piątek, marca 05, 2021

Być jak John Wayne... (II) - reaktywacja?

Serafin Kurczak dopchnął stare, zdezelowane pianino "Somerfelda" do drzwi. Uważał, że dawny zamek znanej marki, który przejęła grupa XVY54, cztery dokupione łańcuchy i jedna sztacheta na prędce dorobiona z bagażnika, jaki mocował na swoim prehistorycznym Fiacie-Uno nie wystarczą. Popatrzył. Pomyślał. Pobiegł (według jego słownego ustalenia prorocze 3 razy P) po wazon z filodendronem, jaki odziedziczyli po Gasińskiej, gdy tę Pan powołał do siebie. Liczył wprawdzie na serwantkę trącająca zasłużonym biedermeierem, ale sięgnęła się on tym Zielonkom spod "8", że to niby ganiali z jej wrednym pudlem "Kubusiem" dookoła bloku dwa razy dziennie. Ale Serafin Kurczak swoje wiedział. I widział, jak owo wychodzenie wyglądało. Rocho jarał papierochy pod daszkiem, a pies luzem ganiał po usranym trawniku. Trudno, jemu dostał się filodendron. "Co ja z nim zrobię?" - biadolił nad rośliną godną poznańskiej palmiarni. Teraz przyszedł nań czas. Dopchnął nogą. "Akwarium!" - dopadło go. "Jacuś zrozumie" - uznał. Ale Jacuś nie zrozumiał.

 


 

- Co tata robi? - Jacek pochylał strudzone czoło nad algebrą. 

- Algebra! - tata Serafin Kurczak olśniewał swoją entuzjastyczną spostrzegawczością i erudycją godną na miarę encyklopedii pięciotomowej z suplementem PWN, o którą stoczył testamentową walkę z bratem Rajmundem i siostrą Leokadią, czym skłócił do reszty rodzinę. Brat go od czci i wiary odsądził, siostra na ulicy nie poznaje kolejną dziesięciolatkę. 

- Przecież tatuś widzi, że nie tablica Mendelejewa! - Jacuś był bliski płaczu.

- Pascal!

- Pascal - Jacek był coraz bliższy płaczu. - Co tatuś robi z moim akwarium?

- Trzeba synku! Trzeba! - Serafin Kurczak zawziął się w sobie. Poczuł w sobie parę i zacięcie mistrza Baszanowskiego z Meksyku w '68. Pamiętał, jak tatuś włączał "Aladyna" i nim wyszli do przedszkola to i owo wpadało w jego dziecięcą psychikę. A dziś tylko Lewandowski i Lewandowski? A i jeszcze Lewandowska...

- Jak trzeba?! - rozbujana woda zaczęła opuszczać bezpieczne bariery szklanego obramowania.- Moje skalary! Moje guraminy dwumplamiste i mozaikowe! 

Nawet glonojad odczuł wibrację. Ale Serafin Kurczak był niewzruszony losem zalotnego mieczyka, który uganiał się za większą od siebie samicą i tylko mama gupikowa nic sobie nie robiła z tego wzburzenia i dojadał zrodzony co dopiero miot.

- Tata nie ma litości dla zwierząt?!

- Co ty bredzisz, Jacusiu?! - Serafin Kurczak zastygł z akwarium w ręku. Czuł, że coś kapie mu na lewą skarpetkę. - Ja się nad losem każdego potrąconego kota czy wróbla litowałem. Twoja babcia, a moja mamusia, miała tylko dodatkowej roboty, aby ta menażeria... -  tu gdyby mógł otarłby oczęta, ale nie mógł tego  zrobić ze względu na dźwigane przed sobą 100 litrów. - Ja bym dla zwierzątka serce sobie wydarł! Nawet mrówki hodowałem!

- Mrówki?

- I to, kiedy za Gierka cukier był na kartki - poczuł napływ dumy. Kraj ulegał pierwszym posunięciom reglamentacji, babcia Krychna nie miała czego do kompotu dorzucić, a on mrówki taszczył do domu i je bezcennym kruszcem słodkości poił! - Drzwi przytrzymaj!

Guraminy i skalary opanowały trudną sztukę zachowania pionu w falującej wodzie akwarium.

- Trichopodus trichopterus - Serafin Kurczak miał tę przewagę nad jedynakiem, że to i owo zostało mu z łaciny i studiowania albumu o rybach u wuja Teofila. 

- Że co tatuś powiedział? - dla Jacka mogłoby to nawet brzmieć po chińsku lub japońsku. Lubił dawać rodzicielowi ową przewagę nad sobą. Wiedział, jak wiele to dla niego znaczy. Tatuś rósł w jego oczach. Miał wtedy 167 cm, bez kapelusza (którego zresztą i tak nie  nosił).

- Trichopodus trichopterus - powtórzył Serafin Kurczak. - Gurami plamisty. Wuj Teofil hodował przed laty. To mi zostało w głowie

Jacek zrobił minę pełną podziwu. Powołanie się na pamięć wuja Teofila nobilitowało, jak czyn praprzodka spod Witebska, gdy w wojnach za Batorego dostawał herb, bo dzielnie Moskalom skórę garbował. W ogóle odwołanie się do pamięci po wuju Teofilu, to było niebotyczne szczęście. To nie było takie sobie czcze gadanie. Wuj, to był wuj. Pełną gębą. A do tego uczony, a do tego profesor. I to nie jakiś tam z jego liceum, ale prawdziwy, uniwersytecki. Pamięć o wuju rozpychała rodowe ego.

- Ale co tatuś chce zrobić z moim akwarium?! 

Serafin Kurczak jednak nie zaspokoił ciekawości potomka, tylko ruszył przed siebie z 100-litrowym szklanym akwarium. Nie pozostało mu nic innego, jak pójść w ślady ojca. Widząc nagromadzone sprzęty pod drzwiami wejściowymi chwycił się za głowę.

- Co... co... co... to?! - w swoim życiu widział już różniste ojcowskie pomysły, włącznie z próbą budowania pojazdu mechanicznego na pedały. To znaczy mechanizmem miały być mięśnie ich nóg, że to tak ekologicznie, bo akurat tatuś wziął się do walki o ekologię. Wtedy też dowiedział się, że tatuś zostawi swoim wnukom ziemię czyściejszą i zdrowszą. Tylko, że plany pogrzebał brak utrwalonego entuzjazmu. Taki sobie bardzo słomiany zapał i ogień.

- Nazywaj to jak chcesz! - Serafin Kurczak miał minę, jak jeden z bohaterów słynnego obrazu, jaki potomnym zostawił Eugène Delacroix. Tatuś pokazywał mu go w jakimś albumie bez okładki. "Poncjusz", ich nieodżałowanej pamięci, pies wielu ras, zjadł ją, kiedy zostawiony sam czymś musiał wypełnić burczący z głodu brzuszek. - Może być i barykada!

- Bary... bary...

- Barykada! Jak w 1848! - triumfalizm wylewał się z całego Serafina Kurczaka. Był w takiej chwili, jak Hannibal pod Kannami, Karol Młot pod Poitiers, Wilhelm Zdobywca pod Hastings, a Jan Sobieski pod Chocimiem (tym drugim). - To jest synu W O J N A !

- Z Łukaszenką?! - upewnił się Jacuś i wyczekiwał odpowiedzi. Ta nastąpiła po dłuższej pauzie. Widać było, że ojciec wertuje karty swej pamięci, jakby bał się nieroztropnym słowem zmącić dziejowość chwili.

- Dlaczego akurat z... Łukaszenką? 

- No... przecież cały czas... tata powtarza, że Łopocie trzeba odebrać! Jak Katon! - tu Jacuś był dumny, bo zaległ mu w bruździe Rolanda rzymski mówca-senator. Już chciał to utrwalić łacińskim cytatem "Ceterum censeo Carthaginem esse delendam",  ale ojcem zatrzęsło. Zamarł w bezruchu. Powiódł wzrokiem po sufitowych kasetonach.

- Kula? Tato! Jesteś ranny?

- Ranny?! - Serafin Kurczak podniósł głos o oktawę wyżej. Było w tym zaskoczenie i niepomierny żal, jakby syn zadał mu śmiertelny cios, jak ci łajdacy z 15 marca 44 r. p. n e. Wreszcie zaczął ciskać gromy: - Tłuku! Idioto! Ile razy mam ci powtarzać: ŁYNTUPY! Z Łopoci był stryjeczny dziad mego dziadka Feliksa. Łyntupy! Naucz się! Łyntupy!

Brakowało tylko, aby padło: "co by wuj Teofil powiedział". Ale o dziwo nie padło. I to dla Jacusia było nie mniejsze zaskoczenie. Połajanie z wsparciem się o autorytetu wuja Teofila należało do kanonu. Nie wiedzieć dlaczego tatuś tym razem od niego odszedł.

- Żywcem nas nie wezmą! 

- Ale kto, tato?!  

Spojrzenie ojca znowu uległo przemianie. Teraz to on był Napoleon wbiegający na most pod Lodi. Tylko, że nie było Addy. Trudno, może ten skrawek bieżnika robił za rzekę?

- Pogrzebion będą, a...

- ...żywcem nas nie wezmą! - szybko  dokończył Jacuś.

- Zuch! Jesteś... jesteś... - w spojrzeniu Serafina Kurczaka zagościło szukanie. Kogo godnego wydobędzie z panteonu sławy. Ale Jacuś już wiedział.

- Jak John Wayne! Alamo!

- Nie, Jacku! Nie tym razem! Jesteś... jak... jak... Niegolewski! Somosierra! Hiszpańskie armaty! 

- Ale... ale... tak... a... naprawdę?

Serafin Kurczak zmazał z siebie poprzednie zachłyśnięcie. Docierało do niego, że syn niegodny, aby być nowym Niegolewskim? Tyle było czytania Brandysa, Gąsiorowskiego i Żeromskiego? Jak krew w piach?! 

- Prawda? Prawda jest jak dupa! Każdy ma swoją! - podparł się cytatem z Marszałka. - Oni już nadciągają synu.

- Kto?!

- Straszni! Nieobliczalni!

- Awarowie? Hunowie? Bo nie wiem, na jaką broń się sposobić? 

- Synu, wuj Teofil byłby z ciebie dumny! Za Łyntupy!

Kolejny okrzyk bojowy w Jacku obudził lęk, trwogę i niepokój. Wuj wujem, a Łyntupy Łyntupami, ale co tu się wyrabiało? Nadal nie wiedział. Akwarium na pianinie Somerfelda? Filodendron od tej wrednej Gasińskiej przechylił się. Kuchenne taborety, mikrofala i maszyna do pisania "Łucznik 1310" nadały konstrukcji złowrogiej powagi.

- Szczepionkowcy nadchodzą!

- Kto?!

- Szczepić będą! - Serafin Kurczak wziął syna w objęcie. Spojrzał mu głęboko w oczy, jakby wysyłał ukochanego adiutanta w zdradliwe błota Flandrii w '16 roku. Przytulił go do siebie z niespotykaną w tych sflaczałych mięśniach siłą. - Szczepionkowcy! Straszni! Gorsi od Hunów, Wandalów i Maorysów! A za nimi Czipowcy!

- Czipowcy? A to co za stwory?

- Cicho... Jacku! Wojna wymaga poświęcenia. Od dziś jestem "NML '63".

- "NML '63"?

- Nie bywasz w świecie? Filmów nie oglądasz? Każdy teraz tak robi. Pseudonim: Nowe Miasto Lubawskie '63. W skrócie "NML '63". A ty jak będziesz się nazywał?

- Ja?

- "ZG '88". Pasuje?

- "ZG '88"?

- Zielona Góra '88. Albo dla zmyłki: "GB '88".

- Że... jak?

- Grünberg '88.

- To ja wolę już to "ZG '88", po co mają nam wytykać opcję niemiecką? Tym bardziej, że nie mieliśmy dziadka w Wehrmachcie.

- Masz rację, synu. Po co? - zgodził się Serafin Kurczak. Rzadkość. Z raz obranej drogi rzadko schodził, chyba że pod perswazją nieboszczki żony. -  Gdzie idziesz, synu?

- Wezwać posiłki.

- Dobrze! Wzywaj! Żywcem nas nie wezmą. Bydlaki! - i zaciśniętym kułakiem pogroził w kierunku filodendrona, akwarium i taboretów.

Jacuś poszedł do pokoju. Dla pewności wszedł do szafy.

- Doktor Szuba? Tak... to... ja... Jacek... Kurczak... Jakie kanapki? Ja nie z kateringu! W sprawie... taty... Pogorszyło się... tak?... Nie wiem... czy brał... może... przedawkował... On już nie chce być jak John Wayne... Proszę przyjeżdżać... Czekam... Aha! wchodźcie od ogrodu... Tak... balkonowe drzwi... tam jeszcze nie ma barykady...


Oklaski dla Jacka!

2 komentarze:

  1. Masz talent do pisania w stylu komediowo -satyrycznym.Trochę to schizofreniczne wcielanie bohatera w tyle różnych ról,ale wiem ,że to zamierzony zabieg literacki .Śmieszne ,zaskakujące inteligentne jak zawsze ❤🐔🐔🐔Proszę o więcej takich opowiadań!
    Dla mnie bomba atomowa!

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że drugie spotkanie z Serafinem Kurczakiem spodobało się. Bomba atomowa? Spodobało mi się to określenie. Może zmobilizuje mnie do dalszego poznawania losów pana Serafina i jego syna Jacusia. Styl jest odpowiedzią na napięcia dnia/tygodni, ba! już roku pandemii. Żeby nie było wątpliwości: jako belfer czynny zawodowo mam już w sobie pierwszą dawkę szczepionki i nie stawiałem oporu. Smutne jednak jest, kiedy w podobnych chwilach górę bierze szarlataneria i jakaś niewytłumaczalna paranoja. Nie bądźmy, jak Serafin Kurczak!

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.