czwartek, marca 11, 2021
Przeczytania... (390) Bernadette McDonald "8000 zimą" (Wydawnictwo Agora)
"«8000 zimą» to profesjonalnie napisana zimowa górska «encyklopedia» opisująca szczegółowo 40-letnią już zimową eksplorację gór najwyższych, w które polscy alpiniści odegrali główną rolę. Zimowe sukcesy naszych wspinaczy w dużej części wypełniły dekadę polskiego alpinizmu. To książka o ludziach, ich determinacji, głodzie sukcesu, ale też o sztuce cierpienia w ekstremalnych warunkach. I jeszcze tylko... K2" - tyle Krzysztof Wielicki. A kładę ten cytat tu w dniu wyjątkowym, 41-tej rocznicy, kiedy razem z Leszkiem Cichym dokonał zimowego zdobycia Mont Everestu! Co ja, człowiek nizin, mogę wobec takiej rekomendacji dopisać?
Panie i Panowie przed nami książka Bernadette McDonald "8000 zimą. Walka o najwyższe szczyty świata w najokrutniejszej prze roku", w tłumaczeniu Andrzeja Górki. Wydawnictwo Agora tym samym debiutuje w tym cyklu, na moim blogu. Czy znaczy, że to pierwszy tytuł, jaki jest w moim zasięgu wzroku i rękę? Nic bardziej mylnego. Mógłbym swobodnie dorzucać raz w miesiącu jeden volumen za drugim. Ale nadszedł czas, aby w dniu doniosłej zimowej rocznicy zacząć pisać. Niestety muszę dopełnić, to co wzmiankowałem przy książce P. Trybalskiego "Wszystko za K2": 16 stycznia 2021 r. wyprawa nepalska dokonała udanego zimowego szturmu na 8 611 m. n. p. m., Nirmal Purja Pun Magarz i jego ekipa zdobyli K2! Polacy już tego nie dokonają. Mówi się trudno, a o górach, ze szczególnym wskazaniem na Himalaje czyta się dalej!
"Zima to mrok. Krótkie dni i wydające sie nie mieć końca noce. W namiocie na siedmiu tysiącach metrów noce są nie tylko długie, lecz także naznaczone samotnością i niepewnością. Podczas biwaku pod gołym niebem na ośmiu tysiącach niekończący się mrok budzi emocje, nad którymi nie sposób zapanować: lęk, paranoję, a nawet złość" - czytelnik jest tylko biernym odbiorcą. Na szczęście., tak uważam. Siedzimy w pieleszach zadowolenia, a Bernadette McDonald przywraca pamięci wydarzenia sprzed lat i ludzi sprzed lat, tej miary, co np. Andrzej Zawada, o którym napisała: "Rzadko spotyka się wizjonera, człowieka wyróżniającego się spośród innych. Obserwowałam Andrzeja Zawadę otoczonego wspinaczami, widziałam, jak bardzo go szanuję, jak go słuchają, gotowi się poświęcić, by wchodzić na najwyższe szczyty Ziemi". Dla wielu czytelników ta książka, to ponowne spotkanie z ludźmi, których w swoim mniemaniu doskonale znamy. to jak wracanie do miejsc i właśnie ludzi dobrze znanych.
Każdy rozdział poświęcony szczytom powyżej 8000 m. n. p. m. Jeśli ktoś ma problem z poznaniem, to teraz jest okazja utrwalić sobie ich nazwy. Nie wiem dlaczego, ale zawsze podobała mi nazwa: Kanczendzonga. Nie będę liczył, bo to chyba nie o to chodzi, ile stron poświęcono każdemu szczytowi. Postanowiłem sięgnąć do rozdziałów, które prowadzą nas ku zdobyciu tych, o których najmniej wiem.Tylko cztery? Gro literatury (potwierdzi chyba to każdy) opowiada najczęściej o Evereście, K2, Broad Peak, Lhotse czy Nanga Parbat. Jeżeli przez to komuś zda się moje pisanie okrojone, to proszę o wyrozumiałość. Zatem idziemy na Dhaulagiri, Czo Oju, Makalu i Gaszerbrum I. O dziwo komputer nie podkreśla żadnej z tych nazw.
Chyba jest już rutyną, ale każdy z rozdziałów otwiera motto. Będąc ich zbieraczem i wygrzebywaczem (wie o tym każdy czytelnik tego blogu) zacytuję je. Będzie ich więcej niż... czternaście. Odkryto jeszcze jakieś dwa inne ośmiotysięczniki? Nie, nie. Po prostu "Wstęp" i "Epilog" też ma swoje cytowania.
- Prawda, że istnieją ludzie, którzy za zbliżaniem się wielkiego bólu słyszą właśnie rozkaz przeciwny i którzy nigdy nie spoglądają dumniej, waleczniej, szczęśliwiej niż wówczas, gdy burza nadciąga; a nawet ból sam daje im najwyższe chwile! To ludzie heroiczni - F. Nietzsche.
- Żyliśmy, czując się doskonale wolni, fizycznie i umysłowo w najlepszej możliwej kondycji. nie pragnęliśmy niczego - E. Shipton.
- Odwagi nie da się sprawdzić w ostrożny sposób, pobiegłam więc szybko, machając rękami z całej siły, byłam szczęśliwa - A. Dillard.
- Miłość po kres sił i wędrówka po kres sił - M. Helprin.
DHAULAGIRI - 8167 m.n.p.m.
Nie może być lepszej rekomendacji, aby pokonać te metry, jak podpis przy fotografii: "Jerzy Kukuczka, którego pierwszym zimowym ośmiotysięcznikiem była Dhaulagiri zdobyta 21 stycznia 1985 r. wraz z Andrzejem Czokiem". Budzi się we mnie historyk? Kiedy widzę datę, staram się odpowiedź na pytanie "A gdzie ja wtedy byłem?". Jest to do ustalenia. Starczy sięgnąć do pamiętników, które wtedy pisałem. Jedno jest pewne: mijały pierwsze miesiące roku szkolnego 1984/85, kiedy zacząłem być belfrem. Znowu zaczynam moje z książką gadanie. Że odbiegam od jej treści? Trudno, budzi się we mnie przeszłość. Pewnie, że z tym co przeżywał J. Kukuczka banalne.
Poznajemy... domową, brutalną prawdę o Kukuczce: "....we wrześniu wrócił z wyprawy w Karakorum, termin narodzin drugiego dziecka wypadał w październiku, a on chciał już w listopadzie ruszyć w Himalaje. Jaki mąż tak postępuje?". Jak nie współczuć pani Kukuczkowej? Autorka sama sobie odpowiada na tak postawione pytanie: "Otóż taki, który jest w trakcie pojedynku z Reinholdem Messnerem o to, kto zostanie pierwszym zdobywcą wszystkich czternastu ośmiotysięczników". Kilka stron dalej przeczytamy, np. "Kukuczka żył w dwóch światach: jednym był dom, drugim góry. Podobną sytuację opisywała Ewa Berbeka. Dla Maćka dom był domem a wspinanie wspinaniem". I kropka? Jak więc widzimy przeszkodą nie były tylko trudy wspinaczkowe, ale i opór rodziny. Jest cytat z samego winowajcy, Kukuczki: "Gdy rzucam się w wir wszystkich spraw organizacyjnych, powoli wygasa we mnie poczucie winy, dezercji od ojcowskich powinności". Cena za bycie sobą?... Ale kłopoty były w samej ekipie. Zwariowany plan (to ze słów samego A. Zawady) obejmował zdobycie Dhaulagiri, a potem szturm na Czo Oju. Tak, to kolejny ślad po rywalizacji z Messnerem. Chyba trzeba było mieć wiele cierpliwości wobec Kukuczki. Jesteśmy obok tego, ale i nas trochę wkurza zachowanie alpinisty? To dobrze. To znaczy, że narracja i życie bohaterów ruszają nas, że to cały czas żywa historia i raczej taka pozostanie.
- Wspinamy się w kierunku słońca i z każdym krokiem mój nastrój się poprawia [...] zaczynam sie uśmiechać z pogodną akceptacją porażek tej wędrówki na równi z jej cudami [...]. wiem, że ta transformacja jest przelotna, ale póki trwa, sunę przed siebie jak wypuszczony na wolność - P. Matthiessen.
- Śmierć zawsze ku temu zmierza, ale ponieważ nie wiemy, kiedy nastąpi, nie mamy wrażenia skończoności życia - P. Bowles.
- Gdy wracam do domu, łatwiej mi się oddycha. Oceniłem wartość mojego życia z wysokości himalajskich zboczy - A. Bukriejew.
- Samotność sprawia, że jesteśmy nadzy, zaczynamy rozumieć, kim jesteśmy, ile jesteśmy warci, co się w życiu liczy - H. Auer.
21 stycznia zdobyli szczyt! "Wreszcie dostrzegli bambusową tyczkę zatkniętą w miejscu, które bez wątpienia znajdowało się najwyżej. z uczuciem ulgi zaczekali, aż choć na moment się przejaśni, by sfotografować swoje stężałe od zimna twarze" - triumf opisany przez B. McDonald. Każdy wie, że radość może zmasakrować dramat powrotu, zejścia. Ono okazało się karkołomne i ocierające o śmierć: "Jurek podniósł się, nie miał siły dalej iść. Ślady Andrzeja [tj. A. Czok - przyp. KN] już przysypał śnieg. Poczuł narastającą panikę. [...] Gdy zapadła ciemność, wciąż był na grani, przed nieoczekiwanym uskokiem". Ale to A. Czok zapłaci bolesny haracz: odmrożenia i utrata palców u stóp! Szczerą i brutalną prawdę niesie nam Autora książki: "Po raz kolejny potwierdziło się, że bycie partnerem Kukuczki wymaga nadludzkiej wytrzymałości. W wielu momentach mogli zawrócić. Było ku temu mnóstwo powodów, choćby taki, że Andrzej stracił czucie w stopach. Obaj jednak, Jurek i Andrzej, byli skoncentrowani na celu, na wejściu na szczyt. W tym sensie byli idealnym zespołem: bezwzględnie lojalni wobec wspólnego marzenia". Rok później Andrzej Czot zginie w drodze na Kanczendzongę.
CZO OJU - 8201 m.n.p.m.
"...szósta góra świata, znajduje się dwadzieścia kilometrów na zachód Everestu, w górnej części doliny Gokyo. Południowe flanki góry sa potężne i to pod nimi, u stóp południowo-wschodniego filara, znajdowała się baza" - określa nam gdzie w ogóle zabiera nas Autorka. Czo Oju chyba dla laika należy do tych mniej znanych szczytów. I zapewne znajdą wśród nas tacy, którzy słyszą o niej po raz pierwszy. Dwa zespoły szturmowały owo 8201 m.n.p.m. W pierwszym byli Maciej Berbeka i Maciej Pawlikowski. To o nich czytamy: "Leżeli twarzami w śniegu z obawy, że porywisty wiatr zrzuci ich z góry". Widzimy na barwnej fotografii chwilę triumfu: pierwsze zimowe wejście! Cytowana jest wypowiedź M. Berbeki, że były problemy przy robieniu zdjęć: "Po prostu natychmiast straciliśmy czucie w dłoniach [...]. I nawet jakbyśmy chcieli o czymkolwiek myśleć, to powoli postępował brak czucia w dłoniach, jak i w nogach". W drugim zespole byli Jerzy Kukuczka i Zygmunt Heinrich.
"Było już ciemno, gdy Zyga odpadł i runął wahadłem na linie po stromej oblodzonej ścianie. Gdy mozolnie wracał do miejsca, skąd odpadł, Kukuczka marzł na stanowisku powyżej. Wydawało mu się, że Heinrich wraca na drogę przez całe wieki" - dramaturgia tego wspinania. Nie jedyna. Brak orientacji w terenie. Noc spędzona pod płachtą biwakową. Niepewność. Niedostateczna aklimatyzacja Heinricha. Wyczerpanie Kukuczki, po wcześniejszym zdobyciu Dhaulagiri. Dla tych, którzy znają tylko pobieżnie jego wyczyny, to co pisze B. McDonald może być zaskoczeniem: "Rzadko odpuszczał sobie wejście na szczyt niezależnie od pogody, pory dnia czy poziomu wyczerpania". Widzimy upartego wspinacza! Cytuje wspomnienie alpinisty po zdobyciu Czo Oju: "Doznaję niesamowitego wrażenia. robię krok i nagle znajduję się w zupełnie innym świecie. nikną strome ściany, ostre i groźne granie...". I to chyba jedna z odpowiedzi, co ich pach tam, na sam szczyt kolejnego ośmiotysięcznika. Powrotna droga mogła być ostatnią w ich życiu: "Wyczerpanie, odmrożenia, wysokość i zimno - wszystko to odciśnie na nich piętno. Wkrótce po opuszczeniu wierzchołka Kukuczka spadnie ze stromego seraka. kiedy Heinrich zjedzie do niego na linie, postanowią przeczekać, nim przydarzy im się coś jeszcze gorszego". Tym razem powrócą. Kukuczka zginie 24 X 1989 na Lhotse, Heinrich 27 V 1989 pod Mount Everest. Ciekawa ocenę Andrzeja Zawady tu znajdziemy: "Jako kierownik bywał krytykowany za obsesję na punkcie himalaizmu zimowego i za cierpienie, jakie sprowadza na kolegów. Teraz jednak udało mu się udowodnić, że Polacy potrafią nie tylko zdobyć zimą ośmiotysięcznik, i to nowa drogą, ale też potrafią tego dokonać bez t=strat w ludziach i że zdobycie dwóch ośmiotysięczników podczas jednej zimy przez jednego człowieka jest możliwe". Fala krytyki wylała się w Polsce na Kukuczkę.
- Historia to nie jest to, co się wydarzyło, lecz to, co przetrwało sztormy ocen i burze - M. Popova.
- Wspinanie się, jeśli chcecie, pamiętajcie jednak, że odwaga i siła są niczym bez roztropności oraz że chwilowa nieuwaga może zniweczyć radość życia. Nie działajcie w pośpiechu, stawiajcie uważnie każdy krok i od samego początku myślcie, jaki może być koniec - E. Whymper.
- Tej granicy... Nie można tego wytłumaczyć, bo jedyni ludzie, którzy wiedzą, gdzie ona się znajduje, to ci, którzy ją przekroczyli - H. S. Thompson.
- Rodzimy się sami. umieramy sami. Wartością tego, co jest pomiędzy, są zaufanie i miłość - L. Bourgeois.
MAKALU. 8485 m.n.p.m.
"Ma kształt stromej, pięknej piramidy. Od pierwszego wejścia na pobliski Everest na Lodowych wojowników działa jak magnes. A właściwie na wojowników i wojowniczki" - trzeba to przyznać: Autorka umie bardzo plastycznie pisać. Za serduszko chwyci zdjęcie z Wigilii 1990 r.? Na na nim Anna Czerwińska, Ingrid Baeyens, Ryszard Pawłowski i Krzysztof Wielicki. Wyprawa, której mogło zaszkodzić przechodzenie transformacji ustrojowych w Polsce? "...znane wcześniej formy finansowania wypraw przez instytucje państwowe przestały wystarczać. Sprawę uratowała Ingrid, która przywiozła z Belgii twardą walutę. Niestety ta ekspedycji zakończyła sie porażką. K. Wielicki dotarł na wysokość 7300 metrów. Do szczęśliwego finału zostało 1200 metrów. Nie tym razem. Makalu pokazał swe oblicze. Sprzysiągł się przeciwko polskiemu himalaiście. "...patrząc na to z perspektywy czasu, chyba dobrze, że mi ten namiot połamało. Nie wiadomo, jak by się skończyło, gdybym wbił się w trudną kopułę szczytową, Niszcząc mój namiocik, Pan Bóg dał mi chyba ostrzeżenie albo dodał rozumu" - kwitował niepowodzenie Krzysztof Wielicki.
Powrócił zimą 2000-2001, aliści... "Zespól był słaby, motywacja zaczynała się sypać, więc po czterdziestu dniach himalaiści zdecydowali, że chcą wracać do domu. Wielicki był niemile zaskoczony" - zapewniam, że czytelnik również. "Ja szybko pogodziłem sie z porażką. Doszedłem do wniosku, że po dwóch nieudanych próbach na tym szczycie trzeba zostawić go dla innych" - ocenił Wielicki. Mamy tu wzywanie skierowywanych do młodych i śmierć Jean-Christophe Lafaille. "Był najbardziej uzdolnionym technicznie wspinaczem na świecie, był nieprawdopodobnie wszechstronny. Mógł się wspominać wszędzie" - smutne, że często czytanie o himalajach, to takie pożegnanie, jak to pióra Eda Viestursa. Bernadette McDonald podsumowała ten dramat: "Odszedł jeden z najwybitniejszych himalaistów. Pozostała po nim wdowa, syn i córka".
A szczyt wciąż nęcił i wzywał do czynów? "Makalu, góra, która wydawał się nie do zdobycia zimą, wciąż przyciągała kobiety. Goretta i Linda, Ingrid i Anna, wreszcie Katia. [...] Pod górą znalazło się też czterech kazachskich himalaistów-żołnierzy, wśród których był niezwykle silny wspinacz Denis Urubko i w niczym nieustępujący mu Siergiej Samojłow" - czytamy dalej o kolejnych śmiałkach, którym nie śniło się kapitulowanie przed 8485 metrami nad poziomem morza. Do tych, którzy nie składali broni należeli m. in. Simone Moro i Denis Urubko nie składali broni!
Wzajemne relacje miały znaczenie w podejmowaniu decyzji. Ruszyli na szczyt! 5300 m. - i powrót. Nie ryzykowali walki z żywiołem. Wkrótce założyli obóz na 5400 metrach. 6400 metrów - lodowiec. "Gdy dotarli na 6750 metrów, czyli tam, gdzie zwyczajowo zakłada się obóz II, wciąż czuli się dobrze. [...] Zdecydowali się wejść jeszcze trochę wyżej. Na noc zatrzymali się na 6913 metrach" - czyta się to z przyjęciem. Mamy wrażenie, że jesteśmy tym trzecim, którym im towarzyszy na szczyt. Na 7050 - zawracają do obozu. Nie rzucają swego życia przeciw sile śnieżnego huraganu. Ale nie poddają się. Wracają! 7100 m! 7200 m! "Na 7300 metrach zatrzymali się, zawrócili i pomknęli w dół w poszukiwaniu gęstszego, cieplejszego i spojo0niejszego powietrza. Po kilku godzinach byli bezpieczni w bazie wysuniętej" - razem ponosimy porażkę. Złamało to wolę walki? Nic bardziej mylnego! Pogodowe okno daje szansę! Ruszają! 6900 m! Na 7700 metrach rozstawili namiot. Do szczytu zostało 800 metrów. "Przez całą noc palce u rąk i nóg boleśnie skuwał nam mróz. [...]. Zwykły oddech stawał się torturą [...]" - wspominał D. Urubko. Warunki w namiocie? - 40 °C! Urubko sam przyznał: "By w ogóle atakować szczyt, musieliśmy przejść przez wszystkie kręgi piekła". Bernadette Mc Donald tak opisuje, to co się wreszcie stało faktem 9 lutego 2009 r.: "W wyjącym wietrze dwóch wspinaczy zatrzymało się, by ustalić, który poprowadzi ostatnie pięć metrów, a który zarejestruje to na filmie. Niemal się pokłócili". Pierwszy wszedł Moro, za nim Urubko!
GASZERBRUM I - 8080 m.n.p.m.
"Widok południowej ściany Gaszerbrumu I z bazy jest bez wątpienia spektakularny: jest niezmiennie stroma, naznaczona ją skomplikowana sieć skalnych piramid, rozległych pól lodowych i narażonych na spadające kamienie kuluarów" - zaczynamy nasze spotkanie od tego opisu Bernadette McDonald. Atak 10 lutego 2011 r. Trzech śmiałków: Louis Rousseau, Gerfried Göschl i Alex Txikon (Kanadyjczyk, Austriak i Bask). Podjęli próbę pierwszego zimowego pokonania 8080 metrów! Warunki? - 25 °C! Na początku wspinaczki. Osiągnęli 5800 metrów i zawrócili do bazy, aby wrócić kilka dni później. "Nie ma nic podlejszego niż asekurowanie zimą przy takim zimnie. Prowadzenie jest zdecydowanie bardziej ryzykowne, ale przynajmniej się tak nie marznie" - to ze wspomnień L. Rousseau. Po dotarciu na 6100 metrów zawrócili do bazy. Sami przyrównają swoje starania do pracy Syzyfa. Kolejne ataki! I osiągnięcie 6600 metrów. "Lodowa pora roku odparła ich próbę, więc obładowani sprzętem zeszli do bazy" - pisze dalej Autorka. 13 III podjęli jeszcze jeden wysiłek. Aura jednak sprzysięgła się. Tym razem szczyt okazał się poza zasięgiem możliwości wspinaczy: "...Louis doszedł do wniosku, że nie czuje żalu, iż ta ambitna próba się nie powiodła. Byli młodzi, naiwni, nie mieli sponsorów, mieli za to mnóstwo mało realistycznych oczekiwań wobec świata".
Gerfried Göschl i Alex Txikon wrócili rok później pod Gaszerbrum I. W ich ekipie znaleźli się też Polacy: Tamara Styś i Dariusz Załuski i Tamar Styś. Ale ja pójdę tylko... polski tropem. Bo w tym samym 2012 r. zjawiła się polska ekipa, a na jej czele Artur Hajzer. To o nim B. McDonald wspomina, że robił wszystko, aby Polska nie straciła swej pozycji w zimowym himalaizmie. W jego przypadku wymagało to jednak wysiłku: "Jeśli chciał znów działać w górach wysokich, musiał zainwestować w siebie. Wynajął trenera osobistego, zaczął biegać, schudł. Chciał wrócić do gry jako pełnowartościowy zawodnik". Cytuje też wypowiedź Artura Małka: "Niektórzy przedstawiciele poprzedniego pokolenia mieli opory, by wykorzystywać nowe technologie. Nie dotyczyło to Artura [...]. Tak właśnie był Artur Hajzer, łącznik między przeszłością a teraźniejszością". Ładny rys, otwartego na nowe mistrza. Ciekawie też oceniał go Dariusz Załuski: "Artur miał jednak duszę zwycięzcy. On chciał to zagarnąć dla siebie, dla Polski". Bardzo ciekawy wątek dotyczący Adama Bieleckiego. Nauka dla młodszych: nigdy nie rezygnujecie i ufajcie doświadczeniu. Tu jest bardzo ciekawy rys biograficzny. Nauka też wypływa z postawy samego A. Hajzera.
- W góry szedłem w poszukiwaniu przygody,. pragnąc poznać własne ograniczenia i by zanurzyć się w świecie tak doskonale pięknym, że na zawsze zapisze się w mej pamięci - M-A. Leclerc.
- Kto walczy z potworami, ten niechaj baczy, by sam przytem nie stał się potworem. Zaś gdy długo spoglądasz w bezdeń, spogląda bezdeń także w ciebie - F. Nietzsche.
- Gdzieś w najmniejszych przestrzeniach, na marginesach, na mikroskopijnym, nieco niepokojącym poziomie, szukam zaginionego szczytu, który mogłem dostrzec w przelocie kilka dziesięcioleci temu i którego mimo to nigdy nie przestałem widzieć - P. Beal.
- Zaśpiewam, byś w pamięci naszej trwał. Głosem mym wskażę ci twój dom - M., K., T. Ennis.
Okazuje się, że polska ekipa dzieliła wspólnie bazę z z grupą Gerfrieda Göschla: "Razem jedli, grali w szachy, słuchali prognozy pogody, razem również marzyli. Łączyło ich jeszcze coś: ambicja, by być tymi pierwszymi na szczycie". 2 stycznia Polacy ruszyli na 8080 metrów! Trzy dni trwało nim osiągnęli 6000 metrów. W równoległym zespole (tym międzynarodowym G. Göschla) działo się kiepsko: zagrożona była jedność ekspedycji. Polacy pięli się w górę, a tu katastrofa! "Artur zawsze szanował czas, koordynacja ataku szczytowego była niesamowita" - ocenił Gerfried Göschl. Brawa dla Hajzera! Pogoda dawała dodatkowo do wiwatu! Wiatr, który unosi członka na cztery metry i ciska nim, jak piłką, przesuwa helikopter o 20 metrów? To Adam Bielecki później wspominał: "W Polsce dwadzieścia stopni mrozu w zimie nie jest niczym szczególnym. Potrafimy sobie wyobrazić, co znaczy minus czterdzieści. Jest po prostu dwa razy zimniej. Ale minus sześćdziesiąt? To wartość abstrakcyjna".
20 lutego Polacy ruszyli znów na szczyt! Warunki nadal pozostawały ekstremalne: "Im wyżej, tym bardziej wiało, podmuchy były tak silne, że Adam i Sheen bali się, że lada chwila zostaną rzuceni w górę (!) Kuluaru Japońskiego". Zespół G. Göschla stawała też przed wyzwaniem, np. sypki śnieg na ścianie szczytowej. Ryzykowne. Decyzja: powrót do bazy. Göschl zapisał na swoim blogu: "Któż chciałby marznąć tutaj, zostawiwszy swoich najbliższych daleko w domu? [...] Tęsknię za moimi dwiema cudownymi córkami, a także za cierpliwą i bardzo zestresowaną kobietą". Zespól Hajzera też liczył porażki: Janusz Gołąb poranił się wpadając do szczeliny, Shaheen miał problemy żołądkowe, do tego doczepiły się nieporozumienia międzyludzkie. Wyczekiwano na bezpieczne okno pogodowe: "Czekała drużyna międzynarodowa, czekała wyprawa polska, Czytali, jedli, spali. Co chwila sprawdzali prognozy, korzystając z wielu źródeł, licząc na to, że chociaż jedno z nich da im choć cień nadziei". Doświadczenie kazało J. Gołąbowi spać w uprzęży, którą wpinał do śrub lodowych, jakie tkwiły w lodowcu. Wreszcie pogoda dała szansę na sukces: "Polski zespół miał się wspinać po północno-zachodniej stronie góry, międzynarodowy - po południowej. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, spotkają się na szczycie 8 marca i podzielą sukcesem". Wychodzi, że to pisanie wstrzeliło się w rocznicę tego ataku.
Polacy 6 marca osiągnęli pierwszy obóz. Zaskoczeniem dla zespołu było, że Artur Hajzer zrezygnował z osobistego zdobywania 8080 m! Oddał szansę na sukces Bielickiemu i Gołąbowi: "Adam podziwiał go za to, ponieważ po raz pierwszy Artur oddał komukolwiek szansę na pierwsze wejście na szczyt". Dramaturgii wydarzeniom z marca 2012 r. dodaje fakt, że doszło do niekorzystnych zjawisk geomagnetycznych, co uniemożliwiało jakąkolwiek łączność z uczestnikami obu zespołów wspinaczkowych. Proszę zwrócić uwagę na zapis Heike Göschl, żony Gerfrieda: "Czas w ogóle nie płynie! [...]. Biją dzwony kościoła! [...] To tak, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch! Czuję się słaba, bezradna, niezdolna do działania [...]". Tak poszatkowała treść Autorka książki? Ja - na pewno nie. I znowu dotykamy problemu: himalaista i jego rodzina. Godzenie tych światów. Niepewność losu. Potężny ból braku wiadomości: "Czy on żyje? [...] Wiem, że Gerfried rozważnie stawia każdy krok. O Boże, kiedy wreszcie zadzwoni ten telefon i poczuję ulgę?".
9 marca 2012 r. Jarosław Gołąb i Adam Bielecki ruszyli. Północ. Księżycowa noc. - 35 °C. Pomijam wątek fizjologiczny, który zatrzymał szturm. "Czuli się pewnie, zęby raków i ostrza czekanów dobrze siadały w przewianym śniegu. Im bliżej byli, tym bardziej marzli, nie mogli liczyć na ciepło promieni słonecznych. Minus czterdzieści, wiatr się wzmagał, w porywach osiągał prędkość czterdziestu kilometrów na godzinę" - narracja B. McDonald buduje dramaturgię. Ten ekstremalny czas tak opisał A. Bielecki: "...muszę analizować pogodę, sprawdzać, co z moimi partnerami, i kontrolować czas. A na koniec uważać na tak prozaiczna rzecz jak stawianie kroków, żeby się mnie poślizgnąć. Jeśli do tej układanki dopuszczę strach, to wszystko zacznie się sypać". Podziwiam szczerość takich wypowiedzi. Tak, chodzi o uczucie strachu. Przyznawanie się do tego, że się boimy uważam za bardzo cenną cechę charakteru. "Nawet kiedy pada, nawet jeśli zima, polskiej drużyny nic nie zatrzyma" - krótka reakcja Artura Hajzera, na wiadomość, że 9 marca o ósmej rano Bielecki i Gołąb zdobyli wymarzone 8080 m.n.p.m. "Wiatry były tak silne jak te w Patagonii, ale trwały dłużej, niemal w ogóle nie cichły. [...] Ciężko było utrzymać wolę wspinania i wiarę w sukces" - przyznał Jarosław Gołąb. A jednak w czytającym rodzi się... zazdrość, że to, co wydawało się niemożliwe osiągnął ktoś tak waleczny. Pierś cherlawa napina duma, że dokonali tego Polacy! Móc zerknąć w oczy herosa, Adama Bieleckiego. Choć to tylko barwna fotografia ze szczytu, z 8080 m.n.p.m.
Po raz pierwszy czytałem książkę Bernadotte McDonald. Po raz pierwszy w tym cyklu pojawia się książka Wydawnictwa Agora. "8000 zimą" - to dla mnie cudowna podróż w nieznane. Kolejne spojrzenie na fenomen himalaizmu. Nigdy chyba nie zmaleje mój podziw, dla tych, którzy rzucają swój los, życie, zdrowie na ośmiotysięczniki i inne szczyty. Chcę ten docinek cyklu zamknąć trzema cytatami. Najpierw Adam Bielecki: "Jeśli nie zobaczysz, jak kruche jest życie, jeśli nie doświadczysz sytuacji granicznej, to nie docenisz. Spotkanie ze śmiercią sprawia, że jeszcze bardziej kochasz życie". Druga należy do Macieja Berbeki: "Prawdziwym sensem życia nie są ośmiotysięczniki, tylko to, co czeka na mnie, kiedy z nich wracam". I raz jeszcze głos Gerfrieda Göschla: "Czy można pogodzić głód przygody z tęsknotą za «normalnym» życiem rodzinnym?". Tylko, że dzielny Austriak nigdy nie powrócił do swej Heike: "...uznano, że Gerfried wraz z towarzyszami zostali albo zrzuceni z góry przez wiatr, albo zamarzli,, być może w szczelinie, w której schronili się przed wichurą".
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.