poniedziałek, października 05, 2020

Pandemiczne opowieści - odsłona X - Jacques

Stary Jacques odsunął szklankę. Tego się nikt nie spodziewał.
- Odmówił? - pani Blanchaes miała minę jakby ujrzała wuja Louisa, którego pocisk rozerwał na wiele bezkształtnych kawałeczków pod Wagram. - To niemożliwe! Szwoleżer Gwardii nigdy nie odmawia.
- O kim pani mówi? - Hubert, który dorabiał tu do komornego aż usiadł na taborecie. - Ten stary moczymorda?
- To major Kscybouski! Czy jakoś tak.
- Kscybou... Jak to wymówić?
- A kto by to spamiętał? - pani Blanchaes nalała sobie małe piwo. - Polak.
- Polak?
- Co się tak dziwisz? Za cesarza...

- Napoleona? - upewnił się Hubert, co pani Blanchaes powitała grymasem ust. - Tego wielkiego?
- Ja tam nie wiem czy on był wielki! Wujka Louisa mi zabiło, a i kilku kuzynów wróciło bez rąk i nóg. Ale Jacques wrócił cały. Tylko do tej swojej Polski nie wracał.
- Kobieta? - Huberta zaczęła wciągać opowieść o starcu, który siedział nad pustą szklanką i miał minę strapionego sprzedawcy dywanów.
- Kobieta? Nie. Gorzej! Polska!
- Że co?!
- Polska! Ten kraj jego tam gdzieś, gdzie niedźwiedzie chodzą po ulicach.
- Straszne!
- A pewnie, że straszne. Jedni wracali, ale on uparł się i czekał...
- Czekał?
- Na swego cesarza! - parsknęła kobieta i sięgnęła do słoja pełnego ogórków.
- Toć umarł... no... na... - Hubert grzebał w pamięci, ale trudno z psutego coś wydobyć. Nigdy nie był zbyt ogarnięty. - Na...
- ...Świętej Helenie! - uzupełniła braki pani Blanchaes. - W '21 czy '22, nie pamiętam. Jakoś w maju lub czerwcu. Pamiętam, bo mój Jean złamał tego dnia rękę. Spadł z drabiny.
- Aaaa! A co z tą Polską?
- A, co ty mnie męczysz? Idź do biblioteki. Tam tyle książek... - na twarzy pani Blanchaes pojawił się groźny grymas zniecierpliwienia, a to źle wróżyło rozmówcy.
- Ale ja bym chciał od pani to wiedzieć. Gdzie mnie tam do biblioteki - machnął ręką. A po chwili dodał - Zresztą ja... czytać... nie potrafię... Tatuś skąpił, a macocha tylko kułakiem wymachiwała nad głową. Kiedyś wikary Aurillac... pamięta pani...
- Jak mam nie pamiętać! Wyrodny syn kościółka! - tu splunęła z obrzydzeniem. - Pchał te owłosione łapy gdzie nie wolno. Mało to bękartów we wsi przez niego biegało. Ta... no...
- Wiem, pani Blanchaes... ale on mnie uczyć chciał...
- Chwała Panu, że nie wyuczył!
- A to dlaczego?
- Byłbyś taka sama obleśna świnia, jak on sam! Klecha przebrzydły!
- Ponoć nie żyje?
- Kto?
- No... Aurillac, no przecież nie król.
- Ciekawe w jakim burdelu zdechł - zarechotała pani Blanchaes i zamoczyła kufel po piwie w niezbyt już czystej wodzie. Jej to jednak nie przeszkadzało.
- A wracają do Jacques...
- Sam go spytaj.
- Kiedy mi śmiałości brak.
- Jacques słyszałeś?! - pani Blanchaes zatrzęsła się aż.
- Jaki kuferek ma morowy! hi hi!
- Taszczy to ze sobą... cholera wie po co i z czym. Jacques do Paryża jedziesz?!
Ale stary nie poruszył się nawet. Wzrok wbił w ziemię.
- Modlisz się?! A to dobre! - pani Blanchaes nie mogła wyjść z podziwu. - Wy szwoleżery chyba dość zaleźliście za kołnierz panu Bogu i całemu kościółkowi rzymskiemu!
- O czym pani mówi? - w Hubercie ani na chwilę nie gasła ikra ciekawości.
- Byłeś przecież pod Saragossą! Czy nie?
Ale stary tylko z wolna pokiwał głową. Przypominał Atlasa, którego ciężar sklepienia przyciskał do ziemi.
- Chyba z pół Iberii zburzachciły te szwoleżery! A teraz co? Staruch! - pogroziła palcem w kierunku siedzącego starca.
- Nawet bym nie przypuścił, że taki Jacques...
- Ty Hubert lepiej zajmuj się końmi, a nie historią i polityką. Od tego mamy króla!
- To może jeszcze za Ludwika Filipa?
Bez entuzjazmu nalała kolejny kufel i postawiła przed Hubertem.
- I za to cię kocham...
- A to my już jesteśmy "na ty"? - zdziwiła się.
- Ile lat znamy się?
- Zbyt długo!
- No właśnie, czas by...
- Nie pospolituję się z byle kim. Wiesz kim był pan Blanchaes!...
- Prawie hrabia!
- Nie kpij, moczyryju! Dobry był człowiek, pracowity, pobożny. Ech mój Jean...
- I kochał króla!
- Gówno tam kochał króla! Jean kochał tylko pieniądze i moje cycki! Tu za tamtą ławą pili Ruski, jak szli na Paryż. A potem Ney, jak zachciało się cesarzowi utrzeć nosa Anglikom i Prusakom. A w '92!
- Co w '92?
- Jean był gówniarz, ale opowiadał, że jaka król... no ten... co go ścieli...
- Ludwik XVI?
- Aha! Uciekał z całą familią, to mój mu wodę do karocy zanosił.
- Niemożliwe! - oczy Huberta stały się ogromnie ogromne.
- Także mi się tu nie pospolituj, skoro czytać nawet nie umiesz i jedynie piwsko żłopiesz.
- Mam sklep!
- Tę szopę?
- Zaczynam dopiero?
- No to już długo to zaczynanie trwa. Za tej rewolucji co była w lipcu? To ile lat?
- Oj, pani Blanchaes... pani taka drobiazgowa...
- Tyle zysku, co w pysku, co? A nie jest tak?
- Oj, pani Blanchaes...
- Pij piwsko i do domu.
Hubert zamoczył usta, aż piana osiadła mu na wąsach. Przeniósł wzrok na starca. Zaintrygowało go, to co powiedziała  pani Blanchaes. Wstał i ruszył ku ławie, za którą siedział sędziwy klient pani Blanchaes.
- Ty jesteś Jacques?
Stary spojrzał tylko spode łba.
- Niech żyje cesarz! - Hubert ośmielił się wznieść toast. Liczył widać, że poruszy niewzruszony głaz, ale się omylił. Powieki tylko nieznacznie zamrugały. Stary jednak milczał. Nawet nie sapnął. - Nie wiedziałem, że jesteś bohater!
- Nie jestem - odezwał się.
- No, ja pod Wagram nie byłem!
- Skąd wiesz?
- Co skąd wiem?
- Że byłem pod Wagram - przeniósł wzrok na pytającego.
- No, przecież... pani Blanchaes mówiła, że byłeś w szwoleżerach... a oni...
- Tak byłem.
- A ten kuferek? - pokazał palcem na bardzo podniszczoną podróżną torbę, która lata świetności miała już dawno, dawno za sobą.
- Mój! - odparł prawie szeptem.
- No, wiem, że twój - Hubert wyciągnął ku niemu rękę. Nagle poczuł zaciskający się na jej przegubie stalowy uścisk. Syknął z bólu. Odepchnięta ręka drżała mu - O... oszalałeś?! Pani Blanchaes! Widziała pani?!
- Co miałam widzieć?!
- Ten dziad... ten dziad mało mi ręki nie... złamał... - chłonął.
Ale w oczach pani Blanchaes nie zyskał ani wsparcia, ani odrobiny współczucia. Rozcierał obolały miejsce.
- Jacques! Jesteś wariat! - wykrzyknął. Szybko podszedł do kobiety. - Chciałem tylko o ten kuferek dopytać. A on! O!...
- Powiadają, że stary ma tam skarby. Już było kilku, co chciało się doń dobrać.
- I?
- Gueret chodzi bez zębów, Nevers kuleje, a obrzydłego Amboisea wyłowiono z rzeki.
- Ale... to... mówili, że on... po pijaku do... wpadł i...
- A żebra, to mu wieloryb połamał? Nie bądź naiwny. Dlaczego starego mijają wielkim łukiem? Nawet ten pyskaty Bergerac!
- Bo śmierdzi?
- Sam śmierdzisz! - warknęła pani Blanchaes - Wali ci z ryja, jak z bretońskiej chaty! Bo to mocarz! A wszystko przez ten kuferek! Skarbów się durniom zachciało. Że to obłowił się w Hiszpanii i Rosji. Idź rusz go, to zobaczysz...
- Już... już... zobaczyłem... Mam dość.
- Jacques! - pani Blanchaes nie bała się starego. Pił, płacił, nie obłapiał. Zresztą nikt nigdy nie widział, aby nastawał na jakąś kobietę. Wręcz przeciwnie. Każdego dziwiła szarmanckość względem nich. - Jacques!
Stary podniósł głowę.
- Słyszałeś, że cesarz wraca?
- Chyba w trumnie - zachichotał Hubert.
- Milcz przebrzydły bastardzie maglarki! Słyszałeś? Cesarz...
- Słyszałem - odparł zapytany. - Cesarz wraca.
- Komiczne! - Hubert wziął się pod boki. Pani Blanchaes wzrokiem przymusiła go do milczenia.
Jacques wstał. Szurnięcie krzesłem było, jak skrzypnięcie wieka trumny. Kiedy Jacques zaczął się zbliżać Hubert jakby zmalał, skurczył się. Jacques położył przed nim swoją podróżną, steraną latami torbę.
- Ja tylko... - ale nikt Huberta nie słuchał. Jacques otworzył torbę. Wyjął z niej starą, zniszczoną, pożartą przez mole wojskową bluzę. Po lewej stronie były umieszczone dwa krzyże.
- O! Mon Dieu! - krzyknął Hubert.

F i n

Brak komentarzy: