czwartek, marca 07, 2019
Przeczytania... (294) Katarzyna J. Kowalska "Polski El Greco" (Wydawnictwo Iskry)
Książka Katarzyny J. Kowalskiej "Polski El Greco. Ekstaza św. Franciszka. Niezwykła historia odkrycia i ocalenia obrazu" wpisuje się w dobrze nam znane powiedzenie "swego nie znacie"? Brawa dla Wydawnictwa Iskry, że podzieliła się z Czytelnikami sensacją sprzed laty. Nie kryjmy się: chyba jednak niezbyt spopularyzowano. Dla przykładu - ja. Nie, nigdy nie słyszałem, że dzieło Domenikosa Theotokopulosa (1541-1614) znalazło się w Polsce. Nie dość na tym, że tak wiele lat minęło od jego odkrycia. I na powrót... ukrycia. Tym bardziej warto zapoznać się z tą niezwykłą historyją.
"Losy obrazu Ekstaza św. Franciszka El Greca to jedna z najbardziej nieprawdopodobnych historii, jaka wydarzyła się w świecie sztuki, a samo odkrycie jest zaliczane do najważniejszych wydarzeń kulturalnych w Polsce minionego wieku" - trudno nie zgodzić się z Autorką. Tylko, że wielu z nas naprawdę pierwszy raz o tym czyta! Czuję się, jak jakiś ignorant. Po jakich trzeba błąkać się manowcach, aby nigdy, przenigdy nie usłyszeć o... najważniejszym z wydarzeń kulturalnych w Polsce minionego wieku? Mam-że się wstydzić i rumienić? Sam już nie wiem. Widać czytałem nie te książki, co nie trzeba.
"Obraz jest ciemny i zabrudzony. Nie ma na nim jednak kurzu czy pajęczyn, gosposia, która dba o porządek w księdza mieszkaniu, czyści również obraz. Widać rozdarcie w lewym, górnym rogu. Na płótnie święty w habicie, ściągnięty sznurem, o szerokich rękawach, lekko sfałdowanych" - pierwsze spotkanie z niezwykłym dziełem, w jeszcze bardziej niezwykłym miejscu, jakim była parafia/plebania w Kosowie Lackim. Trochę przypomina to, jak tanią opowiastkę kryminalną. A na tym niezwykłość opisywanego zdarzenia polega, że to autentyczność, prawda w każdym calu. Izabell Galicka i Hanna Sygietyńska stają się bohaterkami wielkiego odkrycia. "Kilka razy zamknięto nam drzwi przed nosem. Nie wiedziałyśmy, o co chodzi. Ktoś życzliwy podpowiedział nam, że używanie słów «inwentaryzacja» i «inwentarz» na powitanie z księdzem nie jest dobrym pomysłem. [...] Zaczęłyśmy mówić na powitanie «Niech będzie pochwalony, piszemy książkę o zabytkach na tym terenie». To powodowało, że drzwi się nieśmiało uchylały " - wspomina I. Galicka.
Mamy gotowa kanwę filmu. Naprawdę nie mogę wyjść z podziwu, że odkrycie polskiego El Greca, praktycznie do teraz, to jakiś zakurzony epizod. I. Galicka i H. Sygietyńska dokonały rzeczy niewyobrażalnej. Trudno się dziwić, że drżały przed każdą kolejna ekspertyzą: "Zdjęcie pokazaliśmy [...] profesorowi Michałowi Walickiemu, wicedyrektorowi Instytutu Sztuki. I on bez zastanowienia powiedział: «El Greco...». My nieśmiało: «Chyba tak»". Odnależczynie konsultowały się też z José Gudiol z Amatller de Arte Hispànico imienia Antoniego Amatllera w Barcelonie. Bardzo szybko (po miesiącu; pamiętajmy mamy koniec roku 1964) nadeszła odpowiedź: "To może być dzieło samego El Greca, ale nie mogę wydać ostatecznej opinii bez zobaczenia na żywo tego płótna. Przykro mi, że nie mogę być bardziej precyzyjny". Trudno się dziwić, że nawet po tak ostrożnej opinii I. Galicka wspomina: "Kiedy dostałyśmy ten list, to jakby nam skrzydła urosły. Wiedziałyśmy, że teraz nie możemy odpuścić". Cały czas jednak budziły obawy postawa prof. Stanisława Lorentza, wieloletniego dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie.
Stosowny artykuł pt. "Nieznany obraz w Kosowie z serii franciszkańskiej El Greca" ukazał się w "Biuletynie Historii Sztuki" 1966, nr XXVIII. "...spodziewają się burzy. Są naprawdę dumne z wykonanych badań. [...] Liczą na dyskusję środowiska, opinie swoich kolegów historyków sztuki, przełożonych" - czytamy za Autorką monografii. A tu zaskoczenie. H. Sygietyńska wspominała: "Nad naszym artykułem zapadła zdumiewająca cisza. Nikt go nie komentował, ani koledzy, ani przełożenie. Tak jakby nic się nie wydarzyło". I. Galicka jeszcze dobitniej wspominała ten czas zawieszenia: "Ludzie omijali nas szerokim łukiem, Unikali z nami kontaktu. A my nie wiedziałyśmy, co mamy o tym myśleć. Niech powiedzą, że jesteśmy głupie. Albo genialne". Sam czytając zastanawia się, komu zależało na wykpienie obu pań, skoro pisano o ich odkryciu 1 kwietnia...
Widzimy zatem, jak historia odkrycia miast wybuchnąć serią neonów, popadała w dziwny marazm? "Polski El Greco" staje się opowieścią o dochodzeniu do prawdy. Mozolnej drogi, niechęcią środowiska, jakiegoś niezrozumiałego ukarania H. Sygietyńskiej i Galickiej. Na szczęście w "Słowie Powszechnym" pojawia się artykuł Józefa Majkuta "El Greco w Kosowie Lackim?" (mamy nawet zdjęcie strony tego wydania), o którego skutkach publikacji czytamy w książce: "...ruszyła lawina kolejnych publikacji prasowych. Kosowem zatrzęsło - do obrazu ciągną pielgrzymki redaktorów wszystkich najważniejszych dzienników, wysłannicy radia i telewizji, magazynów krajowych i zagranicznych. Są też reprezentanci muzeów i instytucji naukowych. Na plebanię pukają także mieszkańcy Kosowa i okolic, amatorzy sztuki lub po prostu żądni sensacji". Stąd wkrótce w oknach plebanii proboszcz Władysław Stępień montuje kraty. Historia nabiera rumieńców? Autorka przypomina nam postawę prof. S. Lorentza: "...o istnieniu tego obrazu wiemy już notabene od blisko dwóch lat i całej tej sprawie nie uważaliśmy bynajmniej za sensacyjną. Sensację z tego zrobiła dopiero prasa: prawdopodobnie ta sugestywne okazało się nazwisko El Greco". Starczy! Stop!...
Przyrównałem opisaną historię do... kryminału. Niech więc tak zostanie i w takim momencie, ba! przy zdjęciu jak wystawiano płótno przed plebanią w Kosowie Lackim, ucinam jak nożem. Nie uwierzę, aby ktoś zainteresowany odłożył w tym momencie książkę. Stan rozpalenia umysłów, bagatelizowanie odkrycia każe nam iść dalej razem z Hanną Sygietyńską (tak, bratanicą Tadeusza) i Izabellą. Galicką. Żałować należy, że ta pierwsza nie doczekała publikacji tej cennej książki. Zmarła 1 X 2017 r. Można tylko pogratulować Wydawnictwu Iskry, że wróciło do tego niezwykłej historii i jak zwykle zrobiło to z edytorskiej strony na "6". Z drugiej strony uświadamiamy sobie, jak naprawdę niewiele wiemy o poszukiwaniach i odnajdywaniu w Polska (i poza nią) wielkich dzieł sztuki.
"Losy obrazu Ekstaza św. Franciszka El Greca to jedna z najbardziej nieprawdopodobnych historii, jaka wydarzyła się w świecie sztuki, a samo odkrycie jest zaliczane do najważniejszych wydarzeń kulturalnych w Polsce minionego wieku" - trudno nie zgodzić się z Autorką. Tylko, że wielu z nas naprawdę pierwszy raz o tym czyta! Czuję się, jak jakiś ignorant. Po jakich trzeba błąkać się manowcach, aby nigdy, przenigdy nie usłyszeć o... najważniejszym z wydarzeń kulturalnych w Polsce minionego wieku? Mam-że się wstydzić i rumienić? Sam już nie wiem. Widać czytałem nie te książki, co nie trzeba.
"Obraz jest ciemny i zabrudzony. Nie ma na nim jednak kurzu czy pajęczyn, gosposia, która dba o porządek w księdza mieszkaniu, czyści również obraz. Widać rozdarcie w lewym, górnym rogu. Na płótnie święty w habicie, ściągnięty sznurem, o szerokich rękawach, lekko sfałdowanych" - pierwsze spotkanie z niezwykłym dziełem, w jeszcze bardziej niezwykłym miejscu, jakim była parafia/plebania w Kosowie Lackim. Trochę przypomina to, jak tanią opowiastkę kryminalną. A na tym niezwykłość opisywanego zdarzenia polega, że to autentyczność, prawda w każdym calu. Izabell Galicka i Hanna Sygietyńska stają się bohaterkami wielkiego odkrycia. "Kilka razy zamknięto nam drzwi przed nosem. Nie wiedziałyśmy, o co chodzi. Ktoś życzliwy podpowiedział nam, że używanie słów «inwentaryzacja» i «inwentarz» na powitanie z księdzem nie jest dobrym pomysłem. [...] Zaczęłyśmy mówić na powitanie «Niech będzie pochwalony, piszemy książkę o zabytkach na tym terenie». To powodowało, że drzwi się nieśmiało uchylały " - wspomina I. Galicka.
Mamy gotowa kanwę filmu. Naprawdę nie mogę wyjść z podziwu, że odkrycie polskiego El Greca, praktycznie do teraz, to jakiś zakurzony epizod. I. Galicka i H. Sygietyńska dokonały rzeczy niewyobrażalnej. Trudno się dziwić, że drżały przed każdą kolejna ekspertyzą: "Zdjęcie pokazaliśmy [...] profesorowi Michałowi Walickiemu, wicedyrektorowi Instytutu Sztuki. I on bez zastanowienia powiedział: «El Greco...». My nieśmiało: «Chyba tak»". Odnależczynie konsultowały się też z José Gudiol z Amatller de Arte Hispànico imienia Antoniego Amatllera w Barcelonie. Bardzo szybko (po miesiącu; pamiętajmy mamy koniec roku 1964) nadeszła odpowiedź: "To może być dzieło samego El Greca, ale nie mogę wydać ostatecznej opinii bez zobaczenia na żywo tego płótna. Przykro mi, że nie mogę być bardziej precyzyjny". Trudno się dziwić, że nawet po tak ostrożnej opinii I. Galicka wspomina: "Kiedy dostałyśmy ten list, to jakby nam skrzydła urosły. Wiedziałyśmy, że teraz nie możemy odpuścić". Cały czas jednak budziły obawy postawa prof. Stanisława Lorentza, wieloletniego dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie.
Stosowny artykuł pt. "Nieznany obraz w Kosowie z serii franciszkańskiej El Greca" ukazał się w "Biuletynie Historii Sztuki" 1966, nr XXVIII. "...spodziewają się burzy. Są naprawdę dumne z wykonanych badań. [...] Liczą na dyskusję środowiska, opinie swoich kolegów historyków sztuki, przełożonych" - czytamy za Autorką monografii. A tu zaskoczenie. H. Sygietyńska wspominała: "Nad naszym artykułem zapadła zdumiewająca cisza. Nikt go nie komentował, ani koledzy, ani przełożenie. Tak jakby nic się nie wydarzyło". I. Galicka jeszcze dobitniej wspominała ten czas zawieszenia: "Ludzie omijali nas szerokim łukiem, Unikali z nami kontaktu. A my nie wiedziałyśmy, co mamy o tym myśleć. Niech powiedzą, że jesteśmy głupie. Albo genialne". Sam czytając zastanawia się, komu zależało na wykpienie obu pań, skoro pisano o ich odkryciu 1 kwietnia...
Widzimy zatem, jak historia odkrycia miast wybuchnąć serią neonów, popadała w dziwny marazm? "Polski El Greco" staje się opowieścią o dochodzeniu do prawdy. Mozolnej drogi, niechęcią środowiska, jakiegoś niezrozumiałego ukarania H. Sygietyńskiej i Galickiej. Na szczęście w "Słowie Powszechnym" pojawia się artykuł Józefa Majkuta "El Greco w Kosowie Lackim?" (mamy nawet zdjęcie strony tego wydania), o którego skutkach publikacji czytamy w książce: "...ruszyła lawina kolejnych publikacji prasowych. Kosowem zatrzęsło - do obrazu ciągną pielgrzymki redaktorów wszystkich najważniejszych dzienników, wysłannicy radia i telewizji, magazynów krajowych i zagranicznych. Są też reprezentanci muzeów i instytucji naukowych. Na plebanię pukają także mieszkańcy Kosowa i okolic, amatorzy sztuki lub po prostu żądni sensacji". Stąd wkrótce w oknach plebanii proboszcz Władysław Stępień montuje kraty. Historia nabiera rumieńców? Autorka przypomina nam postawę prof. S. Lorentza: "...o istnieniu tego obrazu wiemy już notabene od blisko dwóch lat i całej tej sprawie nie uważaliśmy bynajmniej za sensacyjną. Sensację z tego zrobiła dopiero prasa: prawdopodobnie ta sugestywne okazało się nazwisko El Greco". Starczy! Stop!...
Przyrównałem opisaną historię do... kryminału. Niech więc tak zostanie i w takim momencie, ba! przy zdjęciu jak wystawiano płótno przed plebanią w Kosowie Lackim, ucinam jak nożem. Nie uwierzę, aby ktoś zainteresowany odłożył w tym momencie książkę. Stan rozpalenia umysłów, bagatelizowanie odkrycia każe nam iść dalej razem z Hanną Sygietyńską (tak, bratanicą Tadeusza) i Izabellą. Galicką. Żałować należy, że ta pierwsza nie doczekała publikacji tej cennej książki. Zmarła 1 X 2017 r. Można tylko pogratulować Wydawnictwu Iskry, że wróciło do tego niezwykłej historii i jak zwykle zrobiło to z edytorskiej strony na "6". Z drugiej strony uświadamiamy sobie, jak naprawdę niewiele wiemy o poszukiwaniach i odnajdywaniu w Polska (i poza nią) wielkich dzieł sztuki.
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.