niedziela, czerwca 10, 2018

Przeczytania... (269) Bartek Dobroch "Artur Hajzer. Droga Słonia" (Wydawnictwo Znak)

Był ode mnie starszy o jedenaście miesięcy i jeden dzień. Rówieśnicy. Choć nie jestem człowiekiem gór, to nić porozumienia mogłaby się może nawiązać słuchając podziwianych Breakoutów i Tadeusza Nalepy. Cytowany jest fragment tekstu do jednego z moich ulubionych przebojów (a jakże, autorstwa B. Loebla): "Jest gdzieś taki dom". Kiedy ja na tym blogu publikowałem odcinek 2 opowiadania "Wir - Wild West" Artur Hajzer zmierzał ku swemu kresowi... Zginął 7 lipca 2013 r. na Gaszerbrum I (Hidden Peak lub K5). Po pięciu niemal latach od tej śmierci Bartek Dobroch publikuje książkę: "Artur Hajzer. Droga Słonia". Realizację tego przedsięwzięcia wzięło na siebie krakowskie Wydawnictwo Znak. I trzeba to podkreślić sprawdziło się doskonale. Mamy cudowną edytorsko książkę. Z dużą ilością zdjęć, rzetelnie wypełnioną relacjami, wspomnieniami, tym co i jak mówił sam A. Hajzer. Dla mnie osobiście kolejna okazja, aby powrócić do tematyki himalajskiej. Jestem zdania, że bardzo bym zubożył ten cykl mego tu pisania, gdybym nie oddał pola tej niezwykłej tematyce, a przy okazji tak niezwykłym ludziom. W końcu to też kawał historii. Historii polskiego himalaizmu, poświęcenia, bohaterstwa. 
Idziemy zatem po raz kolejny w góry! Trzeba większej zachęty nadto, co jest podtytułem: "Biografia twórcy programu Polski Himalaizm Zimowy". Pozwalam sobie zacytować teraz to, co otrzymałem od Wydawcy na moją prywatną skrzynkę mailową: "Artur Hajzer, znany także jako Słoń. Niektórzy mówili, że Kukuczka zastąpił mu ojca. Był najmłodszy spośród tych, którzy odnosili wielkie sukcesy w złotej erze polskiego himalaizmu. Starsi koledzy cenili go za upór, determinację i za to, że umiał załatwić wszystko. By ratować kolegę odciętego od świata na przełęczy pod Everestem, poruszył nawet machiny międzynarodowej dyplomacji. Zginął w tajemniczych okolicznościach na stokach Gaszerbruma I, gdy Polska nie ochłonęła jeszcze po tragedii na Broad Peaku, a on sam dźwigał ciężar oskarżeń o ryzykowanie zdrowia i życia kolegów". Cytuje bez skrótów. To głównie dla tych, którym obce jest życie i wyczyny tytułowego Bohatera.
Autor książki nie jest obcy wszystkim miłośnikom mego blogu i "Przeczytań...". Starczy wrócić do odcinka 262 tego cyklu (z 25 IV tego roku). Odnajdujemy tam książkę, której Bartek Dobroch był współautorem: "Broad Peak. Niebo i piekło" (Wydawnictwo Poznańskie). O samym Autorze (we wzmiankowanym mailu) napisano: "...dziennikarz, podróżnik, reporter od 2002 roku współpracujący z «Tygodnikiem Powszechnym». Laureat kilku nagród dziennikarskich za cykl tekstów o tragedii na Broad Peaku w 2013 roku, nagrody Amnesty International «Pióro Nadziei», nominowany do Grand Press. Przewodnik tatrzański, międzynarodowy przewodnik górski, miłośnik narciarstwa i alpinizmu. Współautor bestsellera Broad Peak. Niebo i piekło. Przez ostatnie trzy lata pracował nad biografią Artura Hajzera". No i owoc tej pracy mamy przed sobą. Jak mrówcza to była praca wskazuje przebogata bibliografia, ale i zestawienie osób, do których dotarł Autor. Jestem pełen podziwu, tym bardziej, że niektóre z rozmów przyprowadzał 5 marca tego roku!
  • Miał takie zacięcie [krawieckie - przyp. KN]. Do czegokolwiek się brał, to mu wychodziło. Chłopakowi z podstawówki. Po anorakach zaczął szyć uprzęże - Ludwik Musioł.  
  • W tamtych czasach to Poloki jeździli do Rumunii się opalać, a my po jaskiniach biali jak młynarze - Joachim Przybiera.
  • Był dobrym fotografem. [...] Na pierwszej Rawie Blues zaproponowałem mu, żeby zrobił kilka zdjęć zespołom Kwadrat i Krzak - Maciej Kałwak. 
  • Artur był najlepszym uczniem we wszystkich szkołach. Wszędzie z góry na dół piątki na piątce, przynosił zawsze bardzo dobre oceny -  Helena Hajzer.  
  • Wypił mleko, popił wódką, zjadł ser, zjadł ciastko... W bardzo prosty sposób potrafił zasilić się na wysokości, nic mu nie przeszkadzało - Krzysztof Wielicki. 
  • Messner był dla Artura [...] guru, lubił z nim rozmawiać, doceniał go, miał z nim lepszy kontakt niż z Wielickim - Janusz Majer.
  • W Katmandu razem chodziliśmy po knajpach, razem targowaliśmy się na czarnym rynku i razem co roku robiliśmy podobne postępy pod okiem super-nauczyciela - Carlos Carsolio.  
  • ...Artur jest młody, ale mi ufa. A przede wszystkim ma w sobie sakramencko silny ciąg do przodu i typ psychiki, który w wysokich górach znaczy więcej niż technika i kondycja - Jerzy Kukuczka.
Proszę zwrócić uwagę na sponsorów tej niezwykłej książki: Fundacja Wspierania Alpinizmu Polskiego im. Jerzego Kukuczki, Polski Związek Alpinizmu, Polski Himalaizm Zimowy 2016-2020 im. Artura Hajzera, Wspinanie.pl, Górski Magazyn Sportowy - Góry. Widać, jak bardzo poważnie potraktowano biografię Artura Hajzera. Takiego wsparcia przy poprzednich książkach nie widziałem.
"Życiorysy polskich himalaistów rzadko mają swoje początki w górach. Pasja czołowych polskich wspinaczy, którzy pisali historię rodzimego himalaizmu, jedynie sporadycznie były wypadkową górskich zainteresowań ich rodziców" - cytuję po raz pierwszy Bartka Dobrocha. Boję się, że moje czytania o górach, wspinaczkach, zdobywaniach kolejnych szczytach, triumfach i klęskach może kogoś... znudzić? Bo niby ile można? Znów napisze, że szukam człowieka, poszukuję zrozumienia? Wychodzi na to, że tak. A może podobieństw do siebie samego? Jak ja śmiem, człowiek nizin i ledwo zdobywca dwóch wejść na Skrzyczną 1 257 m. n. p. m. porównywać się z dokonaniami Słonia?! Potwarz! Skandal! Ale skoro dzielił nas niespełna rok różnicy w przyjściu na świat, to mogę prześledzić życiową drogę Artura Hajzera. Nikt nie ma prawa odbierać mi poczucia wspólnoty pokolenia lat '60-tych. Przykład? A choćby brak... wolnych sobót w szkole! "Dziś brzmi to jak pomyłka w tekście, ale rzeczywiście niemal w całym okresie edukacji Artura obowiązywał sześciodniowy tydzień lekcyjny[...]" - potwierdzam.
Bartek Dobroch cudownie wprowadza nas w ten świat życia, po prostu życiorysu Wielkiego Himalaisty: "...jak w żadnej innej biografii polskiego himalaisty, odbija się - jak w lustrze - cała historia polskiego himalaizmu, a przynajmniej od początku jego najważniejszej dekady". Można naprawdę pozazdrościć tego kogo poznał, z kim się wspinał, jak hartował swego ducha. Dla mnie najcenniejsze są wypowiedzi samego Artura Hajzera. Jedna z pierwszych wykorzystanych w tej biografii: "Nie wiedziałem, co to za jeden i dlaczego ma zostać członkiem honorowym [Harcerskiego Klubu Taternickiego - przyp. KN]. Pierwszy raz usłyszałem to nazwisko, jednak podobnie jak pozostali głosowałem za, taka bowiem była wtedy moda". Domyślamy się kogo miał na myśli A. Hajzer, kiedy wspominał o spotkaniu i wyborze z 1976 r.? Tym członkiem Honorowym był wtedy 28-letni Jerzy Kukuczka.
Nie wiem, jak obecnie wygląda droga na szczyt poprzez zdobywanie kolejnych stopni wtajemniczenia, co trzeba zaliczyć, jakie zdawać egzaminy, przez jaką przejść gehennę.  To, co poznajmy w życiu nastolatka Hajzera musi budzić respekt i podziw dla niego samego. Trenerzy, którzy stali na jego drodze równie dobrze mogli jedną decyzją przekreślić marzenia ambitnego chłopaka. Ciekawe, jak dziś oceniono by stosunek do podopiecznych I. W. Nendzy czy Z. Jakubowskiego? "Koledzy lubili Artura. Nie tylko jako partnera wspinaczkowego, ale także ze względu na inny talent i zarazem pasję, którą rozwijał równolegle ze wspinaniem. Krawiectwo było w jego rodzinie znanym sposobem na radzenie sobie z niedostatkiem" - przecieramy oczy.  Szył na sowieckiej maszynie do szynie uprzęże dla kolegów. Całkiem poważnie deklarował, że zostanie krawcem? W 1977 r. uszył uprząż dla samego Kukuczki. 
Trudno, żeby Artur Hajzer nie imponował. Nawet teraz, po latach. W czasach, kiedy wszystko jest na wyciągnięcie ręki wiele z tego, o czym pisze Bartek Dobroch zdawać się może fantazją autora. Gdyby nie zaradność życiowa Artura pewnie nigdy nie doszedłby do tego, kim został. Sam kiedyś zdradził się w pewnym wywiadzie: "Zarabiałem od szkoły podstawowej. Dzieci z rodzin rozbitych są bardziej samodzielne". Dziś pewnie oczekiwałyby wsparcia państwa, Kościoła i diabli wiedza kogo. Na takie luksusy pokolenie lat 60-tych nie mogło liczyć. Kogo wtedy obchodziła rozbita rodzina, wychowywanie bez ojca? Proszę mi wierzyć, wiem o czym piszę...
Trudno, żeby Artur Hajzer nie imponował. Nawet teraz, po latach. Wyprawa na Spitsbergen w 1980 r. Piętrzące się trudności, usunięcie wyprawy z kalendarza Polskiego Związku Alpinistycznego, docieranie się na Słowacji (powinno chyba stać napisane: Czechosłowacji, ale zapewne chodzi o region, krainę, a nie składową tego państwa) i lot Tu-154. Po latach Hajzer wspominał: "Dokonaliśmy wielu pierwszych przejść wspinaczkowych, które jednak i tak nikomu nic nie mówiły. Powiedzmy więc od razu, dla świętego spokoju, że nie maja one żadnej wartości sportowej. Tak przynajmniej orzekła komisja sportowa PZA" .
Rówieśnikom Hajzera może zaimponować poziom uzyskiwanych ocen w szkole średniej. Piszący to teraz nie mógłby powtórzyć tego, co wspominała matka Artura, pani Helena Hajzer (patrzy cytat powyżej). Studia, których nigdy nie ukończył i pierwsze wyprawy na szczyty Hindukusztu, przeprawa przez! A wszystko wtedy, kiedy "...zaczął się poważnie miotać pomiędzy marzeniem o kręceniu filmów, a pasją górską, która zaczęła zabierać coraz więcej czasu, już nie tylko tego wolnego - w weekendy i wakacje, ale także w toku roku akademickiego". Trudno zatem się dziwić, że studiowanie Artura Hajzera nie uwieńczył dyplom z tytułem magistra.
Łuskam z tego niespokojnego żywota słowa, słowa, słowa. nie dziwota dla kogoś, kto czyta moje "Przeczytania...". To moje pisanie ma zapalić iskierkę zainteresowania człowiekiem (w tym wypadku A. H.) i fascynacją do gór. Stąd w podkreśleniach tej biografii pojawia się na wielu stronach jedna litera: "H".
  • Ostatnie metry przed szczytem pokonywaliśmy resztkami sił. Nigdy wcześniej ani nigdy potem nie byłem tak zmęczony. Nie wytrzymały nawet zwieracze odbytu. 
  • Każdy wspinacz podczas całej swojej kariery ma do czynienia z mitem.
  • Obnoszą się ze sławą, którą łatwo jest im zdobyć, bo himalaje wciąż wydają się wszystkim najtrudniejsze. 
  • Jeżeli mimo wszystko dokonano wejścia na szczyt, to utrata życia przez któregoś z uczestników schodziła na drugi plan i zdobywcy w ostateczności w oczach wszystkich wygrywali.
  • Trudno się do tego przyznać, ale życie ludzkie jest bardzo tanie, i nie dotyczy to tylko alpinizmu.
  • Niepisany kodeks ludzi gór stanowi, że jeśli śmiertelny wypadek zdarza się przed zdobyciem szczytu, atak jest kontynuowany.
"...Artur Hajzer, mając zaledwie dwadzieścia jeden lat, ruszał już z wyprawą na najwyższy szczyt Hindukuszu, leżący w Pakistanie Tiricz Mir (7706 metrów). Drogę przetorował Jurek Kukuczka" - takie zapisy robią na mnie wrażenie. Kiedy ja byłem myślami  przy maturze, ON szedł na owe metry ponad poziomem morza. Nie ucieknę od robienia podobnych analogii. Kiedy my w kraju widzieliśmy grzbiety strażników stanu wojennego na swej drodze spotykali pakistańskie wojsko, ocierali się o śmierć: "Dochodziło jeszcze to, że [trasa wyprawy - przyp. KN] pokrywała się ona częściowo ze szlakami narkotykowych przemytników. Irańscy celnicy w pobliżu granicy z Afganistanem śmiali się, że gdy uda im się kogoś przyłapać na tym procederze, prokurator przylatuje helikopterem i rozstrzeliwuje się winowajcę na miejscu". Pakistan, Afganistan, Iran - w 1983 r. nie były oazą spokoju i bezpieczeństwa. Ciekawe ilu z nas, poznając życiową drogę Słonia, zaczyna mu po prostu... zazdrościć. Pierwszy cytat (tak, ten o... zwieraczach) to właśnie o trudzie zdobywania owych 7706 metrów w górę!
"Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, a Rzymem alpinistów jest Chamonix. Szamoniks. Szamoniowo. Tak funkcjonuje zazwyczaj w przekazach ustnych budujących mitologię polskiego alpinizmu" - uświadamia laikom, a zatem i mnie, Bartek Dobroch.
Nie unikniemy w podobnych książkach jednego, smutnego wątku: śmierć przyjaciół. Śmierć Rafała Chołdy, to pierwszy wstrząs: "Jeszcze tego samego dnia, 25 października, choć chylił się on już ku końcowi, poszli pod ścianę szukać ciała Chołdy. We trzech: Słoń, Falco i Walek Fiut. Bez skutku". To są te chwile w czytaniu himalajskich książek, kiedy odkładam na chwilę ją. Nie znamy opisywanych ludzi, a jednak ich dramat uderza iw nas, czytających. Obojętnie odejść od narracji, kiedy widzimy jak czarne ptaszyska wzbijają się nad szczeliną, w której znalazł śmierć polski wspinacz. "Po wypadku Rafała psycha siadł mi dość mocno. Snułem się po bazie jak pijany. Nie chciałem, aby nasza wyprawa zakończyła się w ten sposób, jednak czy mogłem zgrywać bohatera?" - to sam Hajzer.
Trudno nie ulec urokowi tego, jak Bartek Dobroch zabiera nas w Himalaje. Trzeba bardzo kochać ten świat, aby móc później tę miłość przelać na papier: "Wielki mur, gigantyczna skalno-śnieżna kurtyna przysłania niemal wszystko, kryje za sobą zakazany niegdyś Tybet oraz oblegany w kwietniu i maju Kocioł Zachodni [...]". To o Lhotse. Cytuje też Krzysztofa Wielickiego i Jerzego Kukuczkę. A tak o innym szczycie: "Już sama nazwa góry budzi trudności w transkrypcji i wymowie, dlatego - choć jest ona trzecią pod względem wskości górą na Ziemi - nie jest powszechnie znana, nawet wśród ludzi, którym nieobce są nazwy niższych himalajskich ośmiotysięczników: Lhotse, Annapurny czy Broad Peaku". To o 8586 m. n. p. m. Kanczendzondze! Sam Słoń podawał wersję: Kangchenjunga. Może nas zaskoczyć Jego ocena Wielickiego i Kukuczki, gdy sami ruszyli na ów szczyt: "Zauważyłem, że więzi przyjaźni, które - jak mi się zdawało - zaczęły się między nami wykluwać pod Lhotse, w momencie gdy zaczęło chodzić o możliwie szybkie wejście na szczyt Kangchenjungi, zeszły na drugi plan". Kolejna lekcja postaw, bycia w górach, zdobywania metrów nad poziom morza.  I kolejna śmierć! Tym razem Andrzeja Czoka. Dramatu dopełnia kadr z pogrzebu. I załamanie? "Wracał do kraju po sześciu miesiącach od wyjazdu na południową ścianę Lhotse i miał gór - jak napisze - dość" - czytamy dalej. 
Warto sobie zakonotować, to co napisał Autor: "Najciekawsze rzeczy przez większość czasu dzieją się gdzie indziej niż w ścianach. W bazie, w namiotach, w relacji między partnerami, a przede wszystkim w głowie, w zmaganiach himalaistów ze sobą, nie zaś z górą". Odkrywcze? Takie książki, jak ta wprowadzają nas między ludzi. Czytelnik, widz - dostaje obraz zwycięstwa na szczytach, widzi uśmiechnięte i zmęczone twarze, powiewające chorągiewki. A jest przecież świat, który zostaje w bohaterach tych zwycięstw (i dramatów). Chciałbym być świadkiem, jak Falco grał na swej gitarze Okudżawę, Cohena czy Kaczmarskiego. A Hajzer? Hajzer grał na ustnej harmonijce.
Robi na mnie wrażenia, jak o relacjach międzyludzkich pisze Bartek Dobroch: "Tutaj każdy już po kilku dniach znajomości mówi o tobie «my friend». Prawdziwa przyjaźń wyraża zaś określenie, które nie jest wcale zarezerwowane dla braterstwa: «my brother»". Proszę zwrócić uwagę, jak kształtowały się relacje Artura Hajzera choćby z Jerzym Kukuczką. Ile trzeba było mieć odwagi lub śmiałości, aby powiedzieć: "Logicznie rzecz biorąc, nie powinienem z tobą jechać, wszyscy ludzie koło ciebie giną...". Kukuczka planował atak na K2. "Między mną a Jurkiem ta relacja układała się na początku, a może nawet i do końca, na zasadzie: dyrektor i jego asystent [...]" - przyznał Hajzer. Ciekawe, bo jeśli wierzyć Autorowi (a nie mamy podstaw tego nie robić), to "...Kukuczka, patrząc na Hajzera, widział młodszy obraz siebie". Wspólnie zdobyli 10 XI 1986 r. Manaslu! 8156 m n.p.m. Dla Hajzera pierwszy ośmiotysięcznik! I z tym obrazem chcę zostawić każdego, kto ruszy na dalsze szlaki z Arturem Hajzerem: "«Robimy zdjęcie i spierdalamy» - przekrzykuje wiatr Jurek. (...) Na szczycie byłem wg mego wyczucia ok. 2 minut. Nie pamiętam panoramy ani widoków. Nawet nie miałem ochoty się rozejrzeć i nie wiem, co stamtąd widać. Ważne dla mnie było tylko, że moja noga zostawiła tam dziurę w śniegu". I jedna jeszcze szczerość na temat Jerzego Kukuczki: "Po śmierci Jurka Kukuczki dochodziłem do siebie 15 lat!".
  • Mnie w zasadzie interesowało w nim to, żeby się załapać na wyjazd do Nepalu - Ewa Grabowska, 1 voto Hajzer.
  • Wykolegował mnie, i tyle. Artur zawsze tam, gdzie była szansa na sukces, szedł. Ale nie mam mu tego za złe - Krzysztof Wielicki.
  • Mnie się z Arturem współpracowało genialnie, on miał zmysł artystyczny - Ewa Piętak.
  • Była w nim zawsze chęć nakręcenia filmu, tylko nie wiem, czy chciał bardziej nakręcić fabułę czy jednak film górski - Filip Hajzer. 
  • Nie pamiętam do końca, czy w Katmandu widać było po Arturze jakieś emocje, bo potem nastała tam wielka radość. Moim zdaniem himalaiści to ludzie bardzo wrażliwi, choć nie chcą tego przyznać, wolą, by wydawało się, że to tacy twardzi faceci - Agnieszka Marciniak.
  • Ani Kukuczka nie przyjaźnił się z Arturem, ani też Artur nie traktował go jak przyjaciela. W ogóle nie było takiego zjawiska - Ewa Grabowska, 1 voto Hajzer.
  • Artur był ciągle na bieżąco ze sprawami górskimi. Może nie chodził w góry, ale jego tęsknotę za nimi było widać na każdym kroku - Piotr Pustelnik. 
  • Artur stwarzał wokół siebie aureolę zupełnej niezniszczalności. "Mnie nawet lawina w Tatrach nie wzięła". Miał pełną świadomość, że to co ja wiem, to jest czubeczek góry lodowej - Izabela Hajzer, żona.
"Artur miał samozaparcie, starał się ciągnąć i dynamizować całą działalność: jak najwięcej, jak najwięcej... Nie zważał na zagrożenia" - konia z rzędem temu, kto domyśla się o czym tak wspominał Ryszard Warecki. Kolejna wyprawa? Kolejny szczyt? Dalej wzmianka o ryzyku. W takich wątpliwościach rodził się... "Alpinus"! "Nie zastawialiśmy się nad nazwą. Wymyślił ją w dniu rejestracji spółki nasz radca prawny" - przyznał w jednym z wywiadów nie kto inny, jak Artur Hajzer. Nie, nie wiedziałem czyj plecak przyszło mi dźwigać. Od teraz - wiem. Kolejne odkrycie i rozjaśnienie mej nieświadomości. Pouczające są handlowe doświadczenia Bohatera książki. Założę się, że dla wielu czytelników ten wątek musi być zaskoczeniem. Dla mnie jest.
Jedno wiem na pewno: biografia autorstwa Bartka Dobrocha ukazuje nam kolejne ważny rozdział historii polskiego himalaizmu, hartu ducha, niezwykłych wyborów, pogmatwanych losów. Z każdym przeczytanym rozdziałem nabieramy szacunku dla zdobywców metrów nad poziomem morza. Wobec tego,czego dokonywali ludzie tej miary, co Artur Hajzer wszystko zdaje się małe. Tylko o jedno proszę: nie zadawajcie tego drażliwego pytania "po co to robią?". Banałem będzie powtarzanie, że sam wciąż szukam odpowiedzi na to pytanie.

*      *      *

Na koniec raz jeszcze wyciąg z maila: "Autor wyruszył śladem Słonia do Katmandu i doliny Rolwaling w Nepalu. To właśnie tam Hajzer przekroczył himalajski rubikon. Biografia powstała dzięki wielogodzinnym rozmowom z jego rodziną i przyjaciółmi, partnerami wspinaczkowymi i biznesowymi, podopiecznymi i krytykami programu Polski Himalaizm Zimowy, sławami himalaizmu i wspierającymi ich Szerpami". To świetnie, że dane nam było, jako czytelnikom, wyruszyć śladami nietuzinkowego faceta, jakim był Artur Hajzer. Ale chcę zakończyć to "Przeczytanie..." dość nietypowo, bo cytując komentarz spod odcinka 262 tego cyklu, autorstwa "Książki do poduszki": "Całkiem niedawno himalaizm stał się gorącym tematem, nie tylko na internetowych stronach. Sama nie do końca mogę zrozumieć tę pasję, to że zostawia się najbliższych i tak wiele ryzykuje. Książkę- mam nadzieję- uda mi się przeczytać". Kiedy tym razem wrócimy na himalajskie szlaki? Nie wiem. To często nie zależy tylko ode mnie, a współpracy z takimi wydawnictwami, jak Znak czy Poznańskie.


Brak komentarzy: