sobota, czerwca 15, 2019

D-Day - część 4 - Omaha

"Ci, którzy wieczorem 5 czerwca z pokładów okrętów i barek desantowych spoglądali na Southampton Water, widzieli ciągnącą się po horyzont flotę inwazyjną. Wielu zastanawiało się, co Niemcy powiedzą na widok tej armady, największej floty, jaka kiedykolwiek wyruszyła w morze. Prawie pięć tysięcy łodzi desantowych płynęło pod eskortą sześciu pancerników, czterech monitorów, 23 krążowników, 104 niszczycieli, 152 statków eskortujących i 277 trałowców przeciwminowych oczyszczających szlak przed nimi. Przeważały okręty brytyjskie, amerykańskie i kanadyjskie, ale były tez francuskie, polskie, holenderskie i norweski" - tym cytatem z książki  Anthony Beevor'a zamykam rocznicowy cykl "D-Day"*. To bodaj najobszerniejsza publikacja dotycząca desantu Aliantów z 6 VI 1944 r.  jaka ukazała sie ostatnimi czasy. Przeszło sześćset stron odsłania nam kulisy, przebieg, dramat, znaczenie tego wyjątkowego wydarzenia. 
"Żołnierze, marynarze i lotnicy Alianckich Sił Ekspedycyjnych! Za chwilę wyruszycie na Wielką Krucjatę, do której przygotowaliśmy się przez wiele miesięcy. Oczy świata zwrócone są na was. Nadzieja i modlitwy kochających wolność pójdą za wami wszędzie. Wraz z naszymi mężnymi sojusznikami i braćmi w  broni na innych frontach zniszczycie niemiecką machinę wojenną, zniesiecie nazistowską tyranię nad uciśnionymi narodami europejskimi i zapewnicie nam bezpieczeństwo w wolnym świecie" - to odezwa samego generała D. Eisenhowera. Nikt nie miał wątpliwości, że D-Day stanie się przełomową chwilą II wojny światowej. Drugi front w Europie stawał się faktem.
Trudno sobie wyobrazić, jakie napięcie musiało towarzyszyć wszystkim (od zwykłego żołnierza po generała), którzy czekali na rozkaz załadunku i wyruszenia przez Kanał La Manche. Jeden z nowozelandzkich dowódców przyznał, jaki był nastrój po jednej z odpraw: "Nikt nie został dłużej, wysypywaliśmy się na zewnątrz, jakbyśmy wychodzili z kościoła. Miny mieliśmy poważne. Czekające nas zadanie przekraczało wszystkie nasze poprzednie doświadczenia, na sama myśl o nim przechodził nas dreszcz". Ciśnienie rosło. Niepewność nie opuszczała chyba nikogo. 
"Ofensywa powietrzna podczas D-Day był operacją wielonarodowościową. Brało w niej udział pięć dywizjonów nowozelandzkich, siedem australijskich, dwadzieścia osiem kanadyjskich, jeden dywizjon rodezyjski, sześć dywizjonów francuskich, czternaście polskich, trzy dywizjony czeskie, dwa belgijskie, dwa holenderskie i dwa norweskie" - uświadamia nam A. Beevor. Ogrom przedsięwzięcia, to przecież nie tylko znany widok owych barek desantowych, to również opanowanie nieba, zapewnienia bezpieczeństwa lądującej piechocie. Na szczęście niewydolne Luftwaffe nie mogło mierzyć się już z siłą, jaka spadała na Europę. Nadszedł swoisty czas zapłaty za politykę, jaką prowadziła III Rzesza. Choć ocena roli bombowców nad normandzkimi plażami wypadła różnie. Oto jedna z nich: "Lotnicy mogli równie dobrze nie wstawać wcale z łóżek, tak skuteczny był ich zmasowany ogień". Chodziło o mizerne zaatakowanie wybrzeży, a właściwie wstrzymanie się przed niszczeniem bunkrów, pól minowych i zasieków, gdyż obawiano się... trafień we własne wojska desantowe.


"Flota inwazyjna była jak ogromne miasto z wieżowcami wyłaniającymi się z morza na horyzoncie. Niesamowite" - tak opisywał to jeden z obrońców normandzkich bunkrów na Wale Atlantyckim. Tak, żołnierz niemieckiej 716. Dywizji Piechoty. Ściśnięci na barkach żołnierze rzucali wyzwanie losowi, którego nie mogli być pewni. Wielu z nich nawet nie dotknie pisaku plaż, które gdzieś tam majaczyły na horyzoncie. "Żołnierze piechoty byli tak ściśnięci, że tylko nieliczni widzieli coś oprócz hełmów towarzyszy i wysokiej pochylni z przodu barek. [...] Jednostki desantowe  «cuchnęły wymiocinami»" - opisuje A. Beevor. "Wkrótce usłyszeliśmy dziwne stukanie wokół nas, a kiedy kilku ludzi upadło na pokład, uświadomiliśmy sobie, że jak najbardziej rzeczywisty wróg strzela do nas prawdziwymi nabojami" - to już amerykański oficer, który w takiej barce transportowej był, a później walczy. 
Pewnie czytając o wydarzeniach z 6 VI 1944 r. mamy przed oczyma kadry z "Szeregowca Ryana". Ponoć sami weterani byli poruszeni rekonstrukcją zdarzenia, którego byli uczestnikami. Wspomnienia żołnierzy poruszają cały czas: "..kule uderzające w wodę tuż przed moim nosem, z boków i w ogóle wszędzie. Właśnie wtedy i właśnie tam przypomniałem sobie wszystkie popełnione kiedykolwiek grzechy. Nigdy w życiu nie modliłem się tak żarliwie". A. Beevor przytacza bardzo dużo z relacji żołnierskich. Każda cenna. Każda dramatyczna. Śmierć dookoła. Nie oszczędzała nikogo: "Wołał lekarza. Sanitariusz szybko podbiegł, żeby mu pomóc, i też oberwał. Leżał obok żołnierza i obaj krzyczeli, dopóki nieumarli kilka minut później". Jeszcze jedno świadectwo tamtego dramatu: "Wszędzie umierali ludzie - unieruchomionych rannych zatapiał nadchodzący przypływ, a łodzie płonęły szaleńczo, gdy kolejne rzuty usiłowały dopłynąć do brzegu. (...) Nigdy nie widziałem tylu dzielnych ludzi, którzy tak dużo zrobili - wielu wracało po rannych i ginęło razem z nimi"
Pękała psychika. W gruzy runęło szkolenie, odporność, heroizm, ilu z tych którzy pysznili się swoją walecznością truchlało wobec bezmiaru ognia i śmierci? Jak można w ogóle było się poderwać do ataku, kiedy otwory strzelnicze niemieckich bunkrów zionęły ogniem? "Wielu sprawiało jednak wrażenie, jakby stracili władze umysłowe. Po prostu siedzieli albo leżeli. Mogli poruszać rękami i nogami, ale nie odpowiadali ani na nic nie reagowali" - tak widział to chirurg, który znalazł się polu walki.


"Wszędzie widać było wypalone albo nadal płonące wraki pojazdów, trupy i porzucony ekwipunek. Fale ciągle wyrzucały na brzeg kolejne ciała, jak kłody drewna szarpane przybojem równolegle do brzegu. [...] Wyjście na ląd zagradzały też gdzieniegdzie uszkodzone albo zniszczone barki desantowe" - taki obraz pola plaży "Omaha" zostawi nam A. Beevor. Trudno, aby pomieścić tu każdy drobiazg, każdą relację, jaką wykorzystał. Chwilami wykorzystany cytat zaskakuje: "Napotkaliśmy cywilów, którzy strzelali do nas z niemieckich karabinów i służyli jako obserwatorzy artyleryjscy. Zastrzeliliśmy ich". To o Francuzach, którzy lojalnie służyli III Rzeszy.  A zdarzenie z niemieckim jeńcami, którzy ratują z opresji swego... strażnika? Gdyby ktoś to wymyślił, to pewnie nasz rechot zabiłby autora. A to życie. Oddzielnym (i poruszającym) tematem byłoby skoncentrowanie uwagi na służbach medycznych. Chwilami nie wiemy kto był większym bohaterem: czy żołnierz szturmujący kolejny punkt oporu, czy sanitariusz który niósł pomoc, lekarz, który aplikował nembutal lub morfinę. Okazuje się, że wielu sanitariuszy nigdy nie było na polu walki, tak naprawdę nie wiedzieli, co to takiego frontowa rana, Beevor przytacza taki wstrząsający obraz: "Jeden z nich znalazł rangersa z okropnymi obrażeniami głowy i  nie zorientował się,  że mózg żołnierza utrzymywany był na miejscu tylko przez hełm. Kiedy zdjął rannemu hełm, mózg zaczął wypadać. Spróbował więc «wepchnąć go z powrotem do czaszki, ale z marnym skutkiem»". Oto obraz piekła, jaki namalowało życie 6 czerwca 1944 r.
"Plaża Omaha stała się amerykańska legendą, choć później walki miały sie okazać bardziej krwawe. W Normandii średnie straty na dywizję po obu stronach miały przekroczyć starty poniesione w tym samym okresie przez sowieckie i niemieckie dywizje na froncie wschodnim" -  tak zamyka A. Beevor rozdział poświęcony walkom w tym rejonie desantu. Ja zamykam cykl poświęcony D-Day. 75-ta rocznica usprawiedliwia moje zainteresowanie tym krwawym epizodem. Niestety, nie brakuje rocznic, które czekają na upamiętnienie. Ankona, Falaise, Arnhem/Driel, Warszawa, Studzianki - karty historii zapisano krwawymi zgłoskami. Pytanie na ile potomkowie herosów dbaj, aby pamięć o tamtych dniach nie umarła.

*Beevor A., D-Day. bitwa o Normandię, tłum. M. Komorowska, Wydawnictwo Znak, Kraków 2010

Brak komentarzy: