niedziela, września 13, 2020

Przeczytania (362) Ewa Zgrabczyńska "Tygrysie serce. Moje życie ze zwierzętami" (Znak)

"Jesienią ubiegłego roku cała Polska wstrzymała oddech. To właśnie wtedy rozpoczęła się dramatyczna walka z czasem, w której ceną było życie dziewięciu tygrysów. Ewa Zgrabczyńska – wraz z pracownikami poznańskiego zoo – zdołała ocalić zwierzęta, które w koszmarnych warunkach przewożone były przez polsko-białoruską granicę. Nie był to pierwszy raz, gdy zoolożka zainterweniowała w sprawie krzywdzonych zwierząt. Od wielu lat walczy bowiem o prawa tych, którzy sami nie mogą się obronić" - czytam w mailu, jaki otrzymałem od Wydawnictwa Znak. 
Na okładce książki jest m. in. napisane tak: "Polska usłyszała o niej, gdy uratowała życie dziewięciu tygrysom przewożonym w koszmarnych warunkach przez polsko-białoruską granicę. wiat śledził tę walkę, która poruszyła sumienia i wywołała wielką falę dobra".
Nie uwierzę, że człowiek o średnim wyrobieniu wrażliwości wobec losu zwierząt nie słyszał o pani dyrektor Ogrodu Zoologicznego w Poznaniu, Ewie Zgrabczyńskiej. O! przepraszam pani doktor Ewie Zgrabczyńskiej. I ja śledziłem doniesienia o tym bez przykładnym barbarzyństwie, którego ofiarami padały tak dostojne ssaki, jak tygrysy. Kogoś jeszcze może dziwić, że na blogu historycznym książka o życie ze zwierzętami? Powtórzę pewnie pewien banał: wychowany na programach "Z kamerą wśród zwierząt" (gawędy państwa Gucwińskich), "Zwierzyniec" (gawędy niezapomnianego M. Sumińskiego) czy filmach sir D. Attenborough nie mogłem nie posiąść "Tygrysiego serca...". To jest logiczna konsekwencja. Obecnie należę do tego licznego grona, które co sobotę słucha w Tok FM audycji pani doktor Doroty Sumińskiej
Jeszcze nie zacząłem dzielić się zachwytem nad książką, a już budzą się refleksje pt. moje w życiu zwierzęta? Tylko, że w takich chwilach dochodzę do wniosku (i nieudolnie posłużę się wspomnieniem czytania mistrza wiecha): czy to my mamy psa, czy pies nas ma? Zachwyt w książce budzi pierwsze zdanie: "OD CZASÓW DZIECIŃSTWA - I BEDZIE TAK PEWNIE PO NADCIĄGAJĄCĄ NIEUCHRONNIE STAROŚĆ - ZWIERZĘTA TUPAŁY MI W GŁOWIE I SZAROGĘSIŁY SIĘ W MOIM ŻYCIU". Specjalnie zapisałem je wielkimi literami. wielu przecież tak z nas miało, że znosiło do domu różne żyjątka. Należy tylko podziwiać cierpliwość rodziców lub dziadków. Był okres, kiedy mnie łatwiej było znaleźć w kurniku niż piaskownicy! Do tego stopnia, że co niedzielę (czy to był godzina 7 rano?) siadałem przed ekranem TV i oglądałem program dla rolników "W domu i zagrodzie". 
To wspaniale, że Autorka umiała swoja pasję, miłość do zwierząt zamienić w pracę. Zawsze to powtarzam moim uczniom i wychowankom: hobby zamienić w pracę! Nie da się zatracić w pracy, jeśli nie ma w niej tego czegoś. W samym "Wstępie" dostajemy nieomal receptę na... sukces! Bez względu, co nas popycha do czynu. Tu były zwierzęta, pomoc w gabinecie weterynaryjnym, dbanie o czystość w zoo. cudownie zamyka go Autorka: "Zwierzęta mojego życia. Saga, która ma prawie tyle postaci, ile książka telefoniczna. I ciągle trwa... To o nich chciałbym opowiedzieć". Przeszło trzysta stron wspaniałego spotykania zwierząt, ich świata, ich trosk, ich radości i smutków.  
"Dlaczego nie należy igrać z nadawaniem kotom imion? Jak udało się uratować niedźwiadka przed chorobą sierocą? Które zwierzęta mają największy temperament, a które stanowią wzór małżeńskiej wierności? Jakie pieszczoty najbardziej lubi nosorożec? I jak to się stało, że najlepszym przyjacielem psa został szczur?" - to też z maila od Znaku. Tu muszę (i robię to za każdym razem) pogratulować Mu za cudowną oprawę książki. Tak, chodzi o ikonografię. No bo jak pisać o zwierzęcych bohaterach bez ich fotograficznych portretów? Kto z nas wie kim byli lub są: Rudas, Kastor, Kruszyna, Xerxes, Kluska, Lucjusz, Horek czy Nazar? Ja jestem mądrala, bo mam książkę przed nosem i patrzę w oczy tychże. A jakże jest i... Szarik! Nikogo nie powinno to zdziwić. Dla pokolenia lat 60-tych i 70-tych (należę do tego pierwszego, pani Autorka do drugiego) pasy o imieniu Szarik, Cywil czy Saba były nieomal naszymi. Po latach suczce, która zjawiła się w naszym M nadaliśmy imię Saba. Tak, nie wiedzieliśmy, że to... męskie imię (i pewnie wielu nie wie).
"Do zwierząt, które miały nie tylko duszę, ale i wyrafinowaną inteligencję, należały dwie kotki, Kluska i Misia - matka i córka" -  gdyby -naście lat ktoś w taki sposób pisał o zwierzętach, to ściągnąłby na siebie gromy potępienia. dusza? Inteligencja? to były  synonimy przypisane tylko homo sapiens sapiens. Lekturą tej książki uświadamia nam, jak bardzo zmieniło się postrzegania świata zwierząt. Smutne jest, kiedy musze czytać takie zdania: "Kocie życie w cieniu człowieka obfitowało od czasu udomowienia w dramaty większe i mniejsze". Nie wiem czy lektura "Tygrysiego serca" zmieni czyjeś, ludzkie serce. Obawiam się, że tacy osobnicy po tę (i każdą inną) książkę nie sięgną. Wczytuje się w nią raczej miłośnik zwierząt.
"...PÓKI MAMY WOKÓŁ TYLE STWORZEŃ NIESZCZĘŚLIWYCH, WYMAGAJĄCYCH POMOCY, TO JA AKURAT WOLĘ JUŻ TYLKO POMAGAĆ, NIŻ ROZRADZAĆ" - nie robiłem tego wcześniej, aby tak eksponować treści poznane. Napisał to w końcu ktoś (czytaj: pani doktor E. Zgrabczyńska), która sama prowadziła swego czasu hodowle kotów.  Psina, która była z nami w latach 2007-2019 była znajdą. Nie jestem egzaltowanym piewcą życia ze zwierzakami. Mieszkały tu rybki, żółw, pies. Trudno dać dach kolejnemu, gdy wie się, jak bolesnym przeżyciem jest rozstanie się z czworonogiem, jak bardzo razi pustka, brak merdającego ogona i mokrego nosa. Oto, co powoduje lektura "Tygrysiego życia...". Ale tak jest w tej książce: zanim dojedziemy do tygrysów i innych egzotycznych zwierząt, to są tu psy i koty, myszy i królik. 
Nie, nie wiedziałem do dziś kim jest... polatucha. Że coś latającego? Ale gdzie to to zakwalifikować? do jakiej rodziny, gromady, rzędu czy królestwa? Już bym miliona w znanym turnieju nie ugrał. "Polatuchę znalazłam w starodrzewiach, z niedźwiedziem wilkami dookoła. Ta syberyjska latająca wiewiórka jest stworzeniem przedziwnym: zajmuje ptasie dziuple w starych drzewach i sprawnie... fruwa" - jedno ze wspomnień Autorki z Archangielska. W takich chwilach naprawdę budzi się uczucie zazdrości. A z kolejnej fotografii patrzy na nas para dużych oczu i zdaje się, że wąsiki drżą, a łapki przebierają coś do jedzenia? Cudowna sugestia. Zdjęcie watahy norweskich wilków chciałby się mieć na tapecie komputera. Będąc miłośnikiem prozy Astrid Lindgren  nie myślałem, że spotkam tu... Ronję. Że pies, suczka? "Ronja była bardzo czujna, uważnie obserwowała otoczenie, pełniąc rolę cierpliwej strażniczki. Była to moja miłość od pierwszego wejrzenia" - kolejny wyznanie  tym razem nad norweską suczką, która mając polować na łosie po prostu sie do tego nie garnęła, tropić nie chciała, szczekać nie chciała, a potem zaczęła tęsknić za polską przyjaciółką. Jaki był finał tej przyjaźni? A nie zdradzę.
"Jakże często nie doceniamy emocji i uczuć zwierząt, nie chcemy przyjąć do wiadomości, że ich świat jest tak bardzo podobny do naszego, a miłostki i miłości, nienawiść i przyjaźnie, smutki i radości nie są tylko naszą ludzką domeną" - herezja, rzekłby ortodoks w podejściu do zwierząt. E. Zgrabczyńska otwiera niektórym oczy? Chciałbym. Mój egzemplarz trafi albo na aukcje do zaprzyjaźnionego zwierzęcego przytuliska albo do szkolnej biblioteki. Bo takie książki tam przede wszystkim powinny trafiać. chcemy mieć wrażliwe młode pokolenie? Posuwajmy im wrażliwe w treści i mądrości książki,. A tak jest w przypadku "Tygrysiego serca". Autorka dzieląc swoim bogatym doświadczeniem edukuje nas lub utwierdza w tym, co robimy dla braci mniejszych... Pewnie św. Franciszek byłby a Pani dumny, Autorko. "...związek między samcem i samicą jest tak silny, że w przypadku śmierci jednego ze zwierząt współtowarzysz nie radzi sobie z dalszym samotnym życiem i tez umiera" - jest materiał na quiz? Konia z rzędem temu, komu udałoby się zidentyfikować tę niezwykłą parę. Nie, ja się nie porwałbym na takie zoologiczne "1 z 10". Pytanie krajowo-zoologiczne: kogo książki Autorka nazywa sanitariuszem lasu?
"Tygrysie serce", to odkrywanie też świata, którego nie jesteśmy w stanie ogarnąć. Nie będziemy w miejscach, które odwiedziła Autorka. Dzięki jej pracy jesteśmy. Muszę wrócić do zdjęć. Magia! Dla mnie, którego pierwsze samodzielne zdjęcia z 1979 r., to... kury, kurczaki, kogut "Wacek", psina "Wierna", jej synek "Gasio" i kocur "Pietruszka" (bo każdy kot u moich wileńskich Dziadków był tak nazywany), to wartość tej niezwykłej książki. 
Nie da się ze spokojem czytać rozdziału pt. "Interwencje". Jedno zdanie stawia nas na... baczność: "BEZMIAR ŚMIERTELNOŚCI I BÓLU". Znów to zrobiłem. Bo tu znajdujemy ślady, jak bardzo homo jest okrutny, bezmyślny w żądzy zabijania. Pani Doktor nie owija w bawełnę, pisząc: "Jak często my, ludzie, zachowujemy się podle!". I sypią się epitety: chciwi, głupi, próżni, bez elementarnej wiedzy! I podaje przykład sędziego, który z metalowych skobli strzela do gołębi "...bo nienawidzi ich za upstrzony odchodami balkon". Opis walki z "przyzwoitym sługą Temidy", to doprawdy pouczająca lekcja. Zapomniałem o parce gołębi, które wychowały się na moim balkonie. Określenie "Morderca!", dla kogoś kto mierzy z procy stalowymi skoblami nie jest przesadą czy egzaltacją głupiej baby. Od tego rozdziału rozpocząłbym edukację ekologiczną w szkołach, bez względu na wiek odbiorcy, profil itp. Empatia, to takie popularne słowo. Ja już wiem, że kiedy spotkam się z moją IIc bydgoskiego liceum, to przeczytam im tę właśnie historię. Zobaczymy, co powiedzą. 
Już po tej dawce dokonań pani Autorki nikogo nie powinno zdziwić takie zdanie: "Tak jak moi rodzice prowadzili dom otwarty dla ludzi, tak mój zawsze był otwarty dla zwierząt i wiele stworzeń doświadczonych losem, o dziwnych i poplątanych życiowych historiach, znajdowało w nim przystań na chwilę albo na zawsze". Wielu z nas pewnie podpisałoby się pod takim stwierdzeniem: "Niektórzy goście trafiali tu przypadkiem, inni czekali na takie miejsce w kolejce, i była to kolejka po życie".  Warto o tym pamiętać, że jak dom pani Ewy Zgrabczyńskiej, tak wielu z nas to naprawdę przystań dla dobrego życia. Nie rozumiem ludzi, którzy ze snobizmu kupują rasowego psa lub kota, bo muszą podnieść swe towarzyskie ego. Nie sądzę, aby wielu z nas stać było na takie poświęcenie i oddanie, jakie znajdujemy na kartach tej książki. To nie opowieść o doktorze J. Dolittle i jego zwierzętach. Tu mamy autentyczne życia, autentyczną panią doktor. O! zapomniałem o bohaterze książki Hugh Loftinga. Teraz czytam swemu wnukowi, Jerzykowi. 

"Tańcząca z niedźwiadkiem, czyli Cisia rozrabia" - s. 276

Po raz pierwszy zamieszczam fotografię Autorki książki, którą czytam? Wydawnictwo Znak dołączyło do skanów okładek. To i ja dzielę się nim tu i teraz. Bardzo wiele wspólnych portretów ze swoimi zwierzakami oczywiście znajdziemy w "Tygrysim sercu".  Podpisano je: "Tańcząca z niedźwiadkiem, czyli Cisia rozrabia" (s. 276). Pewnie wielu zaskoczy, że do zoo na dobre trafia na stronie 263? Bez wątpienia rozdział "Niewola oswojona, czyli zoo" mogłaby, ba! powinna wywołać dyskusję. Uczucie słodko-kwaśne jest nie obce również czytelnikom. Trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że zoo "...dla wielu [zwierząt - przyp. KN] z nich jest to jedyne refugium, jedyna szansa na ocalenie". Nigdy nie byłem na terenie nowego poznańskiego zoo. znam tylko te z ulicy Zwierzynieckiej. Odwiedzałem ponadto wrocławskie, chorzowskie, warszawskie, oliwskie. Zabrakło czasu, aby zwiedzić to w Berlinie. Mamy w Bydgoszczy zoo (dawny Ogród Fauny Polskiej)  w Myślęcinku. Pięknie nakreśliła pani Dyrektor rolę obecnych ogrodów zoologicznych: "...wreszcie nowoczesne zoo stało się niczym arka Noego i zaczęło uczestniczyć w ochronie gatunków agrożonych wyginięciem, współdziałać z nauką i edukować". I zaraz, na tej samej stronie dowiadujemy się kim był Ninio!
"Co takiego w nas, ludziach, siedzi, że kawałki ciała zwierząt nabierają dla nas wartości tak niebotycznej, że mordujemy i upadlamy się na tysiąc sposobów, by je zdobyć?" - takich pytań stawia nam Autorka wiele. Nie uwolnimy się. skierowane jest m. in. do tych, którzy rozsiadają w swoich fotelach, a nad głowami wiszą poroża jeleni, danieli, łosi, szable dzików, nie daj Boże wypchane łby gnu, bawoła czy elanda.  Chciałbym wierzyć,ze czasy Hemingwaya minęły. Nawet wystawianie na FB swoich fot ze złowionym sumem czy szczupakiem na mnie robi przytłaczające wrażenie. "Jesteśmy gatunkiem szczególnym, o zapędach iście pasożytniczych wobec innych istot, czerpiemy z zasobów ziemi bez opamiętania i umiaru, jakby konice świata nigdy nie miał nastąpić, a złe uczynki nie miały zostać ukarane" - czy to uświadomienie do nas dociera? To niemal, jak zarzut prokuratorski. A potem wyliczenie, jak ludzkie samce chcą przywrócić dawną potencję, do czego posłużyła kość słoniowa lub futra. Możliwe, że nie takich cytatów spodziewano się z "Tygrysiego serca"? Trudno. One są. On są często nam, ludziom, nieprzychylne. Ponoć prawdziwa cnota krytyk się nie boi, jak mawiał uczony arcybiskup-poeta. May dość cnoty, aby uderzyć się w pierś cherlawą i powiedzieć: mea culpa?
Biorąc do ręki książkę pani doktor Ewy Zgrabczyńskiej nastawmy się też na lekcję pokory! Walka o zdrowie i życie słonia, tygrysa czy niedźwiedzia. I dylematy? Brać z natury zwierzęcą sierotę? "Pierwsze zdziwienie: mały miś nie jest puchaty. I stanowczo gryzie, drapie i kąsa bardzo boleśnie" - jedno z licznych doświadczeń Autorki.  Tak, to chodzi o Cisię, która jest na wykorzystanym tu zdjęciu. Jej historia. Chwyta za gardło, kiedy czytamy o przeciągłym ryku niedźwiadka, kiedy z pola widzenia znikają opiekunowie: "Pracownicy czuwali ustawicznie, jak przy noworodku. Żeby niedźwiedziątko nie zrobiło sobie krzywdy, żeby cały czas było najedzone, nie czuło osamotnienia". Oto autentyczna lekcja empatii. I oddania. I spłacenie długu, za tych morderców (czytaj: kłusowników), którzy zabili matkę Cisi. Puenta opowieści: "Każde dziecko, nawet najukochańsze, musimy w końcu oddać światu...". A może przed snem dziecku, miast pokazywać w tv głupawej kreskówki, to przeczytać o Cisi? 
Chcę  przeprosić Kiwu, Mustafę, Gajkę, Alwina, Alfreda oraz Baloo (i całą pozostałą menażerię), że szansę na Was poznanie zostawię tym, którzy sięgną po książkę pani Ewy Zgrabczyńskiej. cudownie o Was napisała. Chciałbym, żeby kiedyś któryś z moich uczniów lub wychowanków skreślił o mnie tyle ciepłych słów. Odkładam książkę w chwili, na którą większość czekało? To okrutne! Tak, chodzi o tygrysy, które uratował pani doktor i jej dzielny zespół z poznańskiego zoo. "Szlag mnie trafiał, bo wykonywałam setki telefonów, żeby zdobyć odpowiednie dokumenty, byłam skłonna poruszyć niebo i ziemię dla tych tygrysów i wyciągnąć je wreszcie spod tej granicy" - cudowna energia i hart ducha. Powinienem podziękować pani Dyrektor za to przekleństw na początku zdania. Czuję tę energię tamtych chwili. Cudowne! "Mózg aż mi huczał pod czaszką od jednej myśli: rozładować te zwierzęta jak najszybciej, gdziekolwiek". Za taka postawę powinna Pani dostać Order Orła Białego! Nie żartuję!... A ten apel na zakończenia "Tygrysiego życia", to naprawdę tekst godny analizy na najwyższych szczeblach.
"Tygrysie serce.  Moje życie ze zwierzętami" Ewy Zgrabczyńskiej, to książka potrzebna.  To nie tylko wspomnienie zoolożki. To książka o nas! Naszym postrzegania świata zwierząt. I to bez względu czy chodzi o kota, jeża, psa, gołębia, osła, tapira czy tytułowego tygrysa. Zwierzęta od zawsze nas otaczają. Najpierw jest to maskotka (np. pluszowy miś, małpka czy kotek), z czasem w nasze życie wkracza istota żywa (np. ssak, gad, ryba). Ilu z nas stać będzie na ucieczkę na wieś i zbliżyć się do tego, co kierowało Autorką książki: "...szukałam przestrzeni dla moich zwierzaków z daleka od gwaru ludzkiego, w miejscu z sąsiadami odległymi na tyle, by psiska, koty i inne futrzaki nie mąciły niczyjego spokoju". Swoją drogą ciekawe ilu z nas dokona takiej rewolty w swoim życiu (tu czytamy o... emigracji z miasta)? Piękna i mądra książka. Brawa dla Autorki i Wydawnictwa Znak, że dało nam okazję obcowania z tak niezwykłym światem.

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.