niedziela, kwietnia 11, 2021

Przeczytania... (398) Maja Iwaszkiewicz "Świnia na sądzie ostatecznym. Jak postrzegano zwierzęta w średniowieczu" (Wydawnictwo Poznańskie)

 

"Co człowiek średniowiecza myślał o zwierzętach? Jak wyglądała praca dawnego zoologa i jego magiczne eksperymenty? [...] Czy wierzono, że zwierzęta pójdą do nieba i należy się je sądzić jak ludzi? Autorka przenosi nas w barwne opowieści o średniowiecznej faunie, które mogą wzbudzić zarówno śmiech, jak i przerażenie. A wszystko to  prowadzi do zaskakującego wniosku: świat zwierząt oddziaływał na ludzi minionych epok silniej niż obecnie" - takiej historii brak w podręcznikach, dla których ważniejsze są militarne szczegóły czy porządek greckich kolumn (głowic). Wiem, zaraz ktoś wtrąci, że są różne ciekawostki. Jestem czynnym zawodowo belfrem od królów, jak sam o sobie mówię. Do tego byłym doradcą i konsultantem ds. nauczania historii. I wiem, jak zapchane programowo są podręczniki podstawa programowa. Niestety wielu nauczycieli woli męczyć szóstoklasistów testami, w których np. trzeba zmierzyć się z... dwunastoma fragmentami źródłowymi!  Kto tego człowieka uczył dydaktyki?! A jeśli nawet przespał wykłady i ćwiczenia, to chyba powinien obudzić się zdrowy rozsądek. 
Książką z gatunku "ja nie nudzę", "ja zachęcam" jest to, co napisała pani Maja Iwaszkiewicz, pt. "Świnia na sądzie ostatecznym. Jak postrzegano zwierzęta w średniowieczu", którą mamy dzięki Wydawnictwo Poznańskiemu. Brawo!... Oto, jak się opowiada historię. Tak dostojną, jak średniowiecze. "Manteuffel ani Zientara też tak nie pisali!" - odezwie się student dawnej daty. Tak, panie kolego, ale co to zmienia? Do książek obu mediewistów chętnie zaglądam. Wiem, że "Świnią na sądzie ostatecznym..." zrobię furorę. I to na każdym poziomie edukacji.
Od razu chwalę, jak zawsze, za tzw. szatę graficzną, którą fachowcy określają mianem: ikonografii! Stawiam ocenę: celującą. Proszono mnie, abym jako belfer stawiał stopnie każdej książce. Nie robię tego. I bez tego muszę kierować się obiektywnym osądem, a w końcu co mnie przypada do gustu wcale nie musi porywać czytelnika w Świebodzinie, Nakle nad Notecią czy Ustrzykach Dolnych. Dla kogoś to będzie zaledwie poprawnie napisana, zgrabnie opracowana historia o zwierzętach doby rycerzy i ponurych zamczysk. W podobnych chwilach, widząc tylko kwaśne miny proponuję: napisz lepszą.
Okazuje się, że ilustracje wykorzystane w tekście pochodzą z domeny publicznej (Wikimedii Commons). Super! Każdy zatem może do nich dotrzeć i bez strachu wykorzystać w swoim pisaniu, prezentacji czy jak kto tam chce. Teraz mamy, co oglądać, poczynając od średniowiecznego wyobrażenia nietoperza. Ile ma łapek? Równe dziesięć. Wyglądał, jak rozpostarte pól parasola! Ale sama M. Iwaszkiewicz pisze o tym rysunku: "...zainspirował mnie do poszukiwań odpowiedzi na pytanie dlaczego tak dziwnie przedstawiono ówcześnie zwierzęta [...]". No, robi dość straszliwe, a może i komiczne wrażenie. 
"Średniowiecze jest epoką niesamowicie ciekawą, głównie dlatego, że prawie wszystko, co występowało w świecie otaczającym człowieka, stanowiło jakiś symbol. Cała natura była odzwierciedleniem głębszego znaczenia, czegoś, co Bóg chciał przekazać człowiekowi jako pewną informację, bo przecież wszystko, co stworzył, istnieje po coś" - taka motywacja chyba tylko dopomaga w ostatecznym podjęciu decyzji czy czytać tę książkę czy dać sobie z nią spokój. Dla mnie to oczywiście nie pierwsza książka o średniowieczu, ale pierwsza, w której bohaterami są zwierzęta.
No to mały quiz z serii "Jakie to zwierzątko?". Chcąc uniemożliwić identyfikację minimalnie ingeruję w tekst Autorki, nie wpływa to na logiczność narracji:
 
Zagadka nr 1: "Oskarżano je między innymi o przenoszenie zarazy i obwiniano o zanieczyszczanie powietrza. Co gorsza, palono je masowo na stosach w ramach egzorcyzmów... W zasadzie dopiero od XIV wieku zaczęto uważać je za miłe zwierzę domowe".
Zagadka nr 2: "...groźny, agresywny i drapieżny był przeważnie uważany za symbol pozytywny a nawet odzwierciedlenie postaci Chrystusa".
Zagadka nr 3: "...zwany był Psem Pontyjskim, ponieważ, po pierwsze, mieszkał w Morzu Pontyjskim, a po drugie, wyglądem miał rzekomo przypominać psa". 
Zagadka nr 4: "...były opisywane jako rozumne, wierne do tego stopnia, że gdy tracą partnerkę, już nigdy nie związują się z inną, pomocne sobie wzajemnie, w walce, zawsze pomagają słabym i opiekują się rannymi".
 
"...zupełnie inaczej niż dzisiaj zwierzęta funkcjonowały w średniowiecznych umysłach. Były jak drogowskazy dla ludzi na drodze życia [...], a więc traktowano je z należytym szacunkiem albo też podchodzono do nich ze strachem" -  to podsumowanie tego, jak opisywano i klasyfikowano zwierzęta. Czy w nas nic z tego myślenia nie pozostało? A ocena kota bardzo różni się od tej ze średniowiecza? Moim zdaniem do ciekawego wniosku dochodzi Autorka: "Ciekawe, czy gdybyśmy w dalszym ciągu odczytywali zwierzęta jako symbole, to nadal prowadzilibyśmy na nich badania doświadczalne i je torturowali? Pewnie tylko te z negatywnymi konotacjami, więc chociaż połowa świata fauny mogłaby na tym skorzystać...". 
Książka pani Mai Iwaszkiewicz otwiera przed nami zupełnie inny świat. Na pewno inny przez myślenie, wyobrażenie, oczekiwanie. Nagle mamy mini-historię architektury, bo dowiadujemy się dlaczego to i inne zwierzę utrwalano w kamieniu, na desce, umieszczano na ścianach czy murach kościołów. Daje nam, niechlujnym w patrzeniu, odbiorcom kultury radę: "Żeby odkryć najciekawsze miejsca i ich dekoracje, trzeba się czasem trochę pogimnastykować i pozaglądać w małe zakamarki albo zadrzeć głowę i poszukać ich wysoko, tam, gdzie rzadko kto patrzy". Ja to określam: patrzycie, a nie widzicie. Nie myślałem, że spotkam tutaj samego Bernarda z Clairvaux. Jest! Cytowany! To z niego autorka wzięła cytat, np. ten o różnościach w świątyniach: "Cóż robią tam nieczyste małpy, dzikie lwy i potworne centaury, półludzie, pręgowane tygrysy, co robią walczący żołnierze i dmący w rogi myśliwi? [...] Tu dostrzec można czworonoga z wężowym ogonem, tam znów rybę z czworonoga głową"
Pani Maja Iwaszkiewicz uświadamia też nam, że niektóre zwierzęta od zarania dziejów miały złą opinię. Proszę bardzo: "Wilk był utożsamiany z zabójstwem, więc również często można go spotkać w zestawieniu piekielnym, niekiedy z paszczy wystaje mu nawet kończyna jakiejś świeżo zjedzonej istoty". Czyliż nie utrwaliły tego obrazu bestii późniejsze bajki przeróżnych mistrzów pióra? Obrywało się małpom, wężom, jaszczurkom! Pojawia się smaczek: gargulce czy jak to się między Polakami mówiło rzygacze. Zaraz na myśl przychodzi mi katedra wrocławska, ale (co zupełnie mnie nie dziwi) Autorka kieruje nasz wzrok ku Notre Dame w Paryżu! I zadaje cios tym, którzy do teraz nie wiedzieli o pochodzeniu tamtejszych gargulców: "Niestety, muszę zniszczyć Wasze przekonania na temat ich średniowiecznej proweniencji. Prawie wszystkie najciekawsze gargulce katedry [...] zostały wyrzeźbione w XIX wieku i były wynikiem wielkiej wyobraźni architekta Eugène'a Viollet-le-Duca, który odnawiając średniowieczne budowle, niestety miał w zwyczaju zawsze dodać coś od siebie...".
Pewnie nie jeden z nas uśmiecha się pod nosem na różne fauny średniowieczne opisania, ba! woła dziatki swoje, aby ten czy inny fragment przeczytać. Słuchającym rozszerzają się źrenice.  Jestem daleki od pastwienia się nad ówczesnymi zoologami. Nie dość tego: jestem im wdzięczny. Tu przyznam rację Autorce, która ujęła to tak: "...średniowieczni autorzy chcieli stworzyć jak najbardziej kompletny zbiór wszystkich zwierząt świata, ale nie mieli takiego dostępu do literatury i mozliwości odbywania dalekich podróży, jak my dzisiaj". I tak rodziły się różne cynamulogssy (jak u Alberta Wielkiego, któremu poświęcono cały rodział). Błędy w opisach? Też znajdziemy tu ich wyjaśnienie, np. takie: "Wystarczy, że autor, na którego powoływali się inni, popełnił jakiś błąd, by ten pojawił się później w kolejnych tekstach". I tak rodziły się błędy w opisywaniu umaszczenia choćby pantery. "Czasem błędna obserwacja prowadziła nawet do powstania nowego gatunku!" - czytamy dalej. Słyszał kto o... mrówkach wielkości lisa? Skóra cierpnie albo przypomina się najnowsza filmowa kreacja King Konga, jak w przełęczy dochodzi do walki z monstrualnymi insektami. 
Możliwe, że wielu z nas, teraz czytających, podkreśla takie zdanie: "...badania średniowieczne mają w sobie wiele uroku i szacunku dla zwierząt, który w późniejszych epokach coraz bardziej zanikał". Nie wstyd nam, późniejszym pokoleniom? Podziw dla nauki tej niezwykłej epoki widać w rozdziale poświęconego właśnie Albertowi wielkiemu oraz innym badaczom. "Świat przyrody badano w średniowieczu także w bardziej bezpośredni sposób niż tylko poprzez czytanie i przepisywanie tekstów swoich poprzedników, z małym zastrzeżeniem, że badacze musieli mieć te zwierzęta pod ręką" - celnie uświadamia nas Autorka. Zatem proponuje kilka cytatów z Klasyka ówczesnej zoologi, jak opisywał... jelenie:
  • Zbadałem parę poroży jelenia i z mojego doświadczenia wynika, że było na nich po jedenaście wypustek
  • Pliniusz mówi, że kiedy jeleń zaczyna czuć efekty starzenia się, idzie do nory węża i zmusza do wyłonienia się oddechem ze swoich nozdrzy. 
  • Najbardziej wiarygodnym znakiem wieku jelenia jest liczba jego zębów; młody jeleń ma komplet zębów, podczas gdy starsze pokazują swoją starość, gubiąc zęby.
  • Niektórzy ludzie twierdzą, że jelenie ukrywają swoje poroża w wodzie, żeby mieć pewność, że ten prawy róg nigdy nie zostanie znaleziony, tak jakby przywiązywały do niego jakąś szczególną wagę.
W tych i innych zapisach znajdujemy wszystko, co powinno charakteryzować badacza. Powołuje się na uznane autorytety. Nie robimy tak i my, współcześni? Dokonywał własnych obserwacji. Krytycznie o dochodził do zasłyszanych informacji. Tak, wątpił. znajdujemy zwroty: "nie ma wiarygodnych dowodów", "nie wierzę, aby ta historia była prawdziwa", "najbardziej wiarygodnym" czy "nie udało mi się stwierdzić, czy to prawda". Chciałbym wierzyć, że każdy z nas ma podobne podejście do pracy. I piszący teraz swoją pracę magisterską oparł ją na sumiennych badaniach, choćby źródłowych. O czym zresztą Autorka wzmiankuje, kiedy pisze: "Sami wiecie, jak ważna w pracy naukowej jest porządna bibliografia". Bezceremonialne popełnianie plagiatów staje się normą. Takie miernoty nie powinny istnieć w środowiskach intelektualnych, a ich pełno! Oto pani Maja Iwaszkiewicz osiągnęła efekt, którego zapewne nie przewidziała: budzi sie polemika etyczna nad obecnym warsztatem badawczym. Pisząc o badaniach Alberta Wielkiego nadmienia: "...ważne było dla niego podawanie w swoim dziele jak najbardziej wiarygodnych i sprawdzonych informacji". I to m. in. powinno zostać nam po przeczytaniu "Świni na sądzie ostatecznym". Stąd też inny cytat ze średniowiecznego zoologa: "Tylko doświadczenie gwarantuje pewną wiedzę (...)". I mamy garść przykładów, jakich dokonywał eksperymentów na ostrygach, pająkach (w miejsce salamandry) czy skorpionach. 
Podoba mi się narracja Autorki. Chwilami odwraca się do nas i pisze wprost do nas, np.: "Wrażliwsi miłośnicy zwierząt  - omińcie ten fragment". Brawo! Ja dodam półszeptem: nie róbcie tego. Stracimy coś cennego, coś nawet niepowtarzalnego. Bo niby skąd mamy wiedzę z zakresu zoologii z lat 476-1492? Tą książką można naprawdę świetnie się... bawić. Dałem już tego przykłady wcześniej (patrz choćby quiz). Albo takie zdanie: "Nie wiem, czy jest Wam znana historia powstania teorii ewolucji poprzez dobór naturalny"
Ile pokory odnajdujemy w tekstach innych, np. Brunetto Latiniego (mistrza Dantego!), który sam o sobie pisał: "Nie twierdzę, że ta księga [tj. "Skarbiec wiedzy"/"Li livres dou Tresor" - przyp. KN]  jest wyciągiem z mojem wątłej mądrości ani z mej własnej wiedzy; niczym plaster miodu, zebranego z różnorodnych kwiatów, jest złożona z godnych podziwu wypowiedzi autorów, którzy przed naszymi czasami zajmowali się filozofią".  Sprawdźmy, co pani Maja Iwaszkiewicz określa jako "próbą rzetelnego opisu pomieszaną z tradycyjną szczyptą niedorzeczności", np. o zachowaniu myśliwego i tygrysa, kiedy ten człowiekowaty uprowadza tygrysiątka: "...rozkłada na drodze tygrysicy zwierciadła, jedne tu, inne tam, i kiedy ta ujrzy swoje odbicie w lustrze i spostrzega, że ma ono postać i podobieństwo własnego ciała sądzi, iż są to jej młode, a wtedy obraca na wszystkie strony zwierciadła i nic tam nie znajduje. Chodzi tak od zwierciadła do zwierciadła, patrząc i oglądając, pełna troski o swoje dzieci, gdy tymczasem myśliwy uchodzi bezpiecznie". Z lustrem do dżungli na tygrysa? Kruszyć tak cenną rzecz, aby umknąć przed pazurami i kłami rozwścieczonej matki. 
Jaka to szkoda, że w okrojonym zakresie mogę cytować opisy z ówczesnych bestiariuszy (patrz kolejne opisanie jelenia). Ciekawie ujęto zagadnienie wiarygodności średniowiecznego poziomu zoologii względem tego, co dziś jest nauką. Podoba mi się takie zestawienie dwóch epok: "Dzisiaj mamy sztywno wytyczone podziały na królestwa, rodziny, rzędy, gatunki, rodzaje i tak dalej. W średniowieczu zoologowie mieli trochę więcej wolności, więc każdy korzystał ze sposobu, który bardziej mu odpowiadał". Ciekawa była dowolność klasyfikacji np. ze względu na pojawianie się w "Biblii". Cudowna ilustracja z dzieła Bartłomieja Anglika podsumowuje te rozważania.
Dziękuję pani Mai Iwaszkiewicz, że uświadomiła mi, że żyjemy w epoce antropocenu! Nie wiedziałem! Naprawdę! Żyje prawie 60-ściąt lat - i nie wiem. Wraca do mnie w takich chwilach Sokrates i... pan Jourdain! Dziękuje Autorce za to oświetlenie mego zaciemnienia umysłowego. Ostatnią lekcję biologii odebrałem w szkole podstawowej w 1978 r. Mam zatem braki, wiem. Cudowny jest stosunek Autorki do średniowiecznych uczonych: "Może średniowieczni zoologowie nie odnieśli tylu sukcesów co ci w XVIII wieku, ale wydaje mi się, że ich praca była znacznie bardziej etyczna". Podoba mi się, kiedy piszący dodaj siebie, pisząc: wydaje mi się.  To jest drobiazg, może nawet nie zostanie zauważony przez większość pochłoniętych tą doskonała lekturą, ale warto o tym wspomnieć. Uczę tego swoich uczniów, aby w ten sposób wyrażali właśnie siebie. I takie ujęcie: "Z jednej strony jest mi przykro, że średniowieczni autorzy nie są odnotowywani w encyklopediach zoologii, ale z drugiej strony jestem z nich dumna, ponieważ w trakcie ich pracy cel nie uświęcał środków, którymi były martwe, w imię nauki, zwierzęta". Jest ukłon w stronę zapominanych poprzedników i swoje do zwierząt określenie siebie. Odnajdujemy dużo akcentów ekologicznych. Taka edukacja na boku. Bardzo przemyślana i cenna. Brawo!...
Jeśli napiszę, że wykorzystałem książkę pani Mai Iwaszkiewicz na lekcji o... wielkich odkryciach geograficznych, to pewnie wielu zdziwi to, albo zgoła zaskoczy. Tak, to z innego Klasyka podobieństwo. Jak? Skąd? Dlaczego? Analizowałem z uczniami mapę Izydora z Sewilli z jego dzieła "Etymologarium sive Originum libri XX". "Warum?" - zapyta nieznajomy znad rzeki Fränkische Saale. Bo to wyobrażenie kartografii z końca V w. I niewiele odbiegła od wiedzy pokolenia Henryka Żeglarza i mu współczesnych. Cudowne są te łacińskie określenia typu: "Hic sunt dracones" lub "Hic sunt leones". I Autorka dokładnie stąpa po moim toku myślenia, kiedy pisze: "Coś, co jest nieznane, wydaje nam się na samym początku czymś strasznym i przerażającym albo co najmniej dziwacznym". I w tym upatruje (ja również), że ludzka fantazja zapełniała niewiadome smokami, potworami, koszmarkami. Ciekawe spojrzenie na stan średniowiecznych map. "Pamiętacie, że w średniowieczu chciano opisać cały znany świat jako metaforę boskiego mikrokosmosu?" - przypomina nam, znowu zwracając się do pani, do pana, do mnie, do społeczeństwa, które odważyło się sięgnąć po książkę "Świnia na sądzie ostatecznym".
"Fałszerze przyrodniczej rzeczywistości to głównie starożytni podróżnicy, których teksty mówiące o stworzeniach widzianych przez ich rzekomo w Indiach i w Persji zostały utrwalone przez Herodota, antycznego historyka" -  zakochani w antycznym mistrzu z Halikarnasu mają gorzką pigułkę do przełknięcia. Nie mamy cytowania z jego "Dziejów", ale jest próba wyjaśnienia skąd brały się coraz to nowe stwory, jednorożce itp. Skąd? A winne mogło być niechlujne tłumaczenie z oryginału, źle zinterpretowana perska płaskorzeźba, zaistnienie pośród ówczesnej literatury podróżniczej czy handel kłami narwali. Właściwie, to pani Maja Iwaszkiewicz właściwie broni klasyków. Dodaje konkluzję: "Pomylone, oszukane czy wymyślone - jakakolwiek była przyczyna ich powstania, musimy zrozumieć, że te fantastyczne stworzenia funkcjonowały  w średniowiecznych umysłach jako zwierzęta prawdziwe". No to przypatrzmy się owym cudakom:

Zagadka nr 5: "Niektórzy twierdzili, że [...]  ma ciało konia, ale stopy słonia, a ogon jelenia. Jeszcze inni pisali, że bardziej [...] przypomina osła lub kozę"/
Zagadka nr 6: "...miały zamieszkiwać Etiopię [...]. Skrzydeł nie używały jednak wcale do latania, ale do bicia powietrza, co pozwalało im na szybszy galop".
Zagadka nr 7: "Największą siłą [...] jest jego ogon, który oprócz tego, że silny, jest tak długi, że na wielu ilustracjach z epoki oplata wielkie ciało słonia".
Zagadka nr 8: "Musi być zły i symbolizować szatana, w końcu jest kuzynem węża! Według różnych średniowiecznych tekstów [...] mógł pokonać ktoś, kto spojrzał na bestię, zanim sam zostanie przez nią dostrzeżony".
 
Nie, to nie wszystkie stwory. Ten, którego opis zostawia nam Autorka (podpierając go ilustracją z epki zamieszczona na s. 99), to rzeczywiste zwierze, które dobrze znamy: "Był on nazywany hipokrytą, ponieważ po pożarciu swojej ofiary doznawał ogromnych wyrzutów sumienia i zaczynał rzewnie płakać [...]". Ki diabeł? No, a czyje łzy stały się synonimem? "Krokodyla!" - drze się triumfalnie pan z tylnego rzędu.  Brawa dla tego pana! O ile słyszałem o gryfach, hydrach, feniksach (przypomnijmy sobie ile z nich w swoją powieściową narrację wkomponowała J.K. Rowling) to aspis czy leukroty są tak samo nieznane, jak komputerowi, który ich nazwy podkreśla na czerwono. Ale mamy też ślady po hybrydach, które wypełniają rozdział "Monstra pomiędzy światem zwierzęcym i ludzkim". Kogo tu spotkamy? A syreny, a satyr! A kto słyszał o... mantykorze? Komputer nie podkreślił na czerwono? Czy mam się bać? Bo to bestia o ciele lwa i twarzy człowieka: "Nie jest to jednak zwykła ludzka twarz, ponieważ wyposażona została w trzy rzędy zębów. Uwaga! Mimo, że przypomina człowieka, lubuje się w ludzkim mięsie...". Skóra cierpnie.  
Ciekawe są rozważania na temat bliskości świata człowieka i zwierząt, doszukiwania się podobieństw: "Prawda jest taka, że dawniej również tę bliskość zauważano, a wręcz była ona tak istotna, że aż niebezpieczna i wymagająca ciągłego tuszowania". Dlaczego? Odpowiedź jest jedna: Kościół! Czytamy dalej: "W średniowieczu podobieństwa jak najbardziej widziano, ale tendencja był odwrotna - zamiast podkreślać nasza bliskość, próbowano ją zatrzeć, ponieważ nie była ona po drodze chrześcijańskiej ideologii. Ówczesna znakomita większość poglądów na każdy temat opierała się na tekście biblii [...]". Ciekawe są te rozważania między gatunkami. Odrzucano pokrewieństwo (patrz szympans i inne małpy), ale wierzono w jakieś ludzkie monstra typu Panotti czy Blemmjowie, jakieś koszmarne monopody, które znamy zapewne w licznych reprodukcji przy okazji tematu wielkich odkryć geograficznych. Nie wiedziałem, że w te banialuki wpleciony został również... Aleksander Macedoński! 
Trzeba oddać, że pani Maja Iwaszkiewicz stąpa bardzo odważnie pomiędzy niebezpiecznymi tematami. Nie unika ich. Jakich? Seksualności! "Wedle wzorców chrześcijańskich nie wolno było ludziom uprawiać seksu w sposób jakkolwiek przypominający stosunek zwierzęcy" - to jedna z informacji. Na tym nie koniec. Wraca do historii bobra, na którego polowano, aby posiąść jego organy płciowe, gwaranta męskiej potencji. "Cóż, kamasutra średniowiecznej Europy nie była księgą zbyt obszerną" - chyba jednak ironizuje sobie Autorka. Jedyną pozycją seksualną, jaką dopuszczała epoka była ta zwana: misjonarską. Homoseksualizm dostrzegano u... kuropatw! "To bardzo ciekawe, ponieważ do dzisiaj niektórzy przeciwnicy LGBT twierdzą, że homoseksualizm nie występuje w naturze" - dokłada pani Maja Iwaszkiewicz, aby zwieńczyć tę myśl tak: "I powiedzcie mi, która epokę należałoby nazwać wiekami ciemnymi? chyba jednak naszą". Brawo, pani Maju!
Tym zachwyceniem zostawiam Czytelników, których temat zainteresował. Nie wierze, że nie. Mnie lektura zmusiła do... sprawdzenia, jak w 2012 r. fotografowałem kościół pw. św. Marii Magdaleny we Wrocławiu, gdyż okazuje się, że jest tam wbudowany portal z opactwa św. Wincentego z wyobrażeniem stwora zwanego biskupem morskim. Przy okazji sprawdzę, dopatrzę i sfotografuję, bo niczego takiego na moich kadrach nie ma. Wciąga! Bardzo! To się dobrze czyta, ciekawie ogląda i chyba  zostaje książka na zawsze pośród innych książek o średniowieczu.



Postscriptum:
Odpowiedź zagadkowa nr 1: 1. - kot; 2. - lew; 3. bóbr; 4. słoń
Odpowiedź zagadkowa nr 2: 5 - jednorożec; 6 - pegaz; 7 - smok; 8 - bazyliszek.

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.