niedziela, lutego 10, 2019

Przeczytania... (291) Janusz Rolicki "Lepsi od Pana Boga. Reportaże z Polski Ludowej" (Wydawnictwo Poznańskie)

"Reportaże Rolickiego to prawda i szczerość. I niezwykłe świadectwo epoki. To Polska sauté, bez pudru i ideologicznych upiększeń. Czysty PRL. Janusz Rolicki to klasyk polskiej szkoły reportażu" - to opinia Cezarego Łazarewicza, jaką umieszczono na okładce książki. Seria reporterska Wydawnictwa Poznańskiego wzbogaciła się (a przy okazji wzbogaca nas, czytelników) o kolejne tytuł: "Lepsi od Pana Boga. Reportaże z Polski Ludowej". Wielu z nas nie trzeba przypominać kim jest Autor, Janusz Rolicki. Wielu z nas po prostu pamięta wydawniczą sensację, za która stało pióro i dociekliwość dziennikarska właśnie Jego: "Edward Gierek. Przerwana dekada". I nie dziwi zupełnie zdanie, takoż Łazarkiewicza: "...jego wywiad z obalonym dziesięć lat wcześniej Edwardem Gierkiem, tak jak wszyscy wówczas, czytałem z wypiekami na twarzy. To był wielki bestseller. Ponad milion sprzedanych egzemplarzy". Zapewne w księgozbiorach leży ten zapomniany egzemplarz. Onegdaj bardzo pożądany i kupowany "z ulicy", "z kartonu". Książka, która otwierała świat mimo wszystko nieznany. Nie dość na tym, otworzyła się lawina podobnych wydawnictw, czyli wywiadów-rzek. Tą ścieżką poszli inni. Ale wprowadzał nas na nią m. in. Janusz Rolicki. 
Właściwie, to mamy antologię reportażu w wykonaniu Janusza Rolickiego. Zarazem jest to podróż do przeszłości. Świata, którego już nie ma! Do kogo kierowana jest książka "Lepsi od Pana Boga"? Do nas! Czytelników. To, że mając lat 55. pamiętam PRL, to jednak nie mogę o sobie napisać, że wiem wszystko i wszystko rozumiem. Kiedy Autor zatrudniał się na budowie czy PGR-ach albo jeszcze mnie nie było, albo byłem małym chłopcem. Najstarsza przypomniana historia, to rok 1960. Ja jestem rocznik '63. Kolejna to 1965. Co mogę pamiętać z tego roku? Pogrzeb prababki Klary Głębockiej? Przecież, to nieprawda. Mogę za to przyrównywać świat robotniczy, jaki znałem z lat 1980-82, do tego który Autor zatrzymał w swych prasowych tekstach, publikowanych w "Polityce". Jako nastolatek już "Politykę" czytałem, a i do dziś mam zachowane wycinki z czasów tzw. transformacji (np. wywiad z siostrami marszałka M. Tuchaczewskiego czy referat N. Chruszczowa z pamiętnego XX Zjazdu KPZR).
Już samo otwieranie książki pana Janusza Rolickiego, to zaproszenie do historii. Nie wiem kto wpadł na pomysł, aby wyklejki były skanami stron z ówczesnej prasy (czy nie sztandarowej "Trybuny Ludu"?). Proszę nie lekceważyć ich. Pierwsza pochodzi z czasów Gomułki! Starczy przeprowadzić proste śledztwo internetowe i sprawdzić, kiedy miał odbyć się V Zjazd PZPR. Szkoda, że druga wyklejka jest powtórzeniem tej już nam znanej. Apetyt zgasł. Dla mnie wertowanie gazet, to prawdziwa kopalnia wiedzy. Wkrótce pochwalę się, bo niestety wypadek z 1 X odroczył kontynuację pisania w oparciu o prasę z tego też okresu, a później jakoś nie składało się, by wrócić. Ale wrócę! Obiecuję.
Proszę zobaczyć, co się dzieje: nie pisze niczego konkretnego o książce, która mnie zaintrygowała i zachęciła do czytania, a ja snuję wiele osobistości na swój temat. Teraz czujemy wspaniałość lektury "Lepszych od Pana Boga..."? Tak, budzą się wspomnienia i porównania.
Proszę zaczepić wybranego przez siebie nastolatka: ucznia, wnuka czy sąsiada. Zadajcie mu proste pytanie: co to był pegeer? Można równie dobrze sięgnąć po skrót: PGR. Jaka będzie odpowiedź? W większości przypadkach: milczenie, wzruszenie ramionami, pusta w oczach i... mózgu. To może niech młody obywatel III RP zacznie od reportażu "Kartki z pegeeru" i też pozna powiatowy świat AD 1961. Trafi do Dołhobyczowa. I utrwalił dla nas wspomnienie chłopaka/świadka minionej świetności: "Dołhobyszowski pegeer jest taki niezgrabny przez tę reformę. Przed wojną był tutaj majątek hrabiego Swieżyńskiego. Na polowania przyjeżdżał pono sam  Śmigły. Po wojnie ziemię rozdzielono i dano fornalom po siedem hektarów majątku". Ze swej strony dorzucę, że ów świadek epoki był odważny. Tak otworzyć się przed obcym? Odnajdziemy też ciekawą opinię o miastowych: "W mieście nic nie robią. [...] My pracujemy za siebie i za was. Nie wierzysz? To przyjedź do Zamościa. Albo innego miasta. kiedy nie popatrzysz, zawsze chodzą se po ulicach i chodzą, tfu, mieszczuchy". To są tylko fragmenty. Na całość uprasza się, aby książkę przeczytać. To są te perełki.
Bez książki Janusza Rolickiego nie mamy już szans wrócić do tamtych lat. W tym opisywaniu nie ma lipy. Jest tak, jak było. Pouczająca lekcja, jak szacowano straty na tytoniowych polach. Puenta, szczegóły w tytułowym reportażu, dość pouczająca, dotykająca urzędniczych nadużyć: "Problem jest szerszy. Dotyczy stosunków chłopów z urzędnikami, Wiele w tym winy chłopów, że przyzwyczaili urzędników do brania, lecz więcej, i to znacznie, urzędników, że biorą, że prowokują, że zmuszają do dawania pieniędzy". Tak było w 1965 r. Rewelacyjny jest komentarz po latach Autora. Niezwykły finał: "A pieniądze uzyskane przez likwidatorów w trakcie powstawania tego reportażu zostały przeznaczone na cele społeczne". Winnych ukarano? Odstąpiono od ich ścigania, w tym Autora tekstu. Okazuje się, że to skutek zbawiennej interwencji ówczesnego naczelnego "Polityki", czyli samego Mieczysława F. Rakowskiego.  Proszę młodzież oświecić kim był ów dziennikarz i jaką rolę jeszcze odegrał w historii PRL.
"Wyjście w morze to smętna uroczystość, Większość z nas płynie dla forsy. Mój zawód jest piękny dla młokosów, pan wie, książki, Conrad, korsarskie opowieści. To wszystko i na mnie kiedyś działało, lecz dziś sześć tygodni w morzu bez lądu to katorga" - chyba ten cytat z "W pogoni za rybą" nie ostudzi zapałów chętnych do podobnej żeglugi. To wypowiedź jednego z członków załogi S/s "Pułaski". Nie mogę się tylko połapać o jaką jednostkę chodzi? Niech mnie jakiś marynista oświeci. Nic to. Jest niezaprzeczalna okazja zamustrować się i zjeść u boku załogi: "Na statku są cztery mesy dla tych wszystkich, średnich i maluczkich. wielcy to ci, którzy kierują pionami, plus kapitan i goście. Oni jedzą w salonie. Salon ma miękkie kanapy, wygodne fotele i osobnego stewarda". Można poznać kiedy jedzono i w jakim porządku: "Karmią jak za Sasa. Stawka dzienna wynosi 56 złotych". O! i tu mi brak (czytaj w komentarzu Autora) wyjaśnienia czym było 56 złotych w 1962.  Jaka była wartość nabywcza pieniądza w PRL-u. Smutny jest ostatni akapit od Autora: "Dzisiaj nie ma więc już nie tylko polskich statków-baz na Morzu Północnym, zniknęła tez z takim trudem wybudowana bardzo nowoczesna polska dalekomorska flota rybacka".
"Lepsi od Pana-Boga..." to naprawdę niezwykła przygoda i podróż. Po miejscach, wydarzeniach, z ludźmi, którzy współtworzyli PRL-owską rzeczywistość. Los bydła i handel mięsem (choćby w świetle ostatnich odkryć TVN-u) sprzed 54-ech laty musi poruszyć. Do tego przekupstwo, dawanie w łapę, chlanie wódy: "Gdy nie pogadasz, nie postawisz, nie obiecasz, natną cię na 2-3 kg na każdym bydlaku [...]". I padają konkrety! Nie jest moim zamiarem odsłanianie każdej karty, rzucania kart na stół. 18-godzinny postój z wagonami pełnymi żywca?  Mamy też sugestię, jaką moc sprawczą dała publikacja artykułu pt. "Świniopas z biletem I klasy".
Każdy kto pamięta realia przydziału mieszkań z rozrzewnieniem przeczyta "Fuchę".  Młodszych odsyłamy do filmów takich jak np. "Nie ma róży bez ognia", "Daleko od szosy" czy "Alternatywy 4". Jak je obejrzy i skonfrontuje z tekstem z 1968 r., to może zrozumie, jak funkcjonowała praca "drugiego obiegu", zwana po prostu: fuchą. Usługi udzielane poza oficjalnością. Jak zdobyć zlewozmywak itp. choćby armatury łazienkowo-kuchennej, to przerabiałem i ja pod koniec lat 80-tych XX w. "Bez fuch, to szanowny, trudno wyżyć. A tak, pan sie cieszy z mieszkania, ja z kilku złotych, które przy panu wpadną. Tak człowiek człowiekowi pomaga i pcha się ten wózek" - to wypowiedź jednego z fachowców. Drugi dorzuca: "Pan wie, fucha fuchę żywi. Każdy chce żyć. Żeberka trzeba kupić, to nie takie proste. Zresztą ja mam fuchy, pan prace zlecone i koło się zamyka. Trzeba sobie radzić, zarobić na masło do chlebusia". I o tym radzeniu sobie też jest ta niezwykła książka, która dla wielu z nas (pewnie się już powtarzam), to polemika z czasem przeszłym dokonanym i samym sobą.
Dla każdego kto nie może pamiętać PRL-u, to czytanie książki Janusza Rolickiego (szczególnie zwracam uwagę na teksty, które Autor sam nazywa "śmierdziuchami")  musi zakończyć się nutą niedowierzania. Pewnie raz po raz  z piersi wyrywa się to samo pytanie: jak to było możliwe?... Dla nich, to czas ciężkiej próby i dowartościowania się w jak normalnym świecie żyją obecnie. Kiedy cytowałem fragmenty z "Lepszych od Pana Boga..." swoim uczniom zaskoczyli mnie innym pytaniem: czy takie czasy mogą wrócić? Darowałem im absurdy związane ze spotkaniami z pisarzami, dziennikarzami czy jak TVP tworzyła rzeczywistość w programie choćby "Turniej miast...". A przecież "Zawsze w niedzielę" jawi się jako mała historia Telewizji. Znajdziemy tu m. in. zmarłą niedawno Irenę Dziedzic, Mariusza Waltera czy Jerzego Waldorffa, ba! Jerzego Putramenta. A "Salon automobilowy na Dzikiej"? "...koło dziesiątej burzy się cały misternie klecony porządek. Volkswageny, warszawy, syreny zajmują już jezdnię. [...] Rzeka ciekawskich łaknących dymu spalin, zaglądających w maski i pod maski, macających paski, koła, cmokających, mlaskających: rodziny całe osób spragnione motoryzacji" - oto obraz ówczesnej giełdy samochodowej. Warto wrócić do innego serialu marki PRL: "40-latek". A tekst Janusza Rolickiego stanowi gotowy scenariusz dla scenek rodzajowych, kabaretu
"Dworzec jest kolejową świątynią. Przychodzą tu nie tylko pasażerowie, nie tylko kolejarze, lecz również tacy, którzy nie mają gdzie mieszkać. Przychodzą pijacy i złodzieje, kieszonkowcy i wagarowicze, chuligani i prostytutki" - z takim obrazem warszawskiego Dworca Głównego z 1961 r. zostawiam tropicieli losów dnia każdego PRL-u. Wspaniale by było, gdyby Wydawnictwo Poznańskie mogło dotrzeć do tekstów innych dziennikarzy. Z chęcią bym poczytał, co wypisywano "po linii partyjnej" różni naprawiacze ówczesnego świata. Rozproszone teksty są trudne do odnalezienia przez przeciętnego szperacza historii.  "Lepsi od Pana Boga. Reportaże z Polski Ludowej" wypełniają pewną niszę. I brawa za to!...

3 komentarze:

  1. Koniecznie muszę sięgnąć po tę lekturę.Czasy "słusznie minione" pamiętam z kolejek za reglamentowanymi szklankami,czy papierem toaletowym."Kartkowymi" parówkami,za które trzeba było zrewanżować się pani Steni z mięsnego ,rajstopami z dyżym klinem. Prywatnymi listami w "papierniczych" ,w których powoływano się na znajomości, by kupić wymarzony chiński piórnik i pachnącą gumkę.
    Bo jak mawiał Henio Lermaszewski ze Złotej z serialu "Dom", to:
    "Jak ktoś komuś coś, to choć niewiele, ale zawsze, a jak nikt nikomu nic, to srał goły na rogu stodoły."

    Shanti

    OdpowiedzUsuń
  2. Ech te kolejki po papier toaletowy. I powrót w pełnej glorii, bo każdy zatrzymywał i pytał:"gdzi rzucili?".

    OdpowiedzUsuń
  3. Baaaa...!!!
    A kolejki po kawę?
    Nie zrozumie ten , który tego nie przeżył...


    Shanti

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.