poniedziałek, czerwca 18, 2018

Przeczytania... (270) Stephen R. Bown "Amundsen. Ostatni wiking" (Wydawnictwo Poznańskie)


"To prawdziwa historia przygodowa z gatunku tych, które wyczarowują skrzypienie nart na cienkim lodzie, dreptanie setki psów i zapach tytoniu po długim dniu szlaku" - tak swoich czytelników do lektury zachęcał "Wall Street Journal". Teraz dzięki Wydawnictwu Poznańskiemu i tłumaczowi Krzysztofowi Cieślikowi i my możemy znaleźć się w świecie słynnych wypraw polarnych, i stanąć u boku jednego z tytanów tamtej niezwykłej epoki: Roalda Amundsena (1872-1928). Oto leży przede mną książka Stephena R. Bowna "Amundsen. Ostatni wiking / The Last Viking: The Life of Roald Amundsen". Przeszło  czterysta stron żywota niezwykłego, niepokornego, upartego, twardego Norwega, ostatniego wikinga. Nie przypadkowo podsuwam ten tom dziś, 18 czerwca. 
Chyba nikogo z mego pokolenia (tj. 50+) nie trzeba zbytnio namawiać, aby sięgnęli po biografię zdobywcy bieguna południowego. W końcu wielu z nas dorastało czytając liczne książki, jakie pisał małżeński duet Alina i Czesław Petelscy. Trzy szczególne zajęły miejsce w moim poznawaniu krain lodu, śniegu, kruszonej kry: "Fridtjöf, co z ciebie wyrośnie? Opowieść o Nansenie", "Człowiek, o którego upomniało się morze" i "Okrutny biegun". A jakże czytałem "Zdobycie bieguna południowego", jaką wydały Iskry w 1957 r. (tłumaczenie Bronisława Wojciechowskiego). Nazwiska Nansen, Scott czy Amundsen były mi równie znane, jak kolumb czy Cook. To byli po prostu bohaterowie, który fascynują mnie od przeszło czterdziestu lat! Nie ukrywam, że czekałem na biografię człowieka, którego fotografia była kiedyś jednym z elementów winiety tego blogu.
"A jednak nawet dziś słyszymy pełne zdziwienia pytanie: cóż za pożytek z podróży badawczych? Cóż dobrego nam dają? Zawsze sobie odpowiadam, że małym umysłom starcza miejsca jedynie na myśli o chlebie i maśle" - to jedno z mott, które otwierają książkę, tym ważniejsze, że autorstwa  samego Amundsena.  Choć od przeczytania książek Centkiewiczów minęły dekady całe, świat dookoła zmienił się nie do poznania, to jednak nigdy nie wyzwoliłem się spod uroku osobowości hardych Norwegów. Pamiętam, jak Roald okłamał wielkiego Nansena i pokierował słynnego "Frama" w zupełnie innym od oficjalnie ogłoszonego kierunku...
Pierwszy raz spotykam się z tym, że na wyklejce są zamieszczone opinie. Wspaniały pomysł. O ile ktoś byłby (w co zupełnie nie wierzę) nie zdecydowany, to one nie mogą pozostawić obojętnym. Trzeba bowiem przeczytać biografię Amundsena. Nie po to Stephen R. Bown męczył się, pracował, liczył na wspaniałomyślność żony (Nicky Brink), wsparcie wielu osób i instytucji (nawet pewnej... kawiarni), abyśmy teraz obeszli jego książkę obojętnym łukiem. Właściwie mógłbym podpisać się pod najkrótszą opinią/recenzją/zachwytem (niepotrzebne skreślić): "Fascynująca biografia, która w porywający sposób odmalowuje życie podróżnika" (J. McConnachie dla "London Sunday Times") - i dołożyć to "Przeczytanie...". Ale i dorzucę to i owo. Bo inaczej się nie da. Bo po to jest ten cykl, abym mógł wyrazić swe po przeczytaniu zachwycenie czy kwasy...
Spoglądam na okładkę. Uwielbiam to zdjęcie Amundsena. To, które było na moim blogu, to równie znany kadr: w kapturze. I ściągało najwięcej... pytań. Tak, nie rozpoznawano słynnego polarnika. Fotografia budzie we mnie... respekt do Amundsena. Podziw! Zachwyt! Jestem taki malutki, mimo swoich 191 cm. Wczytuję się w to, co pisał, jak wspominał Wielki Polarnik. I wyszło mi z tego tak:
  • Obległem wszystkich, aby uzyskać pieniądze: duże towarzystwa naukowe i osoby prywatne. Resztę czasu spędzałem na wyborze i zakupie wyposażenia. 
  • Z tamtych dni pozostało mi wiele żywych i przyjemnych wspomnień dotyczących ludzi, którzy mnie zachęcali i wspierali, jak tylko mogli.
  • Napięcie ostatnich dni, porządkowanie wszystkiego, obawy, ze coś może uniemożliwić nam wypłynięcie, i rozpaczliwe wysiłki, by zdobyć nadal brakujące pieniądze - wszystko to wywarło wielki wpływ zarówno na mój umysł, jak i ciało.
  • Mówi się, że bezczynność jest źródłem wszelkiego zła, i dotyczy to w równym stopniu zwierząt, co ludzi. 
  • Wszelka odpowiedzialność spoczywała na mnie i nadszedł moment, gdy musiałem dokonać wyboru: opuścić Gjøę, przenieść się do łodzi i pozwolić roztrzaskać się statkowi (...) albo ruszyć na spotkanie smierci ze wszystkimi na pokładzie.  
  • W opałach wznosiłem (uczciwie wyznaję) żarliwe modlitwy do Wszechmogącego. 
  • Nie można wziąć walizki i ruszyć na biegun północny tak, jakby jechało się do Filadelfii.
  • ...prowiant musi być szczególnie starannie przygotowany, w przeciwnym razie ludzie zachorują na szkorbut, a jaki jest pożytek z bycia podróżnikiem, jeśli nie dożyje się powrotu? 
  • Śmierć to zawsze przerażający gość, ale w naszym położeniu - z dala od przyjaciół i krewnych - była o ile to możliwe, bardziej przygnębiająca niż w innej sytuacji. 
  • W żywocie takim jak nasz wydarzeniem było nawet schwytanie myszy arktycznej. 
  • Nie ma chyba zwierzęcia, które umiałoby w taki sposób uzewnętrzniać swoje uczucia jak pies.
Mamy uczciwy obraz człowieka, który zmagał się z przeciwnościami losu, brakiem pieniędzy, podejmowaniem decydujących rozwiązań. Czy dziś jesteśmy wolni od podobnych stanów ducha? I wcale nie trzeba docierać do wybrzeży Wysyp Króla Williama, spotykać Inuitów uzbrojonych w łuki czy być na pokładzie kolejnego żaglowca (czytaj: "Gjøa").
Zawsze wysoko cenię wspomnienia współczesnych. To dla mnie, nauczyciela historii, bezcenne źródło. Chwytam je. Ufam w ich rzetelność i uczciwość. I wysypuję. Tu tylko drobinę, głownie przyjaciela Amundsena, Haralda Sverdrupa:
  • Nie ma jednak wątpliwości, że jego niechęć do omawiania planów, co często uważano za szczególną postać zarozumiałości, miała głębokie podstawy i że z natury był samotnikiem, który przedkładał czyny nad słowa - Harald Sverdrup.
  • Amundsen prosił, żeby traktować ich [tj. Inuitów - przyp. KN] nadzwyczaj uprzejmie, tak byśmy mogli na nich polegać jako na przyjaciołach, gdybyśmy kiedykolwiek potrzebowali ich pomocy -  Helmer Hanssen.
  • Kiedy mówił o ludziach nauki, których poznał, podkreślał ich cechy charakteru, a nie osiągnięcia zawodowe -  Harald Sverdrup.
  • Nienawidził  tournée z wykładami, podczas których musiał oddać się w ręce impresaria i sprzedawać własną swobodę działania komuś, kogo działań reklamowych nie lubił, nie mógł jednak ich jednak uniknąć - Harald Sverdrup.
  • Moja wiara w niego skłania mnie do przekonania, że jest jedynym z tych ludzi, którzy z powodzeniem - w ten czy inny sposób - realizują wszystko, czego tylko się podejmą - Fridtjof Nansen.
  • ...powiedział, że okłamał nas, a także naród norweski. Ale nie można było temu zapobiec - Helmer Hanssen.
  • Wyprawy polarne wymagają dwóch rzeczy: nart i psów - Otto Sverdrup.
"W rezultacie jeszcze miesiąc przed wypłynięciem na południe - albo na północ, jak wciąż powszechnie sądzono - Amundsenowi brakowało pokaźniej sumy i planu, jak ją pozyskać. Nawet Nansen się niepokoił; pieniądze były potrzebne, żeby utrzymać statek  w dobrym stanie podczas wieloletniej wyprawy" - czytam zapis Stephena R. Bowna. Trudno oderwać się od wątku, jak Amundsen przygotowywał się do zdobycia bieguna południowego. Utrzymywanie w tajemnicy rzeczywistych zamiarów, śledzenie jakie postępy w tym czasie robił R. Scott, piętrzące się problemy - doskonale opisane i wzbogacone o wspomnienia niezwykłego Norwega. Postawić wszystko na jedną kartę? Równie dobrze do wyprawy mogło nie dojść, a to oznaczałoby katastrofę finansową  głównego bohatera: "Brak finansowego wsparcia ze strony firm i agend rządowych oznaczał, że mógł utracić także możliwość korzystania z Frama", czytamy dalej. Tych chmur nadciagających nad planowaną eskapadą było wiele. "Wszyscy zdawali sobie sprawę, że po tym, jak Shackleton znalazł się o włos od sukcesu, biegun południowy - ostatni wielki symbol geograficznych podbojów - wkrótce zostanie zdobyty. Była to więc ostatnia szansa na sławę dla garstki śmiałych polarników, którzy przez ostatnie pokolenie badali krańce świata" - uświadamia nam Autor biografii.
Wiele z cytatów robi na mnie wrażenie. To siła przekazu, która liczy sobie przeszło sto lat, a wciąż zachwyca, jak choćby to, co napisał John Ross o Arktyce: "W całej swej wspaniałości ziemia ta - kraina lodu i śniegu - zawsze była i zawsze będzie nudną, posępną, przygnębiającą, monotonną pustynią, pod wpływem której rozum ogarnia paraliż, a człowiek przestaje się czymkolwiek przejmować czy o czymkolwiek myśleć". A jednak po takich słowach (to jedno zdanie) chciałoby się dopaść szalupy i chwycić burty "Frama", żeby dołączyć do innych śmiałków. Lata od napisania tych wspomnień, nie stępiły ich wyrazistości. Cudowny rys warunków, jakie panowały w krainie lodu i śniegu.
Szukanie Amundsena poprzez to, co on pisał, opowiadał, jakie udzielał wywiady, to dla mnie (i chyba każdego czytelnika) jedyna okazja, aby przeniknąć poza obraz, jaki utrwaliły nam fotografie. Pewnie miłośników psów ujmie, to co pisał o tych na czterech łapach i merdających ogonami: "...pies jest czymś więcej niż maszyną z mięsa i krwi". Choć z drugiej strony znajdziemy taki zapis S. R. Bowna: "Z prywatnych dzienników wynika, że uczestników ekspedycji drażniło surowe traktowanie psów przez Amundsena […]". Na czym i z czego owa surowość wynikały nie dowiadujemy się niestety. Kiedy już "Fram" pruł fale ku Arktyce, to właśnie psy stanowiły cudowny dodatek do monotonii podróży, stąd taki zapis Amundsena: "...niewątpliwie mam słuszność, że gdyby nie ci czworonożni towarzysze, nasza wielomiesięczna podróż byłaby jeszcze bardziej monotonna i uciążliwa". Kolejne, cenne wypowiedzi Norwega:
  • Nigdy nie czytam referencji, które przynosi mi ktoś, kto stara się u nas o pracę podczas wyprawy badawczej.
  • Ważne, by dobrać odpowiednich ludzi, ponieważ jedno słabe ogniwo dezorganizuje pracę reszty. 
  • Najważniejsze to zawsze mieć zajęcie, wynajdować ciągłe zajęcia marynarzom i samemu pracować bez przerwy. 
  • Niełatwo jest opisać, choćby tylko w przybliżeniu, wrażenie, jakie wywiera ten potężny mur lodowy [tj. Barierę Lodową Rossa - przyp. KN], gdy ogląda się go po raz pierwszy. Nie, tego nie da się w ogóle opisać!
  • Gdy człowiek się zmęczy i napracuje jest skłonny przełożyć na jutro to, co powinien zrobić dziś, szczególnie podczas mrozu i śnieżycy.
  • Zwycięstwo czeka tego, kto umie przewidywać - wówczas nazywa się to "szczęściem". Jedno jest pewne: kto na czas nie poczyni odpowiednich kroków, ten na pewno dozna klęski - wtedy nazywa się to "brakiem szczęścia". 
  • Nic tak dobrze człowieka nie budzi, jak dźwięk noży, talerzy i widelców.
  • Niepewność gnębiła wielu, choć nie wszystkich, mnie zaś osobiście gnębiła ona szczególnie mocno.
  • Bezczynne siedzenie nigdy nie przyszłoby mi do głowy, niech mnie krytykuje, kto sobie życzy. 
  • Tajemnicą mojego sukcesu jest opanowanie i silna wola.
  • Kontrolujcie samych siebie, bądźcie swymi własnymi panami, a zarazem pracujcie nad determinacją.
Prawdziwego Roalda Amundsena odnajdujemy w jego listach. W tym pisanym do Nansena czytamy m. in.: "Wiele razy niemal powierzyłem Panu tę tajemnicę, ale zawsze zarzucałem ten pomysł, że mnie Pan powstrzyma. Często pragnąłem, by Scott poznał moją decyzję, aby nie wyglądało to tak, jakbym próbował dotrzeć tam przed nim bez jego wiedzy". Cudowne. Ten lęk przed wielkim Nansenem i skrupuły wobec brytyjskiego konkurenta, Roberta F. Scotta. Choć ten, z iście angielską butą napisał: "Twierdzę, że do bieguna południowego nie powinien dotrzeć nikt inny, tylko Anglik". Dalej, w tym samym liście Amundsen wylewa skrupuły: "Raz jeszcze pana błagam: niech nie ocenia mnie Pan zbyt surowo. Nie jestem hipokrytą, to raczej ciężkie położenie zmusiło mnie do podjęcia takiej decyzji [tj. zmiany kursu "Frama" - przyp. KN]. A zatem proszę, by wybaczył mi Pan to, co zrobiłem. Obym odpokutował to swą przyszłą pracą". Cudowny list!
Kto zna biografię Amundsena wie, co się stanie, kto będzie pierwszy na biegunie południowym i zostawi tam swoją flagę, jak tragicznego końca dobiegnie niezwykły żywot polarnika, a jednak czyta/poznaje/przeżywa się losy Ostatniego Wikinga z wypiekami na twarzy. Chciałbym zobaczyć minę Scotta, kiedy Leon Amundsen wysłał do niego telegram następującej treści: "Kapitan Scott Terra Nova Christ Church. Pozwalam sobie donieść, że Fram zmierza do Antarktyki. Amundsen". Chciałbym zerkać zza ramienia Roalda, kiedy usuwał z żaglowca (dlaczego w jednym miejscu pada na jego temat określenie... okręt?) radiotelegraf, odcina się informacyjnie od świata. Chciałbym zobaczyć na własne oczy, to co opisał: "Z zadowoleniem obserwowaliśmy, jak żagle wydymają się świeżym powiewem północno-wschodniego pasatu". Żeby nie było wątpliwości: nie jestem człowiekiem morza.
"Najważniejszą umiejętnością Norwega było rozpoznawanie mocnych i słabych stron innych ludzi. Towarzyszyła temu instynktowna zdolność motywowania ich; potrafił też sprawić, by czuli się zadowoleni i mieli optymistyczne nastawienie" - charakteryzuje swego bohatera S. R. Bown. Historia Amundsena jest równie żywa, jak sto lat temu. O ile kogoś do tej chwili nie poruszyło zainteresowanie książką o Ostatnim Wikingu, to chyba jest z drewna. Czytając niemal czujemy spadek temperatury do - 50 °C, mordercze powiewy wiatru. Chce się za Olavem Bjaalandem powtórzyć: "Na miłość boską, okropnie zimno". Wrogiem wyprawy był nie tylko czas i pogoda, ukształtowanie ternu, zmęczenie, ale choćby... odmrożenia! Sama walka o dotarcie na biegun mogłaby stanowić oddzielną opowieść. Chciałbym wierzyć, że Wydawnictwo Poznańskie pójdzie za ciosem i dane nam będzie spojrzeć na ta niezwykłą rywalizację oczami Roberta F. Scotta. 
"Mieliśmy przed sobą piękny i imponujący widok. (…) Z góry ten chaos krajobrazu jest nie do opisania. Dół za dołem, szczelina na szczelinie i bezładnie porozrzucane wielkie bloki lodowe. nietrudno zrozumieć, że Natura króluje tu niepodzielnie" - jeden z magicznych opisów świata, do które dążył Amundsen, skreślony jego ręką. Mamy jeszcze wątpliwości, czy poddać się lekturze S. R. Bowna? Tylko, że za chwile Roald Amundsen odjedzie nam ze swymi psami i zostaniemy sami w lodowej głuszy... Aha! wrażliwy czytelnicy na los zaprzęgowych psów niech będą gotowi, że Norwegowi eliminowali kolejne sztuki żywiąc nimi inne zwierzęta w zaprzęgach i samych siebie. Czy przekona ich taki zapis: "Jeśli zaś my mieliśmy ochotę na świeże mięso, to wystarczyło wyciąć z zabitego psa kawał delikatnej polędwicy. Taka pieczeń smakował niczym najlepsza wołowina. Inne psy nie miał nic przeciwko temu […]". O. Bjaaland był tego samego zdania: "...zjedliśmy już trzy wystawne kolacje z naszych psów grenlandzkich i musze powiedzieć, że dobrze smakowały, były może nieco twarde, ale to dlatego, że niedogotowane". Zniesmaczyło to niektórych? Gdyby Amundsen wziął kuce, jak Scott, to wpisałby do swego życiorysu klęskę już w 1911 r. 
No i chyba cytat, na który wielu czekało. Jest! Musi być! Raz jeszcze Olav Bjaaland: "Możemy teraz leżeć i spoglądać na biegu. (…) Panuje wielkie podniecenie. Czy ujrzymy tam angielską flagę?", a Amundsen dodał od siebie "Pięć szorstkich, zniszczonych mrozem dłoni zatknęło powiewającą flagę na południowym biegunie geograficznym". Był 14 grudnia 1911 r. Roald Amundsen, Sverre Hassel, Helmer Hanssen, Oscar Wisting i Olav Bjaaland (jako ostatni z tej niezwykłej piątki zmarł w 1961 r. w wieku 88 lat) szczęśliwie powrócili do obozu wyjściowego! Miesiąc później dotarł tam Robert F. Scott.
Oczywiście 14 XII 1911 r. nie zamyka biografii (włącznie z tą spisaną przez Stephena R. Bowna) niezwykłego Norwega. Jak świat (czytaj: Anglicy) przyjął fakt zwycięstwa tegoż nad  Scottem? Dla Polskiego czytelnika może nabrać smaczku, że w dyskusję włączył się m. in. lord Georg N. Curzon, wówczas prezes Królewskiego Towarzystwa Geograficznego. Tak, to ten od osławionej tzw. linii Curzona. Wielkość Amundsena, bezpardonowo atakowanego z różnych stron, odnajdujemy w takim zdaniu: "Z chęcią zrezygnowałbym z wszelkich zaszczytów czy pieniędzy, jeśli mógłbym w ten sposób oszczędzić Scottowi jego okropnej śmierci". Mamy przy okazji min-studium angielskim konkurencie Norwegów. Ujęło mnie jedno, obszerne zdanie Autora biografii: "Scott był wytworem złotego wieku imperium brytyjskiego sprzed pierwszej wojny światowej i ciągnął za sobą na biegun cały bagaż tego monstrum, którego był przedstawicielem - nie potrafił przyswoić sobie zwyczajów innej kultury ani przyjąć do wiadomości, że oparcie się wyłącznie na brytyjskiej technologii i hierarchii morskiej może nie wystarczyć, by sprostać zadaniu". Proszę zwrócić uwagę, jak pewna nowinka techniczna owładnęła umysłem Wielkiego Polarnika! Latanie! 
Dwa zaskoczenia, które odnalazłem na kartach tej biografii. Czy o tych faktach wspominali państwa Centkiewicze po prostu nie pamiętam. Cytat zaskoczenia nr 1: "...11 czerwca [1914 r. - przyp. KN] - jako pierwszy cywil w Norwegii - uzyskał licencję pilota, zaliczając tylko jedna kraksę podczas egzaminu praktycznego". Niestety na drodze pewnych ambitnych planów stanęła... wielka wojna! I z nią związane było kolejne zaskoczenie. Oto niemiecki okręt podwodny storpedował norweski statek handlowy, ba! atakowano marynarzy próbujących wydostać się z tonącej jednostki! Cytat zaskoczenia nr 2: "Amundsen dał sobie dwadzieścia cztery godziny na przemyślenie sytuacji, a następnie wsunął do koperty wszystkie odznaczenia i medale, z których kilka osobiście przypiął do jego piersi cesarz Wilhelm II, i udał się do niemieckiego przedstawicielstwa dyplomatycznego w Oslo". Wręczył je, nie odpowiadając na powitanie (tj. wyciągniętą dłoń) niemieckiego dyplomaty, demonstrując tym swoja antyniemieckość. Ciekawe, że wcześniej raczej z życzliwością odnosił się do poczynań kaiserowskiej floty. Może wykroję cytat zaskoczenia nr 3, wypowiedź samego Amundsena: "Nigdy nie zgadzałem się z tymi, którzy krytykowali Niemców za wykorzystanie łodzi podwodnych do niszczenia transportu morskiego, nawet statków neutralnych, jeśli istniały dowody, że przewoziły wojenna kontrabandę".
"Amundsen. Ostatni wiking", to fascynująca historia. Gdyby nie napisało jej samo życie, to można by mniemać, że je wymyślono, a Amundsen nigdy nie istniał. Zaginął równe 90. lat temu: 18 czerwca 1928 r. Wyruszył, aby odnaleźć Umberto Nobilego, z którym stosunki nie układały się dość radośnie. "Francuski dwupłat Latham 47 z młodą norwesko-francuską załogą pod wodzą doświadczonego polarnika wyruszył w jasnym słońcu 18 czerwca. […] Lathama 47 widziano wówczas po raz ostatni, a wkrótce stracono z nim łączność radiową" - pisze biograf, Stephen R. Bown. Kilka miesięcy później Boyden Sparkes pisał: "Amundsen! Samo to nazwisko niesie pieśń arktycznych wiatrów, tajemnicę spowitych bielą miejsc na ziemi. Spośród wszystkich ludzi tylko on jeden stanął na obu wierzchołkach naszego wirującego świata. […] Nawet dziś, gdy Byrd i Wilkins prują na południe ku Antarktydzie, przewodzi im duch Amundsena". 

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.