piątek, września 07, 2018

Moje z Żeromskim mocowania się...

"W trwającym roku stulecia odzyskania niepodległości pragnę zaprosić Polaków do Narodowego Czytania właśnie Przedwiośnia. Jestem przekonany, że wspólna lektura tej pięknej i mądrej książki pomoże nam jeszcze bardziej przybliżyć się do doświadczeń sprzed wieku. Bardzo zależy mi na tym, aby tegoroczna akcja, oprócz jej stałego, głównego celu, którym jest promocja czytelnictwa, była też formą uczczenia jubileuszu. A zarazem chcę, aby przesłanie Żeromskiego wzbogaciło program obchodów i wydarzeń o niezwykle istotny i potrzebny element krytycznej refleksji nad dziejami ojczystymi" - tak pan prezydent A. Duda zachęca do lektury. Nie dość na tym: podsuwa się Narodowi listę 44 tekstów Antologii Niepodległości?* Bo Naród u nas durnowaty i sam nie potrafi wybrać kilkudziesięciu fragmentów? A właściwie dlaczego to nie 100? Skoro stulecie wybijania od momentu rozpoczęcia mozolnej, krwawej drogi do niepodległości, to sto lat. Nie dajmy się oczarować magią 11 XI 1918 r.! Tylko skrawek dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów odzyskał niepodległość. Bez Lwowa, Poznania, Wilna, Katowic, Gdańska czy Bydgoszczy.

AD 2018 wybór padł na Stefana Żeromskiego (1864-1925). Ważna lektura, warta odczytywania od nowa. Wielu zastanawia się, jak zakończyłaby się fabuła, gdyby pisarz dożył maja 1926 r. Spekulować się nie odważam, bo wiem, że to manowce pseudo-niby-nauki, którą ktoś odważa się określać, jako "historia alternatywna". Bzdura! A nie alternatywa!
Nie mam szczęścia do Żeromskiego? "Syzyfowe prace" przywodzą mi na wspomnienie ferie wielkanocne 1977 r. Musiałem przebrnąć! A był to jeszcze czas, kiedy książka ni jak się ze mną nie kojarzyła. Na to trzeba było wyłomu wakacji (jedynego pobytu na koloniach w Sarbinowie), kiedy zaczął się pociąg ku... książkom. I końca jego do dziś nie widać. Wkrótce mnie nie będzie widać zza stosów książek piętrzących się na tych kilku metrach kwadratowych pokoiku, w którym piszę ten blog.
W szkole średniej opowiadania i zbiór "Wiatr od morza". Ale był dym, kiedy oświadczyłem, że opowiadanie "Dąbrowski pod Gdańskiem" (cytuję tytuł z pamięci, mogłem więc coś pokręcić, proszę o korektę) jest bez sensu i w ogóle nie podobało mi się. Moja polonistka (o ksywie "Malina") rozpięciokrotniła się nade mną! Najdelikatniejsza ocena mojej oceny brzmiała, że "trzeba znać historię, aby to zrozumieć", ripostą było z mej strony "że na tyle znam historie Polski, że nie trzeba mnie uczyć" - huragan, mróz, śmierć przetoczyła się przez salę. Odwet nadszedł z mej strony kilka minut później. Pani profesor zaczęła chwalić się swą elokwencją historyczną przy opowiadaniu "Rzeź Gdańska". A wyglądało to dalej mniej więcej tak:
- ...Konrad Mazowiecki sprowadził Krzyżaków do walki ze swymi licznymi braćmi.
Tu ja podnoszę rękę.
- Słucham? Co chcesz powiedzieć? - zaiskrzył się na obślizłych ustach uśmiech cynizmu.
- Chciałem coś sprostować, aby się koledzy na błędach nie uczyli.  
Rzecz działa się w 1980 r. w szacownym gmachu Zespołu Szkół Mechanicznych nr 1 w Bydgoszczy. Tak, moje pierwotne wykształcenie, to... mechanik obróbki skrawaniem.
- Proszę - z ust nie schodził ten ohydny wyraz przewagi nad uczniowskim motłochem.
- Konrad Mazowiecki miał tylko jednego brata, Leszka Białego, którego zamordowano w rok po sprowadzeniu Krzyżaków.
Pani profesor żachnęła się, ale pola nie chciała ustąpić. Tak, miał nastąpić atak:
- Tak, ale on miał licznych braci stryjecznych.
- Dowcip polegał na tym - nie wiedziała, że trafia kosą na kamień. - że linia Piastów mazowieckich była najmłodszą. I kiedy rodził się Konrad Mazowiecki, to jego bracia stryjeczni mieli dzieci w jego wieku.
Usiadłem na miejsce. Z uszminkowanych ust spłynęło zaskoczenie, pomieszane z bezsilnością. Po lekcji zbierałem gratulacje od rówieśników. Przypominam ten epizod z jeszcze jednego powodu (niż tylko same żeromskowanie): szanowni Nauczyciele! nie lekceważcie swoich uczniów, byście nie musieli łykać równie cierpkich nauczek.

Tak, to też był Żeromski. I wreszcie był czas na "Ludzi bezdomnych" i właśnie "Przedwiośnie". Na swoich zajęciach, które poświęcam heraldyce i genealogii pojawia się wiele różnych mott. Jest W. Scott, M. Dąbrowska, W. Reymont i S. Żeromski. Tak przecież zaczyna się właśnie "Przedwiośnie": "Nie chodzi tutaj, - u kaduka! - o herb, ani szeregi przodków podgolonych, z sarmackimi wąsami i przy karabelach, - ani o wydekoltowane prababki w fiokach. Ojciec i matka - otóż i cały rodowód, jak to jest u nas, w dziejach nowoczesnych ludzi bez wczoraj"**. Mocne. Zrzuca niektórych z piedestału snobizmu. Smutne, jeśli komuś krew uderza do głowy, bo herb... bo JWP... bo jakiś tam majątek czy zaścianek... Koniecznie trzeba zdobyć szable, zamówić tarcze z herbem, wyciąć klejnot na sygnecie - i pan(-ństwo) pełną gębą.


Ale moje czytanie "Przedwiośnia" w czasie stanu wojennego przyniosło zgoła inne skutki! Miałem napisać pracę zaliczeniową w klasie maturalnej i wykazać związki literatury z historią Polski. Zimowe ferie wypełniało w moim pokoju stukanie maszyny do pisania. Cud, że nikt nie doniósł. Bo to wiadomo, co ten tam wystukuje? A wyszło tego przeszło... osiemdziesiąt stron maszynopisu (formatu A-4). Mój ówczesny polonista mało nie padł trupem. "Co... co... co... to jest?" - zareagował z paniką w oczach. I wracamy do tego, co stało się bohaterem części II cyklu "Rok 1920" (zapis z 17 VIII 2015): cytowania jakie wsadziłem do mego pisania. Chodzi o mowę warszawskiej przekupki. Raz jeszcze ją tu kładę, bo to dla mnie ważny cytat: "Przyszedłeś Warszawę zdobywać, śmierdziuchu moskiewski, jeden z drugim?... Dawno cię tu nie widzieli, mordo sobacza? Jużeś naszych zwyciężył?... Idziesz zasiadać w kucki na złotej sali w królewskim zamku?... [...] Co to za mordy astrachańskie, moje państwo kochane! Jakie to mają cylinderki morowe, ciepłe na tę porę! E - franty! A dopiero buty na nich - klasa! Jakimi to ślepkami na nas kłapią! A buzie jakie to poczciwe! Każdy jakby z dzbanuszka wylizał. A wszystko, moje państwo kochane - z głodu. [...] Żarłbyś jeden z drugim własne guziki od portek, żebyś je tak miał, jak nie masz, kałmuku z krzywymi ślepiami! Boś nawet jeszcze do noszenia portek nie doszedł. Kiszki ci się skręcają, boś cztery dni w gębie nic nie miał. Dobrze ci tak, świnio nie oskrobana! Nie chodź w cudzy groch, bo to nie twój, świński ryju, tylko cudzy. Rozumiesz mię, jeden z drugim? [...] Żebym tak miała z parę koszyków ziemniaków, jak nie mam, tobym nagotowała w łupinach i dała wam w korycie żreć, świnie wygłodniałe!... Nie mogę, moje państwo kochane, patrzeć na te głodne ryje. No, nie mogę!"*** Kto nie pamięta realiów PRL-u, czasów stanu wojennego, to pewnie tylko wzruszy ramionami. Nie robię z siebie żadnego bohatera, wojownika o niepodległość, ani stoję o tablicę upamiętniającą mnie na gmachu mego "Mechanika nr 1". Cud, że pan profesor był strachem podszyty, bo gdybym trafił na kogoś bardziej przeżartego ideami realnego socjalizmu, to kto wie czy zdałbym wtedy maturę...
Dopiero po latach  mogłem dotrzeć do tekstu "Na probostwie w Wyszkowie". Za komuny utwór ten, ze zrozumiałym powodów, ukazać się po prostu nie mógł. Teraz często na własnych lekcjach wykorzystuję choćby ten fragment: "Któż to byli ci trzej goście, którzy w tych izbach mienili się rządem polskim? Czy ich lud polski wybrał, czy ich ktokolwiek na tej ziemi mianował? Lud polski, czy naród polski, tak rozumiany, jak to jest w ich zwyczaju, nie naznaczał żadnego z nich na godność, którą sobie wybrali. Naznaczeni zostali przez kogoś z wyższa, w obcym kraju, w swym zespole, w swej partii. Jako takich można by ich nazwać tylko komisarzami w znaczeniu, jakiego ten wyraz nabrał w opinii ludowej polskiej podczas długoletniej działalności komisarzy «po krestjańskim diełam», za poprzedniej inwazji carów moskiewskich na ziemię polską. [...] Ci rodacy dla poparcia swej władzy przyprowadzili na nasze pola, na nasze nędzne miasteczka, na dwory i chałupy posiedzicieli, na miasta przywalone brudem i zdruzgotane tyloletnią wojną - obcą armię, masę, złożoną z ludzi ciemnych, zgłodniałych, żądnych obłowienia się i so1dackiej rozpusty. W pierwszym dniu wolności, kiedyśmy po tak strasznie długiej niewoli ledwie głowy podnieśli, całą Moskwę na nas zwalili. Na ich sumieniu leżą zgwałcenia przez dzicz sołdacką naszych dziewcząt i kobiet. Na ich sumieniu leży zniweczenie nie zasobów i skarbów materialnych, bo te mają wartość względną i mogą być powetowane, lecz zniszczenie zabytków przeszłości, unikatów, pamiątek po pradziadach, ojcach, dzieciach, potłuczenie kulami witraży i dzieł sztuki, bezmiernym trudem artystów wykonanych w kamieniu, drzewie, metalu, malowideł i tworów ludzkiego marzenia, utrwalonych w opornym materiale, które rzesza ciemna z moskiewskich rozłogów tutaj przygnana zdruzgotała, rozkradła, uszkodziła i uniosła, a które już nigdy ludzkich oczu cieszyć nie będą"****. Oczywiście chodziło o członków tzw. Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski (Polrewkom) z J. Marchlewskim, F. Dzierżyńskim i F. Konem na czele.  


Moja porażka związana z Żeromskim nazywa się: "P o p i o ł y"! "Ogary poszły w las..." - prześladują mnie od lat. Nie chcę się pomylić, ale blisko dziesięć razy brałem się za tę powieść. Raz chyba dobrnąłem do strony 80-tej?  Przyznaję się, że losy Rafała Olbromskiego i Krzysztofa Cedro znam dzięki filmowej adaptacji A. Wajdy. To samo dotyczy bohaterów "Wiernej rzeki". 
Adaptacje filmowe pomagają mi w pracy. Stąd pokazywanie choćby, jak Zygier interpretuje "Redutę Ordona". Niewielka rola Andrzeja Kozaka czy Aloszy Awdiejewa, cudowny Jerzy Bińczycki. Nie chcę tutaj pisać hymnów pochwalnych na temat kreacji aktorskich. Jestem zdania, że twórczość Stefana Żeromskiego, to klasyczny przykład tego, że wie się o nim, pamięta, ale już... nie czyta. Wybór "Przedwiośnia" jest chyba zrozumiały i czytelny. Nie wierzę, że kolejne ogólnonarodowe czytania coś pomogą w statystykach czytelniczych. Po 8 IX nie ruszy pospolite ruszenie do księgarń, bibliotek czy antykwariatów. Ale może się mylę.

PS: Kiedy w kinach miało się ukazać "Przedwiośnie" moja wileńska Babcia poprosiła mnie o wypożyczenie książki, bo jak sama powiedział: "Chcę sobie przypomnieć". Przyniosłem egzemplarz. Książki jednak nie skończyła. Zmarła...

* http://www.prezydent.pl/kancelaria/narodowe-czytanie/narodowe-czytanie-2018/antologia-niepodleglosci-lista-tekstow/ (data dostępu 30 VIII 2018)
** https://polona.pl/item/przedwiosnie-powiesc,MjkwNDUwNA/7/#info:metadata (data dostępu 30 VIII 2018)
*** https://literat.ug.edu.pl/przdwsn/0019.htm (data dostępu 30 VIII 2018)
**** https://literat.ug.edu.pl/zeromski/probost.htm  (data dostępu 30 VIII 2018)

4 komentarze:

  1. U mnie w domu przed tą lekturą się rozmawiało. Mówili mi rodzice, że to o szklanych domach, mit wciąż niezrealizowany, ale zawzięcie działający na Polaków.
    ps. Mój dziadek był konsekwentny, bo najpierw skończył książkę (Ostatnia cesarzowa Chin), a potem zmarł. Całą wieczność nie znać zakończenia książki?
    Konkretnie, jeśli już mowa o Narodowym Czytaniu, to ja głosowałam na 'Pamiątki Soplicy', ale oczywiście mnie nikt nie słucha. No to nich czytają z tudzieżami albo bez.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja bym wolałaby "Generała Barcza". Babcia znała "Przedwiośnie". Chciała sobie tylko przypomnieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałam 'Generała Barcza'. Faktycznie byłaby to lepsza lektura. Mój dziadek czytała już wcześniej 'Ostatnią cesarzową'. Też chciał sobie przypomnieć.

      Usuń
  3. "Nie chodzi tutaj, - u kaduka! - o herb, ani szeregi przodków podgolonych, z sarmackimi wąsami i przy karabelach, - ani o wydekoltowane prababki w fiokach. Ojciec i matka - otóż i cały rodowód, jak to jest u nas, w dziejach nowoczesnych ludzi bez wczoraj"-
    Nie jest naszą winą,ni zasługą gdzie się rodzimy...
    Przez " Przedwiośnie" nie przebrnęłam.Czytałam fragmentami. Lubiłam"Syzyfowe prace".Może przez odniesienie do mitologii.
    Jeśli generalnie chodzi o lektury, to też polubiłam je dopiero od pewnego momentu.Byli nim "Chłopcy z Placu Broni".
    Duża w tym zasługa ówczesnej polonistki, wspominam ją z wielką sympatią.
    Później miałam starcie z inną polonistką. Poszło o interpretację poezji i próbie wtłoczenia szkolnej tłuszczy racji , "co autor miał na myśli".
    Miałyśmy odmienne zdanie na ten temat.
    Kruche są autorytety...

    Hatszepsut

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.