czwartek, lipca 09, 2020

Padnemiczne opowieści - odsłona VII - La Stravaganza

Chciała być sama. Zaciągnęła się mocno papierosem.
- Kasiu, ty palisz?
Odwróciła się. Tego tylko brakowało. Marta jedną ręką czegoś szukała w swej torebce. Chlubie i dumie, bo jej Harry przywiózł ją wprost z salonu Lagerfelda w Nowym Jorku. Lubiła ironizować sobie z imienia faceta swej przyjaciółki. Który to już był? Nie nadążała liczyć. Cztery nie utrzymane małżeństwa. I to stado adorujące ją. Kiedy zrozumie, że to wszystko dla jej pozycji i nazwiska. Bo uroda poprawiona skalpelem doktora Maliszewskiego dawno już zdradzała, że kolejne cięcie czyni ją bardziej karykaturą dawnej siebie.

- Nie wiedziałam.
- Też nie wiedziałam - odparła.
- A to źle na cerę wpływa i jest takie... dziś...
Mądrości Marty rozstrajały i tak rozwichrzone jej nerwy. Naczytała się tych głupich amerykańskich książek o sukcesie, urodzie i szczęściu, że tylko chwila i zacznie podpierać się autorytetem jakiegoś bostońskiego mądrali, którego nawet Amerykanie nie odróżniają od małpy. 
- Wiem. Niemądre. Niezdrowe. Mam to w dupie!
- Nie bądź wulgarna? - Marta parsknęła.
Wulgarna? Dupa w uszach Marty razi? Śmieszna hipokrytka, która w uniżonej pokorze ściskała dłonie trzech papieży, wcześniej balując i szmacąc się z byle Włochem, Hiszpanem lub Norwegiem. 
- Świat jest wulgarna - odparła. Chciała mieć święty spokój. Ale Marta to był rzep, pijawka, energetyczny wampir, który nigdy nie popuszczał. Nawet gdyby ktoś jej powiedział, że jest dnem siebie samej, to odbiłaby się od tego słowa i poszybowała przed siebie.
- "I kiedy czegoś gorąco pragniesz, to cały wszechświat sprzyja potajemnie twojemu pragnieniu" - znasz to?
- Steinbeck?
- Zabawna jesteś! - Marta urastała w tej chwili na znawczynię literatury świata. Pamiętała jej zidiocenie z czasów szkoły średniej, jak piszczała na każdy tytuł ibero-amerykańskiej książki. Czy kiedyś która przeczytała? Wątpliwe. - Kto dziś czyta Steinbecka? "Grona gniewu"? To dobre dla farmerów. Coelho.
- Wolę Abakanowicz.
- Aba... Czy ona nie jest... rzeźbiarką?
- Była. Bo już nie żyje.
- To nie rozumiem. 
- Tu nie ma nic do rozumienia. Wolę Abakanowicz. I tyle. 
- Rozumiem! - Marta klasnęła w dłonie. - Taka metafora.
- Żadna metafora! Wolę oglądać, niż czytać. 
- A te wszystkie książki? - rzuciła ręką za siebie od niechcenia.
- To Jacka.
- Wszystko Jacka? 
Nie odpowiedziała.
- Od czytania samych tytułów można kręćka dostać - Marta ubawiła się własną elokwencją. - Ja uwielbiam Coelho.
- Brawo ty.
- Ma taką głębię... tak go rozumiem od pierwszego zdania...
- A Karen Blixen?
- Kiedy to było? Wykopalisko!... No, dla Redforda dałabym się pokroić. A ty?
- Mnie jara tylko John Wayne. Niżej nie schodzę.
Marta nagle zrobiła się jakby nieufna? Spojrzała na Katarzynę wzrokiem swego skalpelowego cudotwórcy z Targowej Górki.  
- John Wayne?! To takie prostackie.
- Bo ja jestem prosta dziewczyna. Z baraków.
- Ty? Wolne żarty. Sama Sarapkiewcz opowiadałaś o herbach! O! pamiętam! Abdank z krzyżykiem.
- Trele-morele. Każdą mądrość łykała, to i taką jej wrzuciłam. Akurat czytałam "Ogniem i mieczem". To rzuciłam tym Abdankiem...
- ...z krzyżykiem!
Zmrużyła oczy. Jeszcze kilka machów i będzie po papierosie. A to oznaczało powrót do salonu.  Patrzenie na tych wszystkich ludzi. Znów jakiś kretyn nastawił Vivaldiego.
- "Cztery pory roku"! - Marta uchodziła za znawcę. Ale tylko w gronie takich ignorantów, jak ona sama.
- Nie.
- Jak to nie? Poznaję! Te smyczki...
- "La Stravaganza", koncert skrzypcowy nr 12, op. 4.
- "La Stra... może masz i rację  Te smyczki mnie zmyliły - jak zwykle uciekała do przodu. Każda wymówka była doskonała. Szkoda, że nie zwaliła winy na klawesyn lub obój.
Chwilę trwała cisza.
Zupełna.
Słychać było tylko oddech Marty. Astma, którą skrzętnie kryła od czasu do czasu jednak ją zdradzała.
- Jak ty sobie teraz poradzisz?
Takich pytań się bała. Widziała to w oczach matki, brata, kuzynki. Do kompletu brakowało Marty. Wiedziała, że ktoś odważy się to pytanie wyartykułować. No i miała je teraz, jak na talerzu. 
- Jakoś to będzie?
- Kredyty? Franki?
- Żadnych kredytów.
- O! - w tych ustach, to krótki "o!" brzmiało niczym wyrocznia delficka. - Szczęściara. No tak, Jacek dobrze zarabiał. Te jego książki...
- Nie napisał żadnej.
- Co proszę?
- Nie napisał żadnej.
- Czytałam każdą.
- Nic na to nie poradzę. Czytałaś mnie. Dziewczynę z baraków.
- Rozumiem... To rozgoryczenie... ból...
- A ty skąd masz o tym pojęcie?
- Mój drugi mąż...
- Przecież nie umarł, nie zginął, rzuciłaś go dla tego Szweda...
- Sven był Duńczykiem.
Nie pociągnęła tego wątku.
- Tak mi przykro... jak tylko się dowiedziałam... to był TIR?
- Nie, głupota!
- Że? Nie rozumiem. To przecież tamten wymusił...
- Jechał do jakieś dziwki...
- Kto? Jacek?
- A myślałaś, że papież Franciszek?
- Bluźnisz.
- "Ku czemu idziemy? A mnie się zdaje, że do niczego nie idziemy. Zawsze tylko jesteśmy w drodze" - znasz.
- No... - Marta wpadła we własną pułapkę. Jej elokwencja kończyła wraz z kilkoma cytatami, jakie ponaklejała sobie na swoich niby-ludwikach i wbijała w swój móżdżek. - Skądś... wiem... nie... nie... pomagaj mi...
- "Grona gniewu"!
- No, tak. "Grona gniewu"! Pamiętam ten film. Z Gary Cooperem.
- Nie. Z Henrym Fondą. Ale ja nie o filmie, tylko o książce mówię. Steinbeck.
- Znowu? Czegoś nowszego nie znasz? Bardzo mi się podobała  ta ostatnia powieść Jacka...
- Czy ty jesteś głucha czy głupia? Bo już chwilami sama nie wiem!
- Ależ Kasiu!...
- Srasiu! Nie napisał żadnej książki. Poza pierwszą.
- A "Prywatka"? "Kałuża"? "Rhapsodia polonica"?
- To ja.
- Ty?
Wyjęła jeszcze jednego papierosa.
- Zabijasz się!
- Nie paliłam od lat. Znalazłam tę paczkę w biurku Jacka. Ma chyba z dziesięć lat.
- Ty? Ty napisałaś? Stworzyłaś Sarę Beck?
- Johna Hooda, Marthina Vossa i całą tę menażerię.
- Dlaczego?
- Bo Jacek był w stanie wydusić jedną książkę? Bo był miernotą?
- To straszne! To oszustwo!
- Odkrycie Ameryki!
- Ale...
- Idź już!
- Kasiu...
- Kasia chce odpocząć. Mam dość wrażeń.
- Rozumiem.
- Nie, nic nie rozumiesz. Lubisz cytaty? 
- No... dobre słowo...
- Moje ulubione: "Kiedy człowiek powiada, że nie chce o czymś mówić, zwykle to znaczy, że nie może myśleć o niczym innym".
- Znów Steinbeck?
- Znów. "Na wschód od Edenu".
- Cudowna powieść.
- Czytałaś?
- No...  nie zdarzyło się, ale recenzję znam...
- Wiesz, że Jacek myślał, że to western. Byłam u niego z niemieckim. A on za szybką same bestselery. Chlubił się nimi. "Korzenie" A. Haleya, "O jeden most za daleko" C.Ryana. Miał chody w księgarni. Poprosiłam go o coś sensownego. Wskazał na "Wschód od Edenu". Jak dziś pamiętam: "To ci się nie spodoba. To western". W baraku gdzie byli sami chłopacy był zdezelowany egzemplarz chyba drugiego tomu "Winnetou". Steinbeck westernem? Rozbawił mnie tym.  
- No...
- Idź już. Tam pewnie Harry już się niepokoi gdzie przepadłaś. 
- Nawet gdybym zniknęła na miesiąc, to by tego nie zauważył.
- Jest aż tak dobrze?
- Grunt, że lecimy na Hawaje! - Marta uśmiechnęła się. Był to jednak uśmiech sztuczny, jakby wymuszony. - W Monachium czeka na nas samolot Harrego.
Została sama.
Wreszcie sama. 
Ona i Steinbeck. To Teresa zawsze podkreślała: bo ty tak z niemiecka wymawiasz to nazwisko. To naprawdę był ju czwarty papieros. Musiała zdzierżyć tych wszystkich ludzi. Unikała chwili, kiedy ktoś raz jeszcze zapyta: "Jak ty sobie teraz poradzisz?".

Brak komentarzy: