortha. Kolejne w czytaniu odkrywanie. I oto mamy kolejny argument dlaczego sięgamy po kolejny tom o Himalajach. Każda książka (banał?) wnosi coś nowego do naszej wiedzy. Do mojej na pewno. a jaki cudowny prezent tez dla mnie w... motywowaniu moich uczniów do czytania. Bezcenna zachęta i zanęta. Jeszcze dziś będę czytał ten fragment, wzbogacony o szczegóły, co do tego czym obciążali. Dalej czytamy też: "Można sobie tylko wyobrazić wersy z Keatsa i Miltona, Tennysona i Szekspira recytowane przy ogniskach po drodze do Shaksgam, bez wątpienia przy wybuchach śmiechu Szerpów". A zabierano książki tak dziwne, że wbijają w ziemię, np. podręcznik fizjologii, C. von Clausewitza "O wojnie" czy... Margaret Mitchell "Przeminęło z wiatrem"! Osobiście jestem w szoku. Bo to zaiste szokujące wybory i... ciężary. I z tym zszokowaniem zostawiam czytelnika.
Blisko czterysta stron losów niezwykłych ludzi. Zawsze szukam człowieka. Zawsze szukam odpowiedzi na te same pytania. Wiele osób dziwi, zgoła zaskakuje, że tak bardzo odchodzę od historii pełnej królów, huku armat i rżenia koni. Coraz bardziej pochłania mnie świat, z którym swój los, swoje marzenia, swoje triumfy, swoje dramaty wpisali ludzie tej miary, co  George Mallory, Tenzing Norgay, Edmund Hillary, Reinhold Messner czy Andrzej Zawada. Może moja fascynacja bierze się stąd, że urodziłem się równe 10 lat po zdobyciu 8848 m n.p.m.? Ja, człowiek nizin, odkładam jedną po drugiej książkę o tej niezwykłej tematyce. Rośnie stos tych, których jeszcze nie przeczytałem. Muszę dodać, że nie zabiegałem od Burda Książki o ten konkretny tytuł. Wręcz przeciwnie. Zapewniano mnie, że to właśnie godna uwagi pozycja. I jak? I miano rację. "Ponad światem..." musi znaleźć się w księgozbiorze każdego komu bliski jest ten niezwykły, groźny świat ośmiotysięczników.

Brak komentarzy: