czwartek, kwietnia 04, 2019

Saga rodzinna - część XIX - pożegnanie...

Imię otrzymał po pewnym swoim krewnym. "Babcia chciała" - odpowiedział mój Dziadek, kiedy zapytałem o taki oryginalny wybór: TELESFOR. No, tak wobec życzenia kochanej kobiety ustępują nawet Tytani. Miałem więc wuja Telesfora. Jeden z ostatnich z rodu, którzy rodzili się w szlacheckich zaściankach, jeszcze za tamtej Polski (28 XI 1932 r.), jak mawiała ma ukochana wileńska Babcia, a mama Wujka. W Trepałowie, nad Wilią, dawnym województwie wileńskim. W tym wypadku rodzinnym rodzicielki. Zachowały się dokumenty (patrz metryki litewskie) potwierdzające, że nasz wspólny przodek/krewny płacił podymne z Trepałowa w 1699 r. Kolejny dokument, którego skan dotarł w nasze ręce, to rok 1750.

Trudno ocenić, jak ogromny wkład w moją edukację historyczną położył wujek Telesfor. Sam należał do tego grona, które uważało się za obywatela Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Jeśli dziś swoim uczniom mówię i tłumaczę, że jestem wychowany w kręgu kultury jagiellońskiej, to zawdzięczam to przede wszystkim Wujkowi i jego rodzicom, a moim wileńskim Dziadkom.
Otwierał drzwi podziwu dla ziemi wileńskiej i Wielkiego Księstwa na wiele sposobów. To dzięki temu poznałem choćby poezję Władysława Syrokomli, którego tom wierszy stoi na mojej wileńskiej półce książkowej. Cytuję z niej fragmenty na pamięć. Kto dorzucał to i owo (czytaj, np. bitwa pod Rokitną) do historycznego ogródka ciekawości i zakazanej za komuny historii. Tych drzwi było tak wiele: Marszałek, Kresy, Wileńszczyzna, Wilia, Trepałowo, Wrocław, ród, heraldyka. Nie ogarniam, zbrakło by miejsca, aby do każdego życiowego wątku nawiązać.

Uznanie mej dorosłości, tej po maturze, to pierwszy wypity... kieliszek koniaku. Swoisty gest inicjacji w dorosłość. Wypić z Wujem szlachetny trunek greckiego pochodzenia? Wyróżnienie. To już tyle lat. Zostanie we mnie na zawsze. Kilka lat później dołożył swoją cegiełkę, kiedy pisałem pracę magisterską. A jakże z historii Wielkiego Księstwa Litewskiego. To Wuj, mimo swoich naukowych obowiązków i powinności, wziął na siebie ciężar kwerendy w Ossolineum zachowanych tam pism imć Marcina Matuszewicza herbu Łabędź. Owoce tej pracy (i cennej współpracy) wykorzystałem pisząc o sejmach i sejmikach na Litwie za panowania Augusta III Sasa.


Kiedy w życiowym rozdaniu zawodził Ojciec oparciem był Wuj. Bo w wuju płynie ta sama krew, co w matce - cytuję z pamięci klasyka. "Trylogia" pozostanie takim śladem. Nie, nie żebym dostał ją od Wujka, ale noszę w sobie opowieść z przełomu 1945 i 1946, kiedy trzeba było opuścić rodzinne Trepałowo i Telesfor nie zabrał trójksięgu Sienkiewicza, co później jego wujek Mieczysław Syliwanowicz wypominał. To, że rodzina znalazła się w bydlęcym repatriacyjnym (ekspatriacyjnym naprawdę) wagonie jadąc "z Polski do Polski", to też poniekąd skutek uporu ówczesnego 13-latka. Ojciec wahał się nad opuszczaniem ziemi wileńskiej, zagroził, że sam, pieszo pójdzie na Zachód.


Książki. Można podzielić na dwie kategorie. Te ofiarowane i te wydobyte z księgozbioru Wuja. Te pierwsze z dedykacjami. Zawsze dedykacja. Cenna. Mądra. Można by o nich napisać kolejny odcinek sagi. Najstarsza książka, jaka została mi ofiarowana i zadedykowana, to "Pilot i ja" Adama Bahdaja. Te drugie skutkiem penetracji półek i... piwnicy. Czy obiecany herbarz trafi do mych rąk? Nie wiem.  Otwieram teraz "Kodeks honorowy" Boziewicza i znajduję piękny wpis. Kto dziś tak pisze o imponderabiliach? Wiem tylko o dwóch ludziach, którzy używali to ważne słowo: pierwszym był marszałek J. Piłsudski, drugim mój Wujek.


Wuj Telesfor - duma rodziny. Emerytowany profesor Uniwersytetu Wrocławskiego. Slavisci pewnie zakrzykną: "Poźniak? Ten Telesfor Poźniak?". Tak, ten Telesfor Poźniak, to mój Wuj. Kto odsłaniał tajemnice Wrocławia? Zabierał na plac Nankiera, do swego gabinetu. Spacery po Ostrowiu Tumskim, Mauzoleum Piastów, pobliskich innych świątyń. Kto pokazał siostrzeńcowi Panoramę Racławicką i Aulę Leopoldinum? Nauczył mnie Wrocławia. Należał do tego grona kresowych wygnańców, który dźwigał z gruzów gród Probusa. Wuja zna wąski krąg uczonych i wychowanków, a Jego naukowy wkład bezcenny (patrz publikacje dotyczące F. Dostojewskiego, poezji białoruskiej i inne). Nie wiem, jakim był wykładowcą. Nigdy nie byłem na Jego zajęciach. Że niezrównanym był gawędziarzem? Bezcenność. Ostatni, co tak mazura odtańczyć potrafił! Wiem. Widziałem.

Życie się skończyło. Zamknęło drzwi. Śladów Wuja mnóstwo. W książkach poutykane listy, nawet te z gorzką nutą ironii wobec mnie. Chyba wszystkie, jakie przez lata napisał do najmłodszego  siostrzeńca zachowałem. Ostatnie rozmowy telefoniczne. Radość, kiedy odnajdywali się potomkowie Zofii Horodeckiej, Moniki Maculewiczowej czy Zygmunta Sucharzewskiego. Cieszyły sukcesy siostrzeńca, kiedy odnalazłem metrykę chrztu dziadka/pradziadka, Józefa Głębockiego (1860-1938). Jedno się nigdy nie stało: nie byliśmy wspólnie w Trepałowie (moja wizyta w 1976 r.), nie pojechaliśmy do Wilna (moja wizyta w 2004 r.).
Kolejny Syn ziemi wileński odszedł. Żegnam Go strofami Władysława Syrokomli:

O, bracia moi znad Wilii, znad Niemna!
Gdy wam swojacka gawęda przyjemna,
Zasiądźcie w kółko, a ja wam pogwarzę;
Stukniemy w czarki, rozweselim twarze,
A może prawda wynurzy się na dnie,
albo się chwilka smutkowi wykradnie.

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.