wtorek, października 27, 2020

Pandemiczne opowieści - odsłona XII - Marchons ! Marchons !

 - Ty gnido przebrzydła! - talerz rozprysł się na drobne kawałki. A pan de Bresse-Braire tylko swej zwinności zawdzięczał, że uniknął konsekwencji tego rzutu. Zasłaniał wprawdzie swą dziobatą od ospy twarz i szlachetny nos, jakiego nie powstydziłby się sam mistrz  de La Fontaine, ale nic nie zmieniało faktu, że furia w jaką wpadła urocza Bretonka Paulette stawała się niebezpieczną konfrontacją. Prędzej bałby się psa gospodarza, tego przebrzydłego dziada z drewniana nogą, a tu taka furia.

- Paulette! Paulette! Pohamuj gniew!  Te talerze...

Ale nie dokończył. Po pierwszym przyszła kolej na dwa następne. Wreszcie nadobne dłonie, które zdawało się stworzono do całowania chwyciły za wazę! Nie byle jaką. Waza, której widokiem może syciła wzrok Medyceuszka poszybowała w jego kierunku. Chwycił! Ocalił! Ufff! Ale radości tej na długo nie stało panu de Bresse-Braire, bo oto karafka z herbem samego Fouqueta rozbiła się o posadzkę. Z kunsztownie na niej rytej wiewiórki zostało... nic! No może fragment sterczącej kity na większym kawałku.

- Paulette, to Fouquet! - nie po w czasie zakrzyknął. - Jak mogłaś?!

- Nawet gdyby była pamiątka po Ludwiku Świętym...

- Nie kończ, nie bluźnij kobieto!

- Kobieto?! - zagotowało się w rozsierdzonej krtani Bretonki. - Precz chamie przebrzydły! Łysa pało w peruce! Myślałeś, że się nie wyda?! Zachciało mu się wdzięków! I to kogo? Laury Morez?! Tej córki praczki i jakiegoś szemranego pisarza.

- Laura Morez nic dla mnie nie znaczy! - zabrzmiało jak zaklinanie. Ale na Paulette ta deklaracja nie zrobiła większego wrażenia. Podbiegła do wiszącego na ścianie portretu. Chwila zamyślenia sprawiła, że pan de Bresse-Braire zasłonił sobą płótno.

- Tylko nie Le Brun! - błagalność drżała w jego głosie. 

- Też mi sztuka! Goły dziad z maczugą!

- Nie byle jaki dziad! - pan de Bresse-Braire nie miał czasu, aby snuć wykwintny wykład o perfekcji dzieł mistrza baroku. Najważniejsza stawała się obrona płótna przed bretońskim rozjuszeniem. - Herkules!

- Flures! Ale tej baby nie oszczędzisz! - i ruszyła w kierunku portretu babki od strony matki, markizy de Nevers-Dreux. I nie oszczędził. Po chwili stateczny uśmiech matrony zamienił się w bezkształtność. 

- Litości! - jęknął. Tyle mógł dać  w obronie macierzystej babki, której urodę podziwiał sam Kondeusz.

- Litości?! - poprawiła zsuwającą się perukę. - Żeby to choć była Geneviève albo panna de Vannes! Ale Laura Morez?! Tylko nie ona!

- Kiedy między nami do niczego nie doszło!

- Hérard? - trzęsąca się dłoń pięknej Bretonki wskazała na marmurowy biust Colberta. Upewniła się.

- Ale...

Pan de Bresse-Braire ruszył ku swej ognistej wybrance. Brakowało może pół kroku, dłuższych rąk, a piękny biust zostałby ocalony dla przyszłych pokoleń. Niestety! Trzask! Prask! Colbert bez nosa nie wyglądał już godnie. 

- Chcesz mojej zguby?! - to był krzyk rozpaczy, bezsilności, porażki. W oczach pana de Bresse-Braire stanęły wszystkie klęski, w jakich głowę dali członkowie jego sędziwego rodu poczynając od bitwy pod Crécy. - Nie dość ci tego, że lud się burzy, byle cham plądruje nasze dobra w Akwitanii...

- A od kiedy one są "nasze"? Twojej żony i twych łajdackich córek! - przerwała mu. - Nasze?! Śmieszny jesteś! Herkules! Z Laurą Morez?! 

- To nie tak, jak myślisz! - bronił swego pan de Bresse-Braire, niczym zapiekły hugenot twierdzy w La Rochelle.- To był... niewinny...

- ...żarcik, tak?! Sprowadzasz dla tej zdziry bukiety  z Auxerre i śmiesz mi wmawiać, że to niewinność?! - nawet nie chłonęła. Zdawało się, że z każdym słowem staje się bardziej naładowana. Jak bretońska burza i sztorm razem wzięte. - Może mój ojciec był tylko bednarzem, a matka maglarką, ale swój honor mam. Wynoś się panie de Bresse-Braire! Niech ci Laura Morez szepce do ucha bajki  La Fontaine. Z nami koniec!

- Jak... to... ko... nie... c...

- Koniec! Kropka! Następny proszę! 

Otworzyła drzwi od buduaru. 

- To nie godne ciebie, Paulette! - pan de Bresse-Braire wierzył jeszcze w moc perswazji. Ale szybko doń dotarło, że ma przed sobą monolit, nieczułą istotę, która właśnie usuwa go ze swego życia.

- Drzwi otwarte! - warknęła. - Mam zawołać, aby ci Jean pomógł?

Na myśl, że Jean miałby wyręczyć go z wychodzenia skórę przebiegł szelest ciarek. Ten nadludzki olbrzym i on, pan de Bresse-Braire o konstrukcji delikatnej, subtelnej, niemal jak chińska porcelana. Jean spojrzał, a już człowiek widział się w kostnicy. 

- De Bresse-Braire wychodzą sami! - oświadczył z godną siebie miną. Tak, była plama na honorze w czasie wojny trzech Henryków, ale to było dwieście lat temu. - Jean zbyteczny.

Ale Jean już stał przy drzwiach. Jego posępna mina rodem z czasów zamierzchłych i mrocznych nie pozostawiała złudzeń: ten człek na jedno swej pani skinienie pogruchocze każde kości, zrzuci ze schodów, albo ciśnie w nurt Sekwany. Mało tu trupów wypływało w okolicach Wysypy św. Ludwika? 

- Pani wołała? - Jean chciał się  upewnić, co ma czynić. Chwycić takiego wyperfumowanego gagatka, to dla niego żaden wysiłek i nowość. Raz w tygodniu pani zrywała a to z hrabią, a to z markizem czy baronem. To i wprawił się. Wielu poddawało się na sam jego widok, ale trafiali się desperaci, którzy wierzyli, że mogą wytrwać wobec głazu. Jean boleśnie wyprowadzał ich z błędu. - Wyrzucić?!

Pan de Bresse-Braire nacisnął kapelusz na głowę.

- Ja... ja... nie daruję...

- Laurze Morez darowuj! Precz!

I pan de Bresse-Braire wyszedł. Słyszała jak stąpa po schodach. Paulette usiadła przed lustrem.

- Co tam na mieście? Co mówią?

- Kobiety idą na Wersal! 

- O czym ty mówisz, mój drogi Jean? - zamarła z grzebieniem w ręku.

- Całe miasto już huczy! Słyszała pani, aby te dwie wariatki kłóciły się?

- Wariatki?

- Brigitte i François.

- Te praczki?

- Tak. Cisza. Spokój!

- Bo? Mało pracy?

- Zbroją się i idą kupą na Wersal!  Zapewne powieszą tę austriacką dziwkę!

- Królową?

- Nie inaczej! Habsburgi, to zło wcielone! - pochwalił się bulwarową wiedzą Jean. - Wzięły co miały w garści i poszły. Jak inne.

- Jean! - poderwała się na równe nogi. - Pistolety!...

F I N 

2 komentarze:

  1. Lekka opowieść, ale dotyka poważnego aspektu; nie zna świat większej furii nad wkurzoną kobietę.
    Dobrze byłoby, aby "jaśnie nam panujący" wzięli to sobie do serca( to ten organ, który potocznie uważany jest za tworzenie się uczuć)
    Nawiązuję tu do fali protestów przetaczających się przez Polskę.
    Polki prawa obywatelskie zdobyły w 1918r. Od tamtego czasu wciąż muszą dwa razy ciężej pracować, by traktowano je jak średnio rozgarniętego faceta na tym samym stanowisku. Deprecjonuje się je pod każdym względem.Tym, które śmią podnieść głowę, wykrzykuje się, że w dupach się im przewraca! To strasznie płytkie, bezduszne i aroganckie.
    Ta fala ruszyła i mam nadzieję, że zdmuchnie to nasze pożal się Boże państwa z kartonu i sparciałego sznurka, które się trzyma na ślinę i gumę do żucia!!!
    Poruszyła mną pieśń usłyszana.
    Zachęcam do przesłuchania, bo mi wyciska łzy wściekłości z oczu.
    https://youtu.be/95_ZIOxiQCE

    Wkurzona

    OdpowiedzUsuń
  2. Proszę o mniej współczesnych emocji (które nie są mi obce), a bardziej skupić się na proponowanej opowiastce. Ma Pani rację: nie zna świat większej furii nad wkurzoną kobietę. Kobiety AD 1789 szturmowały Wersal. JKM Maria Antonina (zresztą potomkini m. in. Władysława Jagiełły) wyszła na balkon, stanęła przed tłumem i kornie schyliła swą koronowaną głowę. Obecnym politykom daleko do tego. No, ale widać trzeba się było urodzić Habsburżanką...
    Pozdrawiam "Wkurzoną". Proszę śledzić mój blog. Może emocje trochę ostygną. Zdaję sobie sprawę, że sam muszę uważać, co i jak piszę. A jeśli się podoba, to mi weselej na duszy.

    OdpowiedzUsuń