piątek, lutego 21, 2020

Przeczytania (337) Leszek Cichy, Piotr Trybalski "Gdyby to nie był Everest..." (Wydawnictwo Literackie)

Rocznica. Nie byle jaka. 40-ta. Zdarzyło się 17 lutego 1980 roku. Roku wielkich przełomów. Najpierw był Everest! Dopiero później olimpiada w Moskwie, strajki, Nobel dla Cz. Miłosza. "Nie weszlibyśmy, gdyby to była inna góra. Bo chyba jedynie Everest był wart tak ogromnego wysiłku całej dwudziestoosobowej ekipy, która przez ponad czterdzieści dni walczyła ramię w ramię o to, by w zimowej aurze wyrwać górze szczyt" - pierwszy cytat z Leszka Cichego, jaki wykorzystuję. Kolejny raz Himalaje! kolejny raz zmaganie się człowieka z Górą Gór, jak określił ją właśnie ten, kogo wysłuchał Piotr Trybalski, dzięki czemu mamy kolejny tom: "Gdyby to nie był Everest" (Wydawnictwo Literackie).
Nie mogę się powtarzać, kiedy po raz kolejny sięgam po książkę o Himalajach, że pcha mnie ku lekturze podziw i ciekawość, aby poznać współczesnych herosów, przyjrzeć się im z bliska, zrozumieć. bo każde takie czytanie jest próbą zrozumienia, co Ich tam pach, na te osławione 8 848 m. n. p. m. Może jestem skazany na temat, bo urodziłem się dokładnie w dniu dziesiątej rocznicy, kiedy na szczycie stanął tandem:  Edmund Hillary & Tenzing Norgay? Przeurocze zdjęcie obu znajdziemy w książce.
Mogę chyba zaryzykować stwierdzenie, że dano nam do przeczytania książkę edytorsko wydaną na "6"! Jestem belfrem, więc nikogo nie powinien dziwić stopień, aliści nie chcę stawiać ich przeczytanym książkom. To takie subiektywne odczucia. Muszę dodać, że nigdy nie nasycone. Właściwie, gdybym chciał w tym cyklu skupić się tylko na książkach himalaistycznych, to pewnie ktoś zarzuciłby mi, że zdradziłem boska Klio. Coś jednak jest na rzeczy, że fascynacja tematem rośnie z każda przeczytana stroną.
"Przed nami stało zadanie szturmu z przełęczy, ponad dziewięćset metrów do góry. Wiedzieliśmy dwie rzeczy. Po pierwsze, że możemy liczyć wyłącznie na siebie. Nikt nam nie pomoże, nie mamy żadnego wsparcia. [...] Po drugie wiedzieliśmy, że droga na szczyt prowadzi inaczej niż latem, kiedy jest więcej śniegu" - pierwsze zimowe wejście na 8 848 m. n. p. m. miało się stać udziałem Polaków: Cichego i Walickiego! Jak nie podziwiać? Jak nie zwać Ich herosami? Wdarli się na karty światowej himalaistki, potwierdzając, że Polacy nie przypadkowo należeli do ówczesnej czołówki i elity światowej. 
"...uważałem - arogancko - że jesteśmy mocniejsi, więc będziemy szybsi i uda się osiągnąć cel w maksymalnie pięć, siedem godzin, potem jeszcze ze trzy godziny zejścia, do tego czas na szczycie - też nie więcej niż pół godziny. [...] Tlenu z jednej butli miało nam starczyć na wejście i kawałek drogi powrotnej, ale ni dalej niż na wierzchołek Południowy" - nawet nie próbuję sobie tego wszystkiego wyobrazić. Opis jest tak plastyczny. Bogata dokumentacja zdjęciowa jest bezcenna. Czuje oddech obu himalaistów, którzy zaraz opuszczą namiot i ruszą na szczyt. Po sławę lub śmierć?...
"Musieliśmy cały czas walczyć z naporem powietrza, próbować utrzymać równowagę. Grań mocno przewiana, co kawałek wystawały kamienie, w rakach szło sie fatalnie, stopy nie trzymały się podłoża. [...] Asekurować się nie ma sensu, bo zajmie to mnóstwo czasu. A lotna asekuracja... Jeśli jeden poleci, to i tak pociągnie drugiego, tak jak Mallory i Irvine" - brutalne, rzeczywiste. I to właśnie w takich chwilach wraca to uparte powtarzania: po co? dlaczego? co chcą udowodnić? Pewnie Autora wspomnień dręczą takimi pytaniami na każdym spotkaniu. Zresztą sam sobie odpowiada, kiedy cytuje właśnie Mallroya: "Bo tam jest". Chodzi oczywiście o Mont Everest.
"Wiatr smagał nas po twarzach, odwracałem głowę, bo policzki zamarzały. Przenikał mnie na wskroś, przez wszystkie warstwy ubrania, czułem go dosłownie na skórze. dmuchało tak że trzeba było uważać, by przez nieuwagę nie dać się zepchnąć na tybetańską stronę. Bo tam... setki metrów swobodnego spadania" - przeciwności natury jednak nie zdmuchnęły marzeń, nie zawrócił z raz obranej drogi. 17 II 1980 r. o godzinie 14,25 - stało się!
"Halo, Leszek, Krzysiu, tu Zyga! Uważajcie w zejściu i zaczynajcie jak najszybciej schodzenie, bo o szóstej się robi ciemno, nie ma księżyca, pogoda jest nie najlepsza. Jak najbardziej uważajcie, zwłaszcza do Południowego wierzchołka, bo później jest już łatwiej" - to głos Zygmunta Heinricha. Przytoczono cały dialog z bazą. Pozazdrościć emocji. Czuje się to drżenie niepewności, aby tylko cało i zdrowo zeszli ze szczytu. 
Z serce chwyta historia... różańca. "Dostaliśmy go od matki Staszka Latałły, który w czasie wyprawy Andrzeja Zawady z 1974 roku zginął na stokach Lhotse. Matka Staszka poprosiła, żebyśmy - jeśli tylko się uda - zostawili go na szczycie Everestu" - sprawdzam w Internecie. 30 marca minie 75-ta rocznica urodzin S. Latałły. Zaskakuje mnie dalszy ciąg tej opowieści: "Jakimś cudem do Radia Wolna Europa przedostała się wiadomość, że ekipa Zawady, w ramach politycznej manifestacji, niesie podarowany przez papieża krzyż. Ten krzyż, w miarę jak wiadomość obiegała media, rósł do rozmiarów proporcjonalnych do Everestu. W pewnym momencie był już wielki jak ten na Giewoncie! Co za absurd!". Przypomina, że to były czasy PRL-u i krzyż naprawdę miał wtedy inny wymiar,niż to jest dziś, nie koniecznie sakralny. 
"Od momentu gdy skończył się tlen, zmęczenie narasta coraz szybciej i coraz dotkliwiej odczuwamy zimno. Trzeba ruszać. Tylko szybki marsz może rozgrzać stopy. [...] Jest prawie ciemno. Coś dziwnego zaczyna się dziać z moim wzrokiem. Nie mogę skupić ostrości na szczegółach" - to już powrót. Żeby wygrać, trzeba wrócić - uświadamia nam pewną prawdę Leszek Cichy. To jeden z obrazów zejścia. "Bałem się, że palnik się przewróci, a wówczas nasz namiot spłonie w kilkanaście sekund. «Krzysiu, nie spal namiotu, nie spal namiotu», mówiłem, a on odpowiadał po żołniersku: «Nie pierdol!»" - kolejny kadr.
Jeśli dorzucę od siebie, że to cudowna opowieść, to nie wypadnie zbyt blado i banalnie? "Historia pierwszego zimowego wejścia na Mount Everest. opowieść o szalonym pomyśle, na który mogli się porwać tylko Polacy" - i z ta myślą, z tym przesłaniem zostawiam swoich Czytelników.  Nie odsłoniłem całego bogactwa formy i treści. Jeśli szukamy dreszczyk emocji, to mamy go tu w nadmiarze. "Gdyby to nie był Everest..." - zasila moją wyjątkową półkę, na której, co autor, to Wielkie Nazwisko. Od teraz stoi jeszcze tom, który spisał P. Trybalski (autor m. in. "Wszystko za K2"), a więc ktoś kompetentny, a snuł opowieść sam Leszek Cichy.

Brak komentarzy: