niedziela, maja 13, 2018

Spotkajmy się na Unter den Linden 7 / Treffen wir uns in Unter den Linden 7 (22)

Greta Hoffbauer zerwała kolejną kartkę z kalendarza. Zawahała się? Tak, od kilku dni bała się to robić. Spotkanie z Klausem von Leuthenem zmasakrowało jej spokój. Łapała się na tym, że zaczynała oglądać się za siebie, przyglądać ludziom, kiedy ktoś szedł dłużej za nią wpadała w stan zdenerwowania, raz nawet potknęła się na Rynku, koło ratusza. Powoli czuła, że strach bierze górę nad nią. Właściwie skąd to się brało? Von Leuthen niczego złego jej nie robił. Nie ścigał, nie dręczył. Czy strach budził już sam mundur SS? 
Wyjęła z szafy walizkę. Tę samą, z którą wyjechała z Drezna. Wrzuciła do niej sukienkę. Jedną, drugą... Nie usłyszała pukania do drzwi. Było takie subtelne, delikatne, jak szemranie po desce palców małej dziewczynki. Drzwi otworzyły się.
- Pakujesz się? - usłyszała znany jej głos.
Greta odwróciła się.
Profesor Holbein zamarł w jakiejś dziwnej pozie. 
- Muszę... wrócić...
- Dokąd? Do kogo?
- Do Berlina. Ciotka Aleksis jest chora...


- Ciotka Aleksis? - profesor podszedł do niej. Wziął ją za rękę. Spojrzał głęboko w oczy. - Ile masz ciotek Aleksis? Bo na pogrzebie jednej byłem w '38, jeszcze przed Monachium.
Spuściła wzrok. Nie udźwignęła tego kłamstwa. Rozpłakała się. Szlochała, jak wtedy, kiedy lizak upadł jej do piaskownicy, gdy miała trzy latka. 
- Kira, co się dzieje? Mów - akcent padł na owo "mów".
- On... on... tu jest... Von Leuthen...
- Ten, o którym mówiłaś?
Pokiwała tylko głową.
- Nie mam sił - przyznała. - Kompletnie mnie zaskoczył. To... przez... pana profesorze!
- Przeze mnie? Warum?
- Kazał mi... pan... prosił, żebym... do tego szpitala...
- To on tam był? Ranny?
- Nie! Zdrowy, jak byk. Wyrósł, jak duch Marty.
- Marty? Niczego nie rozumiem.
- Wiem, ale... - usiadła na krześle. Głowę wsparła na trzęsących się dłoniach.
Zapadło niezręczne milczenie.
- Co ja ci mogę poradzić? Nie wiem - profesor Holbein rozłożył ręce. - Sam nie wiem, co mogę w tej sytuacji...
- Muszę opuścić Breslau.
- I cały czas uciekać?
- Dać się osaczyć?
- Dać sobie czasu. Może ten von Leuthen jest tu przejazdem. Może odwiedzał kogoś w szpitalu.
- Może...
- Daj sobie trochę czasu. Breslau, to duże miasto.
- Panie profesorze, to gestapo! Byle szczur mnie wyda za kilka marek.
- Przesadzasz, kochanie.
- Chciałabym. Czy Kira Gauss może tu się ukryć? Znają mnie. Moja twarz śmieje się niemal z każdego słupa. A teatr?
- Czekaj, czekaj, daj staremu ochłonąć. To było...
- Tydzień temu - uzupełniła lukę. 
- Przez ten czas widziałaś go?
Zaprzeczyła skinieniem głowy.
- A widzisz - uśmiechnął się do niej z ojcowska dobrocią. - Może i tyle go widziałaś. Zakochał się w tobie.
- A jeśli wie?
- O czym?
- Że jestem Żydówką! 
- Jesteś Kirą Gauss... nie zapominaj.
- Ojca i mamy nie uratowała nawet znajomość z Milchem czy grubym Hermannem...
- Spokojnie! - powiedział z naciskiem. - Daj pomyśleć.
- Duszę się tu! A jeśli siedzi w loży każdego wieczoru, kiedy jestem w teatrze?
- Tego nie wiesz na pewno.
- Ale...
- Zbyt wiele tych "ale", "być może"! Zostaw walizkę. Zabieram cię na obiad.
- Ale...
- Znowu "ale"?
- Panie profesorze...
- Von Holbeinom się nie odmawia, choć zapewne nie mam nic wspólnego z tym tam, co paskudził portrety Tudorom.
- Wiatr, ogień i grzywa.
- Co ty mówisz?
- Wiatr, ogień i grzywa - powtórzyła bezbarwnie.
- Wiatr, ogień i grzywa. Też mi pan kazał iść do tej wariatki Holzer!
Obwiniony czuł, że coraz bardziej jest bezradny wobec tego, co tu zastał.
Gretchen podniosła się z krzesła.
- Ma pan rację, profesorze...
- Z czym?
- Okazałam się wyrodną córką, to...
- Nigdy tak nie powiedziałem. To, że z Warschau nie przychodzą żadne wieści...
- Przecież getto zrównano z ziemią już rok temu!
- Cicho! cicho! - przytulił ją mocno do siebie. - Nie wolno wymawiać tego słowa. Ale to o niczym nie świadczy, moja droga. Ewakuowana ludzi...
- Pan w to wierzy, profesorze?
- A co nam zostało oprócz wiary?
- Wie pan, co oni mają wypisane na klamrach swoich pasów? Gott mit uns. Gott mit uns! o żydowskim Bogu! Modlą się do swego mesjasza, który też był Żydem. 
- Najpierw dobra kawa.
- Nie wiem... - zawahała się.
- Bez dwóch zdań. Potem dobry obiad.
- No...
- Czekam na ciebie na dole. Ty się zrób na bóstwo, jak tylko Kira Gauss potrafi. Rzuć na kolana to miasto... Co ja klepie! Ono już dawno jest twoje.
Profesor Holbein wyszedł. Gretchen została sama.Czuła, że w pokoju jest jeszcze ktoś.
- Marta? Marta?!
Bała się zajrzeć za ramię.
- Marta! Wiem, że tu jesteś. Nie masz prawa mnie oceniać! Tamto... tamto... z tobą, to była dziewczęca niewdzięczność! Rozumiesz?!
Odpowiedziała jej cisza.
- To... teraz... Marta... to zupełnie coś innego... moi rodzice... ten SS-man... Boję się! Boję się! Marta!
W pokoju nikogo nie było. Nawet firanką nie poruszył letni wiatr. Spojrzała na zegar.
Zeszła na dół.
Profesor Holbein odkładał właśnie słuchawkę telefonu, który wisiał przy barze. Był poruszony i jakby blady?
- Czy coś się stało?
- Dzwonił do mnie... kuzyn...
- Ktoś w rodzinie?
Profesor sprawiał wrażenie kogoś nieobecnego. Zupełnie kogoś innego z kim dopiero, co rozmawiała.
- Nie, nie w rodzinie. Do Berlina nie możesz kochanie jechać.
- Warum?
- Jakaś rewolta w mieście? Nie wiem... Ten kuternoga...
- Goebbels? Niech pan składnie mówi.
- Był zamach na Austriaka.
- Hitler? Hitler nie żyje?

cdn

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.